Król Grodów!

Tomasz Kiendyś wygrał drugi raz z rzędu Szlakiem Grodów Piastowskich. Z powodzeniem walczy w klasyfikacji ProLigi. Opowiedział nam o Grodach, meteorytach i przełajach oraz o kontrowersyjnej wartości tytułu mistrza Polski. Tekst: Miłosz Sajnog MR W ubiegłym sezonie odniosłeś 11 zwycięstw. Miałeś jakieś propozycje z grup zagranicznych? Chcesz trafić do jakiegoś zespołu w Europie? tomasz kiendyś: Gdybym był bezdzietnym kawalerem, pewnie chciałbym trafić na zachód. Ale mam rodzinę, która jest dla mnie bardzo ważna. Nie chcę jej zostawiać i przenosić się na kilka miesięcy na drugi koniec kontynentu. Dojazdy też raczej nie wchodzą w grę, bo w samochodzie traci się formę, a nie zyskuje. No i nie wiem, czy jakiś zespół poza protourowym chciałby mi zwracać za bilety lotnicze z Polski na wyścigi w Europie. Więc musiałby to być zespół blisko zachodniej granicy Polski, a taki jest jeden. Z kontraktem w Europie też jest dziwna sprawa, bo niby z Polski każdy chce wyjechać, ale jak przychodzi co do czego, wielu zawodników mówi coś w stylu – „nie, Francja nie, bo tam kontrolują, a w Hiszpanii jest za ciepło, a w Belgii za zimno”. Efekt jest taki, że większość nie wyjeżdża. A ja wolę ścigać się w Polsce i mieć kontakt z rodziną niż tłuc się po Europie. W tym roku jeździsz w reaktywowanym CCC. Co spowodowało, że wybrałeś właśnie tę grupę? Poprzedni sezon uważam za najlepszy tylko indywidualnie. Wprawdzie jako grupa dominowaliśmy, ale Knauf przestał istnieć. Szkoda mi tego składu, bo taka drużyna chyba już się nie zbierze. Co zaś się tyczy CCC, uważam, że jest to obecnie najbardziej przyszłościowa grupa, która, mam nadzieję, w ciągu kilku lat wróci do czołówki kolarstwa. W ubiegłym roku Knauf wygrywał wszystko w Polsce, ale wasze sukcesy nie były dostrzegane, nie czujesz jakiegoś niedosytu z tego powodu? Myślę, że nasza postawa została dostrzeżona. I wszyscy chcieli, żebyśmy się jako zespół w końcu wyłożyli, żeby nam dokopać. Pojawiały się takie głosy, że wygrywamy wyścigi „wokół komina”. Ale takie przecież jest w Polsce ściganie, wyścigi są takie, jakie są. A my nastawialiśmy się na krajowe ściganie, bo taka jest dawna III dywizja. Wiadomo, że nikt nie wpuściłby nas na dobry wyścig z ekipami protourowymi. Ale nie ukrywajmy, Knauf wygrywał wyścigi, które wszyscy chcieli wygrać. I nie potrafili z nami walczyć. Byliśmy tak zgrani, że potrafiliśmy pojechać dla innych nielogicznie i wygrać wyścig. Mówiono, że liczy się tylko Tour de Pologne, a zawodnicy z Polski nawet nie potrafili tam walczyć. Przecież nie można się oszukiwać, że komuś z ProTouru zależy na przykład na koszulce najlepszego górala. A potem Polacy jechali w górach czterdzieści na godzinę i dziwili się, że nie mogą żadnej akcji zrobić. To chyba największy problem polskiego kolarstwa, że tracimy kontakt z ProTourem, potem nic nie możemy zrobić na mistrzostwach świata. Miałeś oferty z innych drużyn? Tak, miałem wiele ofert, rozmawiałem z wieloma dyrektorami sportowymi. Ale jestem już doświadczonym zawodnikiem i patrzę na wiele rzeczy, zanim podpiszę kontrakt. Jedną z nich jest na pewno perspektywa istnienia grupy. Nie mogę, ze względu na rodzinę, ryzykować, że w trakcie sezonu grupa się rozpadnie albo przestanie płacić. Oczekuję pewności, przynajmniej jeżeli chodzi o konkretny sezon. Z tego powodu nie wybrałem Intela, który miał problemy z dopięciem budżetu. Pod względem finansowym CCC jest niewątpliwie najlepszą grupą w tej chwili w Polsce. Nikt nie mógł ich przebić w tym roku. Myślę, że grupa ta najszybciej trafi do II dywizji i będę miał w niej szansę ścigania z najlepszymi. A co do Intela, powszechnie mówi się już, że Piotr Kosmala szykuje grupę MTB na kolejne lata. Jakie masz plany na ten sezon? Ścigamy się głównie w Polsce. Na pewno chcemy pokazać się na wyścigach ProLigi, która jest dla nas ważna. Na mistrzostwach Polski też z pewnością nie będziemy tłem. Ubiegłoroczny start nie był w waszym wykonaniu najlepszy? Jak o tym myślę, mam w uszach słowa prezesa Walkiewicza – „meteoryty spadły”. Takie cuda czasem się dzieją na tej imprezie i stąd zaskoczenie. Nigdy nie stawiałem na zwycięstwo Witeckiego, nie wyobrażałem sobie tego, żeby kolarz, którego nie widać do mistrzostw, nagle je wygrywał. W dodatku cała otoczka tej imprezy, brak badań antydopingowych… Właśnie stąd biorą się te wszystkie plotki i podejrzenia. Chciałem się pokazać w czasówce, ale Mazur był nie do pokonania. Czyli nie nastawiasz się w tym roku na zwycięstwo w mistrzostwach? Hm, mistrz Polski to atrakcyjny tytuł, dla mnie jednak nie wszystko. Przecież nawet w podpisaniu nowego kontraktu niewiele to pomaga. Takich krajowych mistrzów jest całe mnóstwo. Mistrz Czech, Słowacji czy Chorwacji. Ale ci zawodnicy nie są traktowani poważnie w tym sensie, że liczą się mistrzowie Włoch czy Hiszpanii. Za tymi tytułami idą od razu pieniądze i wysokie kontrakty. Za mistrzostwem Polski idzie prestiż, ale tylko w kraju. Obserwowałem ostatnio Witeckiego, który do niedawna był posiadaczem tytułu. Nikt do niego nie podchodził, nawet dziennikarze się nim nie interesowali. No i jeszcze kwestia, co mistrz Polski wygrywa. Ja widzę, że ostatnio nasi mistrzowie wygrywają tylko MP i żadnego wyścigu potem już nie są w stanie wygrać. To ja wolę wygrywać inne wyścigi. Rozmawiamy przed ostatnim etapem wyścigu, który ponoć strasznie trudno wygrać. Chciałeś stanąć na podium? Nie, to chyba niemożliwe, żebym wygrał. Bałtyk – Karkonosze to wyścig, w którym jest czasówka pod górę. A to jest etap dla małych, walecznych i lekkich kolarzy. Niektórzy mówią, że dla Romanika i „Dziadek” robi pod górę, co chce. Ja jestem za ciężki, żeby coś zwojować, zwłaszcza, że nie ma już gdzie nadrabiać. Dzisiaj wprawdzie cały peleton leżał z powodu deszczu. Mnie się upiekło, ale i tak chyba nie poprawię dziewiątego miejsca. Dwukrotnie za to zwyciężyłeś w Wyścigu Szlakiem Grodów Piastowskich. Dwa razy z rzędu. Trudniej było wygrać tę czy poprzednią edycję? Myślę, że chyba poprzednia edycja była trudniejsza. Tutaj jechaliśmy właściwie kontrolować wyścig. W ubiegłym roku wszyscy się trochę obwąchiwali. Wygraliśmy dość niespodziewanie. Dla mnie było to ważne zwycięstwo, bo wyścig ten uchodzi za wiosenne mistrzostwa i jest ciężki. W tym roku było już inaczej. Czy fakt, że wyścig był rozgrywany na waszym terenie, sprawił, że jechaliście tak aktywnie? Z pewnością. Jeżeli wyścig przejeżdża praktycznie tuż pod siedzibą naszego sponsora, drużyna chce się pokazać. Tu wszyscy liczyli, że będzie się promować. Ale jak już powiedziałem, w tym wyścigu każdy pokazuje, jak przepracował zimę i jakie ma aspiracje. Dlatego to zwycięstwo cieszy mnie bardzo. Niewiele osób pamięta, że masz w swojej karierze epizod MTB … Próbowałem… Mój ówczesny klub starał się dopasować do nowych trendów. Zimą jeździliśmy przełaje, a w lecie mieliśmy startować w kolarstwie górskim. Startowałem w pierwszych cyklach Langa. Z czasem okazało się, że MTB zamula zawodników szosowych. Tak było w naszym przypadku i zrezygnowaliśmy. Przeszedłem z przełajów na szosę i jak widać, był to dobry wybór. Czy przełaje dały Ci coś, czego nie mają inni zawodnicy? Hm, przełaje to specyficzny sport. Mokry i w błocie, ale pasjonujący. Wyścigi są ciężkie. Bardzo ważna jest technika jazdy, całkowicie inna niż ta znana z MTB. Przy przełajach kolarstwo górskie jest wolne, takie pełzanie pod górę. Wyścig przełajowy jest emocjonujący, ma spore tempo, potworną rywalizację, a to wszystko najczęściej przy marnej pogodzie. W Polsce przełaje znalazły się w niełasce. Powoli przestały istnieć jako wyścigi. Trochę mi tego szkoda, bo w krajach Beneluxu są bardzo popularne. Na pewno z przełajów pozostała mi odporność na deszcz i zimno. Zła pogoda nie przeszkadza mi szczególnie. Z techniki jazdy pewnie wiele już straciłem, bo jednak kolarstwo szosowe ma inną specyfikę. Trudno było przejść na szosę? Nie, odbyło się to w sumie naturalnie. Jeździłem przełaje i MTB, skończyłem AWF i mój rodzinny klub nie miał już co ze mną zrobić. Byłem jedynym zawodnikiem w takim wieku. Starałem się jeździć na wyścigi szosowe i pokazywać się, bo liczyłem, że dostanę propozycję z grupy szosowej. Wtedy właściwie tylko kolarstwo szosowe było zawodowe. Zaraz po studiach pomyślałem, że chciałbym się jeszcze ścigać. I tak startowałem w różnych wyścigach, aż w końcu przyszła oferta z Mikomaxu, zespołu, w którym mieli się ścigać młodzi zawodnicy. Jesteś na czołowym miejscu w klasyfikacji UCI wśród zawodników grup kontynentalnych? Jak się z tym czujesz? Właściwie nie traktuję tego poważnie. To faktycznie duże wyróżnienie, ale sezon jeszcze trwa. Wiele wyścigów przed nami i klasyfikacja na pewno się zmieni. Może to ważne dla osób, które mają małe pojęcie o kolarstwie, ale jak ktoś jest fachowcem, to zaraz sprawdzi wyścigi, w jakich brałem udział. Pewnie, że miło jest wygrywać, ale wolałbym ścigać się w najlepszych wyścigach z najlepszymi zawodnikami niż wygrywać w wyścigach lokalnych. Chociaż to miłe móc zobaczyć swoje nazwisko w takiej klasyfikacji i to tak wysoko… A zajęcie pierwszego miejsca w ProLidze jest dla Ciebie ważniejsze? Jest ważne dla naszego zespołu i dla mnie osobiście. To dość wymierna klasyfikacja, bo obejmuje najważniejsze polskie wyścigi. Jak już mówiłem, zamierzamy dobrze pokazać się w tym cyklu jako zespół, a ja na pewno będę walczył o koszulkę. Jesteś kolarzem uniwersalnym, jeździsz po górach, potrafisz zafiniszować z grupy, dobrze wypadasz w czasówkach… Jeszcze możesz dodać, że dobrze jeżdżę klasyki i memoriały (śmiech). Myślę, że w Polsce, żeby odnosić sukcesy, trzeba być wszechstronnym kolarzem. Taka jest specyfika polskiego kolarstwa. Jeżeli chcesz odnosić sukcesy, musisz być dobry w wielu dziedzinach. Kiedyś w TdP startował Australijczyk Allan Davis (wywiad z nim znajdziecie w archiwalnym numerze MR 11-12 2004 – przyp. red.), on właśnie był wzorem wszechstronności w tym wyścigu. Czy jakiś kolarz jest dla Ciebie wzorem, idealnym zawodnikiem? Ideałem dla wielu, w tym także dla mnie, jest Eddy Merckx. Niesamowita wola walki i chęć zwyciężania towarzyszyła mu przez całą karierę. Kolarz, który nigdy nie odpuszczał. Jeżeli na kimś się wzoruję, to właśnie na nim. A jaki powinien być według Ciebie wzorowy dyrektor sportowy? Ale bez nazwisk? Bez, chodzi o ogólne cechy. Hm, powinien umieć przekazać swoim zawodnikom wiedzę. Na pewno musi potrafić zrobić z zawodników zespół, tak dobrać kolarzy, żeby razem byli konkretną siłą. Wiesz, nawet jak zatrudnisz wszystkich gwiazdorów, to jeszcze nie masz patentu na wygrywanie. No i powinien potrafić się porozumieć z zawodnikami. Przecież to my jedziemy w peletonie i wiemy najlepiej, co się dzieje. W Polsce wielu dyrektorów jest jednocześnie menadżerami i odpowiada za wszystko. Dobrze, kiedy taka osoba potrafi odpowiednio ustawić drużynę do walki albo dać wolną rękę. Jak sobie przypominam, w Knaufie większość zwycięstw odnosiliśmy, kiedy nie czuliśmy presji. To było wspaniałe w ściganiu, jechaliśmy na luzie, pracowaliśmy całą drużyną i wygrywaliśmy z każdym. Wtedy właśnie kolarstwo jest piękne. Dossier Imię i nazwisko: Tomasz Kiendyś Data urodzenia: 23.06.1977 Miejsce zamieszkania: Szprotawa Kolarz zawodowy od: 2001 Kluby: Mikomax-Browar Staropolski (2001-03), Knauf-Mikomax (2004), Knauf Team (2005-06), CCC Polsat Polkowice (2007) Waga: 77 kg Wzrost: 185 cm

top 3

Czytaj więcej

Jeździj jak zawodowcy i zabezpiecz swój telefon na rowerze – uchwyt do telefonu na rower marki RokForm

Czytaj więcej

Filmy

Wybór redakcji

Czytaj więcej

Jeździj jak zawodowcy i zabezpiecz swój telefon na rowerze – uchwyt do telefonu na rower marki RokForm

Czytaj więcej
comments powered by Disqus

Informuj mnie o nowych artykułach