Sylwester Szmyd

Jak dorosnę, to się zastanowię…

Zacznijmy od początku. Kiedy jechałeś w Giro, mnóstwo ludzi pytało o to, gdzie i kiedy zaczynałeś? Zacząłem w 1988 roku w Romecie w Bydgoszczy. Później kadra juniorów, kadra młodzieżowa. Pod koniec 1997 miałem propozycję ścigania się we Włoszech. To była trochę zawiła sytuacja, ale pomógł mi Zenon Jaskuła. Miał kolegę, który organizował ekipę pod Pizą i w ten sposób od 98. ścigam się we Włoszech. Trzy lata jako młodzieżowiec, później podpisałem kontrakt zawodowy na 2 lata z Vini Caldirola, rok w Mercatone Uno i teraz w Saeco. Kiedy zaczynałem, miałem 10 lat i nie chciałem stać pod klatką. Chciałem się czymś zająć. Myślałem o wiosłach albo o rowerze. Może jeszcze lekka atletyka wchodziła w grę. W końcu padło na rower i dobrze się stało. Porównując z lekką atletyką czy wiosłami, z kolarstwa jednak najłatwiej jest wyżyć. W innych dyscyplinach byłbym uzależniony od stypendium olimpijskiego i tym podobnych rzeczy. A w kolarstwie Włochy to dziś mój kraj. Mogę tam jeździć i zarabiać. Dobrze się stało, chociaż na początku nie szło mi zupełnie. Wiele razy byłem bliski skończenia z rowerem. ”wczesny trener młodzików Rometu wiele razy wołał mojego tatę i doradzał mu zabranie mnie z klubu. Mówił – „Po co on ma się męczyć i tak kolarza z niego nie będzie”.

To znaczy, że na początku byłeś słaby? Tak. Ścigałem się już może ze dwa czy trzy lata, a każdy zawodnik, który przychodził dopiero do klubu, jadąc na swoim własnym rowerze utrzymywał się na treningu w grupie dłużej niż ja. Sam więc czasem z płaczem wracałem do domu i mówiłem – dosyć, kończę z tym! Przecież to nie ma sensu, kompletnie mi nie idzie. Później, kiedy zostałem juniorem młodszym, było już lepiej. W drugim roku młodzika wciąż nie wygrywałem, ale byłem już dziewięć razy drugi. To była kwestia przełamania psychicznego czy po prostu byłeś coraz mocniejszy fizycznie? W młodszych grupach wiekowych to jest przede wszystkim kwestia dojrzałości fizycznej. Wielu chłopaków w moim wieku wyglądało na starszych i oni byli dużo mocniejsi. Ja rozwijałem się fizycznie wolniej i pewnie dlatego mi nie szło. To może procentować w przyszłości. Tak. Później była po prostu praca i jeszcze raz praca. Jako jedyny przyjeżdżałem na treningi w deszczu. Mówiłem – dlaczego nie, przecież lubię jeździć na rowerze. Do dzisiejszego dnia w środowisku zawodowców krążą legendy o mojej pracowitości, niekoniecznie prawdziwe… Ciężko było znaleźć się we Włoszech? Na początku tak. W młodzieżowcach kolarstwo jest najsilniejsze we Włoszech. Wystarczy spojrzeć na Mistrzostwa Europy czy Mistrzostwa Świata. Bardzo łatwo im przychodzi zająć całe podium. Co się dzieje w takim razie? Mają takich silnych młodzieżowców i potem to się nie przekłada na wyniki wśród seniorów? Trudno powiedzieć. Ci silni młodzieżowcy po przejściu na zawodowstwo gdzieś się gubią. Inaczej niż na przykład Hiszpanie. W młodszych kategoriach pojawiają się jednostki, a później, w zawodowcach, jest nagle dużo mocnych Hiszpanów. Może to kwestia wypalenia? Nacisku na dobry wynik za wszelką cenę? Może i tak. Wszystko nastawione jest na jak najlepsze rezultaty młodzieżowca. Później przechodzą na zawodowstwo i nie dają rady. Nie boisz się, że na Cunego też może być teraz wywierana zbyt duża presja? Damiano to czysty talent. Poza tym Martinelli (dyrektor sportowy Saeco), który miał go na oku, jeszcze zanim wygrał Mistrzostwa Świata, prowadzi go bardzo spokojnie. Gdzie najchętniej trenujesz? U siebie, jeżdżę po okolicznych górach. Mieszkam w Montignoso, 40 km od Pizy, nad Morzem Śródziemnym. Są tam płaskie trasy i są góry. Od siebie mam 4 km do morza, ale mam też z samego domu 13-kilometrowy podjazd na wysokość 900 m. Muszę zapytać Cię o Marco Pantaniego, bo to kolarz, którego zawsze podziwiałem. Jak ci się z nim jeździło? Bardzo dobrze. To było miłe zaskoczenie, bo wcześniej słyszałem o nim różne rzeczy. Tymczasem potrafił żartować, ze wszystkimi rozmawiał. Przychodził do mnie do pokoju, pytał, jak mi idzie. Był bardzo dostępny. Jeśli czegoś od niego chciałem, nie było problemu. Mam miłe wspomnienia z tego okresu i cieszę się, że mogłem z nim jeździć. Wszystkim w grupie wydawało się w zeszłym roku, że po problemach z psychiką Marco jest odzyskany jako człowiek. Może jeszcze nie jako zawodnik, ale jako człowiek na pewno tak. Później okazało się, że jednak tak nie było. Myślisz, że na Marco miało jakiś wpływ skasowanie jego ataku przez Simoniego na ostatnim górskim etapie ubiegłorocznego Giro? To był już ostatni atak. Sam fakt chyba nie. Jego problem musiał tkwić gdzieś głębiej. Nigdy o tym nie mówił. Rozmawiałem z nim ostatniego dnia wyścigu, przed czasówką, na temat przyszłości ekipy, jego dalszych planów. Mówił, że ma zamiar dalej się ścigać. Z tego, co teraz wiemy, wynika, że Marco już wtedy musiał brać kokainę? Rzeczywiście, włoskie gazety pisały, że co najmniej od dwóch lat był uzależniony. Nie rozumiem jednej rzeczy. Jak można pogodzić uzależnienie od kokainy z jazdą na rowerze? Przecież to potwornie wyniszczający narkotyk. Znasz jego wyniki z ostatnich dwóch lat. Ale ubiegłoroczne Giro pojechał całkiem przyzwoicie. W zeszłym roku było inaczej. Po to właśnie Marco siedział od grudnia w Hiszpanii. Mieszkał u Clavero, naszego klubowego kolegi. To miało wyrwać go ze środowiska, w którym tkwił we Włoszech. Podejrzewam, że do Giro nie brał. Raz, dwa może mu się zdarzyło, jak gdzieś tam coś znalazł, ale więcej nie, bo nie siedział w domu. Nawet narzekał, że kupił sobie Porsche na wyścigu Coppi – Bartali i nie może go wypróbować. Zawsze miał od razu bilet powrotny i… do Hiszpanii. Myślę, że do Giro nie brał. Do tego właśnie nawiązywałem wcześniej, mówiąc, że wydawał się odzyskany jako człowiek. Mógł jeszcze wrócić na szczyt i być tak dobry jak wtedy, kiedy wygrywał i Giro i Tour? W 1998 Pantani przez dwa tygodnie po Giro nie dotykał roweru. Nawet nie miał go w domu. Opowiadał mi o tym Martinelli. Przygotował się specyficznie, ryzykując, że nie wygra. Martinelli mówił, że przez pierwsze 10 dni siedział jak na szpilkach. To było na jednym z pierwszych etapów. Tak mi opowiadał Martinelli, który często go wspomina, był przecież jego dyrektorem sportowym w najpiękniejszych latach. Na tym etapie wszystko się porwało. Utworzyły się małe grupki i Pantani został w jednej z ostatnich. Do mety było wprawdzie daleko, ale strata wynosiła już kilka minut. Wydawało się, że wszystko do końca się nie zejdzie. W pierwszym wachlarzu jechał Boardman w koszulce lidera i była kraksa. Boardman został na asfalcie, wszyscy się zatrzymali i Pantani doszedł do grupy. To była pierwsza sytuacja zagrożenia. Druga, gdy znowu wszystko się porwało, Pantani został z tyłu, a jadący z przodu Fontanelli uderzył w dziewczynkę, która wyszła na drogę. Znowu kraksa, znowu wszyscy się zatrzymali i Pantani doszedł. To były sytuacje, które mogły przekreślić szanse Marco na wygranie Tour de France. Niuanse decydują o zwycięstwie i przegranej. Martinelli opowiadał jeszcze, że Pantani pojechał jakieś kryterium po Giro. Po kryterium zostawił na miejscu swój wyścigowy rower. Organizator zadzwonił do Martinellego i mówi – „Słuchaj, tu jest rower Pantaniego”. Martinelli pojechał więc go odebrać. Wiedział, że Pantani ma tylko trenować, nie ścigać się aż do Tour de France. Po 2 tygodniach Pantani dzwoni i mówi: – „Słuchaj Martino, a mój rower?” – „No jest u mnie, a ty co, nie masz roweru?” – „Nie mam.” – „No to co robileś?” – „Nic nie robiłem.” – „Ale przecież za chwilę Tour de France!” – „Spokojnie, Martino, spokojnie. Przygotuję się.” To rzeczywiście odważna decyzja. Jaki jest teraz stosunek do niego we Włoszech? Jest kochany. Widać to na wielu wyścigach. Olbrzymie plakaty, napisy. Stał się mitem. Można było zresztą podejrzewać, że tak się stanie. I nie były w stanie zniszczyć tego pojawiające się, mniej czy bardziej prawdziwe, oskarżycielskie artykuły? Nie. Stał się symbolem i ofiarą walki z kolarstwem. Jest ofiarą tego systemu, nagonki. Kolarz, który nie został nigdy złapany na dopingu. Strzykawki insuliny znaleziono nie w jego pokoju i to dzień po wyjeździe ekipy z hotelu. Nie można na tej podstawie powiedzieć, że właśnie on brał insulinę. Wiem, że strzykawka nie była w jego pokoju. W dzień po wyjeździe grupy powiedzieli jednak, że to Pantaniego i od tego cała sprawa się zaczęła. Przecież w Madonna De Campilio, kiedy miał za wysoki poziom hematokrytu, też mu nie udowodniono, że stosował doping, prawda? Ktoś, przeciwko komu nie ma dowodów, nie może mieć na głowie siedmiu prokuratorów. On nie był żadnym mafioso. Podobną sytuację mają teraz we Francji w związku z aferą Cofidisu. Właśnie, co to za pomysł, żeby brygada antynarkotykowa rozpracowywała doping w grupie Cofidis? Coś tutaj nie gra. Rzeczywiście, wygląda na to, że popadamy w jakąś paranoję. Ale o co tutaj chodzi? Każdy z nas jest dorosły. Nie kradnie tego, nie daje swoim dzieciom. Wiadomo, są normy, nie namawiam do brania dopingu. Oczywiście, że nie. Jestem temu przeciwny. Ale jeżeli ktoś go stosuje, szkodzi swojemu własnemu zdrowiu, prawda? Jest określony dopuszczalny poziom hematokrytu, robią kontrole erytropoetyny i innych środków, dopingu krwią. Są badania, które wykrywają różne hormony, testosteron i tak dalej… Jeśli wpadniesz na tych badaniach, w porządku. Dyskwalifikacja, jak najbardziej. Ale nie móc spać spokojnie we własnym domu, oczekując nocnych nalotów policji? Oddawać krew nie wiem ile razy w roku? Mieć telefon na podsłuchu? Coś tu nie gra. To znaczy, że Twój telefon też może być na podsłuchu? Oczywiście. Nie zastanawiam się nad tym, czy jest, ale dopuszczam taką możliwość. Mówisz, że Pantani jest wciąż uwielbiany. Też to zauważyłem na ostatnich wyścigach we Włoszech. Widziałem transparenty. Na Giro dell Apenino była premia jego imienia, tak samo na Giro d’Italia. Marco był wielki. Próbował walczyć z tym systemem, ale niestety… We Włoszech mówi się, że po prostu mamy słabą federację. Nie stają po waszej stronie? Nie walczą o nasze prawa. Pozwalają na wszystko. Na ciągłe kontrole krwi, na nocne naloty. Czy ktoś widział, by policja wpadła do hotelu Milanu czy innego klubu Serii A? Ten, kto by to zorganizował, mógłby sobie od razu napisać wypowiedzenie. Bo tam są pieniądze. Wpadnijmy np. do tenisistów, sprawdźmy, czy oni są czyści. Przecież we włoskim kolarstwie też są pieniądze? Ale dużo mniejsze. Mistrz Świata w kolarstwie, tak się przynajmniej mówiło, zarabia 500 tys. euro, a zwykły piłkarz w Serii B jest w stanie zarobić nawet półtora miliona za rok. Kolarz z Polski może zostać liderem włoskiej ekipy? Z tym chyba nie ma problemu. Jeśli ktoś jest dobry, pracuje się na niego. Najważniejsze, żebym ciągle podnosił swój poziom. I tak kiedyś wygram swój Tour de Suisse. Jestem nastawiony na ten wyścig. Od wielu lat, jeszcze zanim zostałem zawodowcem, myślałem o nim. To nie tak, że zadowalam się swoim dzisiejszym poziomem. Chcę być z roku na rok coraz lepszy. Później zobaczymy, do jakiego poziomu jestem w stanie dojść. Tour de France? Przyszły rok, może… Nie wiem. Mam jeszcze duże braki w jeździe na płaskim. W Tour de France pierwsze etapy jedzie się bardzo szybko po płaszczyznach. Po nich byłbym pewnie wykończony. Ale wszystko przyjdzie z czasem. Pracuję spokojnie. Jest jakiś kolarz, od którego czegoś się uczysz? Leonardo Pieppoli, dużo razem trenujemy. On ma swoje lata, wygrał bardzo wiele wyścigów, jest dobrym kolarzem, dobrym góralem. Ciągle mnie jednak zaskakuje, bo potrafi zapytać mnie o radę. Głównie jednak to ja się od niego uczę. Potrafi mnie mocno zrugać i to mi się podoba. Na Giro dostawałem od niego smsy w stylu: „za bardzo wystawiasz się na wiatr”. U Leonardo najbardziej lubię to, że wcale nie czeka, aż się go o coś zapytam. Sam udziela mi rad. Trenujemy razem od wielu lat, chociaż wiele osób mówi, że źle robię, że nie powinienem z nim trenować. Dlaczego? Ponieważ jeździmy za dużo po górach, po 4, 5 długich podjazdów, nawet 3,5 tys. m przewyższenia na jednym treningu. To bardzo dużo. Będę teraz musiał zmienić trochę trening. Na Giro było widać moje braki w jeździe po płaskim. Zdarzyło się kilka etapów, na których góry zamykały trasę, na początku zaś było dużo płaskiego. Musieliśmy ciągnąć, trafiały się akcje zaczepne i trzeba je było kasować. Później w górach, na końcówce etapu, było mi ciężko. Jeśli zaś góry otwierały etap, szło mi dużo lepiej. Widzę, ile mam jeszcze do nadrobienia. Czuję brak masy mięśniowej. Nie może być tak, żebym puszczał koła i zakwaszał się przy jeździe po płaskim, powiedzmy, 60 km/h. Kto przygotowuje Twój program treningowy? Mam swojego lekarza i on rozpisuje mi treningi. Oczywiście w porozumieniu ze mną. Dużo rozmawiamy. Wiadomo, że zimą trzeba popracować nad zwiększeniem masy mięśniowej, ale też nie wolno przesadzić, bo później nie będę miał jej gdzie wykorzystać i trzeba będzie wozić te kilogramy pod górę. Moją słabą stroną są częste zmiany tempa i nad tym też powinienem popracować. Podpisałeś kontrakt na kolejny rok, czyli znów będziemy wypatrywać czerwonych koszulek Saeco? Tak. Dopuszczasz możliwość zostania we Włoszech? Hmm, wieloma rzeczami Włosi mnie wkurzają. Polityka, wszyscy ciągle narzekają na system. Ale oczywiście, dopuszczam taką możliwość. W końcu wszędzie ludzie narzekają, na brak pieniędzy, podatki, drożyznę. W Polsce też się narzeka, a jednak ludzie żyją i idą do przodu. Zobaczymy, co będzie w przyszłości. Przecież niecałe 2 lata temu prawie wróciłem do Polski. Rozmawiałem z Andrzejem Sypytkowskim, czekał na mnie, a ja przeciągałem sprawę. Czekałem na kontrakt, który miałem już prawie pewny w Vini Caldirola. Przyszedł koniec stycznia, a ja wciąż nie miałem kontraktu. Trenowałem, siedziałem we Włoszech, wydawałem pieniądze, które już się praktycznie skończyły i nie wiedziałem, po co tam siedzę. Dopiero w połowie lutego podpisałem kontrakt z Mercatone Uno. Na ile poważnie rozważałeś wtedy powrót do Polski? Nie miałbym innego wyjścia. Wracam do Polski albo odkładam rower i zmieniam zawód. Dopuszczałeś taką możliwość? Raczej nie. Robię to, co lubię, i jestem szczęśliwy. W dzisiejszym świecie niewielu ludziom się to udaje, dlatego jak najdłużej chcę jeździć na rowerze. O tym, co potem, pomyślę później. Jak dorosnę, to się zastanowię.

Dossier

Imię: Sylwester Nazwisko: Szmyd Zawód: kolarz zawodowy (od 2001 roku) Urodzony: 2 marca 1978 roku w Bydgoszczy Miejsce zamieszkania: Montignoso Grupa: Saeco W rankingu UCI: 398

top 3

Czytaj więcej

Jeździj jak zawodowcy i zabezpiecz swój telefon na rowerze – uchwyt do telefonu na rower marki RokForm

Czytaj więcej

Filmy

Wybór redakcji

Czytaj więcej

Jeździj jak zawodowcy i zabezpiecz swój telefon na rowerze – uchwyt do telefonu na rower marki RokForm

Czytaj więcej
comments powered by Disqus

Informuj mnie o nowych artykułach