Który moment swojej kariery wspomina pan najczęściej?
Ryszard Szurkowski: Najważniejszy był moment powołania do kadry Polski, a dokładnie – wezwanie na badania lekarskie, które miały zweryfikować moje predyspozycje. To był 68 rok. Wiedziałem, że trafiam do elitarnej grupy i – jeśli się sprawdzę – będę mógł dostąpić zaszczytu występowania w biało-czerwonej koszulce na najważniejszych wyścigach. Jeśli chodzi zaś o same wyścigi, to najważniejsze były dla mnie pierwsze zwycięstwa… i wszystkie kolejne. Nawet w najmniejszym wyścigu. Bo nie wystarczy raz wygrać, największym wyzwaniem jest powtórzenie sukcesu. Jeśli to się nie udaje, świat jest gotów bardzo szybko zapomnieć nawet o mistrzu świata.
Jan Faltyn: Zgrupowanie we Włoszech z dziesięcioosobową grupą olimpijską trenera Łasaka. Znalazłem się w najlepszym towarzystwie – świetni zawodnicy i trener wszech czasów. Był to też mój pierwszy wyjazd na Zachód, a zarazem możliwość zetknięcia się z włoskim kolarstwem. Do dziś wspominam ten klimat.
Jan Brzeźny: Jeździłem wtedy w Legii. Trener wyznaczył mnie do startu w wyścigu dwójkami w parze ze Stanisławem Szozdą, moim idolem. Poczułem wtedy, że wchodzę do grona najlepszych.
Henryk Charucki: Moje przyjście do największego i najlepszego polskiego klubu kolarskiego – Dolmelu Wrocław. Był tam już mistrz świata i zwycięzca Wyścigu Pokoju – Ryszard Szurkowski, oraz mistrz świata na torze – Janusz Kierzkowski. Poziom i rywalizacja w klubie były na bardzo wysokim poziomie, więc ten, kto zdołał się przebić, miał szansę być dobrym kolarzem. Dzięki Bogu, mi się to udało.
ˑ ˑ ˑ
który wyścig był dla pana najtrudniejszy?
Ryszard Szurkowski: Hm… chyba Dookoła Ślęży. Może brzmi to zabawnie, ale rzeczywiście tak było, że na wielkie zawody wszyscy przyjeżdżali świetnie przygotowani i można było z nimi jechać, a potem wystarczyło ograć ich na finiszu. Na mniejszych wyścigach natomiast trzeba było się nawalczyć, mając przeciwko sobie cały peleton (Skoro jesteś w kadrze, to pokaż, co potrafisz!). Takie wyścigi wygrywało się znacznie trudniej – i rzadziej niż te najbardziej znane.
Jan Faltyn: To był Wyścig Dookoła Polski w 1971 r. Miał wtedy 12 etapów, ok. 2000 km i startowały w nim największe sławy: Szurkowski, Czechowski, Hanusik i Szozda, który wygrał. Były też bardzo mocne reprezentacje z innych krajów. Ja debiutowałem jako reprezentant kadry LZS, mając niespełna 19 lat. Dostałem bardzo w kość, ale poznałem prawdziwe kolarstwo – ranty, góry, jazdę w deszczu. Skończyłem chyba na 26. miejscu i dostałem nawet nagrodę dla najmłodszego uczestnika wyścigu – magnetofon dwuścieżkowy Grundig. Do dziś pamiętam pierwszą płytę, którą sobie na nim nagrałem.
Jan Brzeźny: Mój trzeci Wyścig Pokoju. Byłem już wtedy doświadczonym zawodnikiem, z sukcesami na koncie, a w dodatku po bardzo dobrej wiośnie, kiedy byłem m.in. w drugiej dziesiątce Paryż-Nicea, trzeci w wyścigu de la Sarthe. I nagle, na tydzień przed tym Wyścigiem Pokoju, całkowicie osłabłem. Strzelałem pierwszy na rantach, przed kolarzami okręgowymi. Nie chciałem nawet podchodzić do Wyścigu Pokoju, ale trener Madej mnie namówił. Przeżyłem tam Golgotę. Gdyby to był inny wyścig, odpuściłbym po kilku etapach, ale jednak prestiż był tak duży, że człowiek przechodził sam siebie. Skończyłem co prawda na 16. miejscu, ale to była męka.
Henryk Charucki: Był to Tour de Pologne w 1978 r. Jechałem wtedy w reprezentacji Polski, byłem liderem wyścigu i na trzy etapy przed końcem, kiedy zostały już etapy górskie (w których czułem się najlepiej), kraksa sprawiła, że wylądowałem w szpitalu – i było dla mnie po zawodach. Nie był to może najtrudniejszy wyścig, w jakim brałem udział , ale z pewnością najbardziej dramatyczny. O tyle dobrze, że wygrana została w klubie – zwyciężył Janek Brzeźny.
ˑ ˑ ˑ
Jaki był pana ulubiony wyścig?
Ryszard Szurkowski: Najbardziej lubiłem wyścigi jednodniowe, zwłaszcza na wymagających, wszechstronnych trasach, jak np. Mistrzostwa Polski czy Świata. Tam trzeba było wykorzystać wszystkie swoje atuty – pojechać pod górę, na wietrze, rozegrać akcję i cały czas myśleć o taktyce. Poza tym, w odróżnieniu od etapówek, wynik rozstrzygał się w kilka godzin – raz, dwa i już.
Jan Faltyn: Lubiłem się ścigać w trudnych warunkach – w górach, przy słonecznej pogodzie – wtedy naprawdę walczyłem. Najlepiej wspominam Górskie Mistrzostwa Polski, które wygrałem w 1978 r. Bardzo nie lubiłem za to płaskich wyścigów i deszczu.
Jan Brzeźny: Preferowałem długie wyścigi etapowe. Moim ulubionym był ten Dookoła Anglii – być może dlatego, że go wygrałem, i to w ładnym stylu, zwyciężając dwa pierwsze etapy i dowożąc koszulę lidera do mety. Później startowałem tam jeszcze dwa razy i zawsze byłem w czołówce. Lubiłem te trasy, całkiem wymagające zresztą – nawet Ryśkowi nie udało się go nigdy wygrać.
Henryk Charucki: Też lubiłem wyścigi wieloetapowe, zwłaszcza gdy były na nich etapy górskie. Miałem również wiele ulubionych wyścigów we Francji, gdzie ścigałem się przez 11 lat. Poza nimi był też wyścig dookoła Austrii, w którym startowałem 4 razy, Dwa razy nawet mogłem go wygrać, a skończyło się na 6. i 10. miejscu. Najmilej jednak wspominam Tour de Mexico, który wygrałem w 1978 r. – oprócz rywalizacji było to także coś, co najbardziej kochałem: wyścig etapowy, góry i upały.
ˑ ˑ ˑ
Czy ma pan do dziś rower, na którym zdobył Pan największe sukcesy?
Ryszard Szurkowski: Szczerze mówiąc, nie wspominam żadnego konkretnego roweru, co roku był to inny sprzęt. Zaczynało się od Jaguarów, ale później startowaliśmy na rowerach włoskich – Colnago, Massi, Motta, Ciocc. W latach osiemdziesiątych pojawiły się Romety, ale ja już wtedy się nie ścigałem. Gdy odchodziłem z Dolmelu w 78 r., musiałem rozliczyć się z klubem, oddając wszystkie osiem rowerów.
Jan Faltyn: Największy sukces – wicemistrzostwo świata w wyścigu punktowym na torze – odniosłem, jadąc na rowerze marki Alan – szosówce przerobionej na torówkę. To była aluminiowa rama, nie tak sztywna jak stalowe, ale lżejsza, więc wielu z nas na niej startowało. Podobnie jak inni nie miałem możliwości zachowania tego roweru.
Jan Brzeźny: Podobnie jak pozostali, oddałem cały sprzęt do klubu – jeździli na nim juniorzy z sekcji kolarskiej w mojej wsi.
Henryk Charucki: Mam taki rower, choć nie jest to ten, na którym się ścigałem. To Colnago, oryginał z tamtych lat, stoi u mnie w firmie Harfa-Harryson, można go oglądać, lecz niestety nie jest do sprzedania.
ˑ ˑ ˑ
Które wyścigi inaczej by pan teraz rozegrał?
Ryszard Szurkowski: Na pewno oba wyścigi olimpijskie – w Montrealu i Monachium. Podczas testów przedolimpijskich na obu trasach wygrałem, ale niestety podczas zawodów podjąłem niewłaściwe decyzje. Myślę też, że powinienem był wystartować jeszcze ze dwa, trzy razy w Wyścigu Pokoju.
Jan Faltyn: Tak, ten wyścig punktowy, w którym zdobyłem srebro Mistrzostw Świata, mogłem wygrać. Odpuściłem ostatni sprint, bo nie chciałem ryzykować, a wiedziałem, że medal mam już w kieszeni. Gdybym wtedy zaryzykował, mógłbym zostać mistrzem świata, do czego finalnie zabrakło mi tylko kilku punktów.
Jan Brzeźny: Wrócę do tego samego, o czym mówił Rysiek – do wyścigu olimpijskiego w Montrealu, który do dzisiaj odbija mi się czkawką. Byłem wtedy naprawdę dobrze przygotowany – wszyscy zresztą byliśmy dobrze przygotowani – sądziłem, że któryś z nas to wygra. Ale wyścig źle się ułożył, poszedł odjazd, co do którego nie mieliśmy pewności – czy gonić? Był tam wprawdzie Mietek Nowicki (zdobył brąz), ale żałuję, że to nie ja znalazłem się w tej ucieczce, bo wygrał Johanson, któremu ja wcześniej nie dawałem szans na podjazdach – a on właśnie na podjeździe wszystkim odjechał.
Henryk Charucki: Są to właśnie te dwa przegrane wyścigi dookoła Austrii. Pierwszy w roku 1978. Powinienem być bardziej przewidujący, liczyć na siebie i zabrać ze sobą odpowiedni ubiór, ponieważ na przełęczy zastała nas zima, a auto serwisowe nie dojechało.
Drugi przegrany wyścig to sytuacja, w której wraz z Jankiem Brzeźnym w tej samej ucieczce wychodziliśmy na dwa pierwsze miejsca w klasyfikacji generalnej. Trener powstrzymał nas przed kontynuowaniem akcji, a powinniśmy wtedy, wbrew jego nietrafnej taktyce, jechać do końca – wygralibyśmy ten wyścig. Skończyło się jednak na 6. i 7. miejscu – wszystko przez niesnaski trenera kadry z naszym trenerem, które nie powinny mieć miejsca.
ˑ ˑ ˑ
jakie były pana ulubione metody treningu?
Ryszard Szurkowski: Myślę, że najlepszą metodą treningu jest wyścig. A my mieliśmy tak wypełniony sezon – co najmniej 100 wyścigów od marca do września – że treningi jako takie jeździliśmy tylko w grudniu i styczniu. Główne ćwiczenia robiło się na wyścigach – wychodziło się na zmianę, finiszowało na premiach. Jazda między wyścigami to była raczej regeneracja, relaks – nie częściej niż dwa razy w tygodniu. Jeśli już był czas na trening, to robiło się konkretne ćwiczenia. Zawsze był jakiś cel – nie jeździliśmy w ogóle tzw. treningów wysiedzeniowych.
Trzeba też powiedzieć, że w kolarstwie, poza przygotowaniem fizycznym, wielką rolę odgrywa psychika. Fizycznie każdy może się przygotować, ale gdy jest czterdzieści stopni w cieniu, woda w bidonie się kończy, do szczytu 5 km, a za nim jeszcze dwie górskie premie – to trzeba umieć wytrzymać. Mocny fizycznie zawodnik zazwyczaj wygrywa sprawdziany. Mocny psychicznie – wygrywa zawody.
Jan Faltyn: Pochodzę z miejscowości otoczonej górami, więc najwięcej treningów odbywałem w takim właśnie terenie. Jeździliśmy zwykle razem z Jankiem Brzeźnym, mieszkającym w tej samej wsi, i za każdym razem ścigaliśmy się pod górę. To mi dawało największą satysfakcję i przynosiło najlepsze efekty.
Jan Brzeźny: Lubiłem przygotowywać się pod konkretne wyścigi. Szczególnie wspominam treningi na trasie Mistrzostw Polski w Sobótce, gdzie pojawiałem się często, gdyż trasa biegła zaledwie 10 km od mojego domu. Ćwiczyłem główny podjazd, przygotowując plan ataku, wyobrażając sobie prawdziwy wyścig – co zresztą z powodzeniem zrealizowałem podczas rzeczywistego startu. Tak czy inaczej, podstawą treningu były tempówki. Nieraz mocniejsze niż na wyścigu. Pozostałe przygotowania odbywały się na wyścigach.
Henryk Charucki: Podglądałem zawsze wielkich mistrzów, a było ich wielu: w Dolmelu, w reprezentacji, we Flocie Gdynia, gdzie był Tadek Mytnik, wraz z którym zdobywałem wicemistrzostwo Polski w drużynie. Ale najcenniejszych ćwiczeń – interwałów – nauczył mnie już nieżyjący śp. Staszek Szozda. Jego wskazówki okazały się moją najcenniejszą bronią, bez której ciężko byłoby osiągać sukcesy. Przykładem może być kilometrowy interwał na „pełnym obrocie” – świetne ćwiczenie, symulujące atak na wyścigu bądź przeskok do ucieczki, które wielokrotnie dało mi przewagę nad rywalami. Ponadto mieliśmy wspaniałego menedżera i trenera w Dolmelu Wrocław, Mieczysława Żelaznowskiego, który preferował przygotowania metodą startową, dlatego też zawsze, już bardzo wczesną wiosną, zapewniał nam przygotowania i starty we Włoszech. W efekcie, gdy przyjeżdżaliśmy do Polski, na wyścigach sypały się wióry. Potrafiliśmy wygrywać np. wszystkie etapy i obstawiać pierwsze cztery miejsca w klasyfikacji generalnej, co zdarzyło się kiedyś na wyścigu etapowym w Opolu.
ˑ ˑ ˑ
Czy wyścigi teraz różnią się znacznie od tych, w których pan się ścigał?
Ryszard Szurkowski: Jazda na czas oczywiście się nie zmieniła – wzrosły tylko nieco prędkości, co jest efektem rozwoju techniki. Natomiast jednodniowe wyścigi, np. mistrzostwa świata, różnią się tym, że teraz każda ekipa jedzie wyłącznie na swojego lidera, realizując taktykę przygotowaną przez kierownictwo ekipy. Wyścigi są też kontrolowane przez dyrektorów, a składy ekip dobierane pod kątem założeń taktycznych. Kiedyś na wyścigach trzeba było umieć sobie samemu radzić. Jeśli się człowiek zabrał w odjazd, był pozostawiony sam sobie, musiał szybko podejmować decyzje.
Jan Faltyn: Mogę dodać, że kiedyś zawodnicy byli bardziej wszechstronni. Teraz dominuje specjalizacja.
Jan Brzeźny: Kiedyś, zwłaszcza na wyścigach etapowych, zawodnicy musieli kojarzyć zawodników z numerami i znać ich czasy w klasyfikacji. Do tego wiatr, analiza z mapą itd. Teraz zawodnik, który ma wygrać, niczym się nie interesuje.
Henryk Charucki: Obecnie wyścigi mają ładniejszą oprawę, bo są w tym zakresie większe możliwoście. Lepsze są też rowery, dostępny jest bogaty asortyment odżywek i nowoczesne metody treningu, które wniosła nauka i sprzęt. Zawodnicy mają lepsze ubiory, obsługę – i jeżdżą po lepszych drogach. Kiedyś w rywalizację zawodników nie ingerowali tak dyrektorzy sportowi, ponieważ nie było radia, przez to wyścigi były znacznie ciekawsze do oglądania. Na wyścigach było też więcej kibiców. Sam poziom zawodników był równie wysoki jak teraz, a w niektórych aspektach nawet wyższy, zwłaszcza jeśli chodzi o kwestie taktyczne, bo kolarze w naszych czasach musieli umieć sami rozgrywać wyścig. Tempo? Bywało, że średnia z 200-kilometrowego wyścigu płaskiego wynosiła 47 km/h. W górach przeciętne były podobne, natomiast niższe średnie uzyskiwaliśmy w jeździe na czas – nie mieliśmy takich rowerów jak dziś.
ˑ ˑ ˑ
Czy ogląda pan wyścigi w telewizji?
Ryszard Szurkowski: Tak, oglądam – ale przede wszystkim klasyki, zwłaszcza te wiosenne. Tam nie ma litości i pojedynczy zawodnik może dużo zdziałać, bo jak peleton wpadnie w te belgijskie czy francuskie bruki, to z przodu zostają tylko najlepsi. To jest wyścig!
Jan Faltyn: Oczywiście, bardzo lubię oglądać zwłaszcza Tour de France, choć muszę przyznać, że włączam telewizor na te ciężkie, górskie etapy. Tam rzeczywiście coś się dzieje. Lubię też i Giro czy Mistrzostwa Świata.
Jan Brzeźny: Tak, bardzo lubię oglądać etapówki. Zwłaszcza Tour de France.
Henryk Charucki: Oglądam, zawsze kiedy tylko mam możliwość, bez względu na to, gdzie jestem. Jeśli nie mogę obejrzeć – nagrywam i przeglądam w wolnej chwili. Interesują mnie nie tylko te największe imprezy, ale również wyścigi niższe rangą.
ˑ ˑ ˑ
Kto był/jest pana kolarskim idolem?
Ryszard Szurkowski: Niezmiennie Eddy Merckx. A wśród polskich kolarzy – Gazda i Kudra.
Jan Faltyn: Oczywiście Merckx.
Jan Brzeźny: Zawsze miałem dwóch – wielkiego Eddy’ego Merckxa i mojego klubowego kolegę Ryszarda Szurkowskiego.
Henryk Charucki: Moimi idolami kiedyś byli i nadal są Ryszard Szurkowski i Staszek Szozda, a poza nimi – Eddy Merckx i Bernard Hinault. I na razie niech tak pozostanie.
ˑ ˑ ˑ
Czy ma pan wciąż jakieś kolarskie plany/marzenia?
Ryszard Szurkowski: Po 17 latach przerwy wróciłem do regularnego jeżdżenia. Często wybieramy się na rower wszyscy czterej. Zamierzam to kontynuować, głównie dla zdrowia. Moim celem na najbliższe miesiące jest dojście do takiej formy, żeby mnie moi dawni klubowi koledzy nie urywali z koła.
Jan Faltyn: Mam tylko jedno marzenie: jeździć jak najdłużej, dopóki się da.
Jan Brzeźny: Jeżdżę teraz wyłącznie dla przyjemności – ale żeby to rzeczywiście mogła być przyjemność, zamierzam cały czas utrzymywać się w dobrej formie, bo chodzi o to, żeby móc pomęczyć trochę kolegów – zamiast być męczonym.
Henryk Charucki: Moje kolarskie plany to coroczny wiosenny wyjazd na tygodniowy trening do Hiszpanii z przyjaciółmi. Do naszej grupy dołączył też ostatnio Rysiek Szurkowski i Czesiek Lang. Ponadto te niezapomniane niedzielne treningi, na które wraz z dużą grupą przyjaciół wyruszamy regularnie spod mojej firmy. To ściganie i rywalizacja na treningu – coś pięknego. Moje marzenia? Mogę je skierować raczej w kierunku mojego syna Pawła, który ściga się w świetnej grupie Dariusza Miłka CCC Polsat Polkowice, pod okiem Piotra Wadeckiego. Chciałbym, aby właśnie w tej grupie Paweł odniósł wielki sukces, bo po swoich przejściach zdrowotnych tak wiele jej zawdzięcza.
Jan Brzeźny
ur. w 1951 r.
Dwukrotny zwycięzca Tour de Pologne, olimpijczyk z Montrealu (1976), wielokrotny mistrz Polski
Henryk Charucki
ur. w 1955 r.
Zwycięzca Tour de Pologne, górski mistrz Polski, w latach 80. kolarz zawodowy we Francji, obecnie właściciel firmy Harfa–Harryson, zajmującej się sprzedażą i dystrybucją sprzętu rowerowego
Jan Faltyn
ur. w 1952 r.
Wicemistrz świata na torze w wyścigu punktowym (1977), wielokrotny Mistrz Polski w jeździe drużynowej, zwycięzca Górskich Mistrzostw Polski, obecnie pracownik w firmie Harfa–Harryson Henryka Charuckiego
Ryszard Szurkowski
ur. w 1946 r.
Dwukrotny wicemistrz olimpijski, czterokrotny medalista mistrzostw świata, wielokrotny zwycięzca Wyścigu Pokoju, kilkukrotny mistrz Polski i mistrz świata amatorów. W latach 2010-2011 był prezesem Polskiego Związku Kolarskiego