Antonio Hermida
Na wyścigu się uśmiecham
Jose Antonio Hermida, srebrny medalista olimpijski, mistrz świata juniorów, mistrz Europy i stały rezydent podium Pucharu Świata, to od lat jedno z najważniejszych nazwisk XC. Mimo kłopotów z formą w zeszłym sezonie nie traci dobrego samopoczucia ani apetytu na medale. Z wesołym i towarzyskim Hiszpanem rozmawialiśmy podczas wiosennej prezentacji Teamu Multivan-Merida na Majorce. Słowa: Borys Aleksy Mówi się, że Twój poprzedni sezon nie był najlepszy… Ale nie było chyba tak źle, prawda?
Zeszły sezon był podporządkowany Olimpiadzie. Olimpiada, olimpiada, olimpiada. Wydaje ci się wtedy, że nic innego nie istnieje, żadne wyścigi, maratony, nic. Byłem bardzo skoncentrowany, zwłaszcza jako jeden z faworytów. Ostatecznie byłem w Pekinie dopiero dziesiąty, więc można usłyszeć, że rok 2008 był dla mnie zły i niczego nie osiagnąłem. Ale ja na to patrzę inaczej, ścigałem się w wielu zawodach, dawałem z siebie wszystko i miałem dobre rezultaty, w końcowej klasyfikacji PŚ byłem drugi, a poszczególne zawody kończyłem zwykle na podium, w tym trzykrotnie drugi. A mistrzostwa świata?
To był ten punkt sezonu, z którego nie jestem zbyt dumny. Wcześniej, od marca do maja, kiedy startowałem w Pucharach, wszystko było OK. Wiadomo, raz lepiej, raz gorzej, ale generalnie forma rosła z wyścigu na wyścig. I nagle na mistrzostwach musiałem zejść z trasy, byłem wyczerpany. Wszyscy myśleliśmy, że to z powodu gorąca, bo w tym upale wielu zawodników miało problem, więc ani ja, ani trener, zbytnio się nie przejęliśmy. Ale tydzień później odbyły się mistrzostwa Hiszpanii, na których byłem piąty, i to już nie było normalne, bo zwykle jestem na podium. Nie dość, że zająłem słabą lokatę, to ledwo dojechałem, na ostatnim okrążeniu wyprzedzali mnie zawodnicy, którzy zwykle są daleko za mną. I wtedy poczułeś, że coś jest nie w porządku?
Tak, wiedziałem, że jest jakiś problem. Zwłaszcza że te mistrzostwa trwały tylko 1:38’, czyli bardzo krótko. Zrobiliśmy testy wydolnościowe, które wykazały, że po ok. 1:20’ zawsze jest katastrofa, moje ciało odmawia posłuszeństwa.
Coś nie tak, czerwiec, lipiec, coś nie tak… W końcu zrobiłem przerwę, pojechałem na tydzień urlopu z żoną i synem. Żadnych telefonów, dziennikarzy i roweru. Później zrobiłem badania i w końcu lekarze stwierdzili, że mam infekcję krwi z powodu dwóch zębów, które psuły się pod starymi plombami, takimi metalowymi, jeszcze z dzieciństwa.
Usunęliśmy problem mniej więcej w środku lipca. Do Igrzysk w Pekinie został miesiąc, więc oczywiście stres, że nie będę w formie itd. Konsultacje z lekarzami, trenerem, dostałem nowy plan treningowy. Pojechałem do Kanady na dwa wyścigi, tam bardzo ostro trenowałem. Półtorej godziny przed śniadaniem, po śniadaniu dwie i pół, interwały, po południu znowu. Trenowałem jak wariat, forma znów rosła, ale to nie wystarczyło, żeby zdążyć. Byłem dziesiąty, więc jak na srebrnego medalistę z Aten dość słabo. Dla mediów to żaden wynik, ale ja osobiście jestem dumny z tego dziesiątego miejsca, które zdobyłem mimo problemów ze zdrowiem. Najbardziej cieszyłem się z tego, że znaleźliśmy problem i rozwiązaliśmy go. Igrzyska były dowodem, że jest ze mną coraz lepiej, a później, we wrześniu, znów byłem starym Hermidą – drugi w Pucharze Świata, drugi w Pucharze Austrii, w Czechach. Wreszcie w Madrycie piąty, ale to już było zwykłe zmęczenie po sezonie. Podsumowując, rok 2008 nie był wcale taki zły, na jaki wyglądał. W tym roku sprawdziłeś wszystkie zęby?
Tak, wszystko mam ładnie pozalepiane (śmiech). W tym roku nie ma igrzysk, więc zapowiada się spokojniejszy sezon?
O nie, żadnego relaksu. W tym roku chcę poświęcić trochę sezon pucharowy i skoncentrować się na mistrzostwach świata. Mam tylko jeden medal z 2005 r. i trochę mi ich brakuje. Znam trasę z Canbery, na której odbędą się mistrzostwa, bo w zeszłym roku jechaliśmy tam w PŚ. Dobrze mi wtedy poszło, trasa bardzo mi odpowiada.
Jakie trasy lubisz najbardziej?
W zasadzie rzadko mam problem z trasą. Myślę, że jestem wszechstronny i dlatego moja kariera w PŚ jest dość stabilna. Radzę sobie na większości tras. Tak na przykład wygrałem Mistrzostwa Europy w Wałbrzychu w 2004, gdzie trasa była techniczna i górzysta, a później w Niemczech, gdzie było płasko.
Ale faktem jest, że na wyścigu najbardziej pasują mi agresywne trasy, szybkie, techniczne zjazdy, zakręty, średnie podjazdy. Tak jest właśnie w Canbery. Ale długie podjazdy też są OK, mieszkam w Pirenejach, tam wszędzie są długie podjazdy. Jak będziesz przygotowywał się do sezonu? Jakieś zmiany?
Trochę tak, bo zaczniemy z Moritzem (Milatzem – przyp. red.) od Cape Epic, co dla mnie jest nietypowe. Na Cape Epic byłem wcześniej tylko raz i było bardzo fajnie. Żadnej presji, nie byliśmy tam dla wyniku, tylko żeby sobie pojeździć i potrenować przed sezonem. Chciałbym, żeby w tym roku było podobnie. A nie myślałeś o przerzuceniu się na maratony, co jest dość popularne wśród zawodników?
Nie, nie jestem maratończykiem, nie jeżdżę też w wyścigach etapowych. Ralph Naef jest bardzo dobry i w XC, i w maratonach, ale dla mnie to będzie tylko element przygotowania. Moim celem będą cały czas wyścigi XC. Są dla mnie czymś szczególnym, lubię tę adrenalinę, pełny gaz. Dla mnie to jak rajdy samochodowe, dwie godziny jazdy na granicy wytrzymałości, na granicy wypadnięcia z trasy. To coś specjalnego. Gdy jadę w wyścigu XC, śmieję się do siebie. Nie przekonałeś się do fulla Ninety-Six?
Ninety-Six powstał dla takich zawodników jak Ralph, on dobrze czuje się z tylnym zawieszeniem. Ja wolę bardziej agresywne rowery, hardtail zawsze będzie dla mnie najlepszy. Skoro mowa o Ralphie, podczas wyścigów rywalizujecie czy współpracujecie?
Z Ralphem mam bardzo bliskie relacje, w zasadzie jesteśmy jak bracia albo jak mąż i żona (śmiech). Często zdarza się, że dzwonię do niego do Szwajcarii: „Hej, Ralph, co się dzieje, nie dzwonisz do mnie” – i słyszę – „Hermida, dzwoniłem do ciebie przedwczoraj!”. Na wyścigu jest tak samo. Jeśli jedziemy razem w pierwszej grupie, on spogląda na mnie, ja na niego i obaj wiemy, co robić. Bez słów. Oczywiście, jeśli on jest z przodu, a ja zostaję, wtedy nie atakuję, opóźniam resztę. Tak było np. w Australii w zeszłym roku. Nigdy nie rywalizujemy, staramy się jak najwięcej sobie pomagać. Zresztą w normalnym życiu też. To chyba nie jest oczywiste?
Nie. W teamach często inni zawodnicy są twoimi wrogami, zwłaszcza gdy jest dwóch na podobnym poziomie. Ale nie trenujecie razem?
Hm, w zimie zazwyczaj nie, ale w sezonie bardzo często. W tym roku byłem w Szwajcarii na zawodach przełajowych, mieszkałem u Ralpha. Albo na przykład rok temu po obozie Meridy na Majorce zostaliśmy dłużej, przyjechały nasze żony z dziećmi. Tak jest często. Męski team Meridy rozrósł się w tym roku, macie nowych zawodników.
Tak, Merida nie mogła już dłużej poradzić sobie z wystawianiem tych samych zawodników do startów w XC i maratonach. Dla kolarzy to jest trudne, trzeba przestawiać trening. Dlatego mamy teraz młodych zawodników wyspecjalizowanych w maratonach.
Dodatkowo w sekcji XC pojawił się Rudy Van Houts, bo dla Meridy najważniejszym celem jest bycie najlepszym teamem na świecie w PŚ. Jeśli ja i Ralph kończymy na podium, a Rudi i Moritz są na 10–25 pozycji, łącznie zdobywamy dużo punktów, co pomaga teamowi walczyć o pozycję lidera w generalnej klasyfikacji drużynowej. Dlatego chcemy wychowywać młodych zawodników, którzy będą chcieli zostać z nami dlużej. W tym roku na prezentacji teamu zabrakło kobiet…
To prawda. Nina Wrobel zdecydowała, że zajmie się teraz dokończeniem studiów medycznych. Od dwóch sezonów próbowała jakoś łączyć je z karierą zawodniczki, ale coraz gorzej się z tym czuła. Wreszcie dostała wolną rękę, mamy umowę, że teraz zrezygnuje ze startów na światowym poziomie, dokończy studia i wróci do profesjonalnego ścigania. A Gunn-Rita jest w ciąży, więc też na razie nie pojeździ. Porozmawiajmy o konkurencji, czy, mówiąc wprost, o Absalonie.
No tak, król Absalon… Czy on ma w sobie coś specjalnego?
Absalon jest utalentowany, ma idealne warunki genetyczne do XC. Tak jak Schumacher do F1 czy Valentino Rossi do wyścigów motocyklowych. Prawdopodobnie gdyby dać Schumacherowi rower, też dobrze by sobie radził i jeździł np. w drugiej dywizji, ale on miał to szczęście, że znalazł swoją idealną dyscyplinę. To samo jest z Absalonem. Ale oczywiście można go pokonać, robiliśmy to wcześniej, możemy to robić w przyszłości. Żeby tego dokonać, musisz być jednak absolutnie perfekcyjny. On nie jest silniejszy czy bardziej wytrzymały od innych zawodników, ale jego przewagą jest to, że nie popełnia błędów. I zawsze wykorzystuje cudze, jak np. w Madrycie, gdy jechał za mną, na ostatnim zakręcie lekko uślizgnęło mi się przednie koło, on natychmiast zaatakował i wygrał o 10 sekund. Mogę mówić, że to wina opony, ale prawdopodobnie to ja straciłem koncentrację, nie wytrzymałem napięcia. A on to wykorzystał. Fizycznie jesteśmy na tym samym poziomie. O miejscu na mecie decydują błędy lub ich brak. A jakie są Wasze osobiste relacje?
Bardzo dobre. Znamy się od dawna, razem jeździliśmy w Team Scott, później Bianchi. Nie ma problemu, na wyścigu zawsze jest walka, ale poza tym mamy dobre relacje. Opowiedz o swoich treningach.
Mam osobistego trenera. Od 1995 r., od początku mojej kariery, jest nim Kim Forteza. Mieszka na Majorce, kontaktujemy się telefonicznie. To wystarczy, bo w kolarstwie nie musisz mieć trenera cały czas przy sobie, to nie gimnastyka. Zresztą Kim zajmuje się moim przygotowaniem fizycznym, ale nie nauczy mnie, jak jeździć na rowerze. Technikę ćwiczę sam, z Ralphem, czy np. tak jak dzisiaj z wami (dziennikarzami – przyp. red.). Czasem, żeby czegoś się nauczyć, nie musisz mieć kontaktu z kimś na wyższym poziomie, mogę uczyć się nawet od dzieci, które mają nowe pomysły, nie mają ograniczeń. Z kim trenujesz na co dzień?
W mojej okolicy mieszka wielu kolarzy, również tych sławnych, np. Flecha, Florenzio. Wcześniej był Deloki, Heras. Teraz jeżdżę zwykle z Flechą i dwoma amatorami, głównie na szosie, ale nie robię całego treningu z nimi, oni jadą np. sześć godzin, ja tylko cztery i wracam do domu. Na rowerze MTB trenuję zawsze sam, wtedy mogę się maksymalnie skoncentrować. Podobno lubisz dirt, BMX-y?
Tak, mam chyba wszystkie rodzaje rowerów. I nie po to, żeby je trzymać w garażu (śmiech). Znajdujesz czas i siłę, żeby po treningu jechać jeszcze na hopki?
No, może nie po treningu, ale kiedy mam luźniejszy dzień, np. tylko krótki trening rano, wieczorem często wybieram się z przyjaciółmi pokręcić po okolicy. Nie chciałbyś jeździć na szosie? Mieć pieniądze i popularność taką jak Contador czy Sastre?
O, nie, nie. Miałem dużo propozycji, jeszcze jak byłem juniorem, od ONCE, Mapei, włoskich teamów. Myślałem wtedy o tym całkiem poważnie, ale chciałem jeszcze pojechać na igrzyska w MTB. Dostałem jedną odpowiedź – albo szosa, albo MTB. Nie wahałem się, odmówiłem. Szosa wydawała się nudna?
Nie, szosa jest super. To dobra zabawa, Flecha dużo mi opowiada podczas treningów. Na pewno nie jest nudna. To inny sport, inny wysiłek. Ja akurat wolę MTB. Dlaczego Colin McRae nie jeździł w F1 tylko w WRC? Bo to lubił. Po prostu.
Pieniądze to osobna kwestia. Gdy wygrywasz TdF, zarabiasz trzy miliony euro, za mistrzostwo świata MTB dostajesz znacznie mniej. Ale dla mnie ważniejsze jest, że robię to, co lubię. Zarabiacie za mało?
O nie, nie możemy płakać. Fakt, trzeba się najeździć po świecie, większość czasu spędzamy poza domem. To nie są może kokosy, ale możemy zapewnić rodzinom bardzo dobre życie. Nie myślałeś nigdy żeby, tak jak Nina, poza sportem zająć się czymś innym?
Uczyłem się do 20. roku życia, mam maturę. Nie kontynuowałem nauki, bo mój tryb życia mi to uniemożliwiał. Jeśli kiedyś przyjdzie mi ochota na zmianę, drzwi uniwersytetu są otwarte. Na razie moje życie kręci się wokół roweru i czuję się z tym dobrze. Dossier
Imię i nazwisko: Jose Antonio Hermida
Data urodzenia: 24.08.1978
Miejsce zamieszkania: Llivia (Hiszpania)
Wzrost: 1,72 m
Waga: 63 kg
Stan cywilny: żonaty
Team: Multivan Merida
Najważniejsze osiągnięcia: srebrny medal olimpijski (Ateny 2004), mistrz Europy, mistrz świata juniorów, wielokrotny mistrz Hiszpanii
Miejsce w rankingu UCI: 5.
Wyuczony zawód: poskramiacz węży
Hobby: rower
Strona domowa: hermidabike.com