Było pięknie… Mineło bezpowrotnie? O Wyścigu Pokoju pisze Daniel Marszałek

Wyścig Trzech Bratnich Redakcji, Majowa Impreza, Tour de France dla Amatorów… Były czasy, gdy każdy kibic kolarstwa nie tylko pod naszą szerokością geograficzną wiedział, jakie zawody kryją się pod tymi przydomkami. Wyścig Pokoju, bo o nim oczywiście mowa, jeszcze w latach 80. był nie tylko kultową imprezą w krajach „za żelazną kurtyną”, lecz i na Zachodzie cieszył się sporym poważaniem. Prestiż ów nawet na ziemiach „wrogiego obozu kapitalistycznego” budowały bowiem, począwszy od końca lat 50., sukcesy kolarzy NRD, ZSRR czy Polski na trasach igrzysk olimpijskich czy amatorskich mistrzostw świata. Pamiętny 1989… Podobno życie zaczyna się po czterdziestce. W przypadku zainaugurowanego w 1948 roku Wyścigu Pokoju było wręcz odwrotnie. Zaraz po Igrzyskach w Seulu, na fali pierestrojki, poluzowane zostały pęta wiążące możliwości rozwoju zawodowego kolarzy radzieckich. Już na wiosnę 1989 roku pierwszy ich zastęp z Dimitrijem Konyszewem, Wladimirem Pulnikowem i Piotrem Ugriumowem na czele mógł zatem zacząć ścigać się na co dzień wśród profich, jeżdżąc już nie dla „sbornej”, lecz dla zarejestrowanej w San Marino grupy Alfa-Lum. Wobec tego faktu Kraj Rad na Wyścigu Pokoju w 1989 roku przysłał swą „kadrę B” i z tej poniekąd przyczyny wyścig ów stał się już tylko wewnętrzną rozgrywką kolarzy wschodnioniemieckich i polskich. W pamiętnym roku 1989 byliśmy następnie świadkami dalszych przemian politycznych, których końcowym efektem było zburzenie starego systemu, co w przełożeniu na świat sportu skutkowało przed sezonem 1990 otwarciem drzwi na zawodowstwo dla najlepszych kolarzy z NRD, Polski czy (jeszcze wówczas) Czechosłowacji. Bez politycznego poparcia oraz „nawróconych na zawodowstwo” czołowych zawodników z krajów-organizatorów oraz największych asów z komandy „Wielkiego Brata” Wyścig Pokoju szybko zaczął karleć. Działo się tak, mimo iż zwycięzcy z lat 1990 i 1992, czyli Słowak Jan Svorada i Niemiec Steffen Wesemann, okazali się wkrótce wcale nietuzinkowymi postaciami zawodowego peletonu, zaś triumfator z sezonu 1991, reprezentant ZSRR Wiktor Rżaksiński, kilka miesięcy po swym majowym triumfie, wzorem Gustawa-Adolfa Schura czy Ryszarda Szurkowskiego, sięgnął w Stuttgarcie po tęczową koszulkę mistrza świata amatorów. Wyścig był na równi pochyłej i w 1993 roku miał znaczenie już nieomal lokalne, bowiem przemierzał tylko czeskie szosy między Taborem, Mlada Bolesław, Trutnowem i Nowym Borem. Ku dawnej formule. Na ratunek ginącej w oczach imprezie pospieszył jego niegdysiejszy 6-krotny uczestnik, Czech Pavel Dolezel (drugi zawodnik WP z 1965 roku, zwycięzca dwóch etapów w latach 60.). Zadanie miał niełatwe tym bardziej, że w połowie lat 90. doszło do faktycznego zjednoczenia kolarstwa zawodowego i amatorskiego. W związku z tym nawet sztandarowe imprezy z amatorskiego świata kolarskiego ku należnemu sobie miejscu musiały się przeciskać z niemal najniższych drabinek w hierarchii światowego kalendarza. Dolezel konsekwentnie dążył jednak do przywrócenia dawnej formuły wyścigu. Po dwóch latach spędzonych wyłącznie na czeskim podwórku w 1995 roku WP zahaczył o wschodnioniemiecki górski kurort Oberwiesenthal, zaś rok później powrócił na polskie drogi etapem do Żywca.W sezonie 1997, jak za dawnych lat, przemierzał już szosy wszystkich trzech sąsiednich państw z dorzecza Łaby i Odry, zaś w rok później wystartował z Poznania i skończył w niemieckim Erfurcie, co było najlepszym dowodem na to, iż znów zaczął nabierać międzynarodowego znaczenia. Co ciekawe, edycję z 1998 roku wygrał jadący w barwach polskiej grupy Mróz Niemiec Uwe Ampler, który przecież dominował na trasach WP podczas ostatnich wielkich odsłon tej imprezy w latach 1987–89. Co więcej, wyścig ów zaszczycił swą obecnością zwycięzca Tour de France z 1996 roku Duńczyk Bjarne Riis z ekipy Telekom. Jego młodszy kolega Wesemann już rok później wyrównał rekord czterech generalnych zwycięstw Szurkowskiego. Co godne podkreślenia, organizatorzy dbali przy tym o godną zawodowców trasę, wyznaczając górskie finisze na tak wymagających podjazdach, jak Zlate Narvsi w Karkonoszach, Lysa Hora czy Pustevny w Beskidach, Praded w Jesionikach czy Jested nieopodal Liberca. Edycje z przełomu wieków przyniosły sukces tej klasy kolarzom, co nasz Piotr Wadecki, zwycięzca Paryż – Tours 2002 Duńczyk Jakob Storm Piil czy obecny rekordzista świata w jeździe godzinnej Czech Ondrej Sosenka (po dyskwalifikacji Piotra Przydziała). Potem przyszedł czas na rekordowy triumf Wesemanna i pierwszy sukces Włocha w całej historii WP za sprawą Michele Scarponiego, który jeszcze do niedawna uważany był za jeden z większych talentów wśród młodych etapowców rodem z Italii. Jeśli dodamy do tego okoliczność, iż wyścig zyskał możnego sponsora w firmie Skoda, zaś edycja „anno domini 2004” kilka dni po rozszerzeniu Unii Europejskiej o kraje Środkowej Europy wystartowała z Brukseli, można było rzec, iż Wyścig Pokoju jest nie tylko na dobrej drodze do odzyskania dawnego znaczenia w nowych okolicznościach, lecz nawet ma szanse na zdobycie nowych przyczółków na szosach Europy. Zbieg okoliczności mile widziany Skoro było tak dobrze, dlaczego skończyło się tak źle? Z pewnością „nie pomógł” konflikt w rodzinie, czyli starcie na tle praw do wizerunku (znaku towarowego) Wyścigu między Dolezelem a jego partnerem po niemieckiej stronie Jorgem Strengerem. Przepychanki trwały do końca 2004 roku i w tym czasie Wyścig nie tylko nie trafił do kalendarza stworzonego właśnie cyklu Pro Touru, lecz przede wszystkim stracił szanse na pozyskanie sponsorów, których stać byłoby na pokrycie kosztów organizacji tej imprezy. Tym samym w 2005 roku mieliśmy pierwszą wiosnę bez Wyścigu Pokoju, choćby nawet w jego najbardziej okrojonej formie. Rok później Wyścig powrócił, startując po raz pierwszy z Austrii, choć tym razem omijając Polskę. Na trasie z Linzu przez czeskie Karlove Vary do Hanoweru bezprzykładny sukces święcili Włosi. Zajęli całe podium, wygrał Giampaolo Cherla. Kolejne problemy finansowe (do zapięcia budżetu zabrakło ponoć 250 000 euro) zmusiły nowego dyrektora wyścigu Szwajcara Herberta Nottera do odwołania tegorocznej edycji Wyścigu. Czy Wyścig Pokoju jeszcze się odrodzi, a jeśli tak, to jaką ma przed sobą przyszłość? Wydaje się, iż nawet jeśli podobnie jak w 2006 roku uda mu się odbić od dna, przyszłość ta nie będzie tak wielka i świetlista, jakby predestynowała go do tego historia. Obecnie droga do prestiżu wiedzie przez udział w Pro Tourze, a tymczasem dwoje spośród trojga rodziców WP ma już w tym cyklu swe pociechy. Niemcy – Deutschland Tour, Polska – Tour de Pologne. Z kolei Czesi, działając w osamotnieniu, nawet przy poparciu Prezydenta Europejskiej Unii Kolarskiej Vladimira Holeczka, cudów w UCI nie zdziałają. Co więcej, problemem wydaje się też być tradycyjna data tej imprezy. Trudno wyobrazić nam sobie Wyścig Pokoju w miesiącu innym niż maj. Tymczasem w terminie tym rozgrywane jest i zawsze będzie Giro d’Italia, a do tego jeszcze równolegle z nim, choć tylko przez tydzień, Volta a Catalunya. Zbieg dwóch imprez Pro Touru jest dla władz UCI jeszcze do przyjęcia, lecz podwójna kolizja Giro z mniejszymi etapówkami (nawet przy założeniu, że WP odbywałby się tydzień przed VaC) już chyba nie przejdzie. Wyścig Pokoju musiałby więc chyba liczyć na zbieg nad wyraz optymistycznych dla siebie okoliczności, tzn. nie tylko wolę zgodnej współpracy ze strony co najmniej trzech środkowoeuropejskich federacji (organizatorów z trzech państwa ościennych), ale i totalny upadek innej etapówki Pro Touru, a mianowicie Tour de Romandie. Wówczas w terminie o tydzień-dwa wcześniejszym od tradycyjnego (lecz wciąż zahaczającym o maj) rozgrywany – popuśćmy wodze wyobraźni – na szosach Austrii, południowo-wschodnich Niemiec, południowo-zachodniej Polski, Czech i może Słowacji mógłby stać się swego rodzaju Mittel-Europa Tour i zarazem próbą generalną przed Giro d’Italia. Po pierwsze, nie wypada jednak przecież złorzeczyć innej zasłużonej dla dziejów światowego kolarstwa imprezie, a po drugie Romandia, choćby ze względu na swą lokalizację (frankońska Szwajcaria), zawsze będzie mogła liczyć na pomocną dłoń UCI, której władze mają siedzibę właśnie w tych stronach. Poza tym aby w ogóle zacząć snuć jakieś mocarstwowe wizje, należałoby najpierw Wyścig Pokoju po prostu wskrzesić i przez kilka lat solidnie popracować na wypracowaniem mu „dogodnej pozycji do ataku”, czyli przywróceniem miejsca wśród najważniejszych wyścigów etapowych kalendarza kontynentalnego. Bez tego kroku będziemy mogli tylko powiedzieć – było, minęło. „To se ne vrati”… Daniel Marszałek