Czeski trening
Kraina czeskich Gór Złotych to idealne miejsce dla rasowego kolarza. Wyjątkowo sztywne podjazdy i kaskaderskie zjazdy stały się scenerią treningów Jacka Morajko, najlepszego górala tegorocznych Grodów Piastowskich.
Słowa: Miłosz Sajnog, Zdjęcia: Łukasz Rajchert MR: Jak odnajdujesz się w polskim peletonie po powrocie z zagranicznych wojaży?
W Polsce bardzo dobrze mi się ściga. Jestem mile zaskoczony warunkami, jakie mam w ekipie, bo przed przyjazdem do Polski słyszałem różne opinie. Mamy bardzo dobry zespół, co już widać w kolejnych wyścigach, no i mam pierwsze dobre wyniki i sukcesy. Dlatego myślę, że będzie OK. Poza Polską spędziłeś bez mała dziewięć lat. Jak zaczęła się Twoja kariera we Francji, a później w Portugalii?
Dostałem propozycję, ja i jeszcze kilku moich kolegów ze szkoły. Przez znajomego przyszła do szkoły wiadomość, że dla czterech młodych zawodników jest szansa na staż. Bardzo chciałem wyjechać i znalazło się dla mnie miejsce. To były czasy, kiedy więcej młodych zawodników z Polski ścigało się we Francji, więc kontakty i zarazem szanse wyjazdu były większe. Z Francji wyjechałeś do Portugalii i tam spędziłeś kilka kolejnych lat.
Zaczęło się od tego, że jechałem młodzieżowy wyścig wokół Portugalii, w młodzieżowej ekipie portugalskiej. I zaraz po tym starcie dostałem propozycję wyjazdu i angażu już w Portugalii. Natychmiast z niej skorzystałem. Portugalia jest dla nas dość odległa, jak wygląda kolarstwo w tym kraju?
Faktycznie, jest daleko (śmiech). Kolarstwo jest bardziej rozwinięte niż w Polsce. Jak na wielkość tego kraju, jest dużo ekip kolarskich, bo ze dwadzieścia. Z Polską więc nie ma porównania! Inne są również wyścigi. Nie ma ścigania się po płaskim, nie ma jazdy na wiatrach. Wszystkie wyścigi to jazda w górach, w warunkach dużo trudniejszych niż w Polsce i w strasznym upale. Podjazdy i upał to najkrótsza charakterystyka ścigania w Portugalii. Jeżeli ktoś się tam nie ścigał, nawet nie wie, jak może to wyglądać… Lubisz trudne trasy i ciężkie warunki?
Trudno powiedzieć, czy lubię. Na pewno wolę wyścigi etapowe od klasyków i zawsze lepiej mi szło na etapówkach. Faktycznie, jako ulubiony wyścig zawsze podaję Wokół Portugalii. Do tego wyścigu zawsze szykowałem się specjalnie i chociaż nigdy go nie wygrałem, sympatia dla imprezy pozostała. Jestem przekonany, że jeszcze wystartuję. Ścigało się w nim kilka polskich ekip, raz jechało CCC. Kiedy byli w pierwszej dywizji, przyjeżdżał Sylwek Szmyd, z którym regularnie się w tym wyścigu spotykałem. Dużo obcokrajowców ściga się w Portugalii?
Tak, chociaż dominują kolarze z Hiszpanii i Francji. Zwłaszcza dla Hiszpanów Portugalia jest takim naturalnym zapleczem, trafiają tam ci, którzy nie mogą przebić się do najlepszych ekip hiszpańskich. Jest również kilku Bułgarów, Holendrów. Polakiem byłem jedynym przez te sześć lat. Jaka była Twoja rola w ekipie?
W wyścigu Dookoła Portugalii miałem zabierać się we wszystkie odjazdy i próbować wygrać etap. Jeździłem w młodej ekipie, gdzie nie było jednego, określonego lidera, a także zawodnika na tyle silnego, żeby wygrał cały wyścig. Dlatego walczyliśmy o każdy etap. Przez sześć lat pracowałem na zwycięstwo etapowe i nie udało mi się wygrać. A tu, po przyjeździe do Polski, pierwszy duży wyścig i od razu zwycięstwo etapowe…
No tak, szybko przyszedł ten wygrany etap w Polsce i jeszcze koszulka najlepszego górala. Polskie góry to nie są góry w Portugalii. Tam o zwycięstwie mogłem pomarzyć. To były podjazdy rzędu piętnastu, dwudziestu kilometrów. Niektóre etapy kończyły się na dwóch i pół tysiącu metrów nad poziomem morza! Wyścigi kompletnie nie pode mnie, ale nawyk jazdy w górach pozostał. Może dlatego w Polsce w wysokich, a dla mnie tak naprawdę średnich, górach mogę wygrywać i radzę sobie dobrze. To jak określisz siebie jako zawodnika? Skoro twierdzisz, że nie jesteś góralem, a w górach radzisz sobie całkiem nieźle?
Na pewno nie jestem klasycznym góralem. Raczej określiłbym siebie jako „klasycznego kolarza”. Zawsze radziłem sobie w każdych warunkach, jeździłem dobrze na czas, radzę sobie w górach i potrafię zafiniszować. Może nie z dużej grupy, ale z małej dam radę. Co zadecydowało o Twoim powrocie do Polski?
Chciałem spróbować czegoś innego. Tam siedziałem już sześć lat. Doszły mnie głosy, że zaczyna się poprawiać sytuacja w grupie Mróz. I kiedy okazało się, że są ciekawe warunki i jest szansa na stworzenie dobrej ekipy, postanowiłem spróbować w Polsce. Razem ze mną przyszło jeszcze kilku młodych zawodników i chociaż nie mamy może pewnego lidera na płaskie ściganie, w ciężkich wyścigach w górach jesteśmy najmocniejsi. Pokazaliśmy to choćby na Grodach i w Bałtyk – Karkonosze. A ponieważ nie mamy jednego lidera, jeździmy na tego, kto po najcięższym etapie ma najlepsze miejsce. Dzięki temu możemy wygrywać wiele wyścigów. Pierwszym dużym wyścigiem w Polsce były Grody Piastowskie, jak go oceniasz?
Bardzo mnie zaskoczył, zarówno wysokim poziomem, liczbą ekip zagranicznych, jak i profesjonalną organizacją. Oczywiście drogi są specyficzne, ale to już inna sprawa. Wygraliśmy i to dodatkowo cieszy. Zaraz po Grodach pojechałeś na Bałtyk – Karkonosze, wyścig, w którym w tym roku miał nikt nie startować?
Tak (śmiech), mogło tak być. Ale przyjechało wiele ekip z zagranicy i ściganie było od razu inne. Nie było patrzenia na siebie, tylko ostra jazda, wiele odjazdów i akcji. Po dobrych występach w obu wyścigach stawiasz sobie na ten rok jakieś cele?
Główny już osiągnąłem. W pierwszej części sezonu najważniejszy był dla mnie start w Grodach, bo to zaraz po Tour de Pologne najważniejszy wyścig w Polsce. Teraz skupiam się na trzech najbliższych wyścigach – Małopolskim, Mistrzostwach Polski i Solidarności. Mistrzostwa Polski będą rozgrywane na „Waszym” terenie i będzie to wyścig płaski…
Nie jest to wyścig pod naszą ekipę. Na pewno więcej szans będą mieli sprinterzy. Chociaż długa trasa i upał zrobią pewnie swoje. Impreza jest u nas i będziemy maksymalnie zmobilizowani. Nie będę ukrywał, że chcemy wygrać mistrzostwa. Ale imprezy mistrzowskie mają swoje prawa, nawet silne polskie ekipy nie mogą być pewne wygranej, bo przyjeżdżają zawodnicy z zagranicy i wygrywają… O, to tak samo jak Ty w 2007…
Choćby właśnie ja, chociaż byłem wtedy drugi, albo Marczyński, który wygrał. Było to na trasie, gdzie można było tak zrobić. Tym razem będzie wiatr, będą ranty. Startowałeś w igrzyskach, byłeś kadrowiczem na imprezach mistrzowskich. Jak oceniasz swoje występy w roli reprezentanta?
Dla mnie to duży sukces, że wywalczyłem miejsce w kadrze. Jeżeli chodzi o start olimpijski, uważam, że byłem optymalnie przygotowany. Jedyne, co teraz zauważam, to to, że miałem zbyt dużą przerwę w wyścigach. Sezon w Portugalii jest tak ułożony, że w lipcu praktycznie nie ma ścigania. Może zabrakło trochę rytmu. Ale swoje zadania wykonałem. Przemek Niemiec był od początku planowany na lidera, ja zostałem z nim do ostatniej rundy i w ostatniej rozgrywce został sam. Wiadomo, że na takiej imprezie każdy ma swoje ambicje, ale nie mamy takich szans, żeby pojechać mocniej. Nie możemy się równać z ekipami, które mają po ośmiu zawodników. Wynik Przemka to był duży sukces, patrząc na nasze miejsce na świecie. Zaraz po Pekinie startowałem w wyścigu Wokół Portugalii, dlatego byłem na Igrzyskach tylko trzy dni. Wspaniałe przeżycie, choć niewiele widziałem. Praktycznie zaraz po wyścigu leciałem do Portugalii (jakieś dwanaście godzin) i z lotniska pojechałem na start Vuelty. Na szczęście rower doleciał. Sylwester Szmyd twierdzi, że o tym, kto jeździ na imprezy mistrzowskie, igrzyska, decyduje układ i powiązania. Czy będąc reprezentantem Polski, jesteś członkiem układu?
Szczerze? To raczej już może osobiste niechęci, a nie układ. Ja nie mogę być nawet w żadnym układzie, bo mnie w Polsce nie było. Swoje starty w reprezentacji zawdzięczam postawie na imprezach mistrzowskich w Polsce. Byłem wicemistrzem Polski, w zasadzie jadąc sam. Zaraz potem dostałem szansę startu w próbie przedolimpijskiej, gdzie niewiele zabrakło, by wygrać, a byłem czwarty. Miałem dobre kontakty z Piotrem Wadeckim, ale zawsze starałem się udowadniać swoją klasę. Wykonywałem powierzone mi zadania. Uważam, że Sylwester powinien był jechać na Igrzyska w Pekinie. Było jednak powiedziane, że przepustką jest start w mistrzostwach Polski. Widzisz różnicę między zawodnikami jeżdżącymi w Polsce a tymi, którzy tak jak Ty ścigali się długo w Portugalii, czy szerzej, na obczyźnie?
Ta różnica wynika raczej ze specyfiki startów i wyścigów, to właściwie powoduje, że preferowane są inne typy kolarzy. W Polsce nie ma wysokich gór, więc trudno o klasowych górali. Z kolei na Zachodzie nie ma ścigania się pod wiatr. Dobry przykład to Marcin Sapa, który świetnie wypada w wyścigach o podobnej do polskich specyfice. Zawodnicy z Zachodu mają, według mnie, więcej wyjechanych trudnych wyścigów. I na tym polega ich przewaga. W Polsce zamierzasz zostać dłużej, czy jest to tylko roczna przerwa w ściganiu za granicą?
Na razie myślę, że pracę mam na dobrych warunkach i jestem zadowolony. Nie planuję w tej chwili wyjazdów. Dużą zmianą w życiu będzie jesienią ślub z Honoratą. Zamieszkamy w Kielcach, więc nie planuję szybkiego wyjazdu. Ale, jeżeli nadarzy się okazja, to za kilka lat wyjadę na sezon lub dwa. Chętnie bym zobaczył, jak jest na tych największych wyścigach. Czy jest jakaś ekipa, w której chciałbyś jeździć?
Nie, nie mam takiego marzenia, żeby gdzieś jeździć. Tak samo jak nie mam idola sportowego. Do kolarstwa trafiłem tak naprawdę dzięki mamie, która zabierała mnie na obozy rowerowe i biwaki. Potem trenowałem w klubie w Głuchołazach, a już w szkole średniej trafiłem do szkoły sportowej w Żyrardowie. Z tej szkoły wywodzi się dzisiejsza czołówka polskich zawodników. Jak ją wspominasz?
Wszystko w niej było podporządkowane kolarstwu. Treningi były przeplatane lekcjami. Od rana dwie lekcje, potem trening, potem lekcje i znowu trening. Warunki pod tym względem były idealne. Zaczynałem liceum normalne i wiem, jak ciężko jest łączyć szkołę i treningi. W pierwszej klasie ogólniaka nie było zmiłuj się. Nikogo nie obchodziło, że mam zawody, wyjazdy czy treningi. Połączenie kolarstwa i szkoły było trudne. W Żyrardowie było całkiem inaczej. Dzięki temu udało się nam zdać maturę i osiągać dobre wyniki w kolarstwie. Co nie zmienia faktu, że po pierwszych dwóch tygodniach chciałem wyjechać. Ciężko znosiło się samotność. Przyszłość polskiego kolarstwa siedziała w jednej ławce?
Może nie aż tak, ale z jednej klasy wywodzą się Rutkiewicz, Witecki i ja, więc coś w tym jest. Żarty, żartami, ale któryś z was powinien być tym, który przyniesie sukces polskiemu kolarstwu.
Myślę, że cząstkę sukcesu już każdy z nas wypracował. I każdy zrealizował jakieś swoje marzenia, na których mu zależało. A plany i marzenia Jacka Morajko?
Ciężko mi powiedzieć. Chciałbym, żeby wszystko szło tak jak idzie. I mam w planach przynajmniej jeden wygrany wyścig w Polsce i mistrzostwo, to są moje najważniejsze cele. Wygrałeś swój pierwszy wyścig?
Tak, pierwszy amatorski wyścig wygrałem. Ciekawostką jest, że potem przez cztery lata ani w juniorach młodszych, ani w juniorach, nie wygrałem żadnego wyścigu. Kolejny wygrałem dopiero we Francji. Na stronie swojego klubu piszesz, że Twoje hobby to praca. Nie masz faktycznie żadnych zainteresowań oprócz kolarstwa?
Bardzo poważnie podchodzę do sportu i kolarstwa. Nie mam czasu na hobby. Jak mamy czas wolny z Honoratą, to idziemy na spacer. Mogę powiedzieć, że jestem kinomanem, ale każdy kolarz za granicą po treningach ogląda dużo filmów. To życie jest takie wyobcowane, bo właściwie trenuje się i startuje. Nie ma nawet z kim porozmawiać, więc filmy to taka odskocznia od roweru. Jako miejsce do treningu podajesz Czechy, co jest również zagadkowe. Trenujesz w Czechach?
Tak, jeśli muszę przygotować się do dużych wyścigów, potrzebuję trudnych tras i przyjeżdżam do mamy, do Gluchołaz i trenuję po czeskiej stronie w górach. Do granicy mam pięć minut drogi i potem już kilometry dróg po górach, z podjazdami po piętnaście, dwadzieścia kilometrów. W dodatku wszystkie mają charakter pętli, więc można sobie dowolnie kształtować dystans i rodzaj podjazdów. Na tych terenach można przygotowywać się do dowolnego wyścigu, łącznie z największymi tourami. To taka moja tajna broń (śmiech). Jeżdżę po górach około czterech godzin. Kiedyś plany treningowe układał mi trener Jerzy Wiśniewski, teraz robię to sam. W subiektywnym odczuciu lepiej było w Portugalii czy w Polsce?
Dla mnie lepiej jest w Polsce. Jestem tu dużo spokojniejszy, atmosfera jest zdecydowanie lepsza. Za granicą kolarza wykańcza samotność. We Francji mieszkałem u rodziny, która traktowała mnie trochę jak syna. W Portugalii, kiedy wracałem z treningów, czekały na mnie puste ściany. To jest ciężkie, że człowiek jest tam sam. Miałem taki spokój, że był tylko spokój. Cały czas przebywałem z Portugalczykami i Hiszpanami. Do Polski wpadałem raz na pół roku. To wykańczało psychicznie. Czy decyzja powrotu do Polski to nie była najodważniejsza z Twoich decyzji?
Była bardzo odważna. Wiele się słyszało o sytuacji w polskim kolarstwie i o tym, że nie jest zbyt wesoło. Wiele też docierało do mnie pogłosek o tym, co się dzieje w ekipach. Kiedy więc otrzymałem propozycję od Mroza, miałem na początku mieszane uczucia. Teraz, z perspektywy połowy sezonu, widzę, że była to dobra decyzja i mam nadzieję, że tak już pozostanie. Jednymi z argumentów, które zadecydowały, były wyścigi, jakie zakontraktował Mróz. Dla mnie bardzo atrakcyjne są egzotyczne starty. Lubię nowe miejsca, zwłaszcza fascynujące, azjatyckie. Propozycja, która jest na razie w sferze marzeń, to start torowy. W Mrozie jest obecnie czterech torowców i pojawił się taki pomysł, żeby wystartować jako drużyna na torze. Gdyby były ku temu warunki, moglibyśmy pokazać, jak się jeździ (śmiech). Dossier
Imię i nazwisko: Jacek Morajko
Pseudonim: Moraj
Data urodzenia: 26.04.1981
Miejsce urodzenia: Opole
Miejsce zamieszkania: Kielce
Zawodowiec od roku: 2003
Klub: Mróz-Action-Uniqa
Pierwszy klub i trener: LKS Chio Ziemia Nyska (A. Zając, J. Wiśniewski)
Największe sukcesy w karierze: wicemistrzostwo Polski ze startu wspólnego (2007), udział w olimpiadzie w Pekinie (2008), najlepszy góral Szlakiem Grodów Piastowskich (2009)
Ulubiony wyścig: Volta ao Portugal
Ulubione miejsce na trening: Czechy
Hobby: praca