Jazda w peletonie
Czasami irytuję się, gdy czytam relację z wyścigu i dowiaduję się, że niejaki Boasson Hagen wygrał sprint z peletonu. Finiszowało 46 kolarzy! Pytam się więc: gdzie się podziało 153 pozostałych zawodników?! Nie o definicje jednak dzisiaj nam chodzi, a o to, jak mamy się poruszać w takim wielkim tłoku, aby na mecie móc walczyć o wygraną.
Zdjęcie: Eastnews
Zakładam, że przeszliście już przez wszystkie etapy nauki: od techniki jazdy na kole po pełen wachlarz formacji. Może nawet macie za sobą pierwszy start?. Coś nie wyszło? Było za ciasno? Nawet gdy nogi mogły więcej, za często naciskaliście na hamulce i w rezultacie gdzieś się zagubiliście? Postaram się coś z tym zrobić. Nie zagwarantuję, że będziecie w pierwszej dziesiątce przed Oude Kwaramont na amatorskim Ronde van Vlaanderen, ale kilka rad pozwoli wam lepiej odnaleźć się na polskich „autostradach”. A zatem…
W pierwszym wariancie zajmę się sytuacją bardziej statyczną, gdy peleton porusza się raczej spokojnie, nie dochodzi do ataków. Nie trzeba w takiej sytuacji pchać się do przodu, należy korzystać z osłony innych, chować się przed wiatrem. Im bardziej jesteśmy osłonięci, tym jest lżej. Na szpicy bierzemy na siebie o wiele więcej wiatru, zmniejszamy przez to ryzyko upadku… ale nie oszukujmy się, nie codziennie jest Tour de France! Omijajmy raczej zupełne tyły – tam poruszamy się jak na gumie i nawet niepozorna sekcja zakrętów powoduje, że po wyhamowaniu musimy rozkręcać do 60km/h, gdy czoło porusza się swoją spokojną prędkością przelotową. Pomyśl, że musisz kilka razy zmierzyć się z Andre Greipelem w sprincie. Nie muszę chyba wróżyć jaki będzie tego rezultat. Siedźmy sobie komfortowo w okolicach 30.- pozycji, gdy mamy ochotę przejść do przodu, róbmy to, kiedy grupa nie jest naciągnięta, na prostych odcinkach. Drogi starczy wtedy dla wszystkich. Nie wykonuj tego manewru z dużą prędkością, interwały mogą Cię zabić, korzystaj z pomocy innych, jak najwięcej siedź na kole osłonięty od wiatru. Peleton jest w ciągłym ruchu wirującym, każdy gdzieś jedzie, więc daj innym popracować na Ciebie.
Spokojne tempo to najlepszy czas, żeby się posilić. Niczym Chris Horner wyciągnij z kieszonki Snickersa i delektuj się, bo na końcowych kilometrach nie będziesz miał takiego komfortu. Staraj się nie odrywać dwóch rąk od kierownicy, bo stan naszych dróg, mimo szybkiej poprawy, może głęboko Cię zaskoczyć, a wtedy kości będą się łamały. Na końcowych kilometrach przyjmuj już tylko cukry i płyny, sam zauważysz, że to najszybszy sposób, żeby odzyskać energię, podczas gdy serce bije Ci ponad 180 razy na minutę.
W momencie kiedy „się dzieje”, musisz się bardziej wysilić, nie wystarczy miejsce w środku. Najlepsza jest pierwsza dziesiątka: masz pełen obraz sytuacji, nikt Cię nie zablokuje, możesz atakować. Podczas przyspieszania po krętych uliczkach nie tracisz zbyt wiele energii. Oczywiście wiąże się to z ciągłą walką i wymaga sporej ilości sił. Przed zakrętami staraj się szukać pozycji na zewnętrznej, ale nie na zakładkę, tak abyś to ty dyktował warunki, mógł płynnie pokonywać zakręty. Poruszaj się bliżej krawężników, pozostawiając miejsce na ciągłe przesuwanie się na lepszą pozycję. Ja sam nie należę do kolarzy, którzy lubią być w samym środku grupy, preferuję bliskość pobocza: daje to możliwość szybszej reakcji w przypadku kraksy i przy ataku. Oczywiście czasami kosztuje to więcej sił, więc szukaj jak najbardziej dogodnej pozycji, żeby czuć się bezpiecznie.
Jeśli ścigasz się już w zorganizowanej ekipie, staraj się jeździć razem: mając wokół siebie kolegów, zawsze dostaniesz trochę miejsca, poza tym łatwiej blokować przeciwników. Nie pozwalaj, żeby ktoś rozerwał waszą grupę. Najlepiej przesuwać się w peletonie razem, co chwila zmieniając osobę, która wykonuje pracę z przodu, działać jako kolektyw.
Na bardzo selektywnych wyścigach czasami możesz sobie pozwolić na to, żeby „spłynąć” z czoła do środka grupy. Jeśli nie dzieje się nic nadzwyczajnego, tempo jest bardzo mocne, to żeby zaoszczędzić nieco sił, jedź 2km/h wolniej, utrata kilkudziesięciu pozycji wystarczy aby złapać oddech. Będąc dobrym zjazdowcem można te kilkadziesiąt pozycji szybko odzyskać, a zysk energii jest spory. Chyba mistrzem w tego typu akcjach był Paolo Bettini: miał ze sobą kilku ludzi do pomocy, oszczędzał siły i dopiero na finałowych podjazdach jechał na 100%. Wydaje mi się, że teraz mniej jest tak inteligentnie jeżdżących kolarzy albo i rywalizacja się zmieniła, trzeba być gotowym w każdej chwili, na każdy scenariusz.
W końcówkach etapów nie ma już miejsca dla przyjaciół z innych ekip, im bliżej terytorium Belgii, tym na wyścigu jest mniej miejsca i na więcej możesz sobie pozwolić. Wielkich zasad savoir vivre’u nie ma. Nawet jeśli ktoś wskoczy Ci na chwilę na plecy i pojedzie kilkaset metrów na Tobie, nikt nie robi z tego tragedii: tam jest męskie ściganie i mniej zasad. Im bliżej Włoch, tym więcej krzyku i mniej kontaktu. To trochę jak porównanie sędziowania w Premiership i Serie A – wiadomo, gdzie na więcej można sobie pozwolić. Mimo to jest pewien poziom zasad, których raczej nigdy się nie łamie: ostrzeganie przed dziurami, wysepkami i autami zaparkowanymi na poboczu – to podstawa. Ja nie staram się szukać sobie wrogów, mniej gadania a więcej walki – choć przyznam, że odkąd jeżdżę w OPQS, to jest łatwiej, większy respekt w peletonie. Szacunku więcej więc życzę na polskich drogach!