Maja na wagę złota!

Dla takich chwil warto było zarwać w Polsce noc. Była 5.45 nad ranem, gdy Maja Włoszczowska kończyła srebrem walkę o olimpijski medal w Pekinie. To pierwszy w historii polski kobiecy medal w kolarstwie. Ostatni raz na podium igrzysk, 20 lat temu, stanęła drużyna szosowców walcząca w drużynowej czasówce, ze znakomitościami w składzie: Halupczok, Jaskuła, Leśniewski, Sypytkowski. Potem zaś nastały lata posuchy, aż do 23. sierpnia!
Wszystko co najważniejsze, polskim kibicom kolarstwa dane było przeżyć dopiero pod koniec olimpijskich zmagań. Prawdę powiedziawszy czekaliśmy na ten dzień z dużymi nadziejami. Maja Włoszczowska i Aleksandra Dawidowicz już podczas czerwcowych mistrzostw świata we włoskich górach pojechały wzorowo, budząc tym samym nadzieje na dobry występ w Pekinie. Maja przyjechała ostatecznie tuż za wielką czwórką faworytek XC, Ola zdobyła brąz w kategorii U-23. Już wtedy trener Andrzej Piątek miał... zgryz. Były tylko dwa miejsca w samolocie do Chin, a swoje aspiracje zgłaszała także Anna Szafraniec. Ale po mistrzostwach w Val di Sole klamka zapadła i dla drugiej zawodniczki globu z 2002 roku zabrakło miejsca.
Przedolimpijskie treningi wlewały w serca optymizm, bo trener Piątek nie nadążał za swymi podopiecznymi. Ale przecież cały misterny plan mógł runąć w gruzach, bo po czwartkowych intensywnych opadach deszczu organizatorzy przenieśli zawody z piątkowego popołudnia na sobotni poranek. Prognoza pogody nie budziła wątpliwości - będzie upalnie. Faktycznie, było. Kiedy zjawiłem się w Chińskim Centrum Kolarstwa „Laoshan", o godz. 9.00 termometr wskazywał 28 stopni Celsjusza. W palącym słońcu rozpoczęła się walka o medale, ale na naszych zawodniczkach temperatura, jakby nie robiła specjalnego wrażenia.
Maja ruszyła jak huragan i kto wie, co by było na mecie, gdyby nie upadek mistrzyni świata Hiszpanki Margarity Fullany. Wtedy to do przodu wyrwała mistrzyni Europy, Niemka Sabine Spitz. I tak już zostało, mimo heroicznych prób pogoni czynionych przez Włoszczowską. Bardzo rozsądnie jechała też Ola Dawidowicz i gdyby nie fatalny kozioł przez kierownicę na koniec czwartego okrążenia, pewnie na mecie byłaby jeszcze wyżej. Ostatnie kółko było dla nas prawdziwą udręką. Stało się jasne, że Spitz nie da sobie wydrzeć prowadzenia i tylko jakiś błąd techniczny, czy awaria mogłyby jej odebrać tytuł. Choć chwila niepewności na zjeździe nawet na moment wzbudziła w nas nadzieje. Tak samo pewne było drugie miejsce Włoszczowskiej. Wszystko skończyło się jak w marzeniach. Spitz przyjechała pierwsza, potem Maja, uśmiechnięta od ucha do ucha, przekroczyła linię mety w 41 sekund za mistrzynią olimpijską. Taką widzieli ją widzowie w Polsce i taką zobaczyłem ją na konferencji prasowej, tuż po dekoracji medalowej. I chyba sama dopiero długo po zakończeniu wyścigu przekonała się, jak wiele osiągnęła. „Właściwie to jeszcze na podium do mnie nie docierało co zrobiłam" - mówiła Maja kilka godzin po zakończeniu wyścigu. Trener Piątek odbierał kolejne sms-y z gratulacjami. „Już jest ich prawie 300, a telefon cały czas pika. Tak właśnie smakuje olimpijski sukces. Są tacy, którzy - wydawało się - o nas zapomnieli, a teraz się odzywają. Po mistrzostwach świata były po trzy, cztery smsy. A teraz? To jest prawdziwe ukoronowanie lat naszej dotychczasowej współpracy" - mówił, gdy trwało jeszcze spotkanie zawodniczek z dziennikarzami. Maja ze stoickim spokojem odpowiadała na pytania dziennikarzy z całego świata. Potem był jeszcze czas, po kontroli antydopingowej i rozjeździe na wizytę na stanowisku TVP, byśmy wspólnie mogli komentować najważniejsze fragmenty męskiej rywalizacji.
„Dziś rano, kiedy jeszcze byłyśmy w pokoju, powiedziałam do Oli - może używając nieco innych słów - że wygram dzisiejszy wyścig. Na co Ola powiedziała, że jeśli tak, to ona znajdzie się w dziesiątce. I by się spełniło było tak blisko" - mówiła Włoszczowska. Dawidowicz, która skończyła na 10. miejsc,u skomentowała to krótko, acz przekornie: "Tylko ja zrobiłam swoje...", choć przecież była bardzo dumna z wyczynu swojej przyjaciółki. Obie były szczęśliwe na mecie. Gdy Maja udzielała wywiadu, potłuczona i poobdzierana Ola rzuciła się w jej ramiona, serdecznie ściskając...
Na żywo, w Pekinie medalowy wyścig Mai obserwował i komentował Jarosław Krzoska. Pełnej relacji z Igrzysk jego autorstwa szukajcie w numerze wrześniowym Magazynu Rowerowego!