Maja Wicemistrzynią Świata!

Maja jeszcze raz dowiodła, że jest zawodniczką światowego formatu i po pięknej walce zdobyła Srebro na Mistrzostwach Świata w Livigno. A jeszcze dwa dni wcześniej wydawało się, że wystartowanie w ogóle będzie sukcesem.... Zły początek Wyjątkowej odporności psychicznej przypisać można tylko fakt, że po tym, co się działo w poprzedzających start dniach, Mai udało się osiągnąć tak fantastyczny wynik. Najpierw sztafeta, gdzie oczekiwania były duże - a miejsce tylko szóste, później seria przypadków i wypadków wśród juniorów. Atmosfera w ekipie robiła się coraz czarniejsza, oczywiście trudno, by nie miało to wpływu na Maję. Do tego przypętało się przeziębienie, częste, gdy jest się w najwyższej formie. Gdy w tych dniach zaglądało się na stronę https://www.majawloszczowska.pl widać było, że nastrój jej właścicielki daleki jest od doskonałego. Najważniejszy dzień A jednak w niedzielę zabłysło słońce - i to nie tylko w sensie dosłownym. Zresztą pogoda dopasowała się do rangi imprezy i była poprostu fantastyczna. Widok gór dookoła zapierał dech w piersiach. Kto by jednak miał czas na podziwianie widoków :) Trasa wyścigu w Livigno została wysznaczona w sposób wyjątkowo oryginalny - była po prostu wyjątkowo długa. Do tego jeszcze rozciągnięto ją na dwa przeciwległe stoki doliny, co wyjątkowo utrudniało kibicowanie. Gigantyczna, 12-kilometrowa ósemka nadawała się do śledzenia chyba tylko z okien helikoptera - obraz zobaczyć można było na telebimie, albo zza kierownicy roweru. Kibicom pozostawało przemieszczanie się między kilkoma punktami, oczywiście w nieustannym biegu. Na szczęście podjazdy, jakie zawodniczki miały do pokonania, były długie i strome, tym samym szanse biegaczy się wyrównywały. Wyścig Długie wyczekiwania i nerwowka skończyły się wreszcie z chwilą startu. Po krótkiej rundzie rozbiegowej dziewczyny ruszyły pod pierwszy, długi podjazd, gdzie od razu było widać, kto będzie się liczyć. Sytuacja wyjaśniła się jeszcze bardziej, po tym jak zawodniczki wjechały do lasu, by po pokonaniu kilku singletracków znów się pojawić na dnie doliny - była po jednocześnie połowa rundy. Ósemka ma to do siebie, że gdzieś łączą się obydwa okręgi - tutaj te połączenia przebiegały w miejscu startu i mety jednocześnie, zupełnie na płaskim. Maja bardzo obawiała się tych płaskich odcinków, ale najwyraźniej niesłusznie, bo gdy wyjechała z lasu, okazało się, że jest druga! Na czele, jak zwykle, była Gunn-Rysia Dahle, ale do tego można się przyzwyczaić. Tym razem także przewaga Norweżki była widoczna, ale zmniejsza się ona z wyścigu na wyścig. Można byłoby powiedzieć, że dalszy ciąg wyścigu był nudny, bo Maja nie zmieniła pozycji w stawce do końca. Jednak obserwowanie, jak walczy o każdy metr, z przeciwniczkami i z czasem, było czystą przyjemnością. Widać było po prostu, że jest w wyśmienitej formie i że nic nie może jej powstrzymać. Pozostawało tylko modlić się, by nie przydarzył się jej jakiś defekt i kibicować z całych sił - co też oczywiście licznie zgromadzeni Polacy robili. Maja ostaecznie na mecie zameldowała się ze stratą 2 minut i 9 sekund, co pozwala dobrze wyrokować na przyszłość - dystans do Dahle konsekwentnie się zmieniejsza. Dahle ma lat 32, a maja 22, szykuje się więc godna następczyni. Warto wspomnieć, że trzecia na mecie zameldowała się weteranka Petra Henzi. Radość Po wjeździe z flagą Polski w ręku za metą była radość, dekoracje, kwiaty, łzy. Potem Maja wylądowała w ramionach Ewy i to była pełnia szczęścia. Najwierniejsza kibicka i podpora w końcu wyściskała swoją podopieczną. To była nagroda dla nich obydwu :) Potem był też szampan, wywiady i zdjęcia, zaś wiwatom nie było końca. Kto nie był, niech żałuje. To w końcu tylko maksymalnie 20 godzin jazdy samochodem :) Niech żyje Maja! Mistrzostwa świata obserwował Grzegorz Radziwonowski.