Moja misja

Czesław Lang w plebiscycie 25-lecia otrzymał miano Ambasadora Polskiego Sportu. Uznanie zyskał jako organizator wyścigu Tour de Pologne, który wprowadził do światowej czołówki imprez kolarskich. Człowiek instytucja, od lat animuje polskie kolarstwo, zapewniając najwyższy poziom organizowanych przez siebie imprez. O współczesnym kolarstwie, jego własnej zawodniczej karierze, ale przede wszystkim – o Wyścigu, rozmawialiśmy z nim w jego biurze w Warszawie

Kilka dni temu otrzymał pan tytuł Ambasadora Polskiego Sportu. Czym jest dla pana ta nagroda?
Otrzymanie tego wyróżnienia to dla mnie to wielki zaszczyt. Ważne również jest to, że reprezentuję dyscyplinę sportu, która ostatnio miała mocno pod górkę i nie była u szczytu popularności. Wszystkie te afery, doping podkopywały obraz kolarstwa. A w gronie wyróżnionych było nas dwóch – z panem Dariuszem Miłkiem – związanych z kolarstwem. I bardzo się cieszę, że ono zostało docenione. Na przyznanie tej nagrody wpłynęło na pewno również to, czego dokonaliśmy w ubiegłym roku. Dwa etapy we Włoszech, z ziemi włoskiej do polskiej, to była ogromna promocja polskiego sportu i Polski.

Liczył pan na taki obrót sprawy?
Dyrektor Tour de France, Jean-Marie le Blanc, klepał mnie kiedyś pretensjonalnie po plecach i mówił: „Co, Czeslaw, chcesz zrobić taki wyścig jak Tour de France?”. A takie miałem marzenie i to chyba było moje największe wyzwanie w życiu, żeby Tour de Pologne stał się imprezą światową.

Kiedy przejmował pan Tour de Pologne, był to właściwie wyścig umierający. Organizatorem było PSL…
Miałem sentyment do Tour de Pologne. Może dlatego, że zawsze go lubiłem, a może dlatego, że wygrałem ten wyścig? Wtedy do wyboru były dwie imprezy: Wyścig Pokoju i Tour de Pologne. Mogłem również zorganizować całkiem nową imprezę. A mi się marzyła duża impreza kolarska. TdP miał, moim zdaniem, większy potecjał, dłuższą historię. Nie był tak jednoznacznie kojarzony jak Wyścig Pokoju. I rozgrywał się w całości w Polsce, co było ważne dla potencjalnych sponsorów. Ja wykupiłem imprezę i włożyłem w nią całe oszczędności – więc sukces był dla mnie bardzo ważny. Wierzyłem też w to, że to będzie impreza, która rangą będzie nawiązywała do największych na świecie.

Organizacja wyścigów a właściwie szerzej – imprez sportowych. Taki był pana pomysł po zakończeniu kariery?
Wiedziałem, że zostanę przy kolarstwie. Byłem wcześniej dyrektorem sportowym w dwóch ekipach, ale nie czułem w tej pracy pasji. Dyrektor sportowy albo nie widzi wyścigu, bo organizuje ekipie wyjazdy, albo jedzie w samochodzie i jest właściwie kierowcą. Nie ma nawet dużego wpływu na taktykę, bo rano robi się odprawę, a potem wyścig już jedzie sam. W pierwszej ekipie mieliśmy kilku przyszłych polskich zawodowców i taki był w sumie nasz warunek, że zrobimy grupę, z której wyjdą profesjonaliści. Tworzyłem następną grupę – Diana Colnago Legia Land Rover. A skoro kreowałem ekipę zawodową, to potrzebowała ona odpowiedniej areny. Wiedziałem, że bez imprezy nie ruszymy polskiego kolarstwa do przodu. Zrobiłem na próbę wyścig, na który przywiozłem zawodników zagranicznych, żeby zobaczyli, że Polska to nie Syberia…

Ciężko było przekonać zagranicznych zawodników, żeby przyjeżdżali do Polski?
Tak, kiedy jeździliśmy z Lechem Piaseckim we Włoszech, wielu ludzi mówiło: „Ach, Polska, tak, byliśmy ostatnio w Pradze”… Byliśmy dla nich blokiem wschodnim, nikt nas szczególnie nie kojarzył. Polska była znana z papieża. Wtedy doszedłem do wniosku, że jeśli nie będziemy mieli imprezy pokazywanej w mediach, na odpowiednim poziomie, to nic się nie zmieni. Tylko spora impreza mogła dać jakiś wynik. To oznaczało konieczność stworzenia dużego wyścigu. Ja wiedziałem, że za chwilę kolarstwo amatorskie połączy się z zawodowym i że to jest idealny moment, żeby się wstrzelić w organizację.

Koledzy Czesława Langa z zawodowego peletonu to świadkowie pana sukcesów organizacyjnych. Nie zazdroszczą tego trochę?
O, znamy się z wieloma dyrektorami, bo prawie wszyscy z moich kolegów są dzisiaj w peletonie jako dyrektorzy czy trenerzy. Myślę, że trochę zazdroszczą nam sukcesu. Gdy przyjeżdżają do mnie, są zachwyceni. Oni widzą, że stworzyłem coś dużego, co jest porównywalne, a niekiedy lepsze od imprez organizowanych u nich. Zdobywamy 99 punktów na 100 możliwych w ocenie UCI.

Czesław Lang Czesław Lang

 

Tymczasem kolarstwo stało się międzynarodowe i największe wyścigi rozpoczynają się często w różnych krajach. Ostatnio TdP startowało we Włoszech. Ma pan kolejne propozycje na rozpoczęcie TdP?

W Chicago..

Poważnie?
Tak, mamy propozycję, żeby tam zorganizować imprezę. Ale realnie to raczej Europa. Cały czas trwają rozmowy z kolejnymi państwami, które chcą mieć u siebie start naszego wyścigu. Teraz rozmawiamy na przykład z Chorwacją, bo oni chcą pójść śladami Włochów. Problemem natomiast jest termin, bo kalendarz jest bardzo napięty, a takie imprezy jak nasza wymagają wtedy dodatkowego dnia. I w ubiegłym roku ten dzień dostaliśmy. Jeżeli będziemy mieli dodatkowy czas, wtedy zaistnieje możliwość takiej współpracy.

W ubiegłym roku podczas wyścigu testowany był nowy system naliczania bonifikat, a także mniejsze składy drużyn. Kolarze mówili, że przez to wyścig stał się wyjątkowo ciężki. W tym roku odchodzicie od tych zmian. Formuła się nie sprawdziła?
Kolarstwo musi się otworzyć. Jego wielką siłą jest nieprzewidywalność i to, że nie zawsze faworyci wygrywają. Walka z dopingiem wyrównała stawkę. Dlatego też wyścigi stały się bardzo taktyczne. Nikt nie chce popełnić głupiego błędu, wszyscy czekają z atakami do końca. My testowaliśmy nowy system naliczania bonifikat, który bardzo otwierał wyścig. Myślę, że docelowo taki system wejdzie podczas wyścigów. Będą prawdopodobnie rozdawane nagrody w różnych kategoriach. Zwycięzcy będą wyłaniani w kategoriach np. najlepszy sprinter, najlepszy góral – jako równoprawni zwycięzcy. Być może nastąpi naliczanie punktów za sprinty podczas etapu i to będzie przeliczane bardziej na klasyfikację generalną. Takie próby są czynione i chociaż UCI wycofało się na razie z takich działań, one wrócą. Wszyscy wiedzą już, że nie można ograniczać wyścigu do kilku górali, którzy rozgrywają sobie cały wyścig.

Poziom jest wyrównany, zwycięzca do końca nie znany, ale wielu kibiców czuje żal, że już nie ma takiego ścigania pod górę, nie ma ataków… Tak jakby jednak coś stracono
Kolarstwo musi się zmienić. Kiedyś wyścigi miały po trzysta kilometrów. Kolarze jechali z Krakowa do Lwowa jednym etapem. Chciano pokazać, że to są ludzie ze stali. Herosi. Że potrafią jechać w słońcu czy deszczu przez setki kilometrów. To elektryzowało publikę. Dzisiaj, przy takim poziomie techniki i treningu, już to nie dziwi i jest trochę nudne dla widza. Weźmy ostatnie Giro, podjazdy pod trzy góry. A w telewizji oglądamy, jak ci herosi jadą spokojnie. Tu jedna dygresja. To irytujące, kiedy komentator mówi, że to spacerowe tempo – daj Boże każdemu takie spacerowe tempo. Ale ściganie jest przed metą na ostatnich dwóch kilometrach. Ściga się piętnastu zawodników, a reszta jedzie spokojnie. I okazuje się, że herosów już nie ma, że są ludzie ze swoimi słabościami.

Interesuje nas, czy bardzo zmieniło się kolarstwo od czasu, kiedy pan się ścigał?
Technika, technologia i trening. Tu postęp jest właściwie nieopisany. Popatrzcie na to zdjęcie (pokazuje na jedno ze zdjęć wiszących w gabinecie, gdzie rozmawiamy – red.). Jest zrobione podczas Paris – Roubaix. W tym momencie uciekałem, miałem chyba dwanaście minut przewagi. Ale na bruku zgubiłem bidony, które wypadły. Nie było samochodu. Odcięło mi prąd i przegrałem wyścig. Dzisiaj taka sytuacja jest nie do pomyślenia. Nie było radia, nie było łączności… Kolarze byli bardziej przewidujący, musieli być aktywniejsi. Więcej myśleć. Być bardziej samodzielni. A na tamtym zdjęciu leżę ze złamanym obojczykiem. To bardzo ważne dla mnie zdjęcie. Peleton odjeżdża, a ja zostaję na asfalcie. Potem w szpitalu dowiedziałem się, że wyleciałem z kadry. Czekała mnie długa rehabilitacja. A w następnym sezonie wygrałem wszystko, co chciałem, i zostałem zawodowcem.

 

IMG_7221

Reforma kalendarza planowana przez Unię Kolarską coś zmieni?
Cała reforma zmierza tak na prawdę do utrzymania hegemonii jednego organizatora wyścigów. Oczywiście, że Tour de France będzie miał czołowe znaczenie i ani Giro, ani Vuelta go nie prześcignie. Ale Francuzi walczą o mniejsze wyścigi, które wykupili i które organizują. Nie podoba im się to, że kolarstwo stało się tak bardzo międzynarodowe. Nie chcą zauważyć, że takie wyścigi jak nasz czy na przykład w Turcji cieszą się dużą popularnością, gromadzą więcej widzów, pokazują piękniejsze widoki.
Dlatego oprócz reformy szykujemy nowy projekt, który jest moim autorskim pomysłem. To będzie wyścig dla młodzieżowców w nowej formule, jeszcze nierozgrywanej, którą właśnie dopracowujemy. Myślę, że się przyjmie i będzie popularny. Bo staramy się dać nowy produkt, który zapewni wszystkim odpowiednią dawkę emocji.

P54A9098

Plany reformy, które były wstępnie przedstawiane, miały wprowadzić zmiany w kalendarzu i w sumie zmniejszyć serię World Tour. Nie obawia się pan takich zmian?
Nie czuję zagrożenia. Zawsze stałem na stanowisku, że zmiany muszą być oparte na jakichś określonych zasadach. Weźmy poziom sportowy, organizacyjny, liczbę widzów czy siłę organizacyjną i sponsorską. To natomiast są próby ograniczenia innych organizatorów przez w sumie jedną firmę. Równy poziom kolarstwo zawdzięcza ograniczeniu dopingu i uszczelnieniu systemu. Ale nie oszukujmy się – najwięcej zarobiono na Armstrongu i ten zysk trafił głównie do Francuzów. Przed nim TdF był wyścigiem na równi z Giro i Vueltą. Nie sądzę, że miałby szansę tak mocno się rozwinąć bez Armstronga. Spore pieniądze dostali również jego sponsorzy. Teraz ciągają go po sądach i właściwie został on pogrzebany, ale wszyscy na nim świetnie zarobili. I teraz Francuzi mówią o czystości i regułach w kolarstwie, a zaraz potem o konieczności zmian w kalendarzu. Tak, bo mają największy wyścig. Ale inni do tych zmian się nie palą.

Tegoroczne Giro było poświęcone Marco Pantaniemu i było wielkim hołdem złożonym temu zawodnikowi. Komu moglibyśmy poświęcić nasz narodowy wyścig?
W przypadku Polski takim zawodnikiem mógłby być Staszek Szozda albo Joachim Halupczok. Chociaż Szozda bardziej by pasował. Przecież na jego wyścigi patrzyła cała Polska, wpływ tego kolarza na kibiców był ogromny. I może faktycznie pomyślimy o takim wyścigu… Jest również Marek Galiński, któremu należy się miejsce w takim panteonie – bo był fenomenalnym sportowcem…

Ostatnio zrobiliśmy materiał z dawnymi zawodnikami Dolmelu Wrocław, paką niesamowitych zawodników, którzy ciągle jeżdżą na rowerach…
Wszyscy spotykamy się na Tour de Pologne, namawiałem ich do startu w wyścigu amatorów – i startują. Byłem teraz z całą tą grupą w Hiszpanii i trochę tam pojeździliśmy…

Kto był najlepszy, bo mamy wrażenie, że nie pozbyliście się panowie instynktu rywalizacji?
Trochę się poprzeciągaliśmy, ale nie wypada się chwalić…

Widzimy, że pan dyrektor w gazie?
Jeżdżę, zmieniłem ostatnio dietę. Trzeba trzymać formę. Zapraszam na Tour de Pologne Amatorów, sprawdzimy się na trasie.

Skoro jesteśmy przy tegorocznym wyścigu. Klasyczna trasa z Gdańska do Krakowa przez Zakopane. Wyścig w rocznicę wyborów z 1989, co sugeruje wyjątkowy charakter tegorocznej edycji?
Tak. Zawsze ważna była dla mnie historia Polski, którą staram się przybliżyć właśnie poprzez Tour de Pologne. W tym roku wyścig otworzy Lech Wałęsa, który będzie na starcie w Gdańsku. Pojawi się akcent związany ze zmianami politycznymi z 1989 roku, które chcemy przypomnieć światu. Mamy etap z metą na Słowacji, dzięki czemu pokażemy Tatry.

TdP miał wygrać Sylwester Szmyd, mało zabrakło Michałowi Kwiatkowskiemu i Rafałowi Majce. Sugerowano panu, że trasa ma być trudniejsza, inna, bardziej dla Polaka. To kto w tym roku zwycięży?
Może właśnie Szmyd? Na pewno któryś z Polaków będzie chciał wygrać w tym roku, co jest moim marzeniem. Zawsze chciałem, żeby to był któryś z naszych zawodników, którym kibicuję. Są na pierwszym miejscu. I chociaż wśród drużyn zawodowych jestem związany z grupą Lampre, to na pierwszym miejscu są polscy zawodnicy. Michała Kwiatkowskiego zaprosiłem na zakończenie wyścigu, gdy został najlepszym juniorem. Na Tour de Pologne wypromowało się wielu zawodników i również w tym roku będę ściskał kciuki za Polaków.

Jest pan człowiekiem instytucją. Pana praca to nie tylko TdP, to również Grand Prix MTB, maratony czy teraz zawody torowe. Nie ciągnięto pana, żeby organizować całe polskie kolarstwo?
Ciągnęli. Ale rozumiecie, tu, w tym gabinecie gdy podejmuję decyzję, to możemy ją od razu realizować. A gdzie indziej to różnie bywa, różne interesy… Moją misją jest robić najlepszy wyścig, pełen emocji, który promuje Polskę. Tak widzę swoją rolę i to będę robił.

P54A9216

comments powered by Disqus

Informuj mnie o nowych artykułach