Przez stepy i kurhany

Pełna sprzeczności i absurdów, nieustannie przyciąga swoim specyficznym urokiem, życzliwością ludzi, spotykaną na każdym kroku historią, najnowszą i dawną. Udaliśmy się na Krym, ale nie ten z plastikowymi palemkami, tłumami turystów i głośną muzyką na deptakach, lecz nieskażony jeszcze komercją, cichy i spokojny Półwysep Kerczeński. Każda droga zaczyna się od pierwszego kroku Postawiliśmy sobie dwa cele. Archeologiczny – zobaczyć ruiny starożytnych kolonii greckich, tworzących niegdyś antyczne Królestwo Bosporańskie. Turystyczny – przebyć Strzałkę Arabacką, piaszczystą mierzeję nad Morzem Azowskim o długości ponad 100 kilometrów. Najpierw był jednak wyludniony dworzec w Mościskach. Jedynymi osobami na dworcu byliśmy my, znudzona kobieta za okienkiem kasy i milicjanci palący jednego papierosa za drugim. Właśnie, papierosy… Na Ukrainie palą niemal wszyscy, młodzi, starzy, mężczyźni, kobiety, chłopcy, dziewczyny. Palą, częstują i ze zdziwieniem słyszą, że my nie „kurzymy”. Po nocnej podróży pociągiem był Kijów. Nie tyle piękny, ile imponujący, wielkością, hałasem szerokich ulic, liczbą zabytków. Cóż można zobaczyć w tym ogromnym mieście w ciągu jednego dnia? Niewiele, najbardziej znane miejsca – Chreszczatyk, Majdan Niezależności, Sofię Kijowską, Monastyr o Złotych Kopułach, Ławrę Kijowsko-Peczerską. Wielkie miasto, pełne ludzi, kolorowych reklam, trąbiących samochodów, ogromnych budynków, centrów handlowych, z gigantycznym dworcem. Wyciszenie Podróżując z przytłaczającego Kijowa, wylądowaliśmy na Krymie. Jechaliśmy przez niewielkie miasteczka i wsie, gdzie czas płynął wolniej, a może nawet nie płynął, tylko stał i czekał, aż stanie się na tyle ciekawie, by mógł ruszyć. Jechaliśmy, robiąc przerwy na lody z suszonymi śliwkami i jedząc po trzy naraz. Odpowiadaliśmy na nieśmiałe pytania, skąd i dokąd jedziemy, dziękowaliśmy za życzenia „szczęśliwej drogi”. Tak dotarliśmy do cichego Starego Krymu, oddzielonego od ruchliwej drogi zagajnikami i sadami. Tam spędziliśmy noc wśród wzgórz, w obrębie ormiańskiego Monastyru Świętego Krzyża. W klasztorze spotkaliśmy się z bardzo miłym przyjęciem, skosztowaliśmy tradycyjnej armeńskiej herbaty, wysłuchaliśmy historii monastyru z ust młodej Armenki pomagającej zakonnikom. Mieszkańcy monastyru, żyjący bez elektryczności i bieżącej wody, bardzo chętnie przyjmują turystów, oferują łóżko (odpłatnie) bądź miejsce na rozbicie namiotu (za jeden uśmiech). Warto spędzić noc w tym klimatycznym miejscu. Między pożarami i morzem Za Feodozją czekała na nas prawdziwa kraina stepów. Na wysuszonym Półwyspie Kerczeńskim, w wioskach, gdzie stało dziesięć domów, z czego tylko połowa była zamieszkana, nie było już sklepów z lodami i coca colą. Wioski te, mimo że leżały około 30 km od głównej drogi przecinającej półwysep, sprawiały wrażenie zupełnie odciętych od świata. Bez listonoszy, bez gazet, nikomu niepotrzebne, nawet spękana ziemia nie chciała pochłonąć ich rozsypujących się, betonowych resztek. Między wioskami na spalonych słońcem stepach stały krowy i owce, patrzące gdzieś w pustkę. Może marzyły o świeżych, tonących w zieleni pastwiskach. Wśród silnych podmuchów wiatru rozbiliśmy namiot na kilkunastometrowym nadmorskim klifie, wzięliśmy kąpiel w ciepłym morzu. Zbierając ogromne muszle, spacerowaliśmy po zupełnie pustej plaży, co jakiś czas spotykając jedynie małe kraby. Po zapadnięciu zmroku nad otaczającym nas z trzech stron stepem unosiły się różowo-czerwone łuny pożarów. Budziły w nas lekki niepokój, zważywszy, że pożary suchych jak pieprz traw były niekontrolowane. Mieszkańcy wiosek nie gasili ich nawet, swój dobytek zabezpieczając przez zaorywanie pasa ziemi wokół domostw. Spotkani dziwili się, że kogokolwiek może interesować podróż zrujnowanymi, dziurawymi drogami, wiodącymi wśród wysuszonych traw i zapomnianych domostw. Równie wielkie niedowierzanie wyraził rosyjski żołnierz wojenno-morskiej floty, który ochoczo podwiózł nas kamazem. Dzięki niemu oszczędziliśmy około 15 km jazdy drogą, na której nawet jego wielka machina miała problemy. Odradził nam też dalszą podróż wzdłuż wybrzeża, częściowo zamkniętego z powodu zrosyjskich baz wojskowych. Udaliśmy się zatem w kierunku Kercza. Lekcja tolerancji Na przedmieściach Kercza czekały na nas ruiny greckich miast – Nymphaion, Tyritake, Pantikapajon, Myrmekion, Porthmeion… Sezon wykopaliskowy trwał w pełni. Archeolodzy odkrywali na nowo historię antycznych miast. Na dłużej zostaliśmy w Tyritake, na południu Kercza, u gościnnych badaczy prowadzących wykopaliska. Z zapałem oprowadzali nas po stanowisku. Zabrali też na wycieczkę do wulkanów błotnych, położonych na północ od Kercza. Piesza wycieczka była dla nas, a właściwie dla naszych zmęczonych pedałowaniem nóg, miłym urozmaiceniem. Mimo że nasz rosyjski ograniczał się do podstawowych słów i zwrotów, studenci ukraińscy z wielkim zapałem i cierpliwością toczyli z nami długie rozmowy na wszelkie tematy, od stosunków polsko-ukraińskich począwszy. Gadaliśmy, jakbyśmy się znali od wieków. Młodzi ludzie stanowili wspaniały przykład tego, czego często brakuje u Polaków – szacunku dla cudzych poglądów. Każdy z nich reprezentował zupełnie różne zapatrywania polityczne. Towarzystwo składało się z zagorzałego ukraińskiego nacjonalisty, zwolennika Unii Europejskiej, dopełnienie stanowił młody rusofil. Mimo tak różnych poglądów, wyrażanych otwarcie i z dumą, tworzyli zgraną grupę przyjaciół, szanujących swe ideały. Ciężko nam było wyobrazić sobie podobną rozmowę między Polakami… A wszystko przy zorganizowanym specjalnie dla nas ognisku, z przegryzką w postaci pieczonej nad ogniem słoniny z włosiem. Z żalem porzuciliśmy towarzystwo ukraińskich archeologów i ruszyliśmy w kierunku Strzałki Arabackiej oraz Morza Azowskiego. Po drodze minęliśmy niedokończoną elektrownię atomową w Szczołkino. Aż nie do wiary, że budowę gotową w trzech czwartych wstrzymano w latach 80. z powodu protestów ludności krymskiej. W tle, za wielkim, niedokończonym reaktorem, widać bloki wybudowanego specjalnie na potrzeby elektrowni miasta. A wszystko to wygląda jak betonowa fatamorgana, która jednak nie znika. Plany a rzeczywistość Strzałka Arabacka. Miała być miłą wycieczką przez dziki teren, z mnóstwem dzikich ptaków i ciekawą roślinnością. Okazała się wielkim sprawdzianem siły psychicznej, wytrwałości. Zaopatrzeni w 16 litrów wody pitnej przebyliśmy ponad 100 km rozjeżdżonymi, piaszczystymi drogami, bez cienia, bez wiatru. Jedynymi atrakcyjnymi zwierzakami były lis buszujący w nocy wokół naszego namiotu i toczący kulkę gnoju żuk. Na koniec 15-kilometrowy marsz z rowerami, wśród pyłu, w grząskim piachu, a po wszystkim ogromna satysfakcja, że dało się radę. We Frunze, niewielkim miasteczku nad Morzem Azowskim, czekało nas kolejne spotkanie z sympatycznymi ludźmi, rodziną „krymskich Tatarów”. Spotkaliśmy ich na plaży rozciągającej się wzdłuż płytkiego, ciepłego morza. Na dystansie około 300 m w głąb morza woda sięgała do połowy łydek, przy czym po kostki brodziliśmy w mule i wodorostach. Rodzina tatarska bez zastanowienia zaprosiła nas do swego domu, ugościła kolacją, a nad ranem pożegnała jak starych, dobrych znajomych. Ruszyliśmy w kierunku Odessy, pedałując w rekordowych upałach, zmagając się z temperaturą ponad 45 stopni w cieniu. Nad ranem zbieraliśmy się około szóstej, jechaliśmy, dopóki byliśmy w stanie oddychać rozgrzanym powietrzem, po czym odpoczywaliśmy do godzin popołudniowych w cieniu miejskich parków, popijając zimne piwo i colę waniliową (szkoda, że nie można jej nabyć w Polsce…), przegryzając tanią chałwą słonecznikową. Następnym przystankiem miał być rezerwat archeologiczny Olbia w Parutyne. Ale zanim do niego dotarliśmy, musieliśmy przeżyć piekło jazdy główną drogą M-14, prowadzącą przez Chersoń i Mikołajew. Nazwaliśmy ją „drogą samobójców”. W większej części pozbawiona pobocza, o ogromnym natężeniu ruchu, na który składały się głównie TIR-y i autokary, przejeżdżające w odległości trzydziestu centymetrów od nas, bynajmniej niezwalniające. Podjęta przez nas próba ominięcia „drogi śmierci” bocznymi szosami zakończyła się porażką, gdy asfaltowa na mapie droga w rzeczywistości okazała się wykładanym rozwalającymi się płytami betonowymi traktem… Po koszmarze M-14, za Mikołajewem, z radością pedałowaliśmy łataną asfaltówką w typie „up and down”. Rozległe pola cebuli i papryki, które smacznie pachniały na przedmieściach Chersonia, zastąpiły równiutko zasadzone winnice, a przy nich drzewa orzechowe. Parutyne okazało się zadbanym miasteczkiem, którego mieszkańcy są dumni z atrakcji turystycznej, jaką jest rezerwat antycznej kolonii greckiej, Olbii. W przeciwieństwie do ruin miast bosporańskich na Krymie teren Olbii był otoczony i strzeżony. Na terenie rezerwatu znajdowało się niewielkie muzeum, przy zachowanych obiektach umieszczono tabliczki z opisami (niestety, cyrilicą).
Naszą wyprawę po wybrzeżu czarnomorskim musieliśmy skrócić z powodu usterek. Bagażniki w drodze do Odessy wydały swe ostatnie, aluminiowe tchnienie. Zdołaliśmy się dotoczyć do Odessy. Jadąc przez miasto, musieliśmy uważać nie tylko na niezważających na rowerzystów kierowców, ale także na stada bezpańskich psów, nastawionych do nas jeszcze mniej przychylnie. Czekała nas jeszcze noc oczekiwania na pociąg do Lwowa, nasza wyprawa kończyła się, czekał powrót do rzeczywistości. Informacje praktyczne Dojazd
 Najtańszy i najwygodniejszy jest dojazd pociągiem. W miesiącach letnich bilety na Krym na godzinę przed odjazdem pociągu są raczej trudno dostępne. Istnieją firmy pośredniczące w rezerwacji biletów, ale my nigdy nie korzystaliśmy z ich usług, liczyliśmy na łut szczęścia i zawsze się udawało. Podróż pociągiem ze Lwowa na Krym trwa 26 godzin (do samego Lwowa można dostać się pociągiem osobowym, odjeżdżającym z Mościsk 2, ok. 10 km od przejścia Medyka – Szegini). Ponieważ zakup biletów jest zawsze niespodzianką, nam udało się kupić bilety do Kijowa i dopiero stamtąd na Krym. Czas jazdy na Krym ze stolicy jest podobny, jak ze Lwowa. Ceny przejazdów są o wiele niższe niż w Polsce. Przykładowo, za miejsce w „plackartnym” (najtańszym, bezprzedziałowym wagonie sypialnym) na trasie Kijów – Dżankoi trzeba zapłacić ok. 30–35 zł. Dodatkowo należy kupić bilet na rower, choć czasem to nie wystarcza i trzeba się „dogadać” z „prowadnikiem” (opiekunem wagonu). Nieco komplikacji niesie też załadunek jednośladów do pociągu, najwygodniej jest umieścić rowery z odkręconymi przednimi kołami na półce bagażowej. Pociągi ukraińskie są raczej zadbane, zawsze istnieje możliwość zakupu napojów czy jedzenia u prowadnika, bądź podczas dłuższych postojów u „babuszek”. Zawsze można liczyć na to, że prowadnik będzie miał w zapasie zimne piwo. Noclegi
 Ceny noclegów w typowo turystycznych miejscowościach w sezonie nie przekraczają 50 zł za osobę. W rzadziej odwiedzanych przez wczasowiczów miejscach udaje się przenocować nawet za 10–15 zł. Cena często zależy od długości pobytu i liczby osób, zawsze podlega negocjacjom. Znalezienie noclegu nie jest szczególnie skomplikowane, w okolicach dworców zawsze kręcą się „naganiacze”. Nie ma też problemu z rozbijaniem namiotu „na dziko”. Formalności
 By wjechać na Ukrainę, należy mieć paszport ważny jeszcze przez minimum sześć miesięcy. Rowerzyści przekraczają granicę przejściem dla pieszych. Na Ukrainie nie ma obowiązku meldunkowego. Kuchnia 
Na Krymie mieszają się kuchnie ukraińska, rosyjska i tatarska. Na każdym targu można kupić przeróżne marynowane czy kiszone warzywa, smażone w głębokim tłuszczu pierożki, nadziewane kapustą, ziemniakami lub jajkiem. W knajpkach i restauracjach w menu zawsze można znaleźć pyszny barszcz czerwony, niesamowicie tłustą soljankę, omlety z rozmaitymi dodatkami czy „pielmieni” – małe pierożki nadziewane mięsem. Do typowo tatarskich potraw należą „czeburiaki” – tłuste placki z serem lub mięsem, „płow” – pożywny ryż z warzywami i baraniną lub małżami, „manti” – duże, fantazyjnie klejone z delikatnego ciasta pierogi z mięsem. Posiłek można urozmaicić pysznym i tanim piwem lub jednym z wybornych krymskich win. Literatura Krym. Przewodnik praktyczny, Wyd. Pascal, ISBN: 978-83-7304-775-4, cena: 44,90 zł. Krym. Półwysep rozmaitości, Wyd. Bezdroża, ISBN: 978-83-60506-27-1, cena: 25,50 zł. W miejscowych księgarniach jest bogaty wybór map, od ogólnych drogowych po dokładne turystyczne (1:100 000). Konsulaty Konsulaty polskie na Ukrainie znajdują się w Kijowie (tel. 38 044 230 07 00), Lwowie (tel. 38 032 297 08 61), Charkowie (tel. 38 057 757 88 01), Łucku (tel. 38 033 277 06 10) i Odessie (tel. 38 048 722 56 96). Słowa i zdjęcia: Małgorzata Chmielewska i Arkadiusz Łojek

top 3

Czytaj więcej

Jeździj jak zawodowcy i zabezpiecz swój telefon na rowerze – uchwyt do telefonu na rower marki RokForm

Czytaj więcej

Filmy

Wybór redakcji

Czytaj więcej

Jeździj jak zawodowcy i zabezpiecz swój telefon na rowerze – uchwyt do telefonu na rower marki RokForm

Czytaj więcej
comments powered by Disqus

Informuj mnie o nowych artykułach