Puchar Świata 2005

W tym roku do grona zawodów o randze Pucharu Świata po raz pierwszy dołączył Maraton. Dla maratończyków przewidziany został najdłuższy sezon startowy, ostra rywalizacja miała przebiegać od kwietnia aż do połowy października.

Pod włoskim słońcem

Zawody rozgrywano przede wszystkim w Europie, jedynym wyjątkiem był czerwcowy maraton w Kanadzie. Bogaty kalendarz imprez kolarskich wymagał dokonania wyboru tylko niektórych startów na trasach Pucharu Świata. Moje pierwsze starcie z zawodnikami elity miało miejsce we włoskiej Riva del Garda, uznawanej za Mekkę kolarstwa górskiego. Palące słońce zamieniło piękną i przystępną trasę na zboczach Dolomitów w gorące piekło! Pokonywanie stromych podjazdów i zjazdów malowniczo położonymi serpentynami szutrówek, w barwnym tłumie blisko 2500 kolarzy, było niezapomnianym przeżyciem. Trasa, licząca 80 km, okazała się jedną z najkrótszych w tegorocznej edycji Pucharu Świata. Znakomitym rozwiązaniem była możliwość zapisywania się na zawody przez Internet, a opłacenie wpisowego kartą płatniczą zwalniało od pozostawiania u organizatorów kaucji za chipa. Start i meta „bike festivalu” usytuowane były w samym centrum Riva del Garda, tuż nad brzegiem jeziora. Pierwsze kilometry poprowadzono asfaltem, który pozwolił wyselekcjonować czołówkę wyścigu, dalsza część trasy obfitowała w mozolne podjazdy na szutrowych nawierzchniach na przemian z technicznymi zjazdami (single trackami). Sporą część trasy pokonywaliśmy, pnąc się zboczami gór z licznymi winnicami. Wieloletnie doświadczenie organizatorów dało swój wyraz w znakomitym oznakowaniu, zabezpieczeniu trasy i doskonałej współpracy ochotników, którzy entuzjastycznie pomagali wszystkim zawodnikom na trasie i przy bufetach. Na każdym zjeździe znajdowało się po kilka osób z obsługi medycznej, gotowych nieść pomoc w razie wypadku, a motocykliści ze służby ratowniczej nieustannie towarzyszyli zawodnikom. „Bizantyjski przepych” panował na bufetach, niestety, trochę nieuporządkowany. Niczego jednak nie brakowało. Woda i izotoniki lały się strumieniami, a spory wybór przekąsek w postaci ciastek, batoników i owoców nie pozwalał na osłabnięcie.

Szwedzkie ścieżki

Dwa tygodnie po TransAlpie wystartowałam w mieście z prawdziwymi tradycjami sportowymi – szwedzkim Falun. Organizatorzy przygotowali nocleg oraz śniadanie dla zawodników w byłych koszarach wojskowych, rozwiązanie bardzo oryginalne. Trasa długości 110 km biegła przez Góry Skandynawskie. Pogoda dopisała, temperatura odpowiednia do ścigania i nawet świeciło słońce! Nawierzchnia zupełnie inna niż w Alpach, ale i tu trzeba było pokonywać odcinki po wyłaniających się spod ziemi odłamkach skalnych. Dwa fragmenty zmuszały nawet do zejścia z roweru i podbiegania po skałach. Zjazdy doskonale zabezpieczone, mnóstwo wolontariuszy i kibiców na trasie. Podjazdy mniej strome niż w Alpach, ale mimo to nie było łatwo je pokonać. Oznaczenia trasy uważam za najlepsze, jakie kiedykolwiek widziałam. Już kilkadziesiąt metrów przed każdym zakrętem czy zjazdem pojawiały się pomarańczowe znaki, które informowały kształtem i liczbą strzałek o zbliżającym się zakręcie lub stopniu niebezpieczeństwa trasy. Start i meta usytuowane były na ogromnym placu pod skocznią narciarską. Miłym zaskoczeniem była powiewająca na jednym z masztów polska flaga (tym bardziej, że byłam tam jedyną Polką). Trasa elity różniła się od trasy zawodników bez licencji o 10 km. Polegało to na tym, że po setnym kilometrze wjeżdżało się na odcinek przebiegający tuż obok mety, który prowadził na dodatkową rundę w okolicach samego Falun, dopiero po jej przejechaniu można było dumnie finiszować. Każdy zawodnik, który ukończył maraton, otrzymywał pamiątkowy medal. Po sportowej rywalizacji odbyła się dekoracja najlepszych zawodników. Później było pasta party, podczas którego serwowano wykwintne dania z makaronu i nie tylko.

Niemiecki porządek

Maraton Pucharu Świata w zagłębiu Saary, który odbył się w październiku w St. Wendel, był przeciwieństwem maratonu w Riva del Garda. Start każdej grupy z osobnych sektorów przebiegał dokładnie wg harmonogramu. Przeszywające zimno (temperatura maksymalna 10°C) z nieustającym ulewnym deszczem zamieniły trasę w ciężką do przetrwania batalię. Błoto wdzierało się wszędzie, a koła grzęzły w śliskiej mazi. Trasa (długości 110 km) była bardzo interwałowa, dominowały krótkie zjazdy i podjazdy, poprowadzone głównie leśnymi ścieżkami z dużą liczbą korzeni. Doskonały niemiecki porządek królował za to w bufetach. Na wiszących tam banerach każdy zawodnik mógł przeczytać aktualny „jadłospis”. Okazało się to wielce pomocne, od razu wiadomo było, gdzie podjechać. Tu również nie brakowało na trasie ochotników z różnych służb. Strażacy pomagali polewać rowery wodą, co odblokowywało zaklejone błotem przerzutki. Trasę bardzo dobrze oznakowano, w miejscach zaś, gdzie mogły pojawić się jakieś wątpliwości co do kierunku jej przebiegu, ustawiano zawsze co najmniej dwóch ludzi. Udało mi się spotkać kilku Polaków, co za granicą zawsze jest bardzo miłe i dodaje otuchy. Dekoracji zwycięzców w poszczególnych kategoriach każdorazowo towarzyszyła wielka pompa. Głośna muzyka i hymny narodowe podkreślały podniosłość chwili. Bukiety kwiatów dla najlepszej piątki oraz szampany dla pierwszej trójki tworzyły atmosferę wielkiego show. Przekonałam się, że niemieckie maratony są świetnie przygotowane logistycznie. Noclegi za darmo, np. w szkole, prysznice udostępnione, a pasta party w ogromnej hali sportowej.

Podsumowanie

Trzeba zauważyć, że w maratonach rangi Pucharu Świata trudność polega głównie na pokonywaniu dystansu, który waha się od 80 do 110 km z liczbą przewyższeń wynoszącą średnio ok. 3000 m. Trasy są w 90% przejezdne. Każdy maraton odbywa się równolegle z maratonami dla amatorów na krótszych dystansach. Przy pobieraniu pakietów startowych nigdy nie trzeba czekać w kolejce na obsługę. Bez problemu można porozumieć się w kilku językach (w St. Wendel nawet po polsku!). Naprawdę warto zaryzykować i zmierzyć się z trasą, na której spośród elity wyłania się zwycięzców Pucharu Świata.

top 3

Czytaj więcej

Jeździj jak zawodowcy i zabezpiecz swój telefon na rowerze – uchwyt do telefonu na rower marki RokForm

Czytaj więcej

Filmy

Wybór redakcji

Czytaj więcej

Jeździj jak zawodowcy i zabezpiecz swój telefon na rowerze – uchwyt do telefonu na rower marki RokForm

Czytaj więcej
comments powered by Disqus

Informuj mnie o nowych artykułach