Spaleni słońcem w Bielawie
Bielawa już po raz drugi gościła uczestników Bike Maratonu i podobnie jak w roku ubiegłym zaskoczyła chętnych znakomitą pogodą. Słońce przygrzewało tak intensywnie, że przy okazji pojawiły się pewne wątpliwości, co wybrać - plażowanie nad pobliskim zbiornikiem wodnym, tak kuszące, czy też walkę z kilometrami w poziomie i setkami metrów w pionie.
Ubiegłoroczna edycja spotkała się z bardzo dobrym przyjęciem, nic więc dziwnego, że tym razem startujący przejechali niemal identyczną trasę. Zmiany były natury kosmetycznej i sprowadziły się do wygładzenia jednego z fragmentów technicznych ścieżek, bo zbudowano w tym miejscu szeroką, szutrową drogę, oraz do rezygnacji z pętli wokół zbiornika tuż przed metą. Nie zabrakło za to esencji i miejscowych atrakcji, czyli ciągnących się kilometrami podjazdów, jak i emocjonujących zjazdów.
To fantastyczne, że pagórki najbliższe Bielawie porastają zacienione lasy, dzięki temu w ogóle można było przetrwać kilometry zaraz po starcie. Generalnie rzecz ujmując, takie ułożenie trasy sprzyja rywalizacji, bo pozwala uporządkować peleton i tak też było tym razem. Każdy szukał swojego tempa i mozolnie wspinał się ku górze. Czasu na szukanie było dość - zanim zaczęły się prawdziwe trudności techniczne, minęła aż godzina! Po pokonaniu Przełęczy Jugowskiej i Koziego Siodła trzeba było zmierzyć się z bardzo technicznym podjazdem na Wielką Sowę, by w końcu móc trochę odpocząć. Zjazd, który wówczas następował, tylko fragmentami dawał po temu możliwości, bo ekstremalnie kamieniste sekcje potrafiły nieźle przyhamować i wybić z równowagi. Kolejne fragmenty były nie mniej mordercze za sprawą słońca, bo drogi, choć niezbyt strome, były często bardzo odsłonięte, w dodatku kończyły się słynnym podjazdem - a raczej podejściem - pod schronisko Orzeł. Płyty betonowe w palącym słońcu to jest to! Kolejną atrakcją na trasie był zjazd, momentami naprawdę stromy, singlem od schroniska Sowa w stronę Sokolca, a następnie podjazd na Lisie Skały. Stamtąd wystarczyło jeszcze tylko wdrapać się ponownie na Kozie Siodło, by prawie zacząć już zjeżdżać. Niestety, ci, co się cieszyli, że w końcu odpoczną, przeżyli jeszcze, zanim dotarli do mety, kilka dużych rozczarowań, z pamiętnym Ciemnym Jarem na czele. Pamiętacie drogę, która z każdym zakrętem stawała się coraz bardziej stroma? To właśnie to miejsce! Potem już tylko wystarczyło mieścić się w zakrętach, by w końcu zalec w cieniu i wspominać mękę, którą się przeżyło.
Bielawa po raz kolejny pokazała, że góry wcale nie muszą być ekstremalnie wysokie, by maraton był udany. To miejsce jest idealne na podobne imprezy - wygląda na to, że przyjedziemy, by wystartować jeszcze wielokrotnie!
Pełne wyniki znajdziecie na stronie www.bikemaraton.com