Sudety MTB Challenge – relacja Dario
Zakończył się mój szósty – a ogólnie trzynasty – Sudety MTB Challenge. Kolejny już raz udało mi się ukończyć te mordercze zmagania pure MTB na podium. Decyzję o udziale w tegorocznych zmaganiach podjąłem w ostatniej chwili z powodów zdrowotnych, a te kilka słów dedykuję szczególnie osobom, które znacząco przyczyniły się do mojego małego sukcesu ;–)
W tym roku nie udało mi się skompletować reprezentacji teamowej MTB Votum Team Wrocław. Ten sezon jest wyjątkowo pechowy, jeśli chodzi o choroby i kontuzje dla naszej drużyny. Czekałem do ostatniego momentu – nie dlatego, że lubię napięcie. Także dla mnie sezon jest dość ciężki zdrowotnie. Oprócz zapalenia zatok na początku sezonu, przydarzyło mi się w maju skręcenie nadgarstka na trasie PP XCO w Wałbrzychu. Reasumując – pozwolenie od lekarza na start w Challenge’u dostałem w czwartek przed niedzielnym startem. Jeśli chodzi o przygotowania, to popracowałem dwa tygodnie w górach w Zieleńcu oraz Przesiece. Wystartowałem treningowo również w Bike Adventure.
Zanim jeszcze o samych zmaganiach chcę podziękować mojej ukochanej małżonce za wyrozumiałość i umożliwienie startu.
1. dzień – Prolog
Wyścig rozpoczął się techniczną rundą po Górze Parkowej w Kudowie Zdroju.
Tę pętlę już kiedyś jechałem w ramach corocznego wyścigu XC Kudowa. Techniczne, kręte single w dół i siłowe ścianki w górę bardzo przypadły mi do gustu. Choć czas przejazdu miałem dwa razy krótszy od czasu rozgrzewki, udało mi się dojechać z trzecim czasem. W wynikach dla mnie niespodzianka – pierwsze miejsce zajął Rudi van Houts – ten Rudi z VW MERIDA TEAM. Poczułem, że kolejne dni to nie będzie bułka z masłem ;–). Nocleg i wyżywienie u przyjaciół – Artura Gilewskiego i Reni. Dzięki zdrowej i pożywnej kuchni Reni wstaje następnego dnia jak nowo narodzony ;–).
2. dzień – 1. etap
Zaczynamy grubo – czyli długo, bo jakieś 81 km z Kudowy do Stronia Śląskiego. Etap mało przeze mnie lubiany, bo technicznych elementów za grosz. Ale za to jest bardzo treściwie bo podjazdy bardzo długie i w sumie dwa. Stawka ma się gdzie rozciągnąć. Ja oszczędzam resztki sił na trudny zjazd. Rok temu miałem tam zdjęcie, jak idę z rowerem – więc w tym roku chciałem mieć lepsze ;–). Ku mojemu zdziwieniu etap nie kończy się szaleńczym zjazdem z nadajnika w Stroniu – jest tylko szuter w dół w ulewie ;–). Ze względu na mokrą nawierzchnię nie pierwszy i nie ostatni raz w tym Challenge’u decyduję, że trzymam kierownicę, nie dotykając klamek hamulcowych. Koło się nie uśliźnie i nie przebije zablokowane o ostre kamienie. W efekcie – 73km/h po górskiej ścieżce. Kończę wysoko – na drugim miejscu, ale nie do końca usatysfakcjonowany. Jednak tego dnia zwycięzca Erik Aagaard na podjazdach rozwijał kosmiczne prędkości – i mimo że odjechaliśmy razem, to dojeżdżam za Erikiem. Co ciekawe, kolega po duńsku zaprosił mnie do ucieczki – nic nie zrozumiałem, ale odjechaliśmy, jakby to powiedział po polsku. Jakiś taki kolarski instynkt ;–).
3. dzień – 2. etap
Tour de Stronie, czyli robi się ciekawiej. Jeździliśmy krócej, ale płaskich odcinków nie było. Etap dawał sporo flow pomimo błota. Pojawił się słynny graniczny szlak, więc zabawy po singlu nie brakowało. Na mecie rower zmasakrowany błotem, ale mina zadowolona, bo miejsce ponownie drugie. Tu muszę kilka słów poświęcić obsłudze pensjonatu Ski&Bike House Stronie Śląskie/Czarna Góra. Dojechałem do pensjonatu – a tam już kaercher czeka podłączony, ciuchy po kąpieli wpadają do pralki, a we w pełni wyposażonej kuchni już grzeje się posiłek. Wszystko to w przyjaznej atmosferze i bardzo przystępnych cenach. Generalnie polecam to miejsce wszystkim chcącym aktywnie spędzić czas w górach – szczególnie tym, którzy szukają ośrodka rowerowo przyjaznego!
4. dzień – 3. etap
Etap killer, bo przeprawowy ze Stronia do Barda. Większość trasy w terenie to zmagania z wąskim, wijącym się dziesiątki kilometrów singlem pomiędzy krzaczkami jagód. Trudność techniczna tego etapu polega na ciągłej koncentracji, by na singlu się utrzymać ;–) oraz wymijaniu uwidaczniających się w ostatnim momencie przeszkód z trawy, kamieni i korzeni. Jest ciężko i długo. Na trasie daje znać o sobie moja świeżo zaleczona kontuzja nadgarstka. Zjazdy nie dają należytej satysfakcji, ale walczę głównie ze sobą. We współpracy z osieroconym z partnera z teamu Piotrem Berdzikiem docieram do kapliczki na Górze w Bardzie. Przedtem zaliczam najgorszy-najwolniejszy w mojej historii zjazd z Borówkowej. Od kapliczki jadę jak po sznurku po czwarte miejsce do mety. Wymijam na niespełna dziesięciu kilometrach jeszcze dwóch zawodników – ale zjazd drogą krzyżową to niezależnie od bólu ręki mój popis – szczytem skał, nie ścieżką, od prawej do lewej. Nie trzymam hamulców, tylko kierownicę. Zwalniam na moment przed korzeniami – i pełen gaz z uwagą na minimum przyczepności wzdłuż strumienia, gdzie poległo już bardzo, bardzo wielu kolarzy. Pomimo wielu kryzysów na trasie dojeżdżam z niewielką stratą do mety. Fizycznie dałem z siebie wszystko – a tu jeszcze dwa etapy ;–).
5. dzień – 4. etap
Etap Bardo–Głuszyca znam i lubię – mam z nim tylko mały problem: rok w rok defekt ;–(. Tym razem jadę pewnie do Srebrnej Góry. W okolicy ścieżek w Srebrnej słyszę znajome głosy dopingujące mnie i dostaję jeszcze większej motywacji – nie puszczam koła nikomu. Jednak tak przeze mnie lubiany szczytowy szlak czerwony pokonuje mnie. Mam defekt przedniego koła. Przebijam oponę w locie, bo trzymałem już w locie ;–( zaciśnięty przedni hamulec. Tylne koło przetoczyło się po sterczącym kamieniu bez problemu. Dziura podwójna, sznurek i pianka i lecę dalej w pogoń. Powietrze dalej uchodzi. Sytuację ratuje pożyczona pompka, którą dopompowuję oponę jeszcze pięć razy przed metą. Najzabawniejszą sytuacją dnia jest jednak akcja na przełęczy Walimskiej. Z Łukaszem Chalastrą dopiero po pięciu próbach zamocowania orientujemy się, że jego koło zapasowe i mój hamulec są niekompatybilne bo ja oszczędzam gramy i jeżdżę na 160 mm a koło jest z tarczą 180 mm. Z nieba pada deszcz w oczach mam już kilogram błota, ale zmęczenie było spore, skoro kilka minut nam zajęło, żeby się zorientować ;–). Dojeżdżam do mety choć strata czasowa spora. Miejsce w generalnej klasyfikacji drugie, z niewielką przewagą nad trzecim zawodowcem emerytowanym z VW MERIDA TEAMU. O nocleg zadbał kolega, który zapewnił mi także transport na wyścig. Rafał Jankowski – dzięki!
6. dzień – 5. etap
Cel jest tylko jeden: obrona podium za wszelką cenę ;–). A jest z tym trochę zabawy, bo trasa momentami mało przejezdna – błoto osiągnęło już wysoki level. Przyczepność na trasie jest już tylko wspomnieniem ;–). Niektóre zjazdy pokonuję, wybierając kierunek na szczycie i spadając jak worek ziemniaków w upatrzony punkt za zjazdem – zero kontroli, bo klocki hamulcowe wytarły się w dwa dni ;–). W dodatku z nieba leje jak z cebra. Jedynie temperatura jest znośna. Dobija mnie jazda w wysokiej mokrej trawie i kałużach o nieznanej głębokości ;–). W połowie dystansu dojechałem do Mariusza Marszałka. Kolega miał ewidentnie smaka na miejsce na podium. Współpracowaliśmy przez moment, a w deszczu to zawsze raźniej i szybciej ;–). Jednak gnam dalej po już lepiej mi znanych Górach Stołowych, bo z przodu jechał walczący o wszystko i nieobliczalny Rudi wraz z jeszcze mniej przewidywalnym Yurim A. Shkurenko Gagarinem. Ta dwójka mi uciekła i kosztowało mnie to spadek na trzecie miejsce w klasyfikacji końcowej Sudety MTB Challenge w 2017 roku.
Podsumowując – stwierdzam, że jestem z wyniku zadowolony. Miejsce na podium w nie byle jakim towarzystwie to bardzo miłe zakończenie zmagań w moich ulubionych górskich okolicach. Tegoroczny start przypominał bardziej przełaje niż typowe dla tej etapówki technicznie wyszukane zmagania. Okazało się, że mam wielu przyjaciół i wiele osób chętnie mi pomagało podczas zmagań w kwestiach logistycznych. Wynik nie byłby możliwy również bez bidonów zawsze na czas na trasie od Łukasza i Piotra i ich niezastąpionych Ojców. Sudety MTB Challenge jechałem po raz szósty i muszę stwierdzić, że „graniczny na tysiąc sposobów i śnieżnik w 5 smakach” nie znudził mnie. Biorąc pod uwagę poziom trudności tras MTB, organizację i międzynarodową konkurencję, to jednak ten wyjątkowy Challenge nie ma wciąż sobie równych na rynku imprez kolarskich w tej części Europy.
MTB Votum Team Wrocław Superior Rowery Optimum Martombike
fot. Bike Life/materiały organizatora