60. Tour de Pologne
Niewątpliwie sześćdziesiąty Tour de Pologne przejdzie do historii. Stanie się tak przynajmniej z kilku powodów. Po pierwsze, po trzech latach bessy udało się w narodowym wyścigu triumfować Polakowi. W Karpaczu kluczyki do Fiata Punto odebrał kolarz Acion nVidia Mróz Cezary Zamana. Po drugie, na trasie przejazdu kolumny wyścigu pojawiła się rekordowa liczba kibiców. Bariery i taśmy często nie wytrzymywały pod naporem rzeszy fanów dwóch kółek. Oczywiście, kibicowali wszyscy, od najmłodszych do najstarszych, i wszyscy, bez względu na wiek, zawsze z jednakowym entuzjazmem. Po trzecie, wyścig w tym roku świętował trzy jubileusze. Po raz pierwszy odbył się 75 lat temu, kolarze ścigali się po raz sześćdziesiąty, a po raz dziesiąty organizował go Czesław Lang.
Przeszkodził wiatr
Wróćmy jednak do wyścigu, a właściwie jego początków, czyli do prezentacji na molo w Sopocie, w trakcie której, przy nowej piosence, specjalnie skomponowanej przez Skaldów, zaprezentowało się 20 ekip. Na scenie przedstawiono 160 kolarzy, którzy dzień później wyruszyli spod fontanny Neptuna w Gdańsku na trasę pierwszego etapu – z Gdańska do Gdyni. Na skwerze Kościuszki triumfował mało znany Włoch Simone Cadamuro z grupy De Nardi, został pierwszym liderem wyścigu. Etap ten miał jednak innych bohaterów – Irlandczyka Marka Scanlona (AG2R) i Kazimierza Stafieja (Action nVidia Mróz), którzy uciekali razem przez blisko 130 km. Na ostatnich dwóch kilometrach zostali doścignięci przez rozpędzony peleton. Ucieczka się nie powiodła głównie z powodu wiatru wiejącego od morza. „To wiatr pokrzyżował nam szyki, stopniowo wyciągnął z nas siły. Gdybyśmy jechali przez teren osłonięty, ucieczka pewnie by się powiodła. W każdym większym wyścigu próbuję atakować na pierwszym etapie. To już staje się regułą. Może następnym razem się uda.” Na otarcie łez uciekinierzy założyli trykoty – „najlepszego górala” Scanlon; różowy, najaktywniejszego kolarza Stafiej. Na tym etapie kolarze jeszcze spali, kraksa goniła kraksę, co spowodowało, że kilku pechowców trafiło do szpitala, grzebiąc szansę wygranej już na samym początku. Pech nie wybierał i wśród poszkodowanych znalazł się zwycięzca z 2001 r. – Czech Ondrej Sosenka (CCC-Polsat), który doznał wstrząśnienia mózgu. Obok niego do szpitala trafili Mariusz Kamiński (Mikomax) i Hiszpan Xavier Florencio (ONCE).
Na łokcie
Do drugiego, bardzo malowniczego etapu kolarze wyruszyli z Tczewa. Zanim peleton dojechał do Olsztyna, przez prawie 100 km uciekali Marcin Sapa (Mikomax Browar Staropolski) i Daniel Okruciński z reprezentacji młodzieżowej. Ich akcja była odważna, ale na 18 km przed kreską zostali doścignięci. Tysiące przybyłych na rundy w Olsztynie kibiców mogły się emocjonować wspaniałym finiszem całej grupy. Zwyciężył jeden z najbardziej utytułowanych kolarzy startujących w tym roku w Polsce – Fabio Baldato, należący do elitarnego grona zawodników mających na koncie sukcesy etapowe w trzech największych wyścigach świata – Tour de France, Giro d’Italia i Vuelta a Espana. Finisz był jednak bardzo trudny, gdyż na rundach usytuowano nawroty, przez kolarzy nazywane agrafkami. „Bałem się tych zakrętów. Niemal dotykaliśmy się łokciami i całe szczęście, że nie doszło do kraksy. Natomiast finisz bardzo mi się podobał, 150 metrów lekko pod górę. W sam raz dla mnie. Właśnie na takich etapach zwyciężałem w Tour de France, Giro i Vuelcie” – komentował 35-letni Baldato. Swoją karierę rozpoczynał w 1990 r. i ścigał się jeszcze z obecnym dyrektorem Tour de Pologne Czesławem Langiem. Żółtą koszulkę lidera zdobył drugi na mecie Estończyk Janek Tombak (Cofidis), a trzecie miejsce zajął najlepszy z Polaków – Marcin Lewandowski (Action nVidia Mróz).
W cieniu tragedii
Trzecia odsłona tegorocznego touru z Ostródy do Bydgoszczy była bardzo dramatyczna. Na trasie załamała się pogoda, zaczął padać deszcz, do tragedii doszło w pobliżu miejscowości Ryńsk koło Wąbrzeźna. Motocykl telewizji polskiej uderzył w busa Iveco należącego do grupy kolarskiej Legia Bazyliszek LUX MED. W wyniku wypadku śmierć poniósł motocyklista Maciej M. Operator kamery został przewieziony do szpital w stanie ciężkim. W minorowych nastrojach przyszło nam oglądać rywalizację kolarzy na finiszu. Jednak było na co patrzeć, bowiem do mety dojechała ucieczka, która zawiązała się tuż przy wjeździe na rundy. W czteroosobowej grupce znalazł się Simone Cadamuro, co pozwoliło mu odzyskać żółty trykot. Zwycięstwo stało się udziałem kolejnego Włocha, Daniele Bennati z grupy Domina Vacanze, którego idolem okazał się kolega z zespołu – Mario Cippolini. Być może młodziutki Bennati pójdzie w ślady swojego kolegi z drużyny i już w najbliższym czasie będzie odnosić sukcesy w najważniejszych wyścigach świata. Najbardziej zadowolony na mecie był jednak kolarz Legii Bazyliszek – Grzegorz Żołędziowski, dla którego drugie miejsce na etapie jest dotychczas największym osiągnięciem. „Jeszcze w zeszłym roku byłem orlikiem i zdobyłem tytuł mistrza Polski do lat 23. Ścigam się w elicie od tego sezonu. Dotychczas moim największym osiągnięciem było szóste miejsce w klasyfikacji końcowej Bałtyk-Karkonosze Tour. Dlatego jestem bardzo zadowolony, choć pozostał niedosyt, bo do wygranej zabrakło naprawdę niewiele, przede wszystkim sił.” – podsumował swoje osiągnięcie na mecie Żołędziowski.
Za ministrem
Na starcie w Inowrocławiu minutą ciszy uczczono pamięć zmarłego motocyklisty. Pozostali stanęli w szeregu przed peletonem i klaksonami oddali hołd koledze. W kolumnie dało się zauważyć czarne tasiemki przypięte na znak żałoby. Zaraz po starcie do etapu z peletonu odskoczyło ośmiu kolarzy i już kilka kilometrów za Inowrocławiem zaatakowali. Kiedy w pobliżu lotnej premii w Ślesinie (52 km) zasadnicza grupa dogoniła śmiałków, wydawało się, że jest po wszystkim. Do ataku ponownie zerwali się Stafiej, Sapa i Sebastian Hinault z Credit Agricole. Peleton już tak zaciekle nie gonił trójki, pozwalając jej w Turku (114 km) osiągnąć przewagę ponad 9 minut. Uciekinierzy wykorzystali przewagę i gdy przejechali pierwszą rundę, trafili na peleton. Sędziowie nakazali neutralizację: zatrzymali peleton, by nie dostali się do niego uciekający kolarze. Na mecie mieliśmy niecodzienną sytuację, choć jak to bywa w wyścigach kończonych na rundach, niejednokrotnie się powtarzającą. W Kaliszu najlepszy był Francuz – Sebastien Hinault, który wykorzystał na finiszu niezdecydowanie Polaków i tym samy został nowym liderem wyścigu. Zaraz po dekoracji finisz skomentował Ryszard Szurkowski – „Tak naprawdę Polacy w ogóle nie powinni Francuza ÔdowieźćŐ do mety. Powinni byli domówić się między sobą, bo przecież było ich dwóch. Mogli atakować Ôz lewa, z prawaŐ, jak to się mówi po kolarsku. Jestem pewny, że wtedy Hinault by „odpuścił”. Nie tylko kolarze cieszyli się z finiszu w Kaliszu. Większą część trasy czwartego etapu na rowerze, przed kolarzami, przejechał szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, minister Marek Siwiec.
Pechowy Cezar
Do najdłuższego (229 km) i chyba jednego z najtrudniejszych etapów, zakończonego górskimi pętlami wokół Szklarskiej Poręby, kolarze ruszali z Oleśnicy. Większość obserwatorów zgodnie twierdziła, że piąty etap przyniesie pierwsze rozstrzygnięcia. Na mecie zameldowała się większa grupka kolarzy, jednak widać już było, kto z nich będzie się liczył w tegorocznym wyścigu. Jeszcze na płaskim terenie, na 70 km, ucieczkę rozpoczęli: Bartosz Huzarski (Action nVidia), Artur Krasiński (Mikomax), Marcin Gębka (Ambra) i Ukrainiec Maksym Rydzenko (Marlux). Przewodzili stawce aż do Szklarskiej Poręby, ale ich przewaga wahała się w okolicach dwóch minut. Peleton doścignął ich 35 km przed metą, narzucając szaleńcze tempo na ostatnich podjazdach. Wynikiem tego była naturalna selekcja kolarzy. Na około 20 km przed kreską zaatakował Zamana, chwilę później ruszyli do ofensywy Włoch Andrea Noe (Alessio), Belg Dave Bruylandts (Marlux), Kolumbijczyk Felipe Laverde (Formaggi Pinzolo) i Hiszpan Koldo Gil (ONCE). Zamana bardzo łatwo odjechał na podjeździe pod premię górską. Jego atak przypominał stylem akcje LanceŐa Armstronga z TdF. Gdy wydawało się, że tego dnia nie będzie miał sobie równych, na drodze do zwycięstwa stanął pech. Na zjeździe, przy prędkości około 80 km/h, przebił dętkę. Czekając na samochód serwisowy, przepuścił najpierw kontratakującą czwórkę, a następnie cały rozciągnięty peleton. Zdołał jeszcze „dobić” do głównej grupy na ostatnim podjeździe. Na mecie pierwszy finiszował Włoch Ruggero Marzoli z grupy Alessio, na trzecim miejscu uplasował się bohater tego etapu i najlepszy z Polaków – Cezary Zamana (Action nVidia Mróz). Koszulkę lidera obronił Francuz Sebastien Hinault (Credit Agricole). Cezary Zamana nie krył na mecie rozczarowania, starał się jednak zapomnieć o pechu i już myślał o sobotnim, iście królewskim etapie z Piechowic do Karpacza (166,5 km). „Kolarstwo jest sportem, w którym trzeba czekać na swoją szansę. Ja taką szansę miałem dzisiaj. Czułem się bardzo dobrze i zdecydowałem na solową akcję. Złapałem gumę, no i było po wszystkim – pech. Gdy dogoniłem peleton, wiedziałem, że nie ma powodów, by jeszcze raz atakować. Spróbuję jutro na pętli wokół Karpacza. Trasę znam przecież bardzo dobrze, bo w zeszłym roku wygrałem ten etap.”
Co ma wisieć nie utonie
Właśnie on, pechowiec z piątego etapu, Cezary Zamana z ekipy Action nVidia Mróz, wygrał w Karpaczu po samotnym finiszu szósty, królewski etap. Tym samym został nowym liderem wyścigu. Jak obiecywał na mecie w Szklarskiej Porębie, tak zaatakował. Polscy kibice doczekali się tym samym pierwszego w 60. TdP triumfu etapowego Polaka! Zamana musiał stawić czoła nie tylko rywalom, ale i pogodzie, która zdziesiątkowała peleton na etapie. Deszcz i przeraźliwe zimno spowodowały, że z wyścigu na tym etapie wycofała się prawie połowa zawodników. Ze 118 kolarzy, którzy stanęli na starcie, do mety w Karpaczu dojechało tylko 69! Na pięciu 20-kilometrowych rundach wokół Karpacza sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Czołówka topniała, aż pod koniec trzeciego okrążenia zostali w niej tylko Brożyna, Przydział i Piątek oraz Niemiec Jens Voigt (Credit Agricole), Włoch Pietro Caucchioli (Alessio) i zwycięzca tegorocznego wyścigu Dookoła Portugalii, Nuno Ribeiro (L.A. Pecol). W tym momencie z drugiej grupki oderwał się Cezary Zamana, doganiając samotnie prowadzących sześciu kolarzy. Razem jechali tylko połowę okrążenia, po czym Zamana rozpoczął kolejny atak. Jedynie Voigt wytrzymał tempo Polaka, choć sporo go to kosztowało. Trzy kilometry przed metą Zamana jeszcze raz przyspieszył i nie napotkał już żadnego oporu. Samotnie dojechał do mety, a kompletnie wyczerpany Niemiec niemal stanął w miejscu. Na ostatnich dwóch kilometrach stracił do Zamany ponad dwie minuty i na mecie stanął dopiero 12. To był prawdziwy nokaut na rywalach kolarza grupy Action nVidia. Zamana wyprzedził na mecie o 40 sek. grupkę czterech zawodników, którą przyprowadził triumfator Tour de Pologne sprzed roku, Laurent Brochard. Za nim przyjechali Andrea Noe, Dave Bruylandts i Paolo Valoti. Cezary Zamana stał się w ten sposób głównym faworytem wyścigu, na mecie etapu nie popadał jednak w huraoptymizm… „Jeszcze za wcześnie na świętowanie. Mam bowiem przykre doświadczenia z Tour de Pologne z zeszłego roku. Wygrałem wtedy i też miałem żółtą koszulkę, ale jej nie obroniłem. W niedzielę czekają nas dwa trudne etapy. Przewaga 40 sekund nad Brochardem nie gwarantuje sukcesu, zwłaszcza na czasówce. Poza tym myślę, że na przedpołudniowym etapie przyjdzie mnie i moim kolegom z drużyny odpierać lawinę ataków, ale wydaje mi się, że jesteśmy na to dobrze przygotowani. Na wczorajszym etapie uciekałem, ale miałem wielkiego pecha. Złapałem gumę. Dziś mogę powiedzieć, że co ma wisieć, nie utonie” – podsumował kolarz Action nVidia Mróz.
Zgodnie z taktyką
Zgodnie z przewidywaniami Cezarego Zamany w niedzielę na trasie dwóch etapów trzeba się było bardzo napracować, by później świętować sukces końcowy w postaci wygrania całego wyścigu. Poranny etap, krótki, bo zaledwie 61-kilometrowy z Jeleniej Góry do Karpacza, był niezwykle ciężkim sprawdzianem dla kolarzy, na których tego samego dnia czekała jeszcze 19-kilometrowa górska czasówka. Niemniej zgodnie z przewidywaniami nikt się nie oszczędzał i w peletonie trwała zażarta walka o wygraną, a co za tym idzie o 'urwanie” kilku cennych sekund liderowi. Śmiałkowie mieli niezwykle trudne zadanie, bowiem sytuację w peletonie kontrolowali podopieczni Piotra Kosmali, nie pozwalając na jakiekolwiek zagrożenie lidera ze strony konkurentów. Ostatecznie powiódł się tylko jeden atak mało znanego kolarza z Nowej Zelandii. Hayden Roulston z grupy Cofidis zaatakował na około 8 km przed metą, w miejscowości Miłków. Peleton nie gonił go zbyt zawzięcie i torowiec z Ashburton Roulston wjechał na Orlinek na pierwszej pozycji. Tuż za jego plecami, z zaledwie dwusekundową stratą, na metę przyjechała pierwsza grupka z podzielonego na podjeździe peletonu, a przyprowadził ją Zamana, zdobywając 6 sekund bonifikaty. Tym samym kolarz Acion nVidia Mróz umocnił się na pozycji lidera i był już o krok od zwycięstwa w wyścigu. Trzeba przyznać, że Zamana wraz kolegami z grupy idealnie zrealizował taktykę nakreśloną przez Piotra Kosmalę. Na tym etapie zakończyła się rywalizacja o koszulkę najlepszego górala. Zwyciężył w niej Portugalczyk Nuno Ribeiro (L.A. Pecol), który wygrał dwie ostatnie premie górskie, usytuowane na Orlinku, w tym specjalną, upamiętniającą Joachima Halupczoka, mistrza świata z 1989 r.
Triumf Zorro!
Od kilku lat Tour de Pologne kończy się czasówką z Jeleniej Góry do Karpacza. Dystans wynosi 19 km, a ostatnie 5 km to podjazd na Orlinek. Lider wyścigu Cezary Zamana starał się przed ostatnim etapem zachowywać ostrożność. „Jazda na czas nie jest moją specjalnością i nie przyjmuję jeszcze gratulacji za zwycięstwo w wyścigu. Poczekajmy.” – stwierdził krótko po 7. etapie. Poczekaliśmy więc kilka godzin, trzeba jednak przyznać, że było na co. Przed startem do czasówki wśród rywali lidera dominowało poczucie zwątpienia. Należy tylko powiedzieć, że najgroźniejsi z nich, Noe, Brochard i Bruylandts, przed ostatnim etapem zgodnie twierdzili, że wyścig już się rozstrzygnął. Mieli rację. Tego dnia popularny „Zorro” na trudnej czasówce postawił kropkę nad „i”. Dał się wyprzedzić tylko Hiszpanowi Alberto Contadorowi, który „wykręcił” najlepszy czas w historii – 30.29. Cezary Zamana poprawił też najlepszy dotąd wynik, który od 2001 r. należał do Czecha Ondreja Sosenki (30.59). Polak, nie patrząc na rywali, osiągnął zaskakujący niektórych obserwatorów wynik 30 minut i 47 sekund. Na metę „wpadł” bardzo zmęczony, ale od razu trafił w ramiona kolegów z zespołu – Zbigniewa Piątka i Marcina Lewandowskiego. Później bohatera 60. Tour de Pologne czekała jeszcze setka wywiadów, jednak w czasie rozmów z dziennikarzami towarzyszyła mu małżonka wraz z pociechami. Sam bohater dnia tryskał humorem i przyjmował setki gratulacji. „Od momentu, gdy wjechaliśmy w Karkonosze, czułem się bardzo dobrze. Nie zraził mnie defekt na piątkowym etapie. Zadecydował sobotni etap, a dziś tylko broniłem przewagi. Nigdy jeszcze nie byłem w takiej formie. Na dodatek czułem wsparcie wszystkich, którzy mnie otaczali: rodziny, kolegów z zespołu, kibiców. Ich okrzyki po prostu niosły mnie na trasie. W zeszłorocznym Tour de Pologne, gdy jeździłem w grupie CCC-Polsat, zabrakło takiego wsparcia. Nie wierzono we mnie. Miałem żółtą koszulkę lidera, ale partnerzy z grupy zamiast jej bronić, sami atakowali i ostatecznie niczego nie wygraliśmy. Był to smutny koniec sezonu. Teraz sytuacja jest zupełnie inna. W ekipie Piotra Kosmali czuję się bardzo dobrze.” – zakończył Zamana, który za zwycięstwo otrzymał Fiata Punto.
Echa wyścigu
Cóż można dodać, jeśli uczestnikom wyścigu było bardzo ciężko opuścić Karpacz. Mowa tu zarówno o obsłudze, jak i samych zawodnikach. Taki wpływ miała na nich wspaniała atmosfera, jaka panowała w kolumnie. Potwierdził to nestor wyścigu, jego 23-krotny organizator i bywalec czterdziestu wyścigów, Wojciech Szkiela. „Można powiedzieć, że wyścig to mój drugi dom. Co roku poziom jest wyższy i bardzo mnie to cieszy. Dlatego też chciałbym powiedzieć, że dzisiejszy wyścig i wcześniejsze dzieli przepaść, oczywiście w dobrym tego słowa znaczeniu. Niezmienne jest tylko zainteresowanie kibiców. Reszta poszła bardzo do przodu. To jest teraz „wielki teatr”, kapitalne widowisko, w dawnych czasach rzecz nie do osiągnięcia.” Trzeba zgodzić się z redaktorem Szkielą, bo jak inaczej nazwać kolorowy wianuszek przemierzający nasz kraj, który na trasie dopingują tysiące kibiców. Nie inaczej jak „wielkim teatrem”, w którym, jak to zwykle bywa, grane są komedie i tragedie. Tak było i w tegorocznym, jubileuszowym, 60. Tour de Pologne. Na pewno dla wielu, a w szczególności dla Cezarego Zamany i ekipy Action nVidia Mróz, wyścig ten zawsze będzie się kojarzył ze szczęściem. Niektórzy zapamiętają go jednak z innej strony, jak chociażby grupa CCC-Polsat, której start w najważniejszej imprezie w kraju zupełnie nie wyszedł. Może za rok będzie inaczej. Nam pozostanie czekać 12 miesięcy na kolejny 61. już Tour de Pologne.