Dać sobie w kość

Dariusz Batek wrócił w tym roku do kolarstwa górskiego. Próbował wywalczyć kwalifikację olimpijską. Wygrał Puchar Polski w maratonach MTB, został również mistrzem kraju w tej konkurencji. Krótka przesiadka na górala nie zmienia jego aspiracji do wygrywania wyścigów szosowych. Jak wieść niesie, jest obecnie najdroższym zawodnikiem MTB w Polsce. I chociaż Darek nam tego nie potwierdził, warto poczekać na przyszły sezon, w którym Batek być może odegra znów jedną z pierwszoplanowych ról w naszym kolarstwie

Tekst: Miłosz Sajnog, Zdjęcia: Zbyszek Kordys

MR: Wróciłeś w tym roku na trasy MTB z ambitnym zamiarem walki o nominację olimpijską i zostałeś ponoć najdroższym kolarzem MTB w Polsce?

DB: Jedno jest w tym pytaniu prawdziwe, że chciałem powalczyć o nominację olimpijską, bo uważałem, że mam na to szansę. Zwłaszcza że ustalono faktycznie przejrzyste warunki dla mężczyzn, z których wynikało, że liczy się aktualne miejsce w Pucharze Świata orz rankingu UCI. Ale już na początku pojawiły się duże problemy i ten cel nie został osiągnięty.

Powiedziałeś w jednym z wywiadów, że MTB strasznie się zmieniło w ciągu dwóch ostatnich lat.

Tak, zmieniły się trasy wyścigów, stały się krótsze i bardziej techniczne. Wyścigi są bardziej skondensowane, zagęściło się więc również w czasach uzyskiwanych przez zawodników. Na pierwszy Puchar Świata pojechałem do RPA, gdzie była trasa o trudności dla mnie maksymalnej. Na tak trudnej jeszcze się nie ścigałem, w skali od jeden do dziesięciu daję jej dziesięć. Nawet Marek Galiński powiedział, że to była wyjątkowo trudna trasa. Już po tym debiucie wiedziałem, że będzie ciężko. Dodatkowo startowałem gdzieś z pozycji 110., spiker wyczytał mnie chyba trzeciego od końca. A i tak miałem tylko jeden upadek i byłem na mecie poza sześćdziesiątką. Więc nie było tak źle jak na pierwszy start po dwóch latach. Inna sprawa, że kiedyś traciłem do pierwszego dwanaście minut i byłem na mecie w pięćdziesiątce, a tam straciłem dziesięć i byłem poza pięćdziesiątką. To świadczy o dużym podniesieniu się poziomu.

Ale w Polsce wystartowałeś w maratonach i wygrałeś i Mistrzostwo Polski, i Puchar Polski, i wszyscy powiedzieli, że Batek wrócił do maratonów.

To był plan rezerwowy, który robiłem po to, żeby sezon nie był tak do końca stracony. Kiedy okazało się, że w XC raczej na Igrzyska nie pojadę, stwierdziłem, że czas powalczyć w maratonach. To był strzał w dziesiątkę i faktycznie tutaj osiągnąłem zamierzone cele. Wszyscy byli zadowoleni z moich startów, zwłaszcza kierownictwo Grupy CCC Polsat Polkowice i główny sponsor. Ale nie sądzę, żeby był to dłuższy mariaż. Po prostu startowałem tam, gdzie mogłem.

A może sukces wynikał z tego, że wyścigi nie były ciężkimi górskimi maratonami i nie jeżdżą w nich wcale najlepsi maratończycy, którzy wybierają inne cykle?

Nie patrzę na to. Wiem, że są maratony Grabka czy Golonki, wiem, że są bardziej górskie, może cięższe, może nie. Dla mnie jako kolarza zawodowego liczą się inne rzeczy niż w przypadku amatorów. Po pierwsze, startuję tam, gdzie jest walka o stawkę, w tym wypadku Puchar Polski i Mistrzostwo Polski. Po drugie, jeżdżę tam, gdzie moja ekipa i sponsorzy widzą sens, a sens był największy pokazywać się na tych imprezach, które mają najsilniejsze media. Po trzecie w końcu, jeżdżę tam, gdzie są nagrody pieniężne, bo jestem zawodowcem. A zatem cykl Skandii był dla mnie optymalny. O pozostałych wypowiadać się nie będę, bo w nich nie startowałem.

Media to był duży atut Czesława Langa, w telewizji często było widać właśnie Ciebie w koszulce CCC. Czy to czasem nie było tak, że grupa nagle przypomniała sobie o Tobie, kiedy okazało się, że więcej w mediach maratończyków niż szosowców?

Pewnie trochę w tym racji. Szosa, zwłaszcza w Polsce, nie ma odpowiedniej pozycji w telewizji. Jak już, to prezentowana jest ProLiga, ale w nie najlepszym czasie antenowym. Tymczasem cykl Skandia miał bardzo dobrą oprawę telewizyjną i to również zostało docenione przez grupę. W każdym razie moje ambicje wygrania cyklu i mistrzostwa Polski nie zostały źle odebrane, a nawet dość przychylnie. W sumie chyba coraz więcej grup szosowych będzie się starało o jakąś reprezentację w maratonach, żeby pokazać sponsora również w tych wyścigach.

Tak szybko się z tego pytania nie wywiniesz. Najpierw chciałeś przejść na szosę, potem po dwóch latach wróciłeś do MTB. Zatoczyłeś koło na stałe?

Raczej nie. Dla mnie szosa zawsze była pewnym wyznacznikiem poziomu sportu i jest to królowa kolarstwa. MTB w odmianie XC w Polsce praktycznie umarło, były jakieś próby reaktywowania Pucharów Polski, ale nie sądzę, żeby to była próba na dłużej. A dla mnie ważny jest rozwój, chciałbym w końcu wygrywać wyścigi szosowe. Starty w MTB są łatwe o tyle, że przecież to była moja podstawowa konkurencja przez kilka ładnych lat. A łatwiej przechodzi się z kolarstwa górskiego na szosę niż w drugą stronę. Na pewno w przyszłym sezonie będę głównie startował na szosie, chociaż nie wykluczam startów w Pucharach Polski czy XC, może nawet będzie to przełaj. Ale i tak podstawą będzie szosa.

Twoja sytuacja w tym roku była dość szczególna. Z jednej strony byłeś w grupie CCC, która miała silny zespół MTB kobiet, prowadził go po części Marek Galiński, który jednocześnie był trenerem braci Brzózków, murowanych typów na Igrzyska. Ty byłeś w szosowym CCC, a jednocześnie starałeś się o nominację na olimpiadę w MTB… Strasznie to było skomplikowane.

Nie aż tak, jak się wydaje. I nie miałem żadnych problemów z dogadywaniem się z Markiem Galińskim. On, po pierwsze, miał już luźniejszy kontakt z grupą JBG, tam pojawili się też indywidualni trenerzy. Swojego trenera miał również Marek Konwa, więc tu konkurencja była bardzo fair. Myślę, że Marek jednak wróci do ścigania się na poważnie w następnym sezonie i będzie to profesjonalnie robił jeszcze przez kilka lat.

Długo jeździłeś z trenerem Andrzejem Piątkiem. Jego zdaniem kwalifikacje i ich kryteria były niejasne. Ty mówisz, że jasne?

Dla mężczyzn było to jasno określone i tego się trzymałem. Kontrowersje dotyczyły głównie kwalifikacji kobiet, a ja już wtedy nie byłem w grupie i na ten temat nie chcę się wypowiadać. O moim braku kwalifikacji zadecydowało to, że nie miałem raczej szans spełnić warunków, a nie zawiłość kryteriów. Cieszę się jednak, że dostałem szansę od głównego sponsora grupy i spróbowałem.

A temat kobiecych kwalifikacji jakoś odbił się wewnątrz szosowego CCC?

Nie mogę tego skomentować, bo specjalnie nie śledziłem wydarzeń. Znam temat, bo każdy go zna, zaistniał w mediach, natomiast komentowanie tego w moim przypadku mija się z celem.

Jeździłeś długo w grupie Andrzeja Piątka i nie masz na ten temat wyrobionej opinii?

W grupie Andrzeja Piątka przeżyłem chyba najlepsze kolarskie lata, bo był to okres pełen sukcesów osobistych i grupowych. Wicemistrzostwo świata w sztafecie, mistrzostwo Polski młodzieżowców MTB, górskie MP na szosie… Mogę tak wymieniać. Mam dobre relacje z Andrzejem Piątkiem, chociaż czasami gdzieś tam nie rozumieliśmy się do końca, ale to były normalne relacje na linii trener – zawodnik. Andrzej Piątek nic mi złego nie zrobił, a wiele mu zawdzięczam. Nie wiem więc, co mógłbym komentować, wszystko, co się tam działo, działo się poza mną.

No, to jak zmierzysz się z opinią, że Andrzej Piątek nie miał ręki do mężczyzn?

Mogę mówić o swoich sukcesach. Jak jeździłem u Andrzeja Piątka, na mistrzostwach świata byłem piąty, a niżej szesnastki nigdy nie spadłem. Na mistrzostwach Europy trzymałem się na podobnym poziomie. W drużynie byliśmy wicemistrzami świata. Natomiast kolarstwo męskie jest na wysokim poziomie i trudno tam o sukces. Wiem, że taka opinia mogła się pojawić, ale raczej ciężko poprzeć ją faktami.

Trafiłeś na szosę po rozpadzie grupy Halls. Czyj to był pomysł?

Jeszcze przez rok po rozpadzie Hallsów jeździłem w Silesii Rybnik, grupie, która właściwie mnie uratowała, bo rozpad teamu był dla mnie zaskoczeniem. Bardzo chciałem wtedy jeździć MTB, ale nigdzie nie można się było zatrzymać. A ja już miałem rodzinę, córka Zosia była w drodze. Potem okazało się, że jest szansa przejść na szosę do CCC i postanowiłem z tej okazji skorzystać.

Jest wielu zawodników, którzy przeszli na szosę z MTB, jak to było w Twoim przypadku? Jak rozumiem, kiedy nie było szans w MTB, postanowiłeś przejść na szosę?

Przede wszystkim szosa nie była mi obca. Jeździłem i startowałem jako młodzieżowiec w wyścigach szosowych, osiągając tam sporo sukcesów. Wygrywałem górskie mistrzostwa Polski, wygrywałem w Pucharach Polski. Jako junior wygrałem „Złote koło” w Dobczycach. Na szosie bardzo dobrze się czułem i cały czas miałem kontakt z wyścigami. Samo przejście do CCC załatwił mi Zbyszek Piątek, brat Andrzeja. Okazało się, że jest tam miejsce i on mnie skontaktował z Piotrem Wadeckim, który dał mi szansę i tak trafiłem do CCC.

Ciężko było przestawić się na ten typ ścigania?

Jeżeli chodzi o treningi, faktycznie, okazało się, że są inne i trenowanie mocno różni się od tego z MTB. Ale nie było to dla mnie aż tak trudne. Po prostu musiałem poznać specyfikę, która faktycznie istnieje.

Z tego, co mówisz, wynika, że liczy się dla Ciebie startowanie w ważnych wyścigach.

Nie tyle w ważnych, ile w ogóle liczy się startowanie w wyścigach. Poziom tych mniej znanych wyścigów zależy wyłącznie od zawodników. Jak chcą, żeby był mocny wyścig, to taki się odbędzie. I można faktycznie dać sobie w kość. Dla mnie ważne jest regularne startowanie i bycie w pierwszym lub jak najbliżej pierwszego składu.

Jakie było Twoje miejsce w grupie szosowej i jakie masz plany związane z szosą?

Myślę, że jestem dobrym zawodnikiem w terenie różnorodnym, z pagórkami. Jestem również dobrym pomocnikiem, zarówno na płaskim, jak i w górach. Ale nie mam mocno sprecyzowanych planów. Najpierw chciałbym zacząć wygrywać wyścigi, nawet te mniejsze, tak zwane ogórki, a potem sięgać po zwycięstwa w większych wyścigach. Myślę, że może wtedy pojawią się jakieś oferty, również z zagranicy.

Jesteś zawodowym kolarzem i podkreślasz to dość mocno. Kolarstwo ma sens jeszcze po tym, co się dzisiaj dzieje z tą dyscypliną?

Nie można generalizować, że sport jest brudny, że kolarstwo jest całe brudne. Czasami jak czytam takie opinie, śmiech mnie bierze. Dla mnie to jest faktycznie praca i staram się ją wykonywać najlepiej jak umiem. Przypadki dopingu zdarzają się w każdej dyscyplinie i pewnie szybko się to nie zmieni. O kolarstwie natomiast od ciemnej strony, nie wiadomo czemu, mówi się najwięcej.

Przemawia przez Ciebie duża doza optymizmu, chociaż nastroje w peletonie raczej nie są zbyt optymistyczne.

Dla mnie przełomowym momentem był wypadek mojego ojca, który zginął dwa lata temu. Był dla mnie bardzo dużą podporą, jeżeli chodzi o kolarstwo oraz życie osobiste, i jemu zawdzięczam to miejsce, w którym jestem obecnie. Kiedy odszedł, miałem bardzo trudny czas, ale wiem dzisiaj, co to są poważne problemy i co jest w życiu ważne. Na pewno nie są to pieniądze, samochody i tak dalej. Po drugie, znam swoją wartość i wiem, z czego się bierze. Nie jestem zatem osobą, która przejmuje się rzeczami mało ważnymi.

Co jest zatem na liście Twoich priorytetów, powiedzmy, trzy pierwsze pozycje?

Na pierwszym miejscu jest rodzina, to wszystko co mam. Na pewno najważniejsze są dla mnie córka Zosia i żona Monika. To osoby, z którymi chciałbym być. Nie wiem, co będę robił za rok czy dwa. Czy nadal będę jeździł na rowerze? Dlatego na pierwszym miejscu jest rodzina, na drugim, trzecim chyba już nic nie ma.

A czym jest firma „Bacior”, którą prowadzisz?

To jest obecnie forma współpracy między zawodnikiem a klubem, bo dzisiaj większość zawodników poza kontraktami prowadzi działalność i jako tacy wystawiają faktury i rachunki. Druga strona to fakt, że dzięki temu mogę prowadzić działalność trenerską czy konsultować innych zawodników. Tak na przykład współpracowałem z Silesią Rybnik, dzięki czemu wygrali na mistrzostwach Polski w drużynie.

Wyszedłeś z dość mocnej szkoły treningowej Andrzeja Piątka, sam mówiłeś, że pomagał Ci ojciec. Czy obecnie korzystasz z pomocy trenerskiej? Jest to dość popularne w kolarstwie amatorskim i w MTB, ale niezbyt chyba częste na szosie?

Trenowałem faktycznie według różnych metod, również z miernikiem mocy. Obecnie trenuję głównie na tętnie, łącząc to z doświadczeniem, jakie posiadam. Mam o tyle dobrze, że moja żona Monika jest po AWF, a obecnie studiuje fizjoterapię i jest bardzo na bieżąco z wszystkimi teoretycznymi zagadnieniami treningowymi. Razem staramy się przekładać wiedzę teoretyczną na praktykę. Żona jest moim konsultantem. To na jej barkach spoczywa odpowiedzialność za wyszukiwanie nowych metod czy trendów. Ona przeszukuje internet i znajduje nowinki. Na przykład w tym roku biegałem w ciągu sezonu, czego nie praktykowałem wcześniej, a okazało się, że daje to całkiem niezłe rezultaty. Pokazuję żonie moje odczyty, razem to oglądamy.

I co? Małżonka mówi: „oj, stary, masz cienkie wyniki, szlaban!”?

(śmiech) Na szczęście oboje jesteśmy w pełni profesjonalni. Jak coś robimy, to na sto procent. Ja na przykład poświęcam trenowaniu i startom wiele uwagi i jestem w tym poważny. Jeżeli czegoś się podejmuję, robię to najlepiej, jak tylko potrafię.

Jesteś sprzętowym fetyszystą?

Nie (śmiech)! Wiem, że jest to dość mocny prąd w MTB, żeby rower był jak najlżejszy. Dla mnie ważniejsze jest, aby rower był wytrzymały. To jest możliwe tylko kosztem wagi sprzętu i być może mój rower waży kilogram więcej niż innych, ale ja nie miałem w tym sezonie ani jednej awarii, ani defektu, który zabrałby mi zwycięstwo. Tymczasem inni zawodnicy mieli ich kilka. Na szosie jest natomiast limit wagi i można coś tam zrobić, ale to jeszcze kosmetyka.

A nie byłeś traktowany w grupie jak inny, obcy? Ten od maratonów, gwiazda mediów?

Nie było takich komentarzy, mówienia: jedziesz z tyłu, bo jesteś inny. Nikt mi raczej nie zazdrościł, nikt nie chciał przejść na MTB. Było to normalnie odbierane.

Grupa CCC wraca do dawnej drugiej dywizji. Jak się na to zapatrujesz?

Dla mnie to po prostu powrót do tego, co już było. Nie będzie to jakiś wielki przeskok, raczej powrót. Są wzmocnienia personalne, jest kilku nowych zawodników. Myślę, że paszport biologiczny nie będzie czymś nowym. Zejście do niższej klasy było raczej spowodowane tym, że Marczyński i Morajko otrzymali propozycję przejścia do ProTouru i nie było nikogo na to miejsce. Wtedy zapadła decyzja, żeby przejść na rok niżej. Teraz skład jest wzmocniony i wracamy do dużego ścigania.#

top 3

Czytaj więcej

Jeździj jak zawodowcy i zabezpiecz swój telefon na rowerze – uchwyt do telefonu na rower marki RokForm

Czytaj więcej

Filmy

Wybór redakcji

Czytaj więcej

Jeździj jak zawodowcy i zabezpiecz swój telefon na rowerze – uchwyt do telefonu na rower marki RokForm

Czytaj więcej
comments powered by Disqus

Informuj mnie o nowych artykułach