„Walczę do samego końca!”
Poniedziałek, kilka godzin przed startem ostatniego etapu 69. edycji Tour de Pologne. Liderem jest Włoch Moreno Moser, ale Michał Kwiatkowski chce jeszcze w Krakowie odebrać mu żółtą koszulkę. Strata „Kwiatka” wynosi pięć sekund, jego szanse nie są więc wcale takie małe…
Tekst: Wolfgang Brylla, Zdjęcia: Szymon Gruchalski
Spotykamy się z Michałem w lobby hotelu w Bukowinie Tatrzańskiej. Za oknem leje, zimno, zapowiada się paskudny dzień. Reprezentant Omega Pharma-Quick Step schodzi do nas punktualnie o umówionej godzinie. Ubrany w strój swojej drużyny, skoncentrowany. W trakcie 69. Tour de Pologne Kwiatkowski wyrósł na prawdziwego kapitana zespołu. W wieku zaledwie 22 lat.
Co Ci się śniło przed ostatnim etapem? Miałeś koszmary, czy może pokonałeś Mosera na kresce? Michał Gołaś śmiał się, że co godzinę wydzwanialiście do Włocha…
Spałem spokojnie, bo tylko spokojem można wygrać. Trzeba być wyluzowanym i nie stresować się, bo inaczej nawet te najlepiej ułożone plany wezmą w łeb. Tak już nieraz jest, że im bardziej czegoś pragniesz, tym większe jest prawdopodobieństwo, że cała akcja zakończy się wielkim fiaskiem. Co jednak wcale nie oznacza, że nie jestem zmotywowany. Oj, jestem i to mocno.
Mieliście już odprawę przed krakowskim etapem, na którym losy 69. TdP mogą się jeszcze odmienić?
Nie rozmawialiśmy o konkretnych założeniach. Wiadomo, że można zdobyć szesnaście sekund bonifikaty na lotnych premiach oraz na kresce. Jeśli chcemy wygrać ten wyścig, a chcemy, musimy właśnie na nich punktować. Inaczej Moser dowiezie żółtą koszulkę do mety.
Przed Tobą naprawdę trudne zadanie. Najlepiej byłoby, gdybyś wygrał obie premie, na mecie był trzeci, a Moser nie zmieścił się w top 3…
Zdaję sobie sprawę, że to zadanie bojowe, nie takie łatwe. Ale na pewno nie poddam się bez walki. Nie po to przyjechałem na Tour de Pologne, by po szóstym etapie nagle stwierdzić: ok., jest już po generalce, poddaję się. Nie mam takiego podejścia do kolarstwa. Skoro wyścig jest otwarty, będę walczył do końca. Do samego końca.
Powiedziałeś, że nie po to przyjechałeś, by się poddać. No właśnie. Z jakimi zamierzeniami przybyliście jako zespół Omega Pharma-Quick Step na ten wyścig? „Goły” wymieniał Ciebie w gronie faworytów, jednak, nie oszukujmy się, nikt do końca jego zapowiedziom nie dawał wiary.
Zgadza się, jakoś nikt nie wierzył, że jestem w stanie podołać trudom tego wyścigu i że będę się liczył w klasyfikacji generalnej. Może wcześniej nie pokazywałem, że potrafię też jeździć po górach…
Pokazywać to pokazywałeś, tylko nikt tego nie widział…
Fakt, nikt tego nie widział, nikt o tym nie pamiętał. Sam wiem, że potrafię się dobrze przygotować pod dany wyścig. Tour de Pologne stanowił najważniejszą imprezę w moim kalendarzu startowym, tak samo zresztą jak Igrzyska Olimpijskie. Razem z Michałem Gołasiem nastawialiśmy się na lipiec i mocno trenowaliśmy.
Skoro wspomniałeś o przygotowaniach. Jak one wyglądały?
Zaczęliśmy już w grudniu zeszłego roku…
Czyli, powiedzmy, taki plan siedmiomiesięczny…
Można tak powiedzieć (śmiech). Grudzień i styczeń spędziliśmy na obozach mojego zespołu. Stosunkowo szybko zacząłem się ścigać. Potem zachorowałem, byłem zmuszony trochę odpuścić i odpocząć. Następnie wystartowałem w Giro d’Italia.
Wcześniej jednak wziąłeś udział w Driedaagse van West-Vlaanderen, odnosząc swój pierwszy triumf w zawodowcach. Ostatniego dnia pechowo pożegnałeś się z koszulką lidera.
Ten wyścig skończyłem w zeszłym roku na trzecim miejscu, podobnie jak Driedaagse De Panne-Koksijde. W tym roku jechałem tam, by sięgnąć po zwycięstwo. Wygrałem prolog, święciłem moje pierwsze zwycięstwo w zawodowej karierze, o czym będę długo pamiętał. Ostatecznie kraksa na finałowym etapie nie pozwoliła mi nawet ukończyć imprezy. Natomiast tuż przed 3 Dni De Panne rozchorowałem się. Byłem w świetnej formie, która niestety nie została potwierdzona wynikami.
Wróćmy do Giro. Jak potraktowałeś ten występ?
Zbierałem w nim doświadczenia. Nie przejmowałem się słowami krytyki, które doszły do moich uszu. Dlaczego „Kwiatek” jest taki słaby? Stać go na więcej.
Byłem w takiej formie na Giro, w jakiej miałem być. Ukończyłem mój pierwszy w karierze Grand Tour. Po wyścigu dookoła Włoch wziąłem się mocniej do roboty, bo czasu do szosowych mistrzostw Polski, Tour de Pologne i Igrzysk było coraz mniej.
Pokusiłbyś się o porównanie Giro z TdP?
Na Giro jest z pewnością znacznie więcej kibiców, chociaż nie spodziewałem się, że również u nas wzdłuż trasy będzie stało tylu fanów, którzy się nami interesują, klaszczą, machają flagami. Którzy po prostu się cieszą. Organizacyjnie TdP nie ma się czego wstydzić i zasadniczo niczym się nie różni od Giro. Ponieważ oba wyścigi należą do World Touru stawka również jest praktycznie ta sama. Walczymy o punkty do rankingu światowego. A kolarze często goszczą w Polsce i z chęcią tu przyjeżdżają, bowiem poprzez ten wyścig można się świetnie przygotować do innych. W tym roku np. do Igrzysk.
Giro tym się różni od TdP, że my jak na razie nie mamy czasówki.
Pewnie że wolałbym w profilu trasy zobaczyć czasówkę, bo w walce z czasem czuję się naprawdę bardzo dobrze. Może znajdzie się w następnych latach?
Czy mimo braku czasówki trasa TdP Ci odpowiada? Wyścig przypomina nieco siedem jednodniowych klasyków.
Tak, muszę powiedzieć, że mi pasuje. Etapy na papierze mogą się wydawać łatwe, ale takie nie są. Prawie wszystkie są trudne technicznie, trzeba na nich cały czas jechać z przodu, co nie jest mi obce, ponieważ jeżdżę bardzo czujnie.
Na królewskim etapie do Bukowiny Tatrzańskiej straciłeś prowadzenie w generalce. Co Ci przechodziło przez głowę, kiedy próbowałeś gnać za atakującym Moserem? Nie miałeś już nikogo do pomocy w drużynie.
W końcówce zostałem sam, ale chłopaki wykonali wcześniej kawał dobrej roboty, za co im bardzo dziękuję. W sukurs przyszli mi też koledzy z reprezentacji Polski i pozostali rodacy, dlatego mocno się nie zdziwiłem, kiedy w finale już nikogo nie było u mojego boku. Odcinek do Bukowiny był ciężki. Ponad 4 tys. metrów przewyższenia na 190 km to nie błahostka. Nawet na Giro taki etap mógłby się nazywać królewskim.
Czy był to Twój najcięższy etap w tak jeszcze krótkiej karierze, zarówno mentalnie, jak i fizycznie?
Myślę, że tak. Pojechałem na 110% moich możliwości, dałem z siebie wszystko.
To na ile procent trzeba jechać, żeby pokonać Mosera w Krakowie?
Na tyle samo. Potrzebny jest również łut szczęścia.
Spodziewaliście się, że Moser będzie Waszym największym konkurentem? Rok temu wygrał dwa ciężkie etapy na GiroBio, a to już coś znaczy.
Takie informacje do nas nie dochodziły. Szczerze powiedziawszy, przed startem w ogóle się nie interesowałem, kto może być głównym faworytem. Tour de Pologne zawsze jest trochę nieprzewidywalny i ciężko wytypować pretendentów do tytułu. Już na pierwszym etapie do Jeleniej Góry można było zauważyć, że Moser znajduje się w niesamowitej formie, dysponuje niesamowitym depnięciem na finiszu pod górę. Właśnie tego mi brakowało, by podążyć za nim.
W zeszłym roku, kiedy ścigałeś się jeszcze w koszulce RadioShack, Johan Bruyneel uniemożliwił Ci w ostatniej chwili debiut w Tour de Pologne. Od tego sezonu razem z Gołasiem reprezentujecie OPQS. Jak się czujesz w nowym otoczeniu?
Bez dwóch zdań, w Omega-Pharma czuję się znacznie lepiej niż w RadioShack. Także z tego powodu, że w belgijskiej ekipie spędziliśmy wspólnie więcej czasu. W „radiowcach” mój program startowy był bardzo ubogi, często nie widziałem się tygodniami z kolegami z zespołu. W Omedze jesteśmy bardziej zżyci.
A dlaczego nie uczestniczyłeś w zeszłorocznym TdP? Czy Bruyneel miał Ci za złe, że podpisałeś umowę z Patrickiem Lefevere?
Nie. Reguły UCI są takie, że punkty, które dany zawodnik zdobędzie, wędrują za kolarzem do innego klubu. Dlatego też rozumiem decyzję RadioShack i nie miałem o to żalu do Bruyneela.
Po Tour de Pologne Twój sezon jeszcze się nie kończy. Czekają londyńskie Igrzyska Olimpijskie…
Program po TdP będzie bardzo napięty. W 90% mamy dopięty plan do IO, ale cały czas wszystko się może jeszcze zmienić. Mam nadzieję, że spokojnie załatwię do tego czasu wszystkie sprawy i zdołam się przygotować tym bardziej, że nie przewiduję żadnego startu w tym okresie. Zaniedbanie nawet jednego dnia treningowego może mieć poważne konsekwencje.
Gdzie będziesz się przygotowywał? U siebie w domu?
W domu spędzę tylko trzy czy cztery dni, potem razem z Michałem Gołasiem powinniśmy pojechać do Karpacza, gdzie ćwiczyliśmy przed Tour de Pologne.
Potem już tylko wylot na Igrzyska. Mamy szansę na top 10?
Jak najbardziej. Ścigam się z tymi zawodnikami na co dzień. Wystarczy trochę szczęścia, trzeba trafić z dniem. Razem z „Gołym” i Maćkiem Bodnarem (Liquigas-Cannondale) jesteśmy zmotywowani, w formie. Jeśli na kresce zamelduje się większa grupa, sprint jest loterią, ale do masowego finiszu wcale nie musi dojść. Na trudnych rundach może uformować się kilkuosobowa grupka, z której zostanie wyłoniony mistrz olimpijski. Musimy jechać czujnie, uważać na każdą akcję i próbować się zabierać w ucieczki.
Rozmawiamy w hotelu. Za kilka godzin będzie wiadomo, kto zostanie zwycięzcą Tour de Pologne. Czy będziesz mocno rozczarowany, jeśli atak na koszulkę się nie powiedzie?
Prawdopodobieństwo, że Moser ją utrzyma, jest duże. Jeśli zrobię wszystko, co w mojej mocy, a Moser mimo tego okaże się lepszy, na pewno nie będę załamany. Gdyby ktoś przed wyścigiem powiedział mi, że będę drugi, to chyba bym mu nie uwierzył. Patrząc na nazwiska, które tu przyjechały, to i tak jest to świetne miejsce.
Z całą pewnością możesz liczyć na doping całej Polski.
Wiem i bardzo wszystkim rodakom dziękuję. Miło jest, kiedy przejeżdżasz rundy, a za barierkami stoją tłumy skandujące twoje imię. Od samego początku zmagań towarzyszą mi rodzice oraz dziewczyna, którzy dodają mi otuchy.
Najpóźniej od Jeleniej Góry towarzyszą Ci również różnego rodzaju media. Czy nie denerwuje Cię tak duże zainteresowanie ze strony prasy? Po etapach, które kończą się wieczorem, zmęczony organizm domaga się już tylko łóżka a nie udzielania wywiadów.
Nie, media mnie nie denerwują (śmiech). Fakt, że jest mało czasu, a wszyscy chcieliby ze mną dłużej porozmawiać. Nie zawsze jest to możliwe. Musimy przecież jeszcze przejść krótką regenerację, oddać się w ręce masażystów, zjeść kolację. I wypocząć, jeśli mamy przystąpić do następnego etapu.
Michał, dłużej Cię nie zatrzymujemy. Trzymamy kciuki!
Epilog
Nie udało Ci się odebrać Moserowi trykotu, ale i tak zasłużyłeś sobie na wielkie brawa. Kolarska Polska Ci dziękuje.
Zapowiadałem walkę i walczyłem. Niestety, etap ułożył się tak, a nie i inaczej. Zespół Liquigas-Cannondale miał wszystko pod kontrolą, Moser pokazywał się cały czas w czubie i obronił prowadzenie.
Już na pierwszych kilometrach poszła kilkuosobowa ucieczka, która punktowała na lotnych premiach, zabierając Ci bonifikaty. Dlaczego jechał w niej Zdenek Stybar? Nie powinien być do Twojej dyspozycji, skoro i tak byliście osłabieni?
Kiedy zaczęły się harce, Zdenek pedałował z przodu i odskoczył na dostawkę, jako nasza asekuracja. Ja i tak mogłem liczyć na pozostałych kolegów. W czołówce Liquigas nie był przez nikogo reprezentowany, co zmusiło go do bardziej wytężonej pracy. Nas to trochę odciążyło.
Na ostatnich dwóch kilometrach tak lunęło, że człowiek nie widział swojego sąsiada, a co tu dopiero mówić o jeździe na rowerze. Czy w tym momencie skreśliłeś już generalkę?
Tak można powiedzieć. Nie wiadomo dlaczego, tak zupełnie automatycznie, przez głowę przeszła mi myśl dotycząca Igrzysk. Pomyślałem sobie, że jeśli na tej śliskiej nawierzchni zaliczę dzwona, to nie tylko przegram Tour i stracę drugie miejsce, ale być może będę musiał zrezygnować z Olimpiady.
Na szczęście nic się nie stało.
I mogę pojechać na Igrzyska (śmiech). Jestem zadowolony z Tour de Pologne w moim wykonaniu. Obym był też zadowolony po Londynie…