Dramat, który zamienił się w farsę…
Tomasz Jaroński komentuje specjalnie dla Magazynu Rowerowego! Historia ta, odwrotnie niż w filmach Hitchcocka, miała bardzo dynamiczny i dramatyczny początek, zaś koniec mało ciekawy, by nie powiedzieć śmieszny. Na usta cisną się jeszcze inne porównania, choćby o dymie bez ognia czy z dużej chmury mały deszcz… Wiosną i latem ubiegłego roku informacje napływające z Hiszpanii wstrząsnęły kolarskim światem. Wiosną tego roku newsy także z Hiszpanii okazały się równie zaskakujące, ale z całkiem z innego powodu. Dramat zamienił się w farsę. Kiepski to film, kiepscy aktorzy, a i reżyserom i scenografom można wiele zarzucić. Co gorsza, widząc to, publiczność zaczyna powoli opuszczać salę (czyli miejsca przed ekranem TV). Madrycka siatka Wszystko, jak się później okazało, zaczęło się w lutym 2006 roku. Hiszpańska policja wzięła sobie „na widelec” cenionego lekarza sportowego Eufemiano Fuentesa, którego klientami było wielu sportowców, w tym znaczna grupa zawodowych kolarzy (Fuentes w przeszłości bywał „klubowym lekarzem” hiszpańskich grup zawodowych). Dwudziestego trzeciego maja policja zatrzymała w Madrycie i Saragossie pięć osób, w tym Fuentesa i dyrektora sportowego kolarskiej grupy Liberty Seguros Manolo Saiza. W sprawie Operacion Puerto od początku więcej było przecieków, domysłów, pomówień niż „twardych” dowodów. Pierwsza szczegóły ujawniła hiszpańska gazeta El Pais. Gazeta opublikowała trzy strony o Operacion Puerto. Według tych przecieków dr Fuentes, jak i Saiz, byli głównymi postaciami siatki przestępczej zajmującej się przetaczaniem krwi oraz dostarczaniem substancji dopingujących 58 zawodowym kolarzom z różnych krajów, z czego aż 15 było członkami byłej ekipy Liberty Seguros, ekipy, której Sainz był nie tylko menadżerem, ale i właścicielem. Saiz przyznał, że jego ekipa zaczęła pracować z Fuentesem w marcu 2004 roku, lecz było to spowodowane naleganiem na tę współpracę Roberto Herasa, klienta Fuentesa. Hiszpańscy śledczy ustalili również powiązania między siatką madrycką a kolarzami jadącymi w ubiegłorocznym Giro d’Italia. Podstawą takich przypuszczeń była rzekoma wizyta w Madrycie kuriera (jeszcze przed pierwszym etapem górskim), który miał zabrać ze sobą do Włoch torebki z krwią. Na takie kontakty wskazywały też podsłuchane rozmowy telefoniczne, których treść nie pozostawiała wątpliwości. […] ciąg dalszy w numerze 4/2007