Dwie Anny

O tej pierwszej Polska usłyszała, kiedy zdobyła niespodziewanie medal Igrzysk Paraolimpijskich w Londynie. Ta druga nie łapie się do kadry, chociaż ma za sobą tytuł Górskiej Mistrzyni Polski. Pierwsza jest wicemistrzynią świata na czas i ze startu wspólnego. Druga w tych konkurencjach jest zawsze w czołówce narodowej. Może właśnie dlatego mówi o sobie – po prostu sportowiec. Bo Anna Harkowska w rzeczywistości jest jedna

Tekst: Miłosz Sajnog, Zdjęcia: Zbyszek Kordys, Fryzury i makijaż: Marcin Zaguła

Przed nami leżą trzy medale wywalczone przez Ciebie w Londynie na Igrzyskach Paraolimpijskich. Który najcenniejszy?

Ten, który przyniósł największą radość, medal pierwszy, który zdobyłam na torze. Miał potrójną wartość. Był pierwszym medalem zdobytym dla Polski na paraolimpiadzie. Zdobyłam go na torze, którego się obawiałam. No i liczyłam, jak już, to na brąz. A tu niespodzianka i srebro.

Jakie były komentarze po Twoim sukcesie?

Było wielkie bum. Bo pierwszego dnia startowało wielu pewniaków i nic nie wywalczyli. Dużo komentarzy i zamieszania, no i to, że teraz otworzy się worek z medalami. I tak faktycznie było. Dla mnie był to najfajniejszy dzień w roku.

Ustawiałaś się na ten dzień?

Tak, ustawiałam się na ten start, chociaż bardziej liczyłam na szosę. Ale wyścig szosowy ma duże ryzyko, złapiesz gumę, będziesz w kraksie i wiadomo, że już nie masz szansy medalowej. No torze można start powtórzyć. W sumie ćwiczyłam przed startem torowym łącznie czternaście dni, przed samymi Igrzyskami w Kaliszu, tam pomagał mi trener Krzysztof Perz, oraz Prezes Lucjusz Wasilewski. Robiłam również tempówki na szosie pod tor, ale na samym torze nie mogliśmy potrenować. Dzięki burmistrzowi Słubic trenowałam kilka dni na torze we Frankfurcie, a potem w Kaliszu.

W Polsce paraolimpijczyków nagle zaczęto traktować z ogromnym szacunkiem i wiele o tym mówiono. Jak odbieraliście to, co działo się w mediach?

Dla mnie ten cały szum właściwie nie istniał. Wiedziałam, że w kraju komentuje się mój występ, ale nie robiło to na mnie większego wrażenia. Byłam jeszcze przed głównymi startami i na nich się skoncentrowałam. W sumie to zasługa organizatorów, którzy dołożyli wielu starań, żeby Igrzyska Paraolimpijskie w Londynie miały odpowiednią oprawę. Dla mnie niesamowite było to, że publiczność traktowała mnie normalnie. Już przy drugim starcie widzowie mnie rozpoznawali, pojawiły się nawet transparenty z moim nazwiskiem. To było strasznie miłe. Wcześniej na dużych imprezach byłam stremowana, a tutaj ten tłum i zgiełk mnie dopingował.

Jednocześnie mówiono o was, ale was nie pokazywano. Jaki był odbiór tej sytuacji w wiosce olimpijskiej?

Dwa państwa nie pokazywały paraolimpiady – Polska i Pakistan. Wiem, że dla wielu sportowców było to troszkę frustrujące, liczyli na polską publiczność. Dla mnie nie miało to większego znaczenia, bo medalistami interesowały się mocno media brytyjskie i właściwie ich obecność czułam bardzo mocno. Kiedy zostałam multimedalistką, zainteresowanie jeszcze się zwiększyło. Potem dopiero dotarło do mnie, że w Polsce nie było nawet powtórek ani retransmisji startów Polaków. Ale w sporcie paraolimpijskim właściwie do tego przywykliśmy.

Byłaś na słynnym spotkaniu u minister Muchy, na którym miano łączyć sportowców obu igrzysk?

Tak, jeździmy z trenerem na wszystkie spotkania tego typu. Miałam nawet możliwość dłużej porozmawiać z panią minister, bo podeszła do mnie. Myślę, że dopiero po tych spotkaniach uzyskała pełen obraz sportu paraolimpijskiego, wcześniej chyba nie miała danych na nasz temat. Myślę, że jak zostanie na tym stanowisku, to również sprawy sportu paraolimpijskiego pójdą w dobrą stronę, bo jest w jej działaniach wola, żeby pewne rzeczy uregulować.

A Ty sama czujesz się sportowcem paraolimpijskim czy, z pewnym nadużyciem, normalnym?

Ja w ogóle nie lubię tego podziału. Dla mnie i jedni i drudzy to sportowcy. Ostatnio dobrze zostało to powiedziane na spotkaniu w sejmie, że podział jest sztuczny. Czuję się jak najbardziej sportowcem, startuję przecież również na zawodach w elicie i osiągam tam sukcesy. Dla mnie podkreślanie tego podziału jest krzywdzące, ponieważ ludzie w Polsce nawet nie wiedzą, że poziom i wynik sportowy obu grup sportowców w wielu dyscyplinach jest podobny, z tym tylko, że paraolimpijczycy, żeby dojść do takiego poziomu, muszą pokonać dodatkowe problemy i poświęcić więcej czasu i energii. A, szczerze mówiąc, ja sama przez długi czas nie wiedziałam, że w ogóle istnieją takie konkurencje paraolimpijskie jak kolarstwo. Przecież nawet po wypadku starałam się wrócić od razu do ścigania na szosie i wcale nie brałam pod uwagę tego, że jest coś takiego jak sport paraolimpijski.

Chciałaś być kolarzem „od zawsze”?

Nie, chciałam być triatlonistką. Byłam nawet w kadrze olimpijskiej do Sydney, ale związek postanowił nie wysyłać nas i ostatecznie nie pojechałam. Ale moim marzeniem zawsze było zdobycie mistrzostwa świata i do tego będę dążyć jako sportowiec i w życiu osobistym, co częściowo chyba już osiągnęłam, bo tytułem „Mistrz Życia” uhonorowała każdego paraolimpijczyka Fundacja Aviva.

Tegoroczne starty w Londynie to rekompensata?

Nie. Każdy start jest dla mnie ważny i każdy czemuś służy. Stawiam sobie za to cele sportowe. Ostatni rok poświęciłam sportowi paraolimpijskiemu i występowi w Londynie, co nie zmienia faktu, że chciałabym wrócić na Igrzyska pełnosprawnych w wyścigach kobiet na szosie i na czas…

Wszystkie sporty, które uprawiałaś, były wytrzymałościowe i ciężkie. Skąd taka miłość do ciężkich dyscyplin?

Myślę, że z potrzeby ruchu i z tego, że zawsze lubiłam ćwiczyć, a treningi sprawiały mi przyjemność. Kiedy zaczęłam szykować się do mistrzostw Polski w biegach, a byłam w czwartej klasie podstawówki, to pojawiła się taka myśl, że będę sportowcem zawodowym, więc było to bardzo wcześnie…

I poszło, maratony, triatlon, potem szosa… Nie było nic lżejszego?

Maraton pobiegłam dopiero jako triatlonistka i na mecie powiedziałam, że już nigdy więcej (śmiech). Ale triatloniści zawsze wydawali mi się nad wyraz wytrzymali, przekraczający ograniczenia organizmu. Taka chciałam być i dlatego właśnie triatlon. Najpierw biegałam, to było dla mnie naturalne, że będę się ruszać i że będę sportowcem. Dość szybko to wiedziałam. Potem okazało się, że nie dość, że biegam, to jeszcze jeżdżę na rowerze i pływam. Stąd powstał pomysł połączenia tych dyscyplin i tak zaczęłam uprawiać triatlon. Było to dość późno, ze względu na wiek (miałam wtedy siedemnaście lat) właściwie nawet nie chciano mnie przyjąć do klubu. Po drodze skończyłam treningi w klubie biegowym, zaczęłam trenować biegi uliczne. Dopiero kiedy wyprzedziłam na zawodach trenerkę, zgodziła się i przyjęła mnie do klubu. Miałam chyba osiemnaście lat. Potem równie naturalnie przyszedł rower, bo okazało się, że chociaż nie jestem nastawiona tylko na ściganie się na rowerze, to jestem w tym dość dobra. Na treningach jeździłam z facetami i nie odpuszczałam koła. Dlatego nawet trenerzy powtarzali, że powinnam zająć się rowerem na poważniej. I tak przeszłam do ścigania szosowego. Po wypadku było dla mnie oczywiste, że powinnam wrócić na rower. Pierwsze starty odbywałam nawet wtedy, kiedy jeszcze dobrze nie chodziłam, po prostu trener mnie wynosił z samochodu i wsadzał na rower. Dopóki jechałam, było dobrze.

Wypadek zmienił Twoje życie…

W sumie tak, chociaż nadal jestem tam, gdzie chciałam być. Pozbierałam się po kilku miesiącach. Ale te pierwsze były dla mnie bardzo ciężkie. Szkody w organizmie były bardzo poważne i nadal takie są. Nadal jestem w trakcie rehabilitacji i ciągle jestem leczona. Pokłóciłam się nawet z lekarzem, który chciał usztywnić mi lewą nogę od kolana w dół. Nie mam stawu skokowego, części kości, inne są połączone na stałe metalem i śrubami, nie mam również części mięśni. Nerwy przez jakiś czas całkowicie nie funkcjonowały, teraz powoli się odbudowują. Miałam w sumie dwanaście operacji i być może czekają mnie następne. Pierwsze miesiące były dla mnie koszmarem. Praktycznie w tym czasie nie spałam, bardzo mało jadłam. Płakałam całymi dniami. Prawa noga zrastała się bardzo powoli, lewa, która została zakażona gronkowcem, nie chciała się zrosnąć. Wtedy postanowiłam wrócić do ścigania i obiecałam sobie, że zostanę mistrzynią Polski na rowerze, wiedziałam, że do triatlonu nie wrócę. Przez pięć miesiący leżałam niemal nieruchomo w łóżku. Nie byłam w stanie wstać ani nawet ruszyć nogami. Ważyłam czterdzieści kilogramów. Wymusiłam na rodzinie rehabilitację, zabrałam się do intensywnych ćwiczeń i po miesiącu pracy z masażystą mogłam stanąć. Właśnie wtedy, kiedy trzymając się stołu, udało mi się stanąć na prawej nodze na jedną sekundę, odzyskałam nadzieję i ogromne pokłady energii. Wtedy wiedziałam, że wrócę.

Jak czyta się opis Twoich urazów i patrzy na Ciebie, trudno cokolwiek zauważyć. A Ty cały czas się jeszcze leczysz…

Moja prawa noga szybciej się zrosła, ale jest przeciążona po tym sezonie i wymaga rehabilitacji. Nazywam ją zdrowszą, bo nie była zarażona gronkowcem i szybciej się zrosła. Lewa noga zrastała się bardzo długo. Nie mam w niej stawu skokowego, nie ma większości piszczeli, kawałka strzałki. Nie mam części mięśnia trójgłowego. Wciąż jeszcze pedałuję jedną nogą. Dlatego trenerzy nie chcą powoływać mnie do kadry. Moje straty treningowe były bardzo duże i zaczynałam z bardzo niskiego poziomu. Na lewej nodze wcale nie było mięśnia. Współpracowałam z fizjologiem, który stawiał na nogi Ullricha po kontuzji. On miał różnicę między mięśniami około centymetra, w watach około 30. Ja miałam na lewej nodze w udzie mniej o siedem centymetrów, zaś w łydce o pięć. W watach, na początku, była różnica ponad 200, teraz jest około 100. Dlatego część trenerów mówi o mnie, że jestem jednonoga. Ale ta dysproporcja będzie się zmieniać i już jest coraz mniejsza. Mam nadzieję, że jak ją zniweluję, forma jeszcze bardziej się poprawi i wyniki będą lepsze.

Wypadek nie pozostawił urazu do ścigania? Kolarstwo to jednak sport dość urazowy…

Może to już starość albo strach przed upadkiem, ale wolę jednak jeździć na czas. Wiadomo, że wtedy nic mi nie grozi. Wyścigi ze startu wspólnego lubię, bo lubię się ścigać. Lubię jeździć w ucieczce, właściwie wszystkie dziewczyny w peletonie wiedzą, że jak pojadę do odjazdu, to już mogą mnie nie dogonić. Ale jak mnie zamkną w grupie, to boję się przechodzić i raczej nie będę się przepychała do finiszu. Dlatego często jadę za grupą albo przed. No i teraz doszedł tor, całkiem dla mnie nowe doświadczenie, ostre koło i ciągłe pedałowanie.

Czy wyścigi paraolimpijskie różnią się od normalnych czymś szczególnym?

Jest mniej startujących, bo na igrzyskach startowało nas dwadzieścia dziewczyn. Specyfiką jest to, że na przykład dochodzimy wyścig mężczyzn, tak było w Londynie i ta Brytyjka, która wygrała, przeszła wszystkich. A innych różnic w sumie nie ma. Poziom też nie jest jakiś niższy.

Jaka jest Twoja sytuacja jako zawodnika?

Jestem członkiem klubu w Olsztynie, gdzie jestem zameldowana. Większość czasu spędzam albo na zgrupowaniach, albo na wyścigach. W tym roku cztery miesiące byłam na Majorce, potem dwa w Zieleńcu i jeszcze trochę czasu w Słubicach. Mam stypendium olimpijskie i miejskie. Stypendium olimpijskie dostałam po wygranych w Kanadzie, wcześniej jeździłam właściwie za pożyczone pieniądze. Ale chyba żadne z miast, z którymi jestem związana, tak do końca się ze mną nie identyfikuje. Zawsze chętnie robią sobie ze mną zdjęcia, gorzej z pieniędzmi. Również dziwna jest sytuacja ze związkiem kolarskim, bo ja mam normalną licencję PZKol. Jak była ProLiga, to się okazało, że nie dostałam kasy za jej wygranie. A potem w ogóle przestała istnieć. W challange też był ze mną problem, bo wyszło, że jestem przed Majką Włoszczowską i ostatecznie nie przyznano go w tym (2010) roku. Tak szczerze, to oni chyba nie wiedzą, co ze mną zrobić. Myślę, że dla nich są dwie Anie Harkowskie, jedna, która wygrywa imprezy paraolimpijskie i jest w sumie inwalidką, i ta druga, która przyjeżdża na górskie mistrzostwa Polski na szosie i wygrywa ze wszystkimi. A to cały czas jestem ja.

Oprócz sportu masz podwójny tytuł magistra oraz byłaś doktorantką. Jak to wszystko łączysz?

Lubię się uczyć i właściwie dwa fakultety przyszły mi dość łatwo. Myślę, że każdy sportowiec jest w stanie zrobić studia. Ja na przykład nigdy nie miałam indywidualnego toku studiów. Rehabilitację skończyłam, żeby więcej dowiedzieć się o sobie i podnieść osiągi własnego organizmu. Bo kiedy sama byłam rehabilitowana, wchodziłam w spory z lekarzami, którzy nie dawali mi szans na uprawianie sportu. To właśnie po tych studiach zaproponowano mi robienie doktoratu, który musiałam przerwać, bo to wymaga czasu, a ja mam przed sobą jeszcze cele sportowe.

Zrealizowałaś wszystkie swoje cele paraolimpijskie? Co planujesz w przyszłym roku?

Tak, jak ten rok był poświęcony sportowi niepełnosprawnych, tak w przyszłym roku zamierzam wrócić do ścigania w elicie kobiet, ze startem w mistrzostwach świata. Nie ma polskiej kadry kobiet, nie sądzę zresztą, żebym została do takiej kadry powołana, bo bardzo rzadko jestem przez selekcjonerów brana pod uwagę. Zamierzam jeszcze rozejrzeć się w innych krajach. W Polsce to oczywiście mistrzostwa kraju i na czas, i ze startu wspólnego. Tu pewnie stoczę walkę z Kasią Pawłowską, która zrobiła duże postępy. Kiedyś z nią wygrywałam. Nie boję się walczyć na tym poziomie, bo mam za sobą starty w Pucharach Świata i nie byłam tam na szarym końcu.

Jeździsz ponoć z ciągłym bólem?

W sumie tak. Ból towarzyszy mi od wypadku. Znam się z nim na tyle dobrze, że wiem, kiedy boli mnie zbyt mocno, wtedy muszę iść do lekarza. Nie mogłam na przykład jeździć po bruku, bo ból był zbyt silny. Kiedy jechałam taki odcinek, płakałam. Również na torze boli mnie mocniej. Ostatnio nawet przeszłam specjalną kurację Ortokine w CMS i starty stały się znośniejsze. Ale był taki okres, że bez środka przeciwbólowego nie mogłam wystartować. Jak bolało zbyt mocno, spadałam z roweru.

Jakie masz cele sportowe i życiowe?

Właściwie moje życie to taka walka, że nie mam czasu pomyśleć. Dziś stawiam na sport. Mam przed sobą obiecane samej sobie tytuły mistrzowskie, one mnie nakręcają i to jest mój cel, a wszystko, co do tej pory osiągnęłam, zawdzięczam mojemu trenerowi Marianowi Kowalskiemu i z jego pomocą będę realizować moje kolejne cele.

top 3

Czytaj więcej

Jeździj jak zawodowcy i zabezpiecz swój telefon na rowerze – uchwyt do telefonu na rower marki RokForm

Czytaj więcej

Filmy

Wybór redakcji

Czytaj więcej

Jeździj jak zawodowcy i zabezpiecz swój telefon na rowerze – uchwyt do telefonu na rower marki RokForm

Czytaj więcej
comments powered by Disqus

Informuj mnie o nowych artykułach