Hat-trick Contadora
Grande Boucle, Grand Départ, grands coureurs, grands cols, grande lessive… Każda próba zdefiniowania, czym jest Tour de France, fenomenu ukrytego pod tą nazwą, krąży wokół odmienianego na wszelkie sposoby przymiotnika „wielki”. Tu wielkie, największe, jest wszystko – wyścig, kolarze, emocje, pieniądze… Długo by można wymieniać
Tekst: Tomasz Czerniawski, zdjęcia: East News
Wielka jest również historia tworzona przez ludzi i miejsca. Przed dokładnie stu laty do podwalin rodzącej się wówczas legendy dołączyły Pireneje, gdy ojciec wyścigu Henri Desgrange wprowadził element, o którym nikt inny nie śmiał nawet pomyśleć – góry! W ten sposób dziki masyw na stałe wpisał się w krajobraz „Pętli”, krajobraz, bez którego nie można wyobrazić sobie dzisiejszego ścigania. Organizatorzy nie zapomnieli o tak zacnej rocznicy, dlatego oddając hołd Pirenejom właśnie tam, w ostatnim tygodniu, zaplanowali najtrudniejsze górskie etapy. Wcześniej w programie znalazły się interesujące podjazdy w Jurze, Alpach i Masywie Centralnym oraz fragmenty brukowanej kostki rodem z Paryż – Roubaix, która powracała na trasę po 6 latach przerwy. Według zgodnych ocen program tegorocznej „Wielkiej Pętli” (Grande Boucle) wyglądał na nieco łatwiejszy na tle Giro d’Italia, za to skład wyścigu był nieporównywalnie silniejszy. Dość powiedzieć, że w gronie faworytów wymieniano 10–12 nazwisk. Na papierze zdecydowanym faworytem był Alberto Contador, który od 2007 roku wygrał wszystkie wielkie toury, w jakich uczestniczył (Tour 2007, 2009, Giro 2008, Vuelta 2008). Hiszpan najgroźniejszego rywala upatrywał w drugim zawodniku zeszłorocznego wyścigu Andym Schlecku, natomiast media nakręcały zainteresowanie, zapowiadając wielki pojedynek między Hiszpanem a 7-krotnym triumfatorem „Pętli” Lancem Armstrongiem. Eksperci w grupie kandydatów do podium wymieniali również majowego zwycięzcę Giro d’Italia Ivana Basso, mistrza świata Cadela Evansa, mistrza olimpijskiego Samuela Sancheza, młodych gniewnych Roberta Gesinka i Romana Kreuzigera oraz doświadczonych Denisa Mienszowa, Carlosa Sastre, Franka Schlecka i Andreasa Kloedena. Wyścig to nie przedszkole „Wielkie Otwarcie” (Grand Départ) tegorocznego Touru zorganizował Rotterdam. Trzeciego lipca, zgodnie z prognozami, prolog wyścigu po raz czwarty w historii (2004, 2007, 2009 i 2010) wygrał mistrz świata w jeździe na czas Fabian Cancellara. Zaskoczeniem był świetny wynik Armstronga, który ulice portowego miasta przejechał najszybciej ze wszystkich kandydatów do końcowego zwycięstwa. „To moja najlepsza czasówka od powrotu do kolarstwa” – cieszył się Teksańczyk, po raz ostatni biorący udział w Tour de France, o czym poinformował tuż przed przyjazdem do Rotterdamu. Trzy pierwsze etapy z Holandii przez Belgię w kierunku Francji jak ulał pasowały do kolarskiej maksymy o odcinkach, na których wyścigu się nie wygra, ale można go przegrać. Droga do Brukseli omal nie zakończyła się katastrofą dla Ivana Basso, gdy pod koła rozpędzonego peletonu wbiegł bezpański piesek. Szczęśliwie dla Włocha incydent pozostawił tylko drobne siniaki, ale był zwiastunem hekatomby w dniu następnym. „Na drodze było bardzo ślisko, musiało się tam coś znajdować. Kiedy wróciłem na rower, widziałem zawodników upadających jeden po drugim. Obraz jak na wojnie” – opisywał Armstrong wydarzenie, do którego doszło na zjeździe z przełęczy Stockeu. Kilku zawodników z połamanymi kończynami zabrała karetka, a w wieczornym komunikacie medycznym z różnymi obrażeniami zostało wymienionych ponad 70 nazwisk! Na kraksie skorzystał uciekający niemal przez cały etap Sylvain Chavanel, który w Spa po raz pierwszy w karierze założył żółtą koszulkę lidera. Obolały peleton po opuszczeniu Stockeu zwolnił i poczekał solidarnie na wszystkich pechowców, co pozwoliło 31-letniemu Francuzowi zdobyć 4 minuty przewagi. Czasu na lizanie ran było tyle co nic, ponieważ 20 godzin później kolarze wyruszyli na trasę najniebezpieczniejszego etapu, który od miesięcy wzbudzał wielkie kontrowersje, prowadzącego odcinkami Paryż – Roubaix. „To będzie rzeź” – ostrzegał Armstrong i mocno się nie pomylił. Cztery najtrudniejsze fragmenty dokumentnie rozbiły niedoświadczony w pokonywaniu kostki brukowej peleton. W unoszącym się tumanie kurzu upadł piąty kolarz zeszłorocznego wyścigu Frank Schleck, kończąc swą przygodę w szpitalnym łóżku. Po defektach z mniejszymi i większymi stratami do mety w Arenberg docierali Contador, Armstrong i Chavanel. Ten ostatni stracił koszulkę lidera, która wróciła do Cancellary. „Jestem wściekły. To było niepoważne, bezsensowne narażanie naszego zdrowia” – głośno krytykował organizatorów Jens Voigt, czym wyraził opinię niemal całego peletonu. O jeden rok za daleko Siódmy etap prowadzący łagodnymi przełęczami Jury okazał się surowym testem dla Cancellary. Liczne podjazdy i tropikalny upał odebrały ostatnie siły liderowi, który do stacji narciarskiej Rousses dojechał z wielominutową stratą. Bohaterem całej Francji ponownie został Chavanel, gdy po śmiałym ataku odniósł drugie zwycięstwo i odzyskał żółtą koszulkę. Faworyci pierwszy górski sprawdzian pojechali „na remis”, ale co bardziej uważni obserwatorzy dostrzegli oznaki zmęczenia na twarzy Armstronga. Dzień później przełęcz Ramaz (1619 m n.p.m.; 14,3 km; 6,8%) stała się miejscem klęski jednego z wielkich (grand coureur) w historii Touru, tak jak Col du Glandon była miejscem klęski Eddy Merckx’a (1977), a Les Arcs Miguela Induraina (1996). Amerykanin, zbliżając się do podnóża Ramaz na bardzo dużej szybkości, upadł, szorując przez dobrych kilka metrów plecami po asfalcie. Na pierwszych pochyłościach zbocza odrobił 45-sekundową stratę, ale gdy peleton błyskawicznie przyspieszył, stracił kontakt z czołówką. Czterdzieści pięć kilometrów, jakie pozostały do mety, przejechał własnym wolnym tempem, meldując się w alpejskiej stacji Avoriaz 12 minut po najlepszych. „To był straszny dzień. Po upadku na Ramaz wjechałem bardzo zmęczony. To koniec. Nie płaczcie po mnie. Teraz będę cieszył się moim ostatnim Tour de France. Spróbuję wygrać etap” – mówił przygnębiony lider grupy RadioShack. Armstrong, który 18 września skończy 39 lat, pierwszy etapowy triumf odniósł podczas debiutu w „Wielkiej Pętli” w 1993 roku. W sumie w 13 startach zgromadził 22 zwycięstwa etapowe, ze szczególnie chwytającym za serce z roku 1995, gdy wskazując na niebo, dedykował je Fabio Casartelliemu, zmarłemu tragicznie na zboczu Col de Portet d’Aspet. Po przerwie spowodowanej chorobą nowotworową Teksańczyk powrócił do Francji w 1999 roku, dzieląc i rządząc przez siedem kolejnych lat (1999–2005). Ostatnią wygraną zakończył sportową karierę, ale tylko do czasu. Przed rokiem po raz trzeci zadebiutował na trasie wyścigu, zajmując znakomite trzecie miejsce. W obecnym sezonie obiecywał jeszcze lepszą dyspozycję, lecz nie „oszukał” już organizmu, zabrakło mu sił na długi trzytygodniowy wysiłek. Etap do Avoriaz zakończył zwycięstwem Andy Schleck, który po ataku z niewielkiej grupki zdobył na mecie 10 s przewagi. Pozycję lidera objął natomiast Cadel Evans, pierwszy od 20 lat mistrz świata z żółtą koszulką Touru na plecach. Po pierwszych górach wzmogły się spekulacje dotyczące formy Alberto Contadora. „El Pistolero” przeciętnie pojechał prolog, a na pierwszym alpejskim etapie odpuścił atak najgroźniejszego przeciwnika, do którego tracił 41 sekund. „Alberto jest dobry, ale nie tak dobry jak w zeszłym roku. Otrzymał już dwa ciosy” – coraz głośniej szeptano w peletonie. Pojedynek wśród szczytów Odpowiedzi na pytanie o faktyczną dyspozycję 27-letniego obrońcy tytułu po części udzielił drugi alpejski odcinek prowadzący do Saint-Jean-de-Maurienne. Na przełęczy Madeleine (2000 m n.p.m.; 25,5 km; 6,2%) drużyna Astany dokonała tak wielkiej selekcji (grande lessive), że przy Contadorze pozostał jedynie Schleck. Luksemburczyk kilkukrotnie przyspieszył, próbując zerwać z koła rywala, ale gdy zamiar nie wypalił, ostatnie kilometry dwójka przejechała, współpracując. „Obaj prezentujemy się nieco lepiej od pozostałych” – podsumował etap kolarz Saxo Bank, który po raz pierwszy w karierze założył na podium maillot jaune. Hiszpan 10 s stracone do Schlecka w Avoriaz odzyskał na 12. odcinku w Masywie Centralnym, gdzie wykorzystując swoją dynamikę, odjechał przed metą na krótkim i stromym wzgórzu imienia Laurenta Jalaberta. Drugi tydzień wyścigu dobiegał końca, a przed peletonem wyłoniły się wielkie przełęcze (grands cols) masywu Pirenejów. „Walczyliśmy bark w bark, nie przejmując się zbytnio tym, co działo się wokół” – opisywał Contador pierwszy pirenejski test, który jak większość górskich etapów wygrał uciekinier, w tym przypadku Christophe Riblon. Schleck, pozbawiony w górach wsparcia swojej drużyny, kontrolował poczynania kolarza Astany, dlatego niemal cały podjazd Ax-3-Domaines (1360 m n.p.m.; 7,8 km; 8,2%) przejechał jak cień na jego kole. „Zaatakuję, gdy nadejdzie właściwy moment” – wyjaśniał swoją strategię 25-latek, starający się wywrzeć na rywalu jak największą presję, sprowokować go do błędu. Odpowiedni do ataku moment nadszedł w dniu następnym. Na nieszczęście lidera Touru, w chwili gdy na Port de Bales (1755 m n.p.m.; 19,3 km; 6,1%) zdecydowanie przyspieszył i zdobył kilkanaście cennych metrów przewagi, w jego rowerze spadł łańcuch. Nerwowo, dłuższą chwilę, zmagał się z usterką, a w tym czasie Contador podjął ucieczkę wspólnie z rywalizującymi o trzecie miejsce w wyścigu Samuelem Sanchezem i Denisem Mienszowem. Mimo szaleńczego pościgu Schleck na metę w Bagneres-de-Luchon wpadł 39 s po uciekającej grupie, co było równoznaczne z utratą prowadzenia na rzecz obrońcy tytułu. Natychmiast rozgorzał spór, czy kolarz Astany naruszył niepisane prawo, które m.in. zabrania atakować, gdy najgroźniejszego rywala zatrzyma defekt. Kibice nie mieli wątpliwości… Wkraczającego na podium „El Pistolero” przywitało głośne buczenie. Contador wieczorem zamieścił na Youtube filmik z przeprosinami za swoje zachowanie. „Cieszę się, że dzisiaj stanąłem na podium, ale nie z okoliczności, w jakich do tego doszło. To prawda, gdy zaatakowałem, Andy miał defekt. Wyścig był w pełnym gazie i cóż, może popełniłem błąd. Przykro mi. W takiej chwili myślisz, by jechać ile sił w nogach. Nie jestem szczęśliwy, fair play to dla mnie bardzo ważna sprawa”. Schleck przyjął przeprosiny i zaapelował o szacunek dla swego przeciwnika. Zapowiadał również wielkie wydarzenia na ostatnim górskim etapie, prowadzącym na symbol Pirenejów, przełęcz Tourmalet (2115 m n.p.m.; 18,6 km; 7,5%). „Wszytko między nami jest OK. O Tour de France nie rozstrzygnie 8 sekund, czeka nas wspaniałe ściganie” – mówił. Kolarz Saxo Bank nie miał nic do stracenia, musiał zawalczyć o jak największą przewagę nad Contadorem, ponieważ ten trzymał asa w rękawie – 52-kilometrową jazdę na czas przedostatniego dnia rywalizacji. Pojedynek „na dachu” wyścigu, najwyżej położonym tegorocznym podjeździe, zakończył się remisem. Schleck podjął wyzwanie, 10 km przed metą zaatakował z całych sił, ale Contadora nie złamał. „Robiłem, co mogłem, wierzcie mi. Zmieniałem rytm jazdy, próbowałem wszystkiego, ale w górach reprezentujemy ten sam poziom. Alberto nawet raz skontrował, komunikując: Słuchaj młodzieńcze. Cały czas tu jestem! Lepiej skończ ze mną te gierki” – opowiadał na mecie Luksemburczyk, zadowolony ze zwycięstwa na królewskim etapie. Contador przypieczętował swoje trzecie zwycięstwo w historii Tour de France na etapie indywidualnej jazdy na czas. Mimo przeciętnego wyniku nie odpuścił, zwiększając nad wiceliderem przewagę z 8 do 39 sekund. Wyczerpany i wzruszony przyznał na mecie, że tego dnia, jak i wcześniejszych, miewał słabsze momenty. „Otrzymałem informację, że Schleck zbliżył się na 5 sekund. Spanikowałem. Myślałem: o mój Boże, mój Boże, to koniec. Trudno sobie wyobrazić, jaką odczuwam teraz ulgę” – opisywał Hiszpan sytuację z trasy czasówki. „Nie powiedziałbym, że Andy był lepszy niż w zeszłym roku. To raczej ja nie byłem aż tak dobry. Po raz pierwszy Tour dostarczył mi tylu emocji” – dodał kolarz Astany, który zakończył wyścig bez etapowego zwycięstwa. Schleck do końca zachował pokerową twarz, nawet na moment nie okazał rozczarowania porażką, o której przesądził defekt na Port de Bales. „Próbowałem wszystkiego, co mogłem. Wygrałem dwa etapy i zająłem drugie miejsce. Za rok wrócę po zwycięstwo”. Łzy „bad boy’a” Równolegle do rywalizacji o zwycięstwo w 97. Tour de France toczyła się ekscytująca walka o zieloną koszulkę najlepszego sprintera. Główny pretendent do jej zdobycia Mark Cavendish (najszybszy człowiek w peletonie i największy arogant wśród kolarzy), mimo że przed rokiem wygrał aż 6 etapów „Wielkiej Pętli”, maillot vert nie zdobył. Po słabej pierwszej części sezonu dyspozycja Brytyjczyka na starcie w Rotterdamie stała pod znakiem zapytania. Pierwsze płaskie etapy potwierdziły te wątpliwości. Na finiszu w Brukseli Cavendish był sprawcą kraksy, natomiast w Reims został daleko za plecami innych sprinterów. Dwa zwycięstwa odniósł doświadczony Alessandro Petacchi, doprowadzając tym kolarza grupy HTC blisko załamania nerwowego. Dopiero na 5. etapie z metą w Montargis 25-latek wyrzucił do góry ręce w geście radości. Odbierając na podium należne mu honory, rozpłakał się jak dziecko. „W zeszłym roku trafiłem do nieba, po czym runąłem w dół, w stronę piekła” – mówił, ocierając wilgotne oczy. Odblokowany psychicznie Cavendish wygrał dwa następne płaskie etapy, zbliżając się w klasyfikacji do Petacchiego i obrońcy zielonej koszulki Thora Hushovda. Norweski „Wiking” choć był wyraźnie wolniejszy od najszybszych sprinterów, dzięki zwycięstwu na brukowanym etapie do Arenberg oraz zbieraniu punktów na lotnych premiach wymieniał się na przewodzeniu z Petacchim. „Petacchi to mój najgroźniejszy rywal, ale ja czuję się coraz lepiej i sądzę, że mam szansę wygrać jeszcze jeden etap. Zielony trykot zawsze trafia do tego, kto jedzie najrówniej przez całe trzy tygodnie.” Nadzieje Hushovda okazały się płonne, 25 lipca ostatni akord tegorocznej rywalizacji, finisz na Polach Elizejskich w Paryżu, należał do Cavendisha, tuż za którym przyjechał Petacchi, co wystarczyło Włochowi do zwycięstwa w klasyfikacji na najlepszego sprintera. „Jestem rozczarowany, ponieważ nie zdobyłem zielonej koszulki. Zabrakło szczęścia na początku wyścigu, ale zespół pomógł mi wrócić do gry. Wygrałem pięć etapów, dlatego jadę do domu zadowolony” – podsumował swój występ niesforny „bad boy”.
Wyniki 97. Tour de france
Klasyfikacja końcowa 1. Alberto Contador (Hiszpania, Astana) #91:58:48 2. Andy Schleck (Luksemburg, Saxo Bank) #+0:39 3. Denis Mienszow (Rosja, Rabobank) #+2:01 4. Samuel Sánchez (Hiszpania, Euskaltel) #+3:40 5. Jurgen Van Den Broeck (Belgia, Omega Pharma) #+6:54 6. Robert Gesink (Holandia, Rabobank) #+9:31 23. Lance Armstrong (USA, RadioShack) #+39:20 61. Sylwester Szmyd (Polska, Liquigas) #+1:48:02 klasyfikacja punktowa Alessandro Petacchi (Lampre-Farnese Vini)
klasyfikacja górska Anthony Charteau (Bbox Bouygues Telecom)
klasyfikacja młodzieżowa Andy Schleck (Saxo Bank)
klasyfikacja drużynowa RadioShack