Karkonoskie HC

Żeby zmierzyć się z podjazdem Hors Catégorie, wcale nie trzeba jechać w Alpy, Dolomity czy Pireneje.
Szukając odpowiedniego kawałka asfaltu, nie wystarczy jednak obejrzeć transmisji z żadnego krajowego wyścigu.
Wystarczy za to wyjazd w Karkonosze

Tekst i zdjęcia: Łukasz Szrubkowski

L’Alpe d’Huez, Col du Galibier, Mont Ventoux, Passo dello Stelvio, Monte Zoncolan i wiele innych nieśmiertelną sławę zawdzięczają wielkim tourom i rzeszom amatorów w ślad za herosami zmagających się z tymi gigantami. budzą dreszczyk emocji, rzucają z oddali wyzwanie niekończącymi się rampami i niezliczonymi spinkami, kuszą widokami. Dla wielu jednak dzielące nas od nich tysiące kilometrów to przeszkoda bardziej nieprzebyta niż stromizny łańcuchów górskich, przez które prowadzą. Z drugiej strony, widząc trasy krajowych wyścigów, można tylko utwierdzić się w przekonaniu, że nie ma nadziei na podobne emocje bliżej domu. Ale może wcale nie jest tak źle… Podczas telewizyjnych relacji z Tour de Pologne każdy zapewne słyszał o takiej nazwie jak Orlinek. Co prawda w ten sposób można odnieść wrażenie, że podjazdy w Karkonoszach ograniczają się do tego jednego odcinka oraz zjazdu z niego, zamykającego pętlę przez Karpacz, ale i to pozwala osiągnąć pierwszy stopień wtajemniczenia – Karkonosze to dobry kierunek. Skuszeni z przyjemnością powinni odkryć, że mieszkańcy położonych na zboczach gór Borowic, Przesieki, Zachełmia czy Michałowic też muszą jakoś dojeżdżać do swoich domów i te drogi są znacznie przyjemniejsze do jazdy niż kręcenie się w kółko po zatłoczonym górskim kurorcie. Osiągnięcie tego drugiego stopnia wtajemniczenia to jednak nadal nie to, z czym mierzyć trzeba się na górskim etapie Touru albo Giro. Szukających dalej ciekawość (lub Supertrasa w „Magazynie Rowerowym”) prowadzi za pewien szlaban w Przesiece, by pokonując brutalny, górski asfalt na Przełęcz Karkonoską, doszli do trzeciego stopnia wtajemniczenia – krajowe szosy nie mają więcej do zaoferowania. Czas zapuścić się na czeską stronę, by osiągnąć najwyższy poziom – Hors Catégorie. _18K5348 Po drugiej stronie czeka znacznie bardziej rozległy i urozmaicony masyw górski niż pasmo, którego grzbiet stanowi granicę między państwami. Kolejne, dorównujące mu niemal wysokością łańcuchy, piętrzą się jeden za drugim, tworząc krajobraz odmienny od rozpościerającego się po polskiej stronie. W dolinach między nimi czas wolno płynie mieszkańcom małych miasteczek i osiedli, między którymi prowadzą wąskie asfalty, od czasu do czasu wystrzeliwujące w górę do samych szczytów. Właśnie te drogi są idealnym celem. Ukształtowanie terenu i sposób jego zagospodarowania przez Czechów sprawia, że wiele dróg prowadzących na szczyty jest przejezdnych nawet dla zwyczajnych autobusów, a nawierzchnia jest świetnie utrzymana. Jedna z takich właśnie dróg pnie się nieprzerwanie w górę niemal 1000 m w pionie od ronda w Hrabacovie na wysokości ok 420 m n.p.m. pod szczyt góry Zlaté návrší – 1402 m n.p.m. Średnie nachylenie całego, ponad 22-kilometrowego podjazdu to jakieś 4%, jednak im dłużej jedziemy, tym bardziej stromy się staje. Pierwsze kilometry zaczynają się od delikatnych 2%, by przez ostatnie 7 km nieprzerwanie trzymać nachylenie 8%. Żeby trafić na ten wyjątkowy podjazd, wystarczy trzymać się szosy nr 286, biegnącej wzdłuż rzeki Jizerki przez Vítkovice i Dolní Mísečky do Horní Mísečky, gdzie z typowej drogi zamienia się w górski asfalt, pięcioma długimi serpentynami pokonujący ostatnie trzysta metrów przewyższenia. Koniec walki następuje na charakterystycznym rondzie tuż za ostatnim prawym nawrotem, z którego rozpościera się już widok na całą zachodnią część Karkonoszy. Tu znajdziemy też schronisko Vrbatova Bouda, w którym można odpocząć po ok. godzinnym podjeździe. Będąc na górze, warto jednak zapuścić się jeszcze kawałek dalej. A w tym celu wystarczy przenieść rower kilka metrów przez kamienie i szuter, by tuż za schroniskiem trafić na idealną, asfaltową drogę aż do Labskiej Boudy. Tu już nie trzeba się wspinać, za to jadąc po rozległej górskiej polanie, można chłonąć widoki i napawać się przestrzenią, jaką poczuć można tylko w wysokich pasmach gór. Koniec jazdy następuje w przyklejonej do stromego zbocza Labskiej Boudzie, obok której w kocioł opada niepozorny strumyk, okazujący się być początkiem uchodzącej aż do Morza Północnego jednej z głównych rzek Europy – przez Czechów nazywanej Łabą, a przez Niemców Elbą. Jej źródło znajduje się dosłownie kilkaset metrów od przejezdnego dla szosówki asfaltu. Po tej dawce wrażeń pora zawrócić śladem, którym przyjechaliśmy, bo dla kolarzy cały podjazd jest ślepą drogą. Szkoda, bo graniczny łańcuch wydaje się być na wyciągnięcie ręki. Chcącym wracać do Polski przez Harrachov i Jakuszyce, jak w proponowanej przez nas rundzie, polecamy drogę 294, odbijającą z Vítkovic przez Rokytnice nad Jizerou. To piękny kawałek asfaltu, a w dodatku mniej uczęszczany przez samochody. Zalicza się na niej kilka ładnych widoków i przyjemnych zakrętów. Proponowana przez nas trasa zawierająca karkonoskiego giganta z całą pewnością jest ambitnym wyzwaniem. Prawie 150 km i ponad 3500 metrów sumy przewyższeń – nawet będąc w dobrej formie trzeba podejść do niej z respektem. Za początek (choć oczywiście można zacząć w dowolnym punkcie) przyjęliśmy okolice Chojnika w jeleniogórskim Sobieszowie. Łatwo tu o parking u podnóży zamku, a do mety ostatnie kilkanaście kilometrów z Jakuszyc będzie się jechało z górki. Z tego dogodnego punktu po krótkim dojeździe przez Podgórzyn zaczynamy szturm na Przełęcz Karkonoską. Tak brutalny podjazd najlepiej zaatakować „na dzień dobry”, kiedy mięśnie pełne są glikogenu – nie sposób zrobić go „w tlenie”. Kiedy zdobędziemy graniczny grzbiet Karkonoszy, czeka zjazd do Czech przez Szpindlerowy Młyn. To bezpieczna szeroka droga, którą docieramy prawie do Vrchlabí, przed którym czeka odbicie na Benecko, dzięki czemu unikamy ruchliwej szosy i dorzucamy trochę metrów do sumy przewyższeń. Żeby zaliczyć cały podjazd przewidziany jako danie dnia, trzeba zjechać z Benecka aż do ronda w Hrabacov, ale proponujemy pojechać kawałek dalej – do Jilemnic, w których znajduje się cukiernio-kawiarnia (Cukrárna A Kavárna U Nyčů) – w końcu coffee brake to obowiązkowa część podobnej eskapady. Uzupełniwszy cukry i stymulanty w prawdziwie czeskim stylu, pora ruszać do walki z drugim poważnym podjazdem dnia. Powrót z ataku szczytowego proponujemy najkrótszą drogą – przez Harrachov, Jakuszyce, Szklarską Porębę. Tym sposobem od granicy polsko-czeskiej już w zasadzie cały czas tylko zjeżdżamy aż do Piechowic, w których z głównej drogi odbijamy na Karpacz w kierunku miejsca startu. Nawet jeśli w swojej karierze ma się na koncie sławne podjazdy, dołączenie Zlataka będzie ciekawym uzupełnieniem listy. Czeskie Karkonosze kryją jeszcze wiele innych ciekawych tras, zbyt wiele, by ująć je w kilku paragrafach tekstu. Po takim wtajemniczeniu warto samodzielnie zbadać resztę. Zlaté Návrší Dystans: 148 km ❚ Suma przewyższeń: 3500 m Oczywiście rundę można przejechać w każdym kierunku, ale polecamy zrobić to rozpoczynając od podjazdu na przełęcz karkonoską. Powrót tą drogą w przeciwnym kierunku jest niebezpieczny Wszystkie proponowane odcinki to legalnie dostępne dla rowerzystów drogi, wybrane w taki sposób, żeby trasa była maksymalnie bezpieczna i dostarczała możliwie dużo wrażeń oraz była przejezdna dla szosówek. Planując nawet tak krótką rundę za granicą, warto pomyśleć o ubezpieczeniu się – wypadki się zdarzają, a koszt jednodniowego ubezpieczenia jest minimalny. Trzeba też pamiętać o tym, że pogoda na osiąganych wysokościach może być naprawdę nieprzewidywalna, nawet latem. W ciągu kilku minut pozornie zwykła chmura potrafi zamienić się w gwałtowną i niebezpieczną burzę, przed którą nie ma gdzie się schować. Trzeba zachować ostrożność, a przede wszystkim chłodno oceniać sytuację i swoje możliwości. Dystanse pokonywane po płaskim są całkowicie niewspółmierne do tych w górach – średnia prędkość na podjeździe spada o kilkadziesiąt procent, a wydatek energetyczny wzrasta prawie dwukrotnie. www.strava.com/routes/218547 mapka _18K5585_2

comments powered by Disqus

Informuj mnie o nowych artykułach