Kolarskie kalosze
Kolarstwo jest dyscypliną sportową, w której sędziowie nie są w ogóle eksponowani. Czasami, czasami tylko kamery ujmą owych panów, którzy np. przeglądają taśmę fotofiniszu, czasami w telewizji trafi się jegomość w garniturze trzymający na starcie kolarza torowego. Gdzie tam kolarskim „sprawiedliwym” do piłkarskich arbitrów, którzy – jak choćby łysy Pierluigi Colina – potrafią przyćmić wielu kopaczy. Kudy im do hokejowego „pasiaka” pokazującego milionom telewidzów, jak wyglądało zahaczanie, czyli hooking. Koszykówka, łyżwiarstwo figurowe, nawet skoki narciarskie z idiotycznymi notami… W tych dyscyplinach rola sędziego jest na widelcu. A kolarscy? Nie mają kartek, not, nie pokazują gestów, są kompletnie anonimowi, w wyścigu liczy się zdecydo-wa-nie bardziej pan dyrektor. Któż nie zna Jean Marie Leblanka czy naszego Czesława Langa? A kto, przepraszam bardzo, był sędzią głównym ostatniego Tour de Pologne? Cisza! Nikt nie wygrał stu złotych. Z jednej więc strony jest im źle, bo nikt ich nie zna, nie zaczepi na ulicy, nie zaprosi do nagrania reklamy (vide Colina), popularność równa zeru. Lecz z drugiej strony jawi się plusik, i to duży… Ich błędy, niedopatrzenia nie kalają ich nazwisk. ciąg dalszy w numerze 05/2006 Tomasz Jaroński, Eurosport Polska