Kowal wlasnego losu
Powrót kolarza marnotrawnego
Mariusz Kowal wrócił w tym roku do czołówki polskiego MTB. Powrót był równie niespodziewany jak nagłe zniknięcie. Chociaż jego kariera dość mocno się zachwiała, Mariusz przekonuje nas, że ciągle się rozwija.
„Mariusz Kowal jest w tym roku w świetnej formie”. Takie komentarze pojawiły się po tym, jak wygrałeś Langa w Polanicy. Czyżby wielki powrót? Nie wielki powrót, bo nigdzie nie wyjeżdżałem. Choć, faktycznie, postanowiłem w tym sezonie wrócić do ścisłej czołówki polskiego MTB. Bardzo zależało mi na zwycięstwie u siebie. Mieszkam w Polanicy, tam trenuję i żyję na co dzień. To zwycięstwo było również dla moich kibiców. A że w ostatnim sezonie nie było mnie widać, to raz wina kontuzji, a dwa ścigania się w szosowej grupie. Żeby nie było za słodko, zacytuję i inne komentarze – „Mariusz Kowal nie potrafi długo utrzymać formy”. To opinia jednego z trenerów, jaką usłyszeliśmy w Polanicy. Jak to skomentujesz? A co tu komentować. Wygrałem w Polanicy z dużą przewagą, zależało mi na tym zwycięstwie. Wykorzystałem wszystkie atuty, jakie miałem. Znajomość trasy, umiejętność zjeżdżania na granicy ryzyka. Nastawiłem się mentalnie na zwycięstwo. Również później pokazałem, że jestem dobry. Obecnie szykuję się do Mistrzostw Polski i nie sądzę, żeby moja forma była zagrożona. Można mnie różnie oceniać, ale w tym roku wróciłem, aby walczyć w MTB i myślę, że dobrze się spisuję. To właśnie w Polanicy zaczynałeś jeździć na rowerze? Zaczynałem w klubie w Polanicy Zdroju, który skupiał miłośników MTB. Miałem wtedy piętnaście lat i już sporo jeździłem na bike’u. Postanowiłem jeździć w klubie pod okiem trenera. Impulsem do tego były pierwsze wygrane zawody rowerowe. To był bardzo miły czas w życiu. Opiekował się nami Irek Budziński. Wiadomo, że młodych zawodników trzeba prowadzić i to właściwie we wszystkich kwestiach. Nie tylko pod względem treningów, ale również jeżeli chodzi o sprzęt. Nawet wybór odpowiednich opon jest na początkowym etapie kariery problemem. Wtedy opieka się przydaje. Co było potem? Trafiłem do grupy Lotto, można powiedzieć na salony MTB. Była to pierwsza zawodowa grupa, właściwie nie mieliśmy żadnych problemów. Mechanik przygotowywał nam rowery, masażysta masował przed zawodami, po wyścigu robił odnowę. Teamowe auta… Słowem wszystko, czego potrzebuje kolarz. W grupie Lotto było bardzo dobrze. To dlaczego odszedłeś? Po prostu podjąłem taką decyzję. Zaraz, z grupą Lotto pożegnało się w krótkim czasie aż trzech zawodników, którzy byli najlepsi w Polsce. Każdy z Was na to pytanie odpowiada tak samo… Faktycznie, jako pierwszy już po roku odszedł Marek Galiński, rok potem odszedłem ja, a po mnie Marcin Karczyński. Każdy z nas podjął taką decyzję. Na pewnym etapie życia tak po prostu jest. Przeszedłeś do CCC Piechowice. Co zadecydowało, że wybrałeś właśnie tę grupę? Otrzymałem interesującą ofertę, grupa była dobrze zorganizowana. Nie narzekałem. Zresztą było w niej wielu dobrych zawodników. Wcześniej jeździły tam Maja Włoszczowska i Magda Sadłecka. Sportowo też nie było źle. Następnie przeszedłeś do grupy szosowej CCC… Tak, grupa MTB zakończyła działalność i podpisałem kontrakt szosowy. Ten sezon na szosie dał mi bardzo dużo, jeżeli chodzi o ukształtowanie zawodnicze. Ciężko się było przystosować w grupie szosowej? Na szosie wszystko jest inne niż w MTB. W kolarstwie górskim zawodnik jeździ sam, nie ma współpracy czy jazdy zespołowej. W kolarstwie szosowym jest się członkiem zespołu, wykonuje się zadania powierzone przez dyrektora sportowego na rzecz innych kolarzy. To wymusza pewną zmianę mentalną, konieczność działania zespołowego, czego nie ma w kolarstwie górskim. Ja się w grupie dobrze zaaklimatyzowałem, chociaż wiele rzeczy musiałem zmienić. Zawodnicy MTB, kiedy przechodzą na szosę, zostają najczęściej dobrymi góralami. Jaką rolę widzisz dla siebie w takim zespole? To naturalne, że łatwiej zostać dobrym góralem niż sprinterem. W sumie umiemy się ścigać pod górę. Nie można jednak zapomnieć, że kolarstwo szosowe jest inne. Tam wyścig trwa pięć godzin, w MTB dwie, trzy. Treningi są dużo dłuższe i bardziej intensywne. Dla mnie nie była to nowość, bo i tak dużo jeździłem na szosie, żeby wyćwiczyć wytrzymałość. W MTB obecnie tylko technikę jazdy ćwiczy się na góralu, reszta treningu jest bardzo podobna do szosowego, chociaż oczywiście mniej intensywna. Przez sezon w grupie szosowej miałeś przerwę w kolarstwie górskim, w tym roku wróciłeś do wysokiej formy… Pobyt w grupie szosowej na pewno podbudował moją formę, wydłużył trening, zwiększył wydolność organizmu. Na rower górski oczywiście wsiadałem, żeby nie stracić kontaktu. Rower trzeba czuć. Każda przerwa powoduje, że kiedy wsiadasz na górala, czujesz się dziwnie, musisz się znowu wjeździć w ten rower. Swoją przyszłość chyba jednak wiążę z kolarstwem szosowym. W grupie CCC brałem udział w kilku wyścigach, np. Bałtyk – Karkonosze czy wyścigu w Nadrenii. Jechałem również dwa klasyki w Europie i kilka mniejszych wyścigów w Polsce. Szosa pozwoliła mi wrócić do wysokiej formy po kontuzji. To był główny powód mojego zniknięcia, nie chciałem pogarszać sprawy, wolałem, aby wszystko dobrze się zakończyło. Myślę, że moje obecne wyniki to efekt szosowych treningów. W tej chwili jeździsz w dość zagadkowej grupie Laufer Modafur i właściwie sam przygotowujesz się do zawodów. Nikt nie chciał Mariusza Kowala? To nie tak. Plany były takie, że miałem wejść do grupy tworzonej przez Zbigniewa Sprucha i jeździć zarówno na szosie, jak i w MTB. Grupa powstaje, ale po dokładniejsze dane musicie udać się do Zbyszka. Na pewno nie jest łatwo założyć w Polsce nową grupę w tym momencie. Pewnie gdybym mieszkał na zachodzie, miałbym menadżera, który by mnie reprezentował i szukał nowego pracodawcy. Ale mieszkam tu, gdzie mieszkam, i taka jest nasza rzeczywistość. A to, że trenuję sam, to nic nadzwyczajnego. Większość zawodowców tak robi. Wykorzystuję swoje doświadczenie i wiedzę, sam układam plany treningowe i je realizuję, sam dbam o sprzęt. To w sumie normalne. Ale zawodowcy korzystają z konsultacji trenerów i lekarzy, czy Ty też tak robisz? Nie, wszystko robię sam. To ja odpowiadam za swoje wyniki, z nikim niczego nie konsultuję. A gdybyś miał taki zamiar, czy jest w Polsce osoba, do której zawodnicy mogą się zwrócić z prośbą o pomoc, konsultację? Myślę, że jest, ale nie potrafię podać żadnego nazwiska. Wszelkich informacji dotyczących kolarstwa udziela w Polsce PZKol. Bardzo nam się podoba Twoja odpowiedź, czy jednak nie wydaje Ci się dziwne, że taki zawodnik jak Ty pozostaje właściwie bez klubu, w pewnego rodzaju zawieszeniu? Trudno mi to oceniać. Mam nadzieję, że po tym sezonie będzie mi łatwiej znaleźć klub. Cała grupa dojrzałych kolarzy MTB znalazła się prawdę mówiąc w próżni. Żaden z Was praktycznie nie jeździ w dobrym klubie, zresztą takich klubów jest w Polsce jak na lekarstwo. Nie przebiliście się na zachód, próbujecie odnaleźć się na szosie, co jest raczej trudne… Trudno mi to komentować. Nie wiem, czemu tak się stało, ale coś w tym chyba jest. Nie myślę o innych, koncentruję się na sobie i na swojej karierze, którą staram się konsekwentnie rozwijać. Na tak ogólne pytania nie znam odpowiedzi. W którym miejscu kariery obecnie jesteś? Ten sezon to mój powrót do ścisłej czołówki. Chcę udowodnić, że jeszcze się nie skończyłem jako zawodnik i zawalczyć o miejsce w dobrym teamie. Moim marzeniem jest znaleźć się w czołowym klubie szosowym, może nawet dostać się do Pro Touru i odnosić sukcesy na szosie. To jest mój cel, który konsekwentnie realizuję. Sezon 2005 ma mnie do tego zbliżyć. Czyli najważniejszy jest obecnie sezon? Tak, najważniejszy jest ten sezon i wyścigi w Polsce, głównie Grand Prix MTB. Powalczę też na Mistrzostwach Polski. Myślę, że pudło jest w moim zasięgu (Mariusz na MP miał serię defektów i ukończył zawody na czwartej pozycji – przyp. red.). A masz jakiś plan awaryjny? Nie myślę o tym w ten sposób. W tym roku jestem całkowicie skoncentrowany na zawodach MTB. Kariera kolarza trwa do trzydziestu pięciu, no, może trzydziestu siedmiu lat. Więc trochę czasu mi jeszcze zostało. Nie wiem, co będzie potem. Przecież w każdym sporcie tak jest, że w każdej chwili kariera sportowca może się zakończyć. Ale nie myślę o tym. Nie wiem, co będę robił, kiedy przestanę jeździć zawodowo na rowerze. Na pewno kupię sobie motor crossowy i spróbuję sił w jakichś amatorskich zawodach enduro, bo ten sport również mnie fascynuje. Ale konkretnych planów nie mam. Czym w takim razie jest dla Ciebie obecny zawód? Co to znaczy być zawodowcem? Dla wielu zawodowstwo to odpowiednie prowadzenie się, trenowanie, odżywianie itp. Dla mnie o zawodowstwie świadczy wynik. Wynik jest zwieńczeniem zawodowstwa. Jesteś zawodowym kolarzem, to wygrywasz. Może nie zawsze, bo wiadomo, taki jest sport. Ale właśnie to moim zdaniem świadczy o zaangażowaniu, podejściu do zawodu. Starasz się być lepszy niż inni, wykorzystujesz swoje atuty, czerpiesz z własnego doświadczenia i… wygrywasz. Z zawodowego kolarstwa, oczywiście mówię o MTB, można już w Polsce wyżyć. Ale zawodowy kolarz to taki, który potwierdza swoją klasę, wygrywając. Im częściej wygrywasz, tym bardziej jesteś profesjonalny.