Leśne Zakaczawie
„Był początek lutego i przyszła ta cholerna odwilż (…). Wiał halny i każdy krok to była dziura do kolan, a na spodzie chlupała woda. Las huczał nad głową bez chwili przerwy i można było od tego zwariować (…)”.
W nocy 12 lutego w zachodniej Polsce temperatura powietrza podniosła się nagle o kilkanaście stopni. Ciśnienie spadło zaś gwałtownie, ciągnąc za sobą chmury, które sprawnie rozlokowały się nad całym obszarem wokół Wrocławia i natychmiast rozpoczęły systematyczne ataki z powietrza na zaskoczonego przeciwnika. Przeciwnik szybko pojął, że opór nie ma żadnego sensu i skrył się po domach, próbując przeczekać najgorsze, podtrzymując się przy życiu aspiryną i spoglądaniem w telewizor. Na polu bitwy pozostali tylko nieliczni, ci, którym obowiązek nie pozwalał cieszyć się miłym zaduchem bezpiecznego schronienia, nakazując trwać na stanowisku i, mimo zagrożenia, robić to, co do nich należy. W pierwszy dzień ferii, niczym szczęśliwe dzieciaki, którym dane jest spędzić ten czas poza granicami ubłoconego miasta, wybraliśmy się w rejon Pogórza Kaczawskiego.Senny Myślibórz
„Padało całą noc. Świat zamienił się w sopel. Miał przypominać szklaną kulę, w której tkwi mały domek i bałwan, a z błękitnego nieba spadają małe płatki. I tylko hałas w ciemności nie pasował do tego obrazu.” W Myśliborzu nocą trudno było zebrać myśli, trudno było zasnąć… Wiatr przewracał drzewa w lesie, potok przy drodze wariował, deszcz gwałtownymi seriami strzelał po oknach, robotnicy za ścianą klęli. Akumulator w aparacie dawno naładowany, rowery przyszykowane do jazdy, my już od trzech miesięcy gotowi, a szanse na lepszą pogodę po tej okropnej nocy nikłe. Jedno było oczywiste – tego dnia nie dało się jeździć rowerem. Jeszcze kilkanaście godzin wcześniej, jadąc mokrą autostradą, szykowaliśmy się na choćby krótką wycieczkę do samego wąwozu. Pogoda jednak wiedziała lepiej, jak powinniśmy spędzić tę sobotę. Leniwą mżawkę wytrzymalibyśmy bez problemu, przed deszczem czy śniegiem też byśmy nie uciekali, ale wichura zacinająca zimną wodą prosto w twarz była ponad nasze siły. Mieliśmy zatem wolny dzień w Myśliborzu, który bez wąwozu i niedzielnych spacerowiczów z miasta okazał się pustą, smutną wsią bez mieszkańców. Na nocleg umówiliśmy się w motelu „Kaskada”, jedynym w okolicy, jak się okazało, miejscem do spania o tej porze roku. Co robić z resztą dnia? Przydał się samochód. Możliwość podjechania do Jawora uratowała nas przed niebezpieczną wizją kilkugodzinnego posiedzenia nad kuflem w motelowym barze. Tuż przy Rynku, w „Biedroneczce”, poczuliśmy się przez moment jak starzy Jaworzanie, zamawiając krem sułtański (choć pod inną już nazwą) i kawę, obserwując kolejnych gości, zapełniających stopniowo stoliki i licząc okrążenia wokół Rynku pokonywane sumiennie przez radiowóz policyjny, jedyny pojazd przejeżdżający pod oknami kawiarni. Było przytulnie i nostalgicznie, ale po kremie, dwóch kawach i herbacie zabrakło pretekstu do dalszych rozmów. Wyszliśmy w mokrą ciemność i wróciliśmy do Myśliborza, znów nie mogąc zasnąć…
Sarnie Eldorado
„Pomiędzy drzewami leżał śnieg. Chmury stały w miejscu, światło było rozrzedzone i nieruchome, rozstępowało się przed wzrokiem i najdalsze grzbiety, domy i leśne grzebienie miały wyrazistość rzeczy bliskich, tylko trochę pomniejszonych. Nie spotkaliśmy żadnego samochodu, nie widać było ludzi. Raz mignęła w ciemnej szybie jakaś twarz. Żółtawe, nasiąknięte łąki spływały z pagórków i na dnie doliny zagarniał je wezbrany strumień. Wszędzie unosiła się nieruchomość. Firanki w oknach, zamknięte drzwi, furtki, bramy obejść, puste pekaesowe przystanki, nawet jednej głupiej kury. Poruszaliśmy się tylko my, woda w dole i strzępy dymu nad chałupami. Bezludny po najdalsze krańce pejzaż wyglądał jak dekoracja, w której dopiero miało się coś odbyć albo już się odbyło”. Co na wsi robi się w niedzielę? Wszyscy siedzą w domach. Jest cicho, za cicho, żadnego gwaru, ruchu też niewiele. Atmosfera bezwładu, gnuśności nie sprzyja wczesnemu wyjazdowi, ale przez motelowe okno widać (o dziwo!) kawałki niebieskiego nieba, co sprawia, że bardzo szybko gotowi jesteśmy do drogi. Możliwe, że tylko poranek będzie miał tak optymistyczny charakter. Jest zadziwiająco ciepło. Ale już zaraz czujemy okropny wiatr, który w nocy wydawał się być zapowiedzią co-najmniej-pierwszej-takiej- -trąby-powietrznej w historii kraju. Depresyjne, roztopowe przedwiośnie. Szum potoków, szum chmur. A chwilę później zamieć śnieżna. I znowu powrót wiosennych promieni słonecznych. Tak będzie przez cały dzień. Przegląd pór roku? W marcu jak w garncu? A to przecież prawie Walentynki. Pierwszy weekend ferii dla wszystkich dolnośląskich dzieci. I faktycznie, zaraz spotykamy Tomka, mieszkańca Jawora, który wolne dni spędza z rodzicami w starym domu w Kobylicy, w towarzystwie dziesięciu kózek-kochanuszek, które zachowują się zupełnie jak małe szczeniaki. Pies też jest (no i siedem kotów), ale podobno nie lubi kolarzy… Doceniamy, że został w domu. No a cóż odpowiedzieć na pytanie, czy chcemy zobaczyć małe kózki… „Musimy uważać, żeby się nie pobrudzić”. Chyba nie musimy… Ruszamy dalej. Mama Tomka odradza Bazaltową Górę, na której „… byśmy się potopili”, sugeruje wycieczkę na Radogost. Jedziemy do Jakuszowej po odkrytych zboczach pagórków, na których wiatr rozpędza się i trąbi jak pirat drogowy. Śnieg zacina niemiłosiernie. We wsi oczywiście pusto, miejsce na przystanku wolne. Schowani pod wiatą wcinamy czekoladę i już mamy dobre humory. Wiemy, że zaraz wyjdzie słońce, poza tym jest nam ciepło, ubrania się sprawdzają, buty może by się przydały suche. Na razie trasa jest bardzo łatwa, nie ma kamieni, brak większych stromizn, ścieżki są dobrze oznaczone. Oczywiście roztopy nadały im tego dnia nową jakość, przerastającą wszystko, co do tej pory dane nam było przeżyć na rowerze. W gruncie rzeczy jednak chodzi o pogodę. Miny rzedną nam tylko, gdy zrywa się zimny wiatr i ciemnieje niebo. W ciepłym, energetyzującym słońcu przebijanie się przez zwały błota i ześlizgiwanie po na wpół stopionym lodzie wciąż jest bardziej zabawą niż męką. Czasem przestaje być tak zabawnie. Wiatr zrzuca z siodła. Nachodzą myśli o tym, z jaką przyjemnością można by mknąć tu, powiedzmy, w maju. O ileż szybciej, spokojniej? Ale co tam, „… las przemiły, w nim ścieżyna… ”. Mapa staje się coraz bardziej podarta, postrzępiona i rozmokła. Trzeba sprawić sobie mapnik. Docieramy do Grobli. Tu ma miejsce niemiły upadek w kałużę, pod którą niecnie rozgościł się złowrogi lód. Okazuje się jednak, że wiatr jest na tyle silny, by kompletnie przemoczone ubrania wyschły w piętnaście minut. W Grobli można pomyśleć też o przespaniu się w nieco mrocznej (klimatem przypominającej atmosferę „Blair Witch Project”) „Chatce Pogance”, gdzie brak prądu, ławy zamiast łóżek oraz ogromny imbryk czarownicy. Byliśmy tam dawno temu wczesną wiosną i nocleg ten zapadł nam w pamięć głęboko. Powoli ruszamy dalej. Za wioską znowu sarny… Tereny Pogórza Kaczawskiego znane są dobrze miłośnikom zapachu spalonego prochu. Obecność zwierzyny czuć tu przy każdym skręcie głowy. Kontrolny obrót w tył i nic, kolejny, i już dwa jelenie przecinają drogę, dwie sarenki pozują do zdjęcia (czemu one tak długo zastanawiają się, czy uciekać?); „dzikich dzików” nie dane nam było spotkać. Może i dobrze, w końcu „mają bardzo ostre kły”, a rower nie wydaje się być wystarczająco wysoki, warunki zaś niesprzyjające szybkiej ewakuacji. Czerwonym szlakiem udajemy się z powrotem w kierunku Jakuszowej. Bardzo ostry podjazd. Na zjazdach wiatr w twarz sprawia, że nie trzeba hamować, teraz wydaje się, że wcale nie posuwamy się naprzód. Ruszamy w kierunku wieży widokowej na wzgórzu Radogost. Na szczycie wzgórza o wysokości 398 m n.p.m. znajduje się ponad stuletnia, dwunastometrowa wieża widokowa. Z jej wierzchołka możemy podziwiać wspaniałą panoramę Sudetów oraz Przedgórza Sudeckiego. Na wysokości Kłonic znajduje się ciekawy zespół pałacowy. Stamtąd dość szybko podjeżdżamy asfaltem do Jakuszowej, gdzie odnajdujemy czarny szlak. Znowu wiatr. Ale już do wytrzymania, chronią nas przed nim pierwsze drzewa Wąwozu Myśliborskiego. Wjeżdżamy tam szczęśliwi. Wiosną wygląda tu zupełnie inaczej. Trudno przejechać z powodu turystów. Teraz jest idealnie. Nie spotykamy nikogo. Delektujemy się więc spokojnym powietrzem i ciszą. W Myśliborzu mała przekąska, po której postanawiamy zobaczyć jeszcze jedno miejsce. Czerwonym szlakiem zmierzamy przez Jeżyków do Mniszego Lasu. Jest milutki i zamieszkany najwyraźniej przez stadko saren. Naszym celem jest średniowieczna Kalwaria. Po drodze nieoczekiwane spotkanie z kolarzami, niestety, prowadzącymi rowery. Bardzo ślisko. Kalwaria położona jest królewsko, góruje nad całym terenem, przepiękny stąd widok. Wyobrażamy sobie, jak kiedyś musiał wyglądać pochód odbywających Drogę Krzyżową z pochodniami, wieczorem, na górze… Już prawie zmierzcha (chociaż dni jakby dłuższe, już ku wiośnie), więc zaczynamy się wycofywać. Tą samą drogą. Na dziś mamy dość.
Wąwóz Siedmica
„Zatrzymaliśmy się. Nigdy nie widzieliśmy czegoś podobnego. Śnieg pokrywała twarda skóra. Krople deszczu spadały z cichutkim stukotem. W nieruchomym powietrzu drzewa gięły się we wszystkie strony. Czubki wielkich jodeł na przełęczy skłaniały się w pajacowatym tańcu. Zupełnie tak, jakby nad okolicą ciągnął wiatr i raptem się zatrzymał. Zatrzymał, lecz nie przestał wiać. Zastygł. Pomyślałem, że pióra ptaków, jeśli w ogóle tego dnia były jakieś ptaki, muszą chrzęścić w locie, że pokrywa je zmrożony pancerz.” Zima nadeszła, wróciła, pożegnała się? Pada i pada. „Las piął się w górę, a my wyprzedzaliśmy jodły i buki jak w jakimś wyścigu.” W przestrzeni między błotnikiem a oponą raz po raz zagnieżdża się trudny do usunięcia miks liści (pamiętających jeszcze złotą jesień) i mokrawego śniegu… Ale jest dość trudno, przez gałęzie, kamienie jedziemy śladem jakiegoś piechura, rozmiar 43… W wioskach kupują „ćwiartki” na rozgrzewkę. W bidonie dobrze byłoby mieć herbatę z odrobiną rumu. Ruiny średniowiecznej szubienicy – rozczarowanie. Nie dość, że nie ma wisielca to i kształt owej budowli trudno odgadnąć z tego, co po niej zostało, czyli kilku cegieł. Miejsce musiało być jednak złowrogie, niby oddalone od wioski, a wystarczająco bliskie i wyniesione, by dawać świadectwo i przykład… Ten dzień zaczęliśmy w Lipie. Głównie ze względu na pogodę. Do Lipy łatwo dojechać autem w śniegu, ponieważ droga z Sokolej przez Pogwizdów prowadzi po płaskim. Następnym razem zrobimy jednak inaczej (i to rozwiązanie wszystkim polecamy) – nocleg nie w Myśliborzu, ale w Grobli, która jest dużo ładniejsza i stanowi lepszą bazę wypadową (nie trzeba nigdzie podjeżdżać samochodem). Jedziemy dalej śladem piechura. Chyba nieco łatwiej było mu tego dnia, szczególnie na odkrytych przestrzeniach, gdzie wiatr pokrył ścieżki grubymi po kolana zaspami. Choć nam czasem udaje się sztuczka. Przejeżdżamy wierzchem po tych kupach śniegu, które są z wierzchu ścięte mrozem i odpowiednio twarde. W pięknym Wąwozie Lipa wiatru już nie ma. Jedziemy sobie po śniegu na głębokość dwóch opon, cały czas pada, jesteśmy cali biali, jest super. Z ostrzejszych podjazdów rezygnujemy i, jeśli się da, zjeżdżamy na szosę. Na asfalcie (który chyba jeszcze jest gdzieś tam pod śniegiem) mija nas ciężarówka wioząca mrożonki (o, ironio!). Wiozą pewnikiem „lody dla ochłody”. A my mamy już zmrożone przerzutki. Jazda zaczyna przypominać szusowanie na nartach. Może faktycznie należałoby przenieść się na pobliską Łysą Górę, wypróbować deskę snowboardową? W Wąwozie Siedmica, do którego wjechaliśmy, jest tak cicho, cichutko. Tam właśnie przyszło nam poznać granice naszych rowerowych możliwości. Szlak przecina wezbrany potok, a my nie mamy ochoty wymyślać sposobu przeprawienia się przez niego, widząc na drugim brzegu wielkie zaspy pokrywające całe dno wąwozu. Zresztą, do tego miejsca też już ledwo dojechaliśmy. Podmokłe łęgi pokryte śniegiem to naprawdę trudny teren na rower. Cofamy się do asfaltu i wracamy pod górę, do Nowej Wielkiej Wsi. Jeszcze pętelka wokół lasu Świniec, ale to już trochę na siłę, choć trzeba przyznać, że miejsce piękne. Śnieg dał nam w kość. Powoli wracamy do Lipy. Dużo rozmawiamy o wiośnie… Malownicze, pagórkowate Pogórze Kaczawskie rozciąga się na między Złotoryją, Jaworem, Bolkowem, Wojcieszowem i Bolesławcem. Jego naturalnymi granicami są doliny Bobru na zachodzie i Nysy Szalonej na wschodzie oraz Góry Kaczawskie od południa. Jest to najbardziej wysunięta na północ część Sudetów (szybko można dojechać tu z Wrocławia, Legnicy, Głogowa itd.). Dolina Kaczawy dzieli ten obszar na dwie części: – do wschodniej zaliczają się: Pogórze Złotoryjskie, Rów Świerzawy i Pogórze Bolkowskie, – do zachodniej należą: Pogórze Bolesławieckie, Rów Zbylutowa, Wzniesienia Płakowickie, Kotlina Proboszczowa, Wysoczyzna Ostrzycy i Rów Wlenia. Teren charakteryzuje się bogatą budową geologiczną, będącą efektem zjawisk wulkanicznych, osadowych i metamorficznych (dzięki temu tyle tam wąwozów, skał i jaskiń). Prócz walorów przyrodniczych znajdzie się tu również wiele zabytków architektury, na przykład XVII-wieczny drewniany Kościół Pokoju w Jaworze oraz średniowieczne zamki w Grodźcu, Legnicy, Głogowie, Bolkowie i Prochowicach. Wędrując szlakami tego regionu koniecznie należy odwiedzić Złotoryję, gdzie w piaskach rzeki Kaczawy można poszukać złota. Naszą wycieczką objęliśmy teren Parku Krajobrazowego „Chełmy”, położonego na terenie Pogórza Złotoryjskiego. Jest to mocno zalesiony obszar, na którym można spotkać wiele gatunków ssaków. Wśród nich najliczniejszą populację tworzą muflony. Na terenie Parku znajdują się liczne ślady średniowiecznej działalności człowieka, związanej głównie z górnictwem. Literatura
- Góry i Pogórze Kaczawskie, mapa turystyczna wydawnictwa Plan, 1: 40 000, 2004, cena: ok. 6,50 zł
- Góry i Pogórze Kaczawskie. Europejskie Dziedzictwo Przyrodnicze,
A. Ruszlewicz (red.), Wydawnictwo Klubu Przyrodników, Świebodzin 2004
Noclegi Myślibórz
- Motel „Kaskada” – 70 zł/pok. 2 os. (łazienka na korytarzu). Dobre jedzenie w barze na dole, tel. 076 870 88 27
- Centrum Edukacji Ekologicznej i Krajoznawstwa – W zimie „… nie opłaca się ogrzewać 1500 m dla dwóch osób…”, ale wiosną i latem dość przyjemnie. Duży ośrodek odremontowany kilka lat temu. Trzeba mieć obuwie zmienne! Ceny ok. 26zł/os. Schronisko nastawione przede wszystkim na duże grupy młodzieży szkolnej, tel. 076 870 80 02
Siedmica
- Kwatera Myśliwska – (ładnie pachnie jałowcem z kuchni, ale to raczej miejsce dla myśliwych (oni mają pierwszeństwo), ale można próbować umówić się przez telefon). Świetna lokalizacja, w samym sercu Parku.
Grobla
- Ireneusz Nawara (agroturystyka) 25 zł/os., tel. 870 11 12
- Samoobsługowy Schron Turystyczny „Chatka Poganka” – za darmo, o klucz pytać sołtysa.
Muchów
- „Pałacyk” – bardzo ładny, stary Ośrodek Wypoczynkowy, niestety, zimą zamknięty… Latem podobno piękny stamtąd widok. tel. (076) 870 89 20