Mistrz Yoda…
Tyle z tego zostało, że nic nie ma…
Maciej Jodko jest najlepszym polskim zawodnikiem DH. Ma na swoim koncie medale Mistrzostw Polski, zarówno jako junior, jak i senior. Uważany za najbardziej obiecującego i utalentowanego zawodnika w dyscyplinach grawitacyjnych zgodził się z nami porozmawiać nie tylko o skakaniu na rowerze… MR: Spotykamy się w Szpindlerowym Młynie na Mistrzostwach Czech. MJ: Do Spindla przyjechałem treningowo. Puchar i Mistrzostwa Czech to dobre zawody, mocno obsadzone. Dzisiaj byłem szósty, właściwie na własne życzenie. Przejechałem zbyt luźno górną część trasy. Ale te zawody to trening przed Mistrzostwami Polski. Jestem tu od czwartku i cały czas trenuję. Jak oceniasz trasę, jak wygląda ona w porównaniu z polskimi trasami? Jest ciężka. Jedzie się ponad pięć minut, praktycznie cały czas trzeba stać na rowerze. Siedzi się tutaj przez kilkanaście sekund całej jazdy. Jest kilka nieprzyjemnych odcinków w lesie. Tam, jak zgubi się rytm, traci się od razu wiele sekund. Jest zbyt płasko na tych odcinkach i nie można się potem rozpędzić. No i trasa jest bardzo męcząca. Jeżdżę ją treningowo pięć razy dziennie i nie mam siły. Podczas gdy w Polsce przejeżdżam trasy po piętnaście razy. To oddaję różnicę. Polscy organizatorzy chyba trochę się boją robić trudniejsze trasy. Z drugiej strony to nie sztuka zrobić taką, po której zjedzie pierwsza piątka. Tylko co zrobi reszta? Chociaż na Pucharach robi się takie zjazdy i tory, że niektórzy mają problem z ich przejechaniem. Czym zajmujesz się oprócz startów i treningów? Obecnie budową parku rowerowego w Rzeszowie. Chcemy, aby powstał tam tor do trialu, dirtu i BMX Racing. Obecnie wolę zamiast jechać na polskie zawody zostać w domu i budować. Myślę, że więcej zrobię dla DH w taki sposób, niż startując. Jak wygląda dziś scena DH w Polsce? Trudno mi powiedzieć, jak wygląda, bo staram się z niej powoli schodzić. Uważam, że zawodów jest w Polsce nawet zbyt wiele. Tylko trzeba spytać się o ich poziom. Superliga jest przeznaczona dla amatorów, żeby oni mogli się pokazać i zaistnieć. Staram się w niej nie startować. W tym roku byłem raz i wygrałem. Puchar Polski jest rozgrywany na jednej górze – Wierchomli. Przyjeżdża tam coraz mniej zawodników. Trasa jest niebezpieczna, zbyt szybka i niedostosowana do takich prędkości. Nie jest poprawiana. Stąd problem ze startującymi. Ja sam startuję tam, bo tego wymaga mój klub. Tak samo jak Mistrzostwa Polski. Ale te zawody nie rozwijają mnie. Wolę pojechać ze znajomymi na kilka dni i pojeździć w górach, niż startować w takich zawodach. DH to przecież również klimat, a nie tylko napięcie i stres, jakie miejsce zajmę. W tym sporcie chodzi jeszcze o zabawę. Tego w Polsce zaczyna brakować. Dlatego starsi zawodnicy odchodzą powoli od startów. Jak więc widzisz swoją przyszłość w DH? Myślę, że w przyszłym roku będę startował zdecydowanie mniej i tylko w zawodach, które mi się podobają. Kończę studia i muszę zacząć myśleć o przyszłości, o zarabianiu pieniędzy. Na pewno pozostanę w DH również jako zawodnik, ale jak na razie to dyscyplina dla studentów. Nie ma z tego żadnych pieniędzy. Nie można się rozwijać bez środków do życia. Chcemy rozpocząć z Siarą organizację obozów DH i uczyć ludzi jeździć. Budujemy również w Puławach park DH, gdzie będzie kilka tras do zjazdu i freereidu. Myślę, że w Polsce właściciele wyciągów zaczną rozumieć, że musi być letnia trasa dla rowerów. Wtedy wyciąg może zarabiać również latem i to chyba nawet więcej niż zimą. W Niemczech czy Austrii w takich parkach każdego dnia jeździ po 150 osób. Tym właśnie chcemy się zająć. Ile masz lat? Prawie 24. Właściwie jesteś na początku kariery zawodniczej, jesteś młody. Podwójny Mistrz Polski mówi, że musi odejść ze sportu? O co tu chodzi? Głównie o to, że downhill to droga dyscyplina. Ja przecież trenuję cały rok. Klub pokrywa mi koszty wyjazdów i część kosztów związanych z zawodami. Ale nie mam żadnych pieniędzy ze ścigania. Popatrzcie nawet na to. W zimie muszę zrobić normalny cykl przygotowawczy do lata. Siłownia, narty, rolka. W tygodniu trzeba zrobić siedem treningów. Sam pokrywam ich koszty. Wszyscy myślą, że DH to taki świetny sport, że jesteśmy gwiazdami, że zarabiamy olbrzymie pieniądze. Tak nie jest. Sami dopłacamy do tego interesu. Mnie już nie stać na samodzielne finansowanie kariery. Muszę się rozwijać. Teraz trzeba by jeździć na Puchary Świata, trenować z najlepszymi. A na to nie ma pieniędzy. Zjazd to faktycznie specjalistyczny trening, jak trenuje Mistrz Polski? Może to dziwnie zabrzmi, ale bardzo mało jeżdżę na zjazdówce. Najwięcej czasu spędzam na szosie, bo tu potrzebna jest wytrzymałość. Dużo godzin, zwłaszcza przed sezonem, poświęcam na siłownię. Podczas zjazdu pracuje całe ciało, a ręce są obciążone maksymalnie. Staram się też trenować szybkość i wytrzymałość na granicy tlenowo-beztlenowej. To ciężki trening, bo w Polsce mało się o nim wie. Sami musimy zdobywać doświadczenie. Technikę ćwiczę na freeridzie lub na dircie. Obecnie nawet więcej na dircie. Skoki mnie wciągnęły. I znowu, w Polsce nie ma odpowiednich zawodów. Przydałby się jakiś festiwal ekstremalny. Taki z dobrym torem, dirtem i mocnym zjazdem. Downhill nigdy nie zdobył uznania czynników oficjalnych. Jak to wygląda w tej chwili? Teraz to wygląda tak, że nie jedziemy na Mistrzostwa Europy. Okazało się, że nie dopilnowano terminu zgłoszenia reprezentacji. A zatem nie możemy jechać. Na Mistrzostwa Świata też nie pojedziemy, bo są poza Europą, a zatem nikt nie pokryje nam przelotów. Do tego, że jesteśmy reprezentantami drugiej kategorii, już zdążyliśmy przywyknąć, teraz musimy przywyknąć do tego, że w ogóle nie będziemy reprezentantami. Jestem jedynym Polakiem, który łapie się do finałów na Pucharach Świata. Muszę mieć jednak jakieś warunki do startów. Obecnie takich nie mam. Tymczasem Maciej Jodko zimą jeździ bordercross. Można doszukać się Twojego nazwiska na listach zawodów crossowych. Zmieniasz dyscyplinę? Downhill i 4X to dyscypliny, które uzupełniają się z innymi sportami ekstremalnymi. Bordercross to naturalna w moim przypadku konsekwencja jeżdżenia duali i 4X. Równie ważne jest szybkie podejmowanie decyzji, odpowiednie przewidywanie ruchu przeciwników. W sumie późno zacząłem jeździć na snowboardzie. Najpierw traktowałem go jako uzupełnienie zimowych treningów. Teraz startuję w zawodach, mam brązowy medal Mistrzostw Polski w boardercrossie. Znam się z zawodnikami z kadry. Musiałbym jednak więcej jeździć po świecie, trenować, wjeżdżać się w trasy. Tymczasem w Polsce nie ma gdzie jeździć i trenować tej dyscypliny. To podobnie jak z DH, 4X czy BMX. Nie wykluczam jednak startów w pucharach czy na polskich zawodach, jeśli chodzi o snowboard. Motocykle to z kolei naturalne uzupełnienie treningu DH. Ale to sport na tyle drogi, że traktuję go amatorsko. Za późno również na specjalizację w tej dziedzinie. To jeszcze pytanie o BMX Racing, dyscyplinę olimpijską. Miała być w Polsce kadra BMX, były szumne zapowiedzi, że liczymy w Pekinie na medal. Ty byłeś w kadrze. Co z tego zostało? A Siara był nawet trenerem kadry (śmiech). Tyle z tego zostało, że nic nie ma. Przecież BMX w Polsce to jakieś jaja. Oczywiście jeżeli chodzi o kadrę. Nie ma ani jednego toru racingu w kraju. Pierwszy, który powstanie, to budowany przeze mnie w Rzeszowie. Mówimy tu o dyscyplinie, którą zaczyna się trenować w wieku 5, 6 lat. Tak to wygląda w normalnych krajach. Czesi mają takich torów bardzo dużo. My żadnego. Miał być wyjazd na mistrzostwa świata, na puchary. Siara podjął się organizacji tego w PZKol. Potem okazało się, że nie ma żadnych pieniędzy na BMX. Nie ma nawet toru, żeby trenować. Przecież zamiast jechać na MŚ czy puchary (a to zawsze USA lub Kanada) można było pojechać na miesiąc do Czech i tam objechać wszystkie tory. W tym roku wypisałem się z BMX. Nie trenuję nawet 4X. Jak zbuduję tor w Rzeszowie, może powstanie na nim jakaś sekcja BMX i będzie można wytrenować jakichś zawodników. Na medal w Pekinie bym jednak nie liczył (śmiech). Jesteś w zjeździe od początku. Byłeś zawsze uznawany za najbardziej utalentowanego zawodnika. Jak zmienił się zjazd w Polsce w ostatnich latach? Startuję właściwie od 1999 roku, od pierwszych Mistrzostw Polski. Zawsze ważny był klimat tej dyscypliny. Większość jeżdżących DH czy 4X jeździ ten sport dla przyjemności, to różni nas od innych zawodników w kolarstwie. Radość z jazdy czy przyjemność to pewna cecha tego sportu. Jak już mówiłem, samo pojeżdżenie ważniejsze jest od wygranych zawodów czy startów. Ja już się nastartowałem w różnych zawodach. Nie muszę nikomu niczego udowadniać. Starsi zawodnicy, którzy jeżdżą właściwie od początku DH w Polsce, dostrzegają właśnie tę stronę tego sportu. Dzisiaj klimat ustępuje powoli komercji. Zawody są robione bardziej pod organizatorów niż pod zawodników. Mamy coraz mniejszą możliwość zgłaszania uwag do trasy. Nagrody są coraz mniej wartościowe. Czasami na zawodach dostajemy dyplom albo jakiś fant za kilka złotych. Nie mam motywacji, aby za wszelką cenę być zawodnikiem. Puchar w Bełchatowie to wpisowe 35 zł za jeden dzień, 70 za dwa. To ja już wolę te pieniądze przeznaczyć na jakiś ciekawy wyjazd i pojeździć po górach. Przecież w ubiegłym sezonie wyłożyłem z własnej kieszeni 30 tys. zł. Zostałem podwójnym Mistrzem Polski. A w tym roku ponoć mistrzostwa w 4X mają się nie odbyć. Organizatorzy ubiegłorocznych zostali z długami. Pod tym względem DH i 4X cofa się. Patrzymy na listę startową i widzimy te same polskie nazwiska co cztery lata temu. W DH brakuje nowych twarzy? Myślę, że rozkłada się to trochę inaczej. Więcej osób pozostaje przy amatorskim ściganiu. Nie ma potrzeby przechodzić do klasy licencjonowanej, kiedy zawodów amatorskich jest więcej. Nie ma potrzeby robić licencji czy przechodzić badań. Nawet w Czechach na mistrzostwach kraju w klasie hobby startuje ponad 150 zawodników, a z licencjami równo pięćdziesiątka. Obecnie jest natomiast dwóch dobrych nowych zawodników, którzy mają szansę zaistnieć. Porajko to wielki talent i powinien dołączyć do ścisłej czołówki. Tu jeździ na poziomie najlepszych Czechów. Myślę, że niewielu zawodników będzie przechodziło do kategorii licencjonowanych. W Polsce nie ma to sensu. Nie ma klubów, nie ma sponsorów, nie ma dobrych zawodów. Właśnie, mówi się, ze Twój klub ma zlikwidować w przyszłym roku sekcję grawitacyjną? To bardzo prawdopodobne. Być może zostanę tylko ja, objęty indywidualnym sponsoringiem. Widać klubowi zależy na tytułach Mistrza Polski. Ja osobiście nie planuję zbyt intensywnych startów w przyszłym roku. Może dogadamy się z klubem tak, że wystartuję w określonych zawodach, a klub pokryje koszty startów. To będzie dobry układ. O RMF MD chodzą dziwne słuchy. Ponoć sytuacja w klubie nie jest „zbyt różowa”. Zawodnicy dokładają się do zakupów sprzętu, a klub rozlicza całe faktury u sponsora. Wincenciakowi, chyba największemu talentowi polskiego DH, ponoć czasowo konfiskuje się rower, „wydając” go trzy dni przed zawodami, bo niszczy sprzęt. Jak wyjeżdżacie, klub oszczędza każdy grosz i zamiast trenować patrzycie się w niebo… Nie zamierzam tego komentować! To z innej beczki, podwójny Mistrz Polski właśnie zapowiada, że ogranicza starty. To nie jest normalne. A czy ktoś powiedział, że żyjemy w normalnym kraju? Tu ścigam się z nastolatkiem z Nowej Zelandii, który ma jeden cel w życiu – jeździć na rowerze. Siedzi w szkole DH i jeździ. DH w Polsce będzie istniało i tak. Widać, że dyscyplina szybko się rozwija. Dopóki my, zawodnicy, nie przejmiemy organizacji imprez i całego sportu, nic z tego nie będzie. Zostanę w zjeździe tak czy inaczej, zmieni się moja rola. Ale o tę dyscyplinę jestem spokojny. Ludzie będą zjeżdżali na rowerach bez względu na kluby, związki i zawody. Tu chodzi o przeżycia i emocje. Dla nich powstał zjazd. I dla nich będzie istniał nadal. PS Maciej Jodko niedługo po spotkaniu z nami został mistrzem Polski w zjeździe. Rozmawiał: Miłosz Sajnog