Nie chodzi o medale…
Najbardziej utytułowana zawodniczka w historii MTB od kilku miesięcy nie pojawiła się na starcie żadnego ważnego wyścigu. Osłabiona chorobą musiała walkowerem oddać mistrzowski tytuł Irinie Kalentiewej, a jej dyspozycja w Pekinie wciąż stoi pod znakiem zapytania. Magazyn Rowerowy: To nie pierwsza przerwa w Twojej karierze. Po poprzednich szybko wracałaś do formy. Czy tak będzie i tym razem? Gunn-Rita Dahle-Flesjå: To prawda, miałam przerwę w 2000 roku, gdy się przetrenowałam, a także wcześniej, po poważnej infekcji. Tym razem miałam wyjątkowego pecha. Dopadł mnie wirus i jednocześnie bakterie. Poza tym popełniłam błąd, nie przerywając ścigania mimo pogarszającego się stanu zdrowia. Mój organizm został przeciążony i sytuacja wymagała długich tygodni odpoczynku. Wciąż czuję, że nie mogę jeździć tak szybko jak wcześniej, a minęło już ponad pół roku. Najważniejsze jednak jest dla mnie to, że jestem zdrowa i czuję się normalnie. MR: Jak problemy zdrowotne wpłynęły na Twój cykl przygotowań do olimpiady? GR: Mój trening znacznie odbiega od wcześniejszych założeń. Nie mogę jeszcze myśleć o ściganiu, unikam też formułowania konkretnych celów na ten sezon. Priorytety ustalimy nie wcześniej niż w końcu maja, gdy powinno już być jasne, czy mam koncentrować się na olimpiadzie czy na mistrzostwach świata. Wiosenne wyścigi będę traktować jako przygotowanie, część treningu, a nie walkę o zwycięstwo, jak to było zazwyczaj. Jest to dla mnie zupełnie nowa sytuacja i trudno mi spokojnie to znieść, ale mam świadomość, że najważniejsza jest teraz cierpliwość. Jeśli pospieszę się i zbyt wcześnie zacznę maksymalnie obciążać organizm, mogę ponieść poważne konsekwencje. MR: Przerwanie wyścigów spowodowało zapewne, że mogłaś spróbować innego życia. Czy poczułaś korzyści wynikające z większej ilości wolnego czasu? GR: Lubię przerwy w jeżdżeniu i zajmowanie się innymi sferami życia, ale ma to smak, gdy odpoczywam po udanym sezonie. W maju zeszłego roku byłam maksymalnie skoncentrowana na mistrzostwach świata i gdy wszystko nagle prysło, nie wiedziałam, co ze sobą robić. Nie mogłam znieść myśli, że nie wsiądę na rower przez długi czas. Poza tym mój stan nie pozwalał normalnie żyć – byłam bardzo słaba, dużo czasu spędziłam na kolejnych badaniach, wizytach w szpitalu i oczekiwaniu na wyniki. Dlatego nie cieszyłam się wolnym czasem, przeciwnie, rekonwalescencję wspominam jako coś okropnego. Mam nadzieję, że nigdy więcej nie będę musiała przez to przechodzić. Jestem bikerem, rower to moje życie. Dlatego nie mogąc jeździć w środku sezonu, czułam pustkę. MR: Lata ścigania, jak słyszę, nie osłabiły Twojej kolarskiej pasji? GR: Miewałam już wcześniej takie momenty, gdy mówiłam sobie – po co ciągle jeździsz, przecież osiągnęłaś tak dużo, nie musisz już nic sobie udowadniać! Ale właśnie ta wymuszona przerwa uświadomiła mi, jak bardzo kocham ten sport i że to właśnie chcę robić tak długo, jak to będzie możliwe. Nie chodzi o medale, zwycięstwa. Po prostu chcę jeździć na rowerze. I mam nadzieję, że wieku 70 lat wciąż będę do tego zdolna. MR: Czyli wciąż jesteś „24-hour athlete”? GR: Tak, wciąż bardzo poważnie podchodzę do treningu. Ale staramy się z Kennethem (mąż i manager Kenneth å) nie myśleć tylko o rowerze. Kenneth Flesjå: Wiele osób zapomina o tym, że Gunn-Rita zaczęła uprawiać sport dopiero w wieku 22 lat. Dzięki temu, w przeciwieństwie do wielu zawodników „programowanych na sukces” już od dziecka, mogła poznać inne życie, mieć znajomych, podróżować. Jest wykształconą dziennikarką, zna świat poza kolarstwem. To pozwala jej teraz w pełni koncentrować się na ściganiu. Nie brakuje jej innego życia, bo nigdy nie musiała z niego rezygnować. Zresztą Gunn-Rita jest bardzo aktywna i jej życie to nie tylko ściganie. Staramy się oboje robić jak najwięcej dla popularyzowania kolarstwa, głównie w Norwegii, ale też w innych krajach. MR: W jaki sposób? KF: Popularnośc Gunn-Rity powoduje, że samo jej pojawienie się na różnych imprezach przyciąga ludzi. We Włoszech organizowany jest np. maraton jej imienia. A w Norwegii Gunn-Rita prowadzi np. spinning z pracownikami wież wiertniczych. MR: W wywiadzie, który opublikowaliśmy przed czterema laty, wspomniałaś, że marzycie o dużej rodzinie i był to jeden z głównych planów na czas po olimpiadzie w Atenach. Przed nami kolejne igrzyska, a wy wciąż jesteście bardziej dwuosobowym teamem niż rodziną. Zmieniliście priorytety? GR: Marzenia o rodzinie wciąż są aktualne, ale nasze życie jest pełne zmian i trudno trzymać się wszystkiego, co sobie wcześniej zakładamy. Po Atenach zdecydowałam, że wciąż chcę jeździć rowerem, więc nadal to robię. Podobnie będzie z dziećmi. Pojawią się, gdy razem z Kennethem uznamy, że nadszedł właściwy czas. MR: A jak się mają Wasze koty? GR: Nie lubimy tego pytania. Niestety, naszych kotów już nie ma. Poszły do nieba po ciężkich chorobach. MR: Zmieńmy więc temat. Sezon 2008 będzie inny niż wcześniejsze także dlatego, że masz do dyspozycji nowy rower, Meridę Ninety-Six. Po raz pierwszy będziesz miała możliwość ścigania na fullu. Jak Ci się to podoba? GR: Szczerze mówiąc, nie miałam jeszcze okazji dużo na nim pojeździć, ale z pewnością jego wielką zaletą jest to, że zajmuję na nim pozycję identyczną jak na moim hardtailu. Prawdopodobnie łatwo będzie mi się na niego przesiąść i może nawet wystartuję na nim na trudnych trasach, takich jak w Pekinie. Myślę, że Ninety-Six pozwoli mi jeździć szybciej, ale na razie mogę powiedzieć tylko tyle, że rozpoczęłam używać go podczas treningów. MR: Jaką rolę odgrywa sprzęt w Twoich osiągnięciach? GR: Od tak wielu lat jeżdżę na Meridzie, że czuję się zrośnięta z tym rowerem. Myślę, że pełni on bardzo istotną rolę, ale trudno mi to jakoś analizować. Po prostu czuję, jakbyśmy stanowili jedność. MR: Czy poza właściwą pozycją masz jakieś szczególne preferencje dotyczące ustawienia i specyfikacji roweru? GR: Oczywiście, ich dobór wynika w dużym stopniu z umów ze sponsorami, ale uważam za swój wielki przywilej fakt, iż jeżdżę dla teamu, który zawsze stara się dostarczyć nam sprzęt, o jakim marzymy. Nie chodzi o to, że wychwalam to, co dostaję za darmo. Po prostu Merida stale z nami współpracuje, dotyczy to zarówno nowych ram, jak i doboru komponentów. Jose (Hermida – przyp. red.) i Ralph (Naf – przyp.red.) spędzili jesienią dużo czasu na Tajwanie, biorąc udział w konstruowaniu Ramy Ninety-Six’a. W porozumieniu z nimi FSA wprowadza też np. dwutarczowe korby. MR: Rzeczywiście, widzieliśmy je w rowerach Twoich kolegów. Czy Ty też będziesz ich używać? GR: Hose i Ralph są bardzo silni i dwie tarcze są dla nich wystarczające. Ja pomyślę o takich korbach przed ewentualnym startem w Pekinie. Trasa olimpijska jest trudna i brak na niej długich, szybkich zjazdów, więc bardziej przyda mi się lekka dwutarczowa korba, zwłaszcza w kompaktowej wersji, którą mamy wkrótce dostać. Czy stosujecie specjalne metody treningowe? KF: Nie, nasz trening nie odbiega od powszechnie stosowanego przez innych zawodników. Wysiłek podczas wyścigu XC jest specyficzny, przede wszystkim bardzo intensywny, dlatego koncentrujemy się na sile i wytrzymałości podtlenowej. Jest więc dużo jazdy na twardych przełożeniach, interwałów, sprintów. Oczywiście Gunn-Rita ma bardzo dobre warunki fizyczne, łatwo buduje masę mięśniową, świetnie kontroluje rower, ale jej sukces to nie żadne czary-mary, po prostu regularny trening. MR: Czy z biegiem lat czujesz się coraz lepszą zawodniczką? GR: Raczej bardziej doświadczoną. MR: W Atenach zachowałaś imponujący spokój mimo problemów ze sprzętem. Czy psychicznie jakoś specjalnie przygotowujesz się do wyścigów? GR: Nie stosuję specjalnego treningu mentalnego, ale w pewnym sensie każdy dzień rozwija we mnie większą odporność na stres. Często mój trening wygląda tak, że po prostu ścigamy się z Kennethem. Wkładam w to tak dużo energii i zaangażowania, że mój mózg pracuje jak w czasie wyścigu. Może właśnie dzięki temu łatwiej jest mi radzić sobie z takimi sytuacjami jak wtedy w Atenach, gdy już na początku trasy usłyszałam lekkie uderzenie w okolicach tylnego koła, które zresztą zlekceważyłam, a które chwilę później spowodowało, że moja przerzutka prawie przestała działać. Myślę, że gdybym była mniej doświadczona i mniej odporna, wyścig od razu by się dla mnie skończył. MR: Otrzymałaś już nominację do kadry olimpijskiej? GR: Cóż, Norwegia może wystawić dwie zawodniczki, a tak się składa, że dokładnie tyle nas jest. Poza tym cieszę się dużym zaufaniem władz norweskiego Komitetu Olimpijskiego, więc mimo kłopotów ze zdrowiem nie powinnam mieć problemu ze startem w Pekinie. MR: Czy Twoje dotychczasowe sukcesy sprawiły, że jesteś rozpoznawana w swoim kraju? GR: Tak, jestem dość znana, może dlatego, że w Norwegii bardzo niewiele osób odnosi sukcesy w sportach letnich. Staram się to wykorzystać, żeby promować kolarstwo, tak jak wspominał Kenneth. Chcę też, żeby ludzie widzieli we mnie kobietę, nie tylko sportowca, dlatego przykładam dużą wagę do sesji fotograficznych, stroju, zapuściłam włosy… Pojawiam się w gazetach dla kobiet, pewne wydawnictwo planuje nawet wydać o mnie książkę. MR: Wracając do popularyzacji kolarstwa, czy gdyby np. organizator maratonów zaprosił Cię do Polski, znalazłabyś czas, żeby wziąć udział w jego imprezie? GR: Oczywiście. To właśnie chcę robić w najbliższych latach – jeździć rowerem i odwiedzać jak najwięcej miejsc, w których ludzie robią to samo co ja. Myślę, że będzie to realne po olimpiadzie. MR: W takim razie mamy nadzieje, że spotkamy się wkrótce w Polsce. A tymczasem życzymy powrotu do pełnej formy i najlepszych wyników w Pekinie. Dziękujemy za rozmowę. Słowa: Borys Aleksy