Nienawidze zsiadać

Niemiecka zdobywczyni brązowego medalu w cross country na Igrzyskach Olimpijskich w Atenach opowiada o swoich przeżyciach, najbardziej gorzkiej porażce oraz skandalu wywołanym jej wypowiedzią o mistrzyni olimpijskiej Gunn-Ricie Dahle.

Przed czterema laty jako jeden z najważniejszych celów wymieniła Pani zdobycie medalu na Igrzyskach Olimpijskich. Udało się w Atenach. Jakie sportowe cele ma Pani jeszcze do zrealizowania? Stałam już wprawdzie na podium wszystkich ważnych wyścigów, takich jak olimpiada, mistrzostwa świata, Europy i Niemiec, ale poza mistrzostwami świata, Niemiec i jednego Pucharu Świata, jeszcze nigdy nie byłam na samym szczycie. Niedawno utraciłam też koszulkę mistrzyni świata. Chciałabym znów ją odzyskać. W łącznej klasyfikacji pucharu świata byłam już wprawdzie dwa razy druga, jednak nigdy nie wygrałam. Jest jeszcze kilka innych celów. O czym myślała Pani na starcie wyścigu podczas olimpiady? Jakie szanse dawała sobie Pani? Dobre pytanie. Na starcie koncentrujemy się po prostu na strzale startowym, aby możliwie jak najlepiej odskoczyć. W Atenach były trochę drażniące 90-stopniowe zakręty po ok. 100 m. Wtedy myśli się również o tym, aby możliwie dobrze je przejechać. Już przed wyścigiem wierzyłam w medal, ale również w to, że może to być super ciężkie. I takie też było. Jak zatem przebiegał wyścig? Próbowałam utrzymać tempo na szczytowym poziomie. Udało się to tylko do momentu minięcia pierwszego wzniesienia. Potem miałam od razu dwa poślizgnięcia, tak, że powstała przerwa między mną a czołówką. Możliwe też, że trochę przesadziłam. W tym momencie przyszło chwilowe zwątpienie, czy będzie coś z tego medalu. Pod koniec trzeciej rundy zobaczyłam przed sobą Alison Sydor, która była na trzeciej pozycji. Wtedy wiedziałam już, że medal jest jeszcze możliwy. Przybycie na metę było nie do opisania. Ciężar i napięcie ustępują, unosisz się po prostu i jesteś wyłącznie szczęśliwa. Dokonałam tego, mam medal. Takie myśli kołaczą ci się po głowie. Po prostu szaleństwo. Jakie odcinki Pani odpowiadają, a jakie nie? Najbardziej lubię odcinki, które są wymagające pod względem technicznym – suche, bardzo nierytmiczne, ciężkie od strony technicznej; podjazdy, które wymagają wiele siły, a łącznie nie są zbyt długie. Zatem raczej szybkie, techniczne trasy, jak choćby trasa Mistrzostw Świata w Lugano, na której zwyciężyłam. Bardzo nieprzyjemnym odcinkiem była trasa Mistrzostw Świata w Are. Nieskończenie długie, równomierne wzniesienia i super strome zjazdy, których, gdy było mokro, nie dało się przejechać. Czego ogólnie nienawidzę? Gdy muszę zsiadać. Chcę jeździć na rowerze, a nie „biegać na rowerze”. Odcinek olimpijski był pod względem kondycyjnym bardzo ciężki. Koła zupełnie się nie toczyły i trzeba było piekielnie uważać, aby trafić na idealny tor, ponieważ tuż obok nie można się było prawie wcale utrzymać. Trasa nie była dla mnie zła, nie mogłam jednak pokazać mojej prawdziwej siły. Co jest potrzebne, by wygrywać wyścigi rowerów górskich? Dużo ambicji, chęć zmęczenia się i wiele zapału na treningach. Wymaga to również odrobiny odwagi oraz dobrej techniki jazdy. Zarówno głowa, jak i nogi, są tu ważne. Aby wykonać skok do światowej czołówki, potrzeba nadzwyczajnych nóg. Bez przygotowania kondycyjnego głowa nie może być wystarczająco silna, nie ma się wtedy żadnych szans. Ale aby zajść na sam szczyt, potrzebne jest oprócz tego jeszcze odpowiednie mentalne nastawienie. Jak ciężki jest wyścig? Powiedziała Pani kiedyś w wywiadzie: „Hipnoza mogłaby poprawić wydolność, wtedy można by zapomnieć o bólach”. Cóż mam powiedzieć. Ważne wyścigi trzeba zawsze jeździć na granicy wytrzymałości, w przeciwnym wypadku nie ma szans na zwycięstwo. Na krajowych wyścigach jest jednak trochę inaczej, tam zdarza się, że można wyznaczyć przebieg wyścigu i podejść do niego trochę bardziej na luzie. Hipnoza? Nie miałam z tym dotychczas do czynienia. Nie przypominam sobie, żebym coś takiego powiedziała. Jak wygląda Pani plan treningowy? Nie lubiąc zimna i deszczu, jak trenuje Pani zimą? Plan dzienny zależy od aktualnej fazy treningowej. Może to być godzina, ale równie dobrze sześć godzin. Trenuję relatywnie dużo sama lub z moim mężem. Chętnie ćwiczę na łonie natury, wtedy nie jest potrzebna żadna dodatkowa motywacja. Niektóre rzeczy robi się jednak wyłącznie dlatego, że ma się poczucie, iż przynosi to rezultaty. Problemem jest zima. Być w trasie na rowerze zimą to dla mnie prawdziwa męczarnia. Dlatego gdy jestem w domu, próbuję alternatywnych form treningu, takich jak narty biegowe, jogging czy jazda na rolkach. Od czasu do czasu uciekam też na Południe. Czy ma Pani czasem podczas wyścigu lub treningu ochotę, żeby się po prostu zatrzymać, nie męczyć więcej i zrezygnować? Oczywiście, są takie momenty. Ale wtedy trzeba się sobie samemu mocno przeciwstawić. Na końcu jest się wtedy zadowolonym z pokonania słabości. To dobre uczucie. Jaka była Pani, jak dotąd, najbardziej gorzka porażka? Dużym rozczarowaniem było dla mnie wypadnięcie w tym roku z Pucharu Świata w Madrycie, gdzie nie mogłam wystartować z powodu infekcji wirusowej. Wcześniej czułam się dobrze i bardzo cieszyłam z pierwszego, ważnego wyścigu w sezonie, a tu coś takiego. Poza tym porażki należą tak samo do sportu, jak sukcesy. Nie mogę sobie teraz przypomnieć rzeczywiście gorzkiej porażki. A właściwie tak… Na moim pierwszym wyścigu MTB byłam ostatnia. To było z pewnością gorzkie, ale jednocześnie było bodźcem, żeby coś takiego się już nigdy nie zdarzyło. Co nie powinno się zdarzyć podczas wyścigu? Upadki i usterki sprzętowe. Poza tym trzeba spróbować dostosować się do warunków. Gdy w 1998 miała Pani kontuzję i musiała sama się finansować, była Pani wciąż przekonana, że da radę? Nie, nie byłam o tym przekonana. Ale wierzyłam we własne szanse i chciałam spróbować je wykorzystać. Gdyby się to nie udało, pewnie spróbowałabym przynajmniej i nie rzuciłabym wszystkiego. Pani mąż uprawiał sporty wytrzymałościowe i kolarstwo górskie. Czy bez męża zaczęłaby Pani uprawiać ten sport? Z pewnością nie w zakresie zorientowanym na sprawność. Zapewne nie zaczęłabym brać konsekwentnie udziału w wyścigach. Co Panią fascynuje i pociąga w kolarstwie górskim? To jest połączenie przygody na łonie natury, opanowania roweru i wyzwania dla organizmu. Kolarstwo górskie jest w swoich wymaganiach bardzo kompleksowe, co sprawia, że jest ono ciekawe. Na rowerze docieram do miejsc, do których mogę w innym przypadku dojść wyłącznie na piechotę, a przyjemność mam z tego dużo większą niż z wędrówek. Czy myślała Pani już o tym, kiedy zakończy karierę sportową? Ważna jest motywacja. Dopóki ją mam, będę brać udział w wyścigach górskich. Alison Sydor pokazuje jak to robić. Niedawno skończyła 38 lat i wciąż bardzo miesza w czołówce. Mam zamiar pozostać na scenie sportowej. Do kiedy, tego jeszcze nie wiem. Od dawna bierze Pani udział w wyścigach. Czy coś się zmieniło w międzyczasie? Jeżdżę od 94. roku. Pierwszego dużego etapu nie odczułam jeszcze prawdziwie, ponieważ zaczęłam karierę kolarza górskiego dopiero na Olimpiadzie. Od tego czasu sport rozwinął się bardzo mocno. Wydolność ciągle rośnie. Musiała to spostrzec Pezzo, która myślała przed Olimpiadą, że jeszcze nigdy nie była tak dobrze przygotowana. Mimo to nie miała żadnych szans. Teraz jeździ się po prostu dużo szybciej. Oprócz siły i kondycji, aby się znaleźć w czołówce, konieczna jest także znacznie lepsza technika jazdy. Jaki jest Pani stosunek do konkurentek? Tu jest jak wszędzie. Z niektórymi można dobrze lub bardzo dobrze dojść do porozumienia, inne nadają na odmiennych falach. Zasadniczo jednak bardzo dobrze porozumiewam się z innymi. Podczas wyścigu jestem zdecydowana, ale gram fair i jest to respektowane, względnie praktykowane, przez innych. Przed startem ucina się pogawędkę z jedną lub drugą osobą i życzy się sobie powodzenia. Triathlonista Lothar Leder opisał niegdyś, jak udaje Ironmana podczas kolejnego maratonu i pokazuje tym samym konkurentom, że jest jeszcze w świetnej formie, mimo że ledwo kręci pedałami. Czy u zawodniczek jeżdżących na rowerach górskich zdarzają się takie tricki? Są czasem takie sytuacje, ale z reguły nie stosuje się tego. W kolarstwie górskim jedzie się albo nie, nie ma tu zbyt wielu możliwości blefowania. Podczas jazdy może Pani sama usuwać usterki? Czy trenuje Pani takie sytuacje? Nie miałam jeszcze zbyt wielu usterek, ale gdy się zdarzały, były to przebite dętki, raz zerwany łańcuch lub, tak jak w tym roku, zerwana przerzutka. Podczas wyścigu w koszulce mam dętkę i dwa naboje z dwutlenkiem węgla. Za pomocą tego mogę jednak naprawić tylko jedno koło. Od czasu do czasu ćwiczę w domu. Wszystkie inne usterki oznaczają „out”. Powiedziała Pani kiedyś, że bardzo ważny jest rozwój mentalny. Trzeba się nauczyć dawać sobie radę ze stresem związanym z wyścigiem. Czy chodzi o to, aby nauczyć się jeździć taktycznie? Oba aspekty są w tym z pewnością zawarte. Ważną rzeczą jest zaufanie we własne siły. Gdy nie wierzę w to, że mogę zwyciężyć lub stanąć na podium, nie zdarzy się to. Czy podchodzi Pani do wyścigu z określoną taktyką? Jak jeździ się „mądry wyścig”? Oczywiście ustala się taktykę, którą wybiera się po uwzględnieniu trasy i konkurencji. Ważne jest, aby być na przedzie i działać może trochę pasywnie, aby w odpowiednim momencie wykorzystać swoją szansę i zaatakować. Pani aluzja co do Gunn-Rity Dahle i jej nadludzkiej sprawności wywołała wiele międzynarodowych komentarzy. Żałuje Pani swojej wypowiedzi? Takich słów, do których się przyznaję, nie wypowiedziałabym już więcej w tym konkretnym momencie, ponieważ mogłyby one zostać źle zrozumiane. Ale chcę to raz jeszcze powtórzyć – nie obwiniam w żadnym wypadku Gunn-Rity. Mój mąż powiedział pewnemu dziennikarzowi – „Ona jeździ jak z innej bajki, jak Lance Armstrong na Tour de France”. Niestety, dziennikarz połączył tę wypowiedź z aferą Meirhaege i stworzył przez to zupełnie zły kontekst, który dał wrażenie, że mój mąż poddaje w wątpliwość sprawność Gunn-Rity. Myślę, że są w sporcie MTB czarne owce, co potwierdziły niestety ostatnie wypadki. Mimo to wierzę, że należą do wyjątków. Decydujące jest, że w MTB można odnieść sukces w legalny sposób. Dziękuję bardzo za rozmowę.

top 3

Czytaj więcej

Jeździj jak zawodowcy i zabezpiecz swój telefon na rowerze – uchwyt do telefonu na rower marki RokForm

Czytaj więcej

Filmy

Wybór redakcji

Czytaj więcej

Jeździj jak zawodowcy i zabezpiecz swój telefon na rowerze – uchwyt do telefonu na rower marki RokForm

Czytaj więcej
comments powered by Disqus

Informuj mnie o nowych artykułach