Powrót Banachów
Niemal z marszu trafili do prestiżowego teamu Lotto dziewięć lat temu. Równie szybko wycofali się potem z rozgrywek polskiej czołówki, po to jednak, by wrócić w wielkim stylu. W tym roku na trasach maratonów bardzo trudno jest prześcignąć Roberta i Bartosza Banachów
Tekst: Borys Aleksy, Zdjęcia: Łukasz Rajchert
Różnią się wiekiem i sposobem spędzania czasu między treningami. Robert prowadzi firmę, Bartek studiuje. Poza tym łączy ich wszystko: więzy krwi, przez dwadzieścia lat dzielony pokój, wspólna kolarska historia, a od tego sezonu identyczne barwy na koszulkach. Po perypetiach bracia Banachowie wrócili do zawodowego kolarstwa. Dziś stanowią trzon odświeżonej sekcji MTB grupy Mróz Active Jet. MR: Robert, można Cię nazywać nestorem polskiego MTB. Kiedy dokładnie zacząłeś przygodę z tym sportem? Robert Banach: Jeżdżę rzeczywiście od dawna. Brałem udział w pierwszych mistrzostwach Polski w Krynicy 1993 roku. Wtedy, jako junior, po dwumiesięcznych przygotowaniach, dostałem od pierwszego 45 min… Pamiętam, że to była długa trasa, bardziej przypominająca współczesny maraton, do tego ekstremalnie trudna. Dla nas, zawodników z Wybrzeża, to był szok. Porażka zmobilizowała mnie na szczęście do pracy i po dwóch latach na tej samej trasie zdobyłem brązowy medal. Czy wtedy już pojawiły się myśli o tym, że mógłbyś żyć z kolarstwa? RB: Wtedy kolarstwo bardzo mocno się rozwijało. Było dużo wyścigów, sponsorów. Można było wiązać z tym przyszłość i takie miałem plany, chociaż niezależnie od tego studiowałem na AWF-ie w Gdańsku na kierunku trenerskim. Gdy nadszedł moment powstawania pierwszych ekip zawodowych w Polsce, przede wszystkim grupy Lotto prowadzonej przez Andrzeja Piątka, od razu dostałem propozycję kontraktu (to było bezpośrednio po moim najlepszym sezonie, w którym zdobyłem MP w orlikach). Warunki były bardzo dobre, od zaplecza technicznego po możliwości startów za granicą. Wtedy szkoła zeszła na drugi plan, ostatecznie z niej zrezygnowałem. Skoncentrowałem się w 100% na kolarstwie. Można usłyszeć opinie, że byłeś dużą nadzieją Lotto, niestety nigdy niezrealizowaną… RB: Coś w tym jest. Myślę, że to nie tylko moja wina, potrzebowałem wtedy większego wsparcia, zaangażowania większej liczby osób. Brakowało mi np. kogoś pełniącego rolę menadżera. Mam wrażenie, że większy nacisk poszedł wtedy na grupę kobiet, a my w elicie byliśmy pozostawieni sami sobie. Wtedy ja z Andrzejem Kaiserem zaczęliśmy na własną rękę startować w maratonach i w pewnym sensie rozbiliśmy tę grupę. Później był Action, ale tam z kolei kładziono nacisk na szosę. Nie czułeś się wtedy jak na przedwczesnej emeryturze? RB: Tak to można nazwać… Ostatecznie w 2006 roku całkowicie zrezygnowałem ze startów. …i otworzyłeś własny serwis rowerowy. RB: Tak, ale najpierw byłem przez rok mechanikiem szosowców z Action. Jak wspominasz ten okres? RB: Nie straciłem dzięki temu kontaktu z życiem kolarskim, dużo podróżowałem. Praca była trudna, większość osób nie wyobraża sobie nawet, ile czynności musi wykonać mechanik na wyścigu. Ale wspominam to jako dobrą przygodę, byłem na ważnych wyścigach, poznałem całą Europę, byłem w Chinach, spędziłem trzy tygodnie na obozie w Livigno z kadrą orlików, gdzie sam mogłem sobie potrenować (nie miałem roweru, więc biegałem po górach). Co najbardziej utkwiło Ci w pamięci z pracy mechanika? RB: Naprawianie łańcucha na dachu samochodu jadącego 70 km/h. Między Tobą i Bartkiem jest osiem lat różnicy. Jak to się stało, że jeździliście w jednej grupie? Bartosz Banach: Byłem chyba najmłodszym kolarzem jeżdżącym w zawodowej grupie. To było dla mnie ogromne przeżycie, w wieku piętnastu lat trafić do takiej ekipy. Brat pociągnął Cię za sobą do Lotto? BB: W pewnym sensie tak. Był taki moment, gdy klub Lotto potrzebował juniora młodszego do drużyny na mistrzostwa Polski, takie były przepisy. Robert wspomniał coś o mnie i trener Piątek, któremu zależało też na wychowywaniu młodych zawodników, zgodził się. Jeździłeś z klubem na wszystkie wyścigi? BB: Nie, startowałem tylko w Polsce, musiałem przecież chodzić do szkoły. Pamiętam, że to był trudny okres, czułem wielką presję. Skoro zakładam koszulkę najlepszego teamu, muszę sam być zawsze najlepszy… Myślę, że to akurat źle wpływało na mnie i moje wyniki. Po odejściu z Lotto nie rozstałeś się z kolarstwem. BB: Nie. Przez krótki czas jeździłem w Lechii Gdańsk, później w nowo powstałej grupie Piotra Wadeckiego. Ale ostatecznie, w wieku dwudziestu lat, wyjechałem do Francji i przez dwa lata jeździłem tam w amatorskich klubach szosowych. W Polsce nie widziałem możliwości rozwoju. To był dobry krok, bardzo dużo się wtedy nauczyłem, myślę, że to teraz procentuje. RB: Spotykaliśmy się często na wyścigach, ja w roli mechanika, a Bartek zawodnika. Od tego sezonu jeździcie razem w barwach Mróz Active Jet. Czy propozycja Piotra Kosmali była zaskoczeniem? RB: Bartek celował w duże imprezy, był drugi w Pucharze Polski, więc myślę, że propozycja kontraktu nie była zaskakująca. Ja miałem pewne wątpliwości, bo trochę czasu już minęło, odkąd zrezygnowałem z profesjonalnego jeżdżenia. Ale z drugiej strony wiedziałem, że jestem w dobrej formie, Piotr Kosmala zawsze miał też pełny ogląd mojej aktualnej dyspozycji. Skoro to zaproponował, musiał widzieć w nas obu potencjał. Jeździcie przede wszystkim w cyklach maratonów Skandia i Mazovia. Można spotkać się z opinią, że to nietypowe imprezy MTB, są płaskie i łatwe. Też uważacie, że jeździcie w łatwych wyścigach? BB: Wybór wyścigów wiązał się przede wszystkim z ich medialnością, a teamowi zależy na dobrej prezentacji. Maratony Langa i Zamany są pod tym względem atrakcyjne. Zresztą z Gdańska łatwiej jest nam dojechać na imprezy na północy kraju. Poza tym jeździmy też prestiżowy cykl Pucharu Polski, w skład którego wchodzą imprezy różnych organizatorów, również typowo górskie. RB: My lubimy płaskie wyścigi, które wymagają dobrej taktyki, jak na szosie. Nie wolałbyś wobec tego przejść na ściganie na szosie? RB: Niewykluczone. W tym roku, w ramach przygotowań do sezonu, byliśmy nawet na 10-etapowym wyścigu szosowym w Urugwaju. To było ciekawe, mimo że nie byliśmy tak przygotowani jak pozostali zawodnicy, którzy wtedy kończyli swój sezon. To ten wyścig, w którym mieliście testować elektroniczną wersję Dura-Ace? Zdaje się, że nie bez problemów? RB: Tak. Części Shimano Di2 przyleciały z Polski w kartonach, tam na miejscu przekładaliśmy osprzęt na rowery, trochę to trwało, wreszcie pojechaliśmy na przejażdżkę. Wszystko było OK, dopóki nie okazało się, że… ktoś zapomniał spakować ładowarki do akumulatorów. W efekcie tuż przed startem musieliśmy wszystko przekładać z powrotem. Tylko Wojtek Halejak postanowił, że zaryzykuje. Wystartował na Di2 z dwoma rozładowanymi akumulatorami, które zamieniał każdego dnia. I wystarczyły. Ostatniego dnia chyba wyłączyła mu się przednia przerzutka. Więc można powiedzieć, że mimo problemów sprzęt bardzo dobrze wypadł w teście. Płaskie maratony, szosa. Ale lubicie też chyba ekstremalne imprezy MTB, jak np. nocny wyścig w Noc Świętojańską. Lubicie takie ekstremalne wyzwania? BB: Ja pierwszy raz wezmę udział w takim wyścigu. RB: Bardzo lubię, zresztą startowałem w imprezach typu duatlon, maraton zimowy. Startowaliście też, z sukcesami, w etapówce Bike Challenge. Chcielibyście wrócić do takiej formy ścigania? RB: Tak, w pierwszej edycji wygrałem Bike Challenge w parze z Andrzejem Kaiserem. Wcześniej też startowałem w etapówkach we Włoszech, w Austrii. Bardzo dobrze to wspominam i gdyby pojawiła się możliwość, chętnie wystartowałbym znowu w wyścigu tego typu. To jest świetny trening, zawody są prestiżowe i można też poczuć trochę atmosfery wieloetapowych wyścigów szosowych. Cały świat się wtedy zmienia. Myślę, że w przyszłym roku będziemy obstawiali wyścigi etapowe, w tym planujemy wstępnie MTB Challenge jako przygotowanie do mistrzostw świata. Jakie są perspektywy Waszych startów zagranicą? BB: Ten rok jest eksperymentalny, więc wiele okaże się w przyszłym sezonie. W tym roku na pewno pojedziemy na MŚ. Liczycie, że będziecie w kadrze na MŚ dzięki wysokiej pozycji w Pucharze Polski? BB: Tak, a poza tym w klubie już nam zapowiedziano, że jedziemy tak czy inaczej. Będą pieniądze na wyjazd, więc sprawa jest prosta. Jak oceniacie aktualny poziom na polskich maratonach? BB: Jest coraz więcej dobrych zawodników, pierwsza dziesiątka jest bardzo wyrównana. Rośnie też liczba zawodów, co również podnosi poziom konkurencji. RB: Poziom cały czas rośnie. Jest wielu ambitnych zawodników trenujących według planów treningowych, wyjeżdżających na zgrupowania, jednym słowem prowadzących profesjonalny tryb życia. A czy według Was sponsorzy zauważyli już potencjał marketingowy drzemiący w tej dyscyplinie kolarstwa? RB: Myślę, że tak. Liczby mówią same za siebie, liczba uczestników na poszczególnych imprezach pomnożona przez liczbę imprez każego weekendu to za każdym razem w sumie tysiące osób. Tysiące uczestników, ale kibiców znacznie mniej. Czy nie martwi Was fakt, że oddając się akurat tej dyscyplinie, skazujecie się na rezygnację ze sławy, poza uznaniem osób bezpośrednio zaanagażowanych w ten sport? RB: Nie. Uważam, że ludzie startujący w maratonach, tak jak my, nie robią tego dla sławy, tylko dla przyjemności z jazdy, kontaktu z przyrodą i przygody. I spotkanie ze znajomymi co weekend. To jest największa nagroda za uczestnictwo w maratonie. Myślę, że to kwestia charakteru. Czyli jesteście zawodowcami z romantycznym podejściem do ścigania? RB: W pewnym sensie tak. Myślę, że na polu bitwy zostają tylko ludzie z takim nastawieniem, bo jeśli ktoś szuka sławy, wybiera szosę. Mówicie o planowanym starcie w MŚ w maratonie, ale w XC też macie bardzo dobre rezultaty. Jak traktujecie starty w cyklu Vacansoleil? BB: Początkowo XC traktowaliśmy treningowo, jednak po dwóch dotychczasowych edycjach cyklu Langa zajmujemy wysokie lokaty, więc zastanawiamy się, czy nie pociągnąć tego dalej. To oznacza dalsze starty wg schematu: w sobotę wyścig XC, w niedzielę maraton? BB: Te łączone starty dają nam w kość, bo po wyścigu XC organizm dochodzi do siebie przez dobry tydzień. To jest znacznie gorszy rodzaj zmęczenia. Po maratonie wypalamy się energetycznie, ale wystarczy zjeść odpowiednią dawkę węglowodanów i następnego dnia można dalej jechać. A w XC znacznie mocniej obciążamy mięśnie, które potrzebują czasu na odbudowę. Ale chcemy kontynuować starty w imprezach obu rodzajów. Mimo tego obciążenia wygrywacie maratony. Co najbardziej przyczyniło się do wzrostu formy w tym roku? RB: Mieliśmy bardzo dobre warunki do przygotowań zimą i to na pewno dało nam przewagę wobec innych zawodników, przynajmniej na początku sezonu. BB: Mamy też dobrą bazę taktyczną, nasza siła polega na tym, że zawsze możemy na siebie liczyć i dobrze się rozumiemy. Dotyczy to również Krzyśka Krzywego, który też mieszka w Gdańsku, trenuje z nami i świetnie dopełnia zespół. Zwłaszcza na płaskich wyścigach możemy realizować zagrywki taktyczne, jak w kolarstwie szosowym. Brakuje jeszcze tylko radia… BB: To prawda, ale mamy dużo informacji od ludzi stojących przy trasie. Braterskie wsparcie i zrozumienie to Wasza siła. Czy istnieje też druga strona medalu – konflikty, sprzeczność dążeń? BB: Nie ma między nami konfliktów. RB: Rywalizacja może nas tylko napędzać. Jeśli ktoś dominuje, wynika to z jego lepszej formy. Robert, Ty, jako starszy brat, byłeś wzorem dla Bartka. Kto był Twoim guru? RB: Bardzo podobała mi się jazda Darka Gila, Sławomira Barula i Marka Galińskiego. Na nich próbowałem się wzorować, obserwowałem, jak pokonują podjazdy, trudne odcinki itd. Sprzęt też był trochę inny, gdy zaczynałeś. Na jakim rowerze jechałeś pierwsze MP? RB: Wtedy miałem już wysokiej klasy rower, to był Scott Pan American Super na XT. Dobry sprzęt, ale niestety bez amortyzatora, jak większość rowerów w tamtych czasach. Nie mieliśmy też wszyscy wpinanych pedałów, jeździło się w noskach. A poza tym wszystko było bardzo podobne jak teraz, tylko trochę cięższe. Trzeba było tak samo mocno pedałować (śmiech). Robert, jak udaje Ci się łączyć trening z prowadzeniem własnej firmy? RB: Pobudka o 6:00, śniadanie, trening, później praca. Jakoś się udaje znaleźć czas na wszystko, ale jest to bardzo uciążliwe. Bez pomocy innych osób, znajomych, byłoby to niemożliwe. Zostaje czas na życie rodzinne? RB: Do tej pory jakoś sobie radziliśmy, ale dopiero teraz moja rodzina naprawdę się powiększy, za kilka dni mi i mojej dziewczynie urodzi się pierwsze dziecko. Gratulujemy zatem i życzymy sukcesów na każdym polu.
Imię: Bartosz Nazwisko: Banach Data urodzenia:
1 lipca 1986 r. Miejsce zamieszkania: Gdańsk Wzrost: 179 cm Waga: 69 kg Największy sukces: Wicemistrzostwo Polski MTB Maraton Duszniki-Zdrój (2005)
Imię: Robert Nazwisko: Banach Data urodzenia:
13 września 1978 r. Miejsce zamieszkania: Gdańsk Wzrost: 180 cm Waga: 66 kg Największy sukces: Mistrzostwo Polski U23 (2000), wicemistrz Polski elita (2000)