Wierzę ci, coachu…
Zdobyła w tym sezonie potrójną koronę – mistrzyni Polski, mistrzyni Europy i mistrzyni świata. Do listy osiągnięć dorzuciła jeszcze zwycięstwo w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Jej wejście do kategorii elity jest najbardziej spektakularne w historii kobiecego MTB.
Tekst: Miłosz Sajnog, Zdjęcia: Łukasz Rajchert, Fryzury i makijaż: Marcin Zaguła Ola dziś… MR: Jak się czujesz z trzema koronami na głowie?
AD: Bardzo dobrze (śmiech). Jedyny mankament to brak czasu, ale zaczynam się przyzwyczajać. Ludzie już Cię rozpoznają na ulicach?
W mojej rodzinnej miejscowości jak najbardziej. W dużych miastach trochę gorzej, ale też bywam miło zaskakiwana. Mój wizerunek to na razie obcisły strój kolarski, kask i okulary, więc w dżinsach, bluzce i z rozpuszczonymi włosami trudniej mnie poznać. Jesteś jednym z niewielu polskich sportowców, jeżeli nie jedynym, który w ciągu jednego sezonu zdobył mistrzostwo kontynentu, świata i puchar…
Trener powiedział, że zdobywając trzy koszulki, zapiszę się w historii polskiego kolarstwa. Nie miałam tego na uwadze, walcząc o koszulkę klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, po prostu chciałam ją zdobyć, choć teraz czuję się bardzo dumna. Które ze zwycięstw było najtrudniejsze?
Mistrzostwo świata. Na mistrzostwach Europy jechałam z ogromną rezerwą. W Australii musiałam walczyć do połowy wyścigu. Moja rywalka bardzo dobrze radziła sobie na fragmentach technicznych trasy i w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że będzie ciężko. Ale w decydującej chwili to ja okazałam się lepsza i udało mi się odjechać. Wygrana w Pucharze Świata przyszła praktycznie mimochodem… Miałam wysoką formę, a miejsca zajmowane podczas zawodów automatycznie dały mi zwycięstwo. Początki tego roku były trudne. Przyjechałaś z Pekinu i w Polsce dowiedziałaś się, że nie macie sponsora. Był to dla Ciebie szok?
Zawsze wierzyłam trenerowi, również w jego zdolności menadżerskie. Kiedy się o tym dowiedziałam, pomyślałam, że nic takiego się nie stało, bo teraz coach wykona dwa, trzy telefony i grupa zaraz będzie. Ale czas mijał i nic się nie działo, aż w końcu zadzwonił trener i powiedział, że nie ma dobrych wiadomości, bo sponsorów nie ma. I wtedy się popłakałam. Kolarstwo to moje życie, a grupa druga rodzina. Blisko rok spędzamy ze sobą podczas zgrupowań i zawodów, i nie wyobrażałam sobie, żeby to wszystko przestało istnieć, że się rozsypie i tak naprawdę to koniec. Mieliśmy ciężki i długi czas niepewności i oczekiwania, co będzie dalej. Najważniejsze, że wszystko skończyło się dobrze, wciąż jesteśmy razem i nadal osiągamy dobre wyniki. Trener zadzwonił, powiedział, że macie grupę i wszystko wróciło do normy?
Tak, choć późno weszliśmy w ten sezon. Początkowe starty były bez sukcesów i zaraz komentarze, co się z nami stało. Trener od razu zapowiedział, że głównym celem są mistrzostwa świata i wszystko inne to droga do celu, więc mamy się nie przejmować. Co roku skupiamy się na tym, co jest dla nas najważniejsze, oczywiście wszystko po drodze także, ale najważniejsze są mistrzostwa świata. I to ponoć był Twój pomysł, żeby pojechać na mistrzostwa Europy z zamiarem wygrania?
Nie do końca wyłącznie mój, wspólnie z trenerem podjęliśmy taką decyzję. Nie ukrywam, że dla mnie było to bardzo ważne. Ze względu na ostatni rok w tej kategorii… Wcześniej straciłam jeden rok, przez kolejny dochodziłam do siebie i czułam, że te zwycięstwa na „odchodne” bardzo dobrze na mnie wpłyną. Na mistrzostwa Europy pojechałyśmy bardzo dobrze przygotowane. Ja jechałam praktycznie swój wyścig, Majka wygrała w elicie kobiet, Madzia też zajęła wysoką lokatę. Mistrzostwa Europy po prostu były nasze. Jadąc na mistrzostwa świata, myślałaś sobie: „nikt mi nie podskoczy”?
Będąc już mistrzynią Europy, wiedziałam, na co mnie stać. By zdobyć mój wymarzony tytuł, wiedziałam, że będę musiała dać z siebie wszystko, nie popełniając błędów. Wiedziałam, że będą na mnie patrzeć i będę główną pretendentką do zwycięstwa. Ale nie patrzyłam na to w ten sposób, do końca starałam się skupić i robić, co do mnie należy. Chciałam pojechać najlepiej, jak tylko potrafię, aby później nie mieć do siebie pretensji. Do swoich konkurentek mam ogromny szacunek, nie można nikogo lekceważyć. Na mistrzostwa świata każdy przygotowuje się, jak tylko potrafi, więc każda zawodniczka może zrobić niespodziankę. W Polsce toczyła się dyskusja o trudności trasy, zwłaszcza jedna gazeta podkręcała atmosferę, że trasa była trudna i niebezpieczna…
Trasa była trudna, ale właśnie takie trasy są na mistrzostwach. Ta została tak przygotowana, że był odcinek, kilometr, dwa, na którym liczyła się głównie technika i można było zarówno sporo stracić, jak i zyskać. No i były też odcinki, na których szło się pełną parą, bez przeliczania. Organizatorzy przygotowali trasę perfekcyjnie i trzeba im przyznać, że nie mogłyśmy się na niej nudzić. Była bardzo zróżnicowana i wymagająca. Ja akurat lubię podobne profile tras, więc nie mogłam narzekać. No i ta słynna ścianka, która zabrała nam medal w elicie…
Ścianka faktycznie robiła wrażenie. Była taka niby z niczego i nikt się nie spodziewał trudności. Gdy jednak pierwszy raz najechałam na nią, to myślałam – „no, z tego nie da się zjechać”. Większość zawodniczek miała problem. Przy pierwszym podejściu czekałam blisko godzinę, nie tylko ja, wszystkie czekałyśmy. Zrobiło się trochę lepiej, kiedy przejechali ją treningowo mężczyźni. Wiadomo, że są lepsi, i technicznie, i siłowo, więc nie mieli takich oporów. Jak zobaczyłam, że oni przejeżdżają, to sama spróbowałam. Trener powiedział mi, że jak wyścig się już ułoży i będę miała przewagę albo pewne miejsce, to żeby jechać objazdem i nie ryzykować. Podczas zawodów czułam się na tyle pewnie, że nie musiałam jeździć objazdem. Tam się traciło jakieś cztery sekundy na jednej rundzie, więc w całym wyścigu to już robiło różnicę. Upadek Majki zdarzył się po moim starcie, więc nie podciął mi skrzydeł, chociaż był wyjątkowo niebezpieczny. W dniu wyścigu wstałaś i powiedziałaś: „to jest ten dzień? Jadę pobić was wszystkie”?
Czułam, że to może być mój dzień, dzień, w którym mogę spełnić swoje marzenie. Do startu podeszłam ze spokojem. Trener przypuszczał, że mogę wygrać. Nie miałam żadnych wyjątkowych myśli, ale czułam się dobrze, dysponowałam dobrą formą, byłam bardzo zmobilizowana i głęboko wierzyłam, że do hotelu mogę wrócić jako mistrzyni świata, lecz bałam się myśleć w ten sposób, żeby nie zapeszyć. To bez wątpienia był mój dzień. Marzyłaś o mistrzostwie, czy raczej podchodzisz do tego pragmatycznie?
Od zawsze moim marzeniem było zdobycie tęczowej koszulki. Czuję swoją wartość. Teraz wiem, że mogę walczyć o najwyższe cele i że potrafię je osiągać. Mój cel na przyszłość to Igrzyska Olimpijskie w Londynie i walka o tęczową koszulkę w kategorii seniorskiej. Skończył się już spadochron ochronny w postaci kategorii młodzieżowej. Nie będzie pocieszania, elita jeździ inaczej. Droga do medalu wiedzie być może przez pokonanie Majki Włoszczowskiej. Jak do tego podchodzisz?
Cieszę się, że będę startować ze ścisłą światową czołówką elity. Napędzają mnie ambicja i nowe cele, zawsze trzeba stawiać sobie wysoko poprzeczkę, a wiem, że stać mnie na wiele. Co się tyczy rywalizacji wewnętrznej, jesteśmy mocno zżyte ze sobą, no i przede wszystkim jesteśmy profesjonalistkami. Wiemy, że ktoś wygrywa, ktoś przegrywa, taka jest kolej rzeczy. Myślę, że Majka, jak i Madzia, podchodzą do tego tak samo. Rywalizacji w grupie nie ma, ale współpraca i wzajemna pomoc są. Ta grupa to świetni ludzie, na których zawsze można liczyć. Kiedy zostałaś mistrzynią, otrzymałaś jakieś propozycje z innych grup?
Tak, pierwsze były po mistrzostwach w Holandii, chociaż nie traktowałam ich poważnie. Kolejne dwie były już poważne i pochodziły z dobrych ekip. Konsultowałam je z trenerem, rezygnując. Nie chcę wyjeżdżać z Polski. Tu mam doskonałe warunki, niczym nieodbiegające od tych, jakie ma światowa czołówka. Twoje rywalki już się boją, że w przyszłym roku Ola Dawidowicz będzie jeździć w elicie?
Boją się? Myślę, że to za dużo powiedziane. Na pewno zostałam zauważona podczas zawodów. Czołówka już mnie zna, bo przecież jechałam kilkanaście pucharów, startowałam na igrzyskach, nie jestem w tym gronie nowa. Zwłaszcza teraz, po zdobyciu tytułu mistrza świata. Puchary Świata były przez was traktowane treningowo, jednak udało ci się wygrać również tę klasyfikację. Plan czy przypadek?
Największy wpływ na sukces miała niewątpliwie forma, bo bez niej nic nie udałoby mi się osiągnąć. Potem doszło trochę matematyki. Faktycznie zaczęło się bez jakiegoś ciśnienia, bo początkowe starty to były przetarcia przed najważniejszymi zawodami. Potem tak wyszło, że moje miejsca, zwłaszcza kiedy wchodziłam do dziesiątki, dawały punkty w czołówce. Wspólnie z trenerem zaczęliśmy liczyć. Przełomowy był start w Kanadzie, po którym było jasne, że nawet jeśli opuścimy jeden puchar, tracąc znaczną liczbę punktów, to i tak mam szansę na zwycięstwo. Trener mówił, żebym spokojnie startowała i nie popełniła żadnego błędu, żeby nie było jakichś niespodzianek, a klasyfikacja generalna Pucharu Świata będzie moja. Startując w niej, chciałam pokazać i udowodnić sobie, że stać mnie na wysokie miejsca w elicie kobiet. Wyniki motywują.
Co jest dla Ciebie ważne podczas wyścigu? Tętno? Siła?
Pewność siebie i samopoczucie. Dla mnie ważny jest luz i pozytywna koncentracja. Nie można za bardzo chcieć, bo miałam wiele takich wyścigów, gdy bardzo się spinałam i nic nie wychodziło. Było też sporo startów, gdy byłam zbyt pewna siebie i potem czułam żal, że wyszło nie tak. Ważne jest dobre nastawienie, jak i bycie pewnym swoich możliwości. Nawet „czucie nogi” nie ma takiego znaczenia, bo jest czasami tak, że na początku noga jest „dziwna”, a potem wszystko wychodzi rewelacyjnie. Od tętna jest trener, jemu zsyłamy dane z „ręki”. Mogę powiedzieć, że mam średnie tętno na wyścigu w granicach 184–188, maksymalne chyba 204. W Australii jechałam bardzo mocno i długo w górnych granicach. Ale tam miałam i nogę, i odpowiednie samopoczucie. Co jest jeszcze ważne? Kilka dni w domu. To mnie strasznie ładuje. Przed ważnymi startami rzadko jednak mam taką możliwość. Teraz masz czas wolny i poznajemy Olę Dawidowicz tym razem jako studentkę.
Czas wolny to stwierdzenie trochę na wyrost. Mamy teraz roztrenowanie, trochę więcej czasu dla siebie, ale i bardzo dużo spotkań. Zaczęłam studia magisterskie na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu, wprawdzie tylko zaoczne, ale i tak soboty i niedziele wylatują z kalendarza. Tak więc nawet jak jestem w domu, to albo gdzieś jadę, albo właśnie wróciłam. A ja lubię być w domu, posiedzieć z najbliższymi, spotkać się ze znajomymi. Właśnie tego najbardziej mi brakuje. Po śmierci ojca miałaś rok praktycznie wyjęty z życia. Wszyscy czekali, aż się odbudujesz. Czy obecne sukcesy są dowodem na powrót do formy i czy to przeżycie było dla Ciebie dodatkową motywacją?
Świat całkiem mi się zawalił. Z tatą byłam bardzo zżyta. Był moim najwierniejszym kibicem, dawał wskazówki, był moją największą podporą. Przez długi czas nie mogłam nic robić, ani się uczyć, ani trenować. Po długiej przerwie, wsiadając na rower, znalazłam w nim odskocznię od rzeczywistości. To nie były treningi, tylko takie przejażdżki, żeby nie myśleć. Wiem, że już nigdy nie będzie tak jak było, ale nauczyłam się z tym żyć. Wiem dobrze, że tato patrzy na mnie z góry, jak startuję, jak i w życiu prywatnym czuję jego obecność. Kiedy wjeżdżałam w Australii na metę z flagą (chyba nikt tego nie wychwycił), tak samo na podium, myślałam właśnie o nim. Te wszystkie medale są dla niego. Ola wczoraj… Dossier
Imię i nazwisko: Aleksandra Dawidowicz | Data urodzenia: 4.02.1987 | Wzrost: 168 cm | Waga: 56 kg
Najważniejsze zwycięstwa: 2009 1. miejsce Mistrzostwa Świata MTB, 1. miejsce Mistrzostwa Europy MTB, 1. miejsce klasyfikacja genaralna Pucharu Świata MTB 2008 (U23) 10. miejsce Igrzyska Olimpijskie, MTB, 3. miejsce Mistrzostwa Świata MTB, 1. miejsce Mistrzostwa Polski MTB, 1. miejsce szosowe Mistrzostwa Polski, 1. miejsce górskie Mistrzostwa Polski | 2007 (U23) 1. miejsce mistrzostwa Polski MTB | 2005 (kategoria junior) 1. miejsce Puchar Świata MTB, 1. miejsce szosowe Mistrzostwa Polski, jazda indywidualna na czas, 1. miejsce szosowe Mistrzostwa Europy, jazda indywidualna na czas | 2004 (kategoria junior) 1. miejsce szosowe Mistrzostwa Polski, jazda indywidualna na czas, 1. miejsce torowe Mistrzostwa Polski | 2000 1. miejsce Mistrzostwa Polski MTB