RAJ-cza – Beskid Śląski na rowerze
Beskid Śląski wyśmienicie nadaje się na rowerowe eskapady. Zapewnia różnorodność tras, przyciąga magiczną przyrodą. Można tam jeździć tygodniami, a po rowerowych wojażach przyjemnie spędzić czas w miasteczku. Tym razem proponujemy zapuścić się trochę głębiej, w teren gorzej przygotowany turystycznie, nieco mniej znany rowerowym maniakom, ale nie mniej ciekawy krajobrazowo i na pewno wymagający technicznie. Przed nami pasma Rycerzowej, Lipowskiej i Rysianki, czyli Zachodnia część Beskidu Żywieckiego.
Bazą naszej wycieczki będzie niewielkie miasteczko leżące po drodze z Żywca do Zwardonia, w małej kotlince – Rajcza. Nie spotkamy w nim tłumu turystów wałęsających się po centrum w poszukiwaniu rozrywek charakterystycznych dla górskich kurortów, nie natkniemy się na zbyt wiele knajp i hoteli. Nie wpadniemy na pewno na bankomat (to ważna wskazówka, o której radzę pamiętać, bo najbliższy automat wydający gotówkę znajdziecie w Żywcu). Po co więc tam w ogóle jechać ? W jednym celu – aby odpocząć i wybrać się w góry, oczywiście na rowerze. Miasteczko, choć z na pozór ubogą bazą turystyczną, już na pierwszy rzut oka wydaje się sympatyczne. Swoje braki rekompensuje malowniczym położeniem, ciszą i spokojem małej mieściny. Sielski klimat zapewnia relaks i swobodę. Przyjemni mieszkańcy, kilka knajpek, sklep spożywczy. To, co dla nas najważniejsze, znajdziemy jednak oczywiście na szlaku. Beskid Żywiecki to najwyższe góry w okolicy. Rozciągają się od Zwardonia po Korbielów. Najwyższymi szczytami są: Pilsko (1557 m n.p.m.), Lipowska (1324 m n.p.m.) i Wielka Rycerzowa (1226 m n.p.m.). Jak mówią cyfry, a cyfry nie kłamią, teren jest wymagający. Grzbiety górskie są bardziej strome niż w Beskidzie Śląskim, różnice wysokości również nie należą do najmniejszych. Trzeba wykazać się dobrym przygotowaniem kondycyjnym. Dobra technika jazdy na rowerze też się przyda. Góry wokół Rajczy są dość odludne i dzikie, tym bardziej zachęcają do eksploracji i długich wycieczek. Podłoże w tej okolicy jest stabilne, poruszać będziemy się po twardej kamienistej nawierzchni, wystających korzeniach i ubitych ścieżkach. Można się natknąć na trudne odcinki wymagające dużego doświadczenia, a w kilku przypadkach zejścia z roweru. Będziemy jechać wąskimi trawersami i górskimi ścieżkami. Większość tras prowadzi przez lasy. Na szczytach grzbietów wyjedziemy na wiele miejsc widokowych. Szerokie polany i hale będą stałym elementem krajobrazu, a roztaczające się z nich widoki uprzyjemnią wycieczki. Teren nie będzie zbytnio falował. Czekają nas długie podjazdy i długie zjazdy o różnym nachyleniu. W okolicach Rajczy pojawiają się już szlaki oznakowane jako typowo rowerowe. To znaczy, że coraz więcej tu amatorów dwóch kółek i że góry nie są takie nieprzystępne. Podczas wycieczek w przeważającej części będziemy korzystać z wytyczonych szlaków, czasem porzucając je, czasem wracając na nie po kilku kilometrach. W ten sposób można ułatwić sobie wyprawę, omijając nieprzejezdny odcinek. Jednak możliwości modyfikacji tras w trakcie wycieczki są małe. Lepiej trzymać się pierwotnie wytyczonej drogi i nie ryzykować błądzenia. Nieprzemyślane zmiany w połączeniu z trudnym terenem mogą okazać się mało korzystne. Turystów pieszych spotkamy o wiele mniej niż w sąsiednim Beskidzie Śląskim, ale na zjazdach tradycyjnie należy pamiętać o piechurach. Ewentualne ubytki w prowiancie można uzupełniać w schroniskach pojawiających się na trasie wycieczki na każdej większej górze.Gastronomia i spanie
Jeśli chodzi o nocleg, znajdzie się bez problemu kilka kwater, w samej Rajczy czy w sąsiednich Ujsołach. Przed wyjazdem warto odwiedzić strony internetowe. Na wypad rowerowy polecam hotel Poczty Polskiej na ul. Parkowej, obok Straży Pożarnej. Zwykły i tani. Pokoje dwuosobowe z tarasami, a ubłocone rowery nikomu niestraszne. Łazienki na korytarzach, do dyspozycji kuchnia. Ceny około 20 zł. Gastronomia w okolicy jest raczej na słabym poziomie. Znajdziemy wprawdzie kilka knajpek, ale w trakcie wycieczki warto skorzystać z gastronomicznej oferty schronisk. Ceny trochę wyższe, ale karmią dobrze. Posiłek na trasie i w takich „okolicznościach przyrody” lepiej smakuje.
Kiedy się tam wybrać
W całych Beskidach można jeździć od końca kwietnia. Otwarcie sezonu to pierwszy majowy weekend. W wyższych i bardziej osłoniętych partiach gór leży jeszcze miejscami śnieg, ale większość tras jest przejezdna i sucha. Ostatni bikerzy pojawiają się w tych stronach późną jesienią aż do pierwszych opadów śniegu.
Mapy
Beskid Śląski i Żywiecki, 1:75 000, Polskie Przedsiębiorstwo Wydawnictw Kartograficznych; Beskid Śląski, Beskid Żywiecki, 1:50 000 Wydawnictwo Compass.
Trasy
Wokół Lipowskiej
(Rajcza-Ujsoły-Rysianka-Martoszka-Żabnica, Skałka-Hala Boracza-Boraczy Wierch-Rajcza) Wycieczka jest trudna, a miejscami bardzo trudna. Pięćdziesiąt kilometrów to niezbyt duży dystans, ale w tym przypadku okazał się w sam raz na jednodniową eskapadę. Wycieczka charakteryzuje się dużą liczbą podjazdów o różnym stopniu trudności. Trasa przeznaczona jest dla osób doświadczonych. Wymaga dużego wysiłku fizycznego i nienagannej techniki. Teren zbytnio nie faluje. Jak już się zacznie, podjazd ciągnie się przez kilkanaście kilometrów. Mimo to jazda nie jest monotonna. Wiele radości dostarczają długie i trudne zjazdy.
Można się wyszaleć.
Wycieczkę zaczynamy w centrum Rajczy. Asfaltową drogą jedziemy w kierunku miejscowości Ujsoły. Tam skręcamy na Złatną. Cały czas asfaltem, droga wznosi się lekko. Dobra rozgrzewka przed wjazdem we właściwy teren. W Złatnej odbijamy w lewo, zgodnie z niebieskim szlakiem. Kończy się asfalt, zaczyna typowa beskidzka droga. Teren wznosi się coraz bardziej, nie sprawiając jednak trudności. Rozpoczynamy kilkunastokilometrowy podjazd do schroniska na Rysiance. Cały czas trzymamy się niebieskiego szlaku. Podjazd jest długi, ale o różnym nachyleniu i bardzo urozmaicony. Początkowo poruszamy się bitą drogą, jadąc przez las. Podłoże twarde i stabilne. Przed nami kilka odcinków bardziej stromych. Trzeba się wspiąć. Nie należy się zniechęcać, później będzie już łatwiej. Droga staje się bardziej płaska, choć prowadzi ciągle pod górę. Teraz można odpocząć i złapać odpowiedni rytm. Pojawiają się luźne kamienie, ale w rozsądnych ilościach. Pierwsza polanka przypomina, że jesteśmy w malowniczym terenie. W oddali prężą sie kolejne grzbiety górskie. Przy ładnej, słonecznej pogodzie taka perspektywa wygląda imponująco. Trzymając się niebieskiego szlaku, kierujemy się dalej. Teraz jedziemy trawersem metrowej szerokości. To jeden z najprzyjemniejszych odcinków. Droga wije się po zboczu, przejeżdżamy przez strumienie i drewniane kładki. Teren po prawej stronie stromo opada, po lewej wznosi się ostro. Otaczają nas wysokie drzewa. Krajobraz jak z Kolumbii Brytyjskiej. Jest coraz bardziej płasko, jazda nabiera tempa. Porzucamy niebieski szlak prowadzący na Lipowską. Teraz jedziemy przez las wąską ścieżką, trochę na orientację. Przed nami roztaczają się kolejne widoki, aż wreszcie wyjeżdżamy pod schroniskiem na Rysiance. Teraz jeszcze tylko krótki podjazd i dotrzemy do szczytu. Schronisko jest bardzo przyjemne, dobrze utrzymane. Można nawet skorzystać z prysznica. My jednak nie damy się skusić i po małym posiłku jedziemy wreszcie w dół, czerwonym szlakiem. Zjazd i tak aż do samej Żabnicy-Skałki. Najpierw jedziemy wąską dróżką wśród kamieni, potem wyjeżdżamy na szeroki grzbiet – Halę Rysianki. Fantastyczny widok i ciągle w dół. Humory się poprawiają. Szlak czerwony skręca i wpada w las, my z nim. Zaczyna się odcinek Enduro. Duże kamienie, korzenie, stromo. Nie będzie łatwo, ale da się jechać. To fragment dla wirtuozów jazdy technicznej. Powoli, pewnie trzymając kierownicę i odpowiednio balansując ciałem, posuwamy się naprzód. Tylko w jednym miejscu należy zsiąść z roweru i pieszo pokonać dwuipółmetrowy uskok. Pamiątkowa fotka i znów mkniemy w dół. Nawierzchnia trochę się poprawia, kończą się kamienie, można jechać szybciej. Adrenalina powoduje, że zmęczenie mija. Docieramy do drogi biegnącej przez las. Tu żegnamy się z czerwonym szlakiem i mkniemy w lewo. Cały czas w dół, aż do miejsca, gdzie spotkamy czarny szlak. Końcówka jest spokojna i równa, można odpocząć po wyczerpującym zjeździe. Docierając do Żabnicy-Skałki, skręcamy z lewo i przecinamy asfalt. Jedziemy prosto i rozpoczynamy podjazd na Halę Boraczą. Szeroka, twarda droga wije się pod górę. Trzymamy się jej, bo jest wystarczająco ciężko. Tym razem lepiej podjechać asfaltem. Docieramy do hali. Ten odcinek porządnie da nam w kość. Po lewej widać schronisko, można trochę odsapnąć. Mamy za sobą 32 km, czyli większość trasy. Teraz czeka nas jeszcze trudny, techniczny podjazd pod Lipowską. Samego szczytu nie będziemy zdobywać, ale wdrapiemy się na blisko 1320 m n.p.m. Brzmi nieźle. Początek podjazdu jest dosyć stromy, potem robimy zwrot w lewo i zaczynamy poruszać się trawersem. Najpierw dość szerokim, później coraz węższym. Im wyżej, tym więcej kamieni i korzeni. Tym razem ścieżka faluje. To zdecydowanie poprawia nastrój. Odcinek nie jest stromy, ale techniczny. Pod koniec podjazdu jest naprawdę nierówno. Kamienie coraz większe i coraz więcej luźnego materiału. Aby nie tracić niepotrzebnie nerwów, warto podprowadzić rower. Przed szczytem nawierzchnia się poprawia. Wyjeżdżamy z lasu na małą polanę. Na tę chwilę czekaliśmy od czasu, kiedy zmęczenie dało znać o sobie. Ostatni odcinek wyprawy to zjazd do Rajczy. Skręcamy w prawo i zjeżdżamy żółtym szlakiem w kierunku Boraczego Wierchu. Coraz szybciej. Najpierw droga biegnie grzbietem przez polanę i las, później lekko się wznosi. W pełnym pędzie mijamy las i dalej grzbietem mkniemy w dół. Co za frajda, poziom adrenaliny wzrasta, prędkość też. Docieramy do zabudowań, siejąc postrach wśród mieszkańców. Pędzimy co sił, zostawiając za sobą tumany kurzu. Jeszcze kilka zakrętów i już jesteśmy na dole. Warto było wdrapać się wysoko, aby zakończyć dzień takim zjazdem. I znów to uczucie niedosytu. Może jeszcze, może jutro. Asfaltem dojedziemy do głównej drogi, która zaprowadzi nas do centrum Rajczy. Koniec trasy.
Mała pętla na Rycerzową
(Rajcza-Hutyrów-Młada Hora-Rycerzowa Mała-Wiertalówka-Kotarz-Muńcół -Ujsoły-Rajcza) Wycieczka trudna, choć łatwiejsza i krótsza od poprzedniej. Tym razem również czekają nas mozolne podjazdy i odcinki trudne technicznie, szczególnie zjazdy. Polecam ją osobom zaprawionym w rowerowych wojażach, które mogą wykazać się nienaganną techniką jazdy, jak również dobrym przygotowaniem kondycyjnym. Tutaj mogą się sprawdzić. Startujemy z centrum, dalej powoli i ospale suniemy asfaltową drogą w kierunku Zwardonia. Wypatrujemy czerwonego szlaku. Powinien pojawić się z lewej strony i wciągnąć nas głębiej w knieje. Jest! Skręcamy. Parę metrów asfaltu, dalej właściwa, twarda, beskidzka droga. Ponownie pojawiają się znaki mówiące o tym, że poruszamy się drogą rowerową. W porządku, jesteśmy więc na właściwym miejscu. Zaczyna się podjazd. Po wczorajszej wycieczce nikt nie ma złudzeń. Trzeba mocno kręcić. Dzisiejsza trasa będzie o wiele krótsza i łatwiejsza od poprzedniej, ale miejscami na pewno da w kość. Teren będzie na przemian wspinał się i opadał. Początek jednak wydaje się dziwnie znajomy, pod górę. Najważniejsze, aby wjechać na pierwszy wierzchołek, Hutyrów (744 m n.p.m.). Cały czas podjeżdżamy leśną drogą osłonięci cieniem drzew. Nawierzchnia przyzwoita, trochę luźnych kamieni. Teren powoli staje się płaski, ale za chwilę zaskakuje kolejnym odcinkiem, który pokonamy wyłącznie na najbardziej miękkim przełożeniu. Kończymy podjazd. Teraz lekko w dół i odsłoniętym grzbietem suniemy w kierunku Mładej Hory. Po lewej stronie rozciąga się wspaniała panorama Beskidu Żywieckiego. Przy ładnej i słonecznej pogodzie widok jest naprawdę imponujący. Po drodze zaliczymy jeszcze jedną wspinaczkę na jakieś 800 m n.p.m. Wreszcie łagodnie opadającą drogą docieramy do schroniska Chyż u Bacy. Mała, ale przyjemna chatka. Można uzupełnić bidony. Na liczniku zaledwie 9 km, więc nie ma co przesadzać z odpoczynkiem. Kręcimy dalej. Z wioski wyjeżdżamy czerwonym szlakiem i wpadamy w las. Rozwidlenie. Droga, którą prowadzi dalej czerwony szlak, nie wygląda zachęcająco. Nie szkodzi, zostawiamy szlak i jedziemy prosto (wybierając trasę intuicyjnie). Droga lekko się wznosi, więc jedzie się przyjemnie. Według mapy powinniśmy zawinąć szerszym łukiem i po paru kilometrach powrócić na czerwony szlak. Jedziemy leśnym duktem rozjeżdżonym przez ciężki sprzęt leśników. To sprawia, że odcinek robi się trudniejszy technicznie. Zaczyna się zabawa z utrzymaniem równowagi, pokonaniem luźnych kamieni i błota. Z lasu wyjeżdżamy na polanę. Tu podłączamy się pod znajomy nam czerwony szlak. Plan powiódł się. Jedziemy w kierunku Rycerzowej Małej. W pewnym momencie możemy odbić w lewo i wąską ścieżką, a później szeroką polaną, dotrzeć do hali pod wspomnianym szczytem. To wariant dla tych, którzy mają pełne bidony i nie mogą doczekać się zjazdów. Jeśli nie ma pośpiechu, warto odwiedzić Bacówkę na Rycerzowej. To tylko parę metrów w górę. Tak czy inaczej, jadąc w dół, przesiadamy się na szlak zielony. Będzie nam on towarzyszył już do końca wycieczki. Nareszcie dłuższy zjazd. Suniemy odkrytym grzbietem. Wokół fantastyczne widoki w złotych kolorach jesieni. Wpadamy w las, przed nami mały podjazd na Wiertalówkę i znów w dół do przełęczy Kotarz. Teraz trasa faluje. Różnice wysokości nie są duże i pozwalają na dosyć równą jazdę. Poruszamy się grzbietami, trochę w dół i w górę. Podłoże jest równe i zachęca do szybkiej jazdy. Pojawiają się dwa techniczne i strome fragmenty, dodając odrobinę pikanterii, podnosząc poziom adrenaliny. Finałowy zjazd ciągle przed nami. Mijamy szczyt Kotarz i wdrapujemy się na Muńcuł. Teraz warto przystanąć, zregenerować siły i trochę opuścić siodełka. Przed nami 5-kilometrowy zjazd do samego asfaltu. Jeśli lubicie ostre trasy, tę warto zaliczyć (jeśli nie lubicie, odcinek można przejechać spokojnie, bez skoków i lotów). Najpierw spokojny dojazd, coraz szybciej i w las. Jedziemy 56 km/h, podróż urozmaicają korzenie, duże kamienie i powalone drzewa. Nieźle trzęsie. Cały czas przez las. To nie przelewki, trzeba bardzo uważać. W połowie dystansu wypadamy na polankę. Lekko wznoszący się teren wyhamowuje prędkość. Stojąc na pedałach, można rozprostować kości. Ale nie na długo. Ponownie wjeżdżamy w las i suniemy w dół. Pod koniec ręce w łokciach same się uginają. No cóż, trzeba na siłowni potrenować mięsnie rąk, a w sklepie kupić fulla. Docieramy do asfaltowej drogi. Jesteśmy w Ujsołach. Na skrzyżowaniu skręcamy w lewo, kierując się w stronę Rajczy. Po kilkunastu minutach docieramy do centrum. Koniec trasy. Koniec weekendu.