Rowerowe wołanie na puszczy
Tym razem coś naprawdę uniwersalnego. Teren w zasadzie płaski, ale interesujący, dziki i rozległy. Wymaga dobrej kondycji, bo dystanse mogą być długie, i dobrej orientacji w terenie, bo w takiej głuszy łatwo się zgubić. Znakomicie nadaje się na weekendowe przejażdżki, jak i na intensywne, interwałowe treningi. Przed nami, w całej swej okazałości, największy park krajobrazowy w Polsce – Puszcza Kampinoska.
Złośliwi powiedzą, że to najlepsze, co może zaoferować Warszawa… Ja powiem, że to na pewno jedna z ciekawszych propozycji wypoczynku. Mieszkańcy grodu Warsa i Sawy są najlepszym dowodem powodzenia tej odskoczni od miejskiego gwaru, tłoku i pośpiechu, cieszącej się popularnością zarówno wśród spacerowiczów, jak i osób preferujących czynny wypoczynek. Puszcza Kampinoska z pewnością jest doceniana, świadczy o tym liczba indywidualnych turystów odwiedzających leśne ostępy, jak również zorganizowanych grup przemierzających dziesiątki kilometrów urozmaiconych szlaków turystycznych. Wielu pokonuje wytyczone szlaki pieszo, z mapą i plecakiem, inni lekkim truchtem, ale sporo osób kręci też na dwóch kółkach. Okolice docenili organizatorzy cyklu Bike Maraton. Właśnie tu rozegrał się pierwszy wyścig tegorocznej edycji. Puszcza została więc trwale naznaczona jako teren rowerowy. Aby pojeździć po Kampinosie, nie trzeba dysponować super maszyną. Wystarczy poprawny góral lub rower trekkingowy. Nie znajdziemy tu karkołomnych i szybkich zjazdów ani wyciskających pot długich podjazdów. Kampinos to beletrystyka wśród obowiązkowej lektury rowerowych miejsc. Można się tu przygotować do sezonu rowerowego, wykręcić kilometry wiosną, latem i jesienią, jak też wybrać się na przyjemną przejażdżkę w sympatycznym towarzystwie, delektując się otaczająca nas przyrodą. Kampinos zajmuje około 35 tys. ha lasów i łąk leżących w dawnej pradolinie Wisły. Dlatego też większość terenu zajmują piaski wydmowe i rzeczne. Ta informacja nie pozostaje bez znaczenia dla bikerów. Kopny piach występuje sporadycznie, ale miejscami jedzie się ciężej. Poza tym poruszać się będziemy drogami leśnymi mniej lub bardziej ubitymi i zarośniętymi. W drogę !Kiedy należy się wybrać?
Po Puszczy Kampinoskiej można jeździć cały rok. Teren jest płaski, w większości zajmują go piaski wydmowe i rzeczne, więc nawet po dużej ulewie woda szybko wsiąka w grunt. Jedynym utrudnieniem może być kopny śnieg w zimie, ale to się raczej rzadko zdarza. Najciekawiej Kampinos wygląda oczywiście jesienią, kiedy mieni się kolorami, ale przyjemnie jest cały rok.
Gastronomia i spanie
Baza noclegowa jest uboga. Wycieczka na więcej niż dzień związana jest z szukaniem noclegu w Warszawie. Jeśli chodzi zaś o gastronomię, na trasie można spotkać małe sklepy w mijanych wioskach. Z prowiantem nie powinno więc być kłopotu. Lepiej jednak przygotować „wyprawkę” w domu. Nigdy nie wiadomo, czy właściciel sklepu nie zrobił sobie właśnie wakacji.
Mapy
Najlepsza mapa to Kampinoski Park Narodowy w skali 1:50 000, wydana przez Polskie Przedsiębiorstwo Wydawnictw Kartograficznych. Mapa jest bardzo dokładna i czytelna. Obejmuje obszar całego parku wraz z zaznaczonymi szlakami i leśnymi ścieżkami. To bardzo przydatne, bo w wiadomy sposób można sobie skrócić bądź po prostu zmienić trasę.
Którędy jeździć?
Patrząc na mapę, wydaje się, że po tym terenie można jeździć bez końca. Jest naprawdę rozległy. Bez problemu można wykręcić 120 km na liczniku i więcej. Proponuję jednak wycieczkę w wersji uniwersalnej, krótszej i dłuższej (można je również połączyć w jedną). Truskaw to miejsce startu, jedno z wielu, gdzie można podjechać samochodem z miasta i przesiąść się na rower. Auto lepiej zostawić gdzieś w osiedlach ludzkich, niż na pustym parkingu w lesie. Z tego miejsca możemy wyruszyć szlakiem żółtym w kierunku Zaborowa Leśnego. Poza Truskawem miejscem godnym polecenia na parking jest pętla autobusowa przy szpitalu w Dziekanowie Leśnym. Dla tych, którzy chcieliby rozpoznać zachodnią część puszczy, dobrym miejscem na start będzie miejscowość Kampinos, od strony drogi z Warszawy na Łowicz.
Truskawkowa pętla
Samochód zaparkowaliśmy we wsi Truskaw. W dobrym humorze wysiedliśmy z auta, a tu niespodzianka. Słońce schowało się za ciemnymi chmurami. Będzie lało! Nic mnie tak nie wyprowadza z równowagi jak nieoczekiwana zmiana planów podyktowana przez niezależne czynniki zewnętrzne. Deszcz… itp. To zawsze może pokrzyżować szyki. Tym razem również nie wyglądało obiecująco. Pozostawiliśmy sobie odrobinę optymizmu, a chęć jazdy przekonała nas do wyjęcia i skręcenia rumaków. Wmówiliśmy sobie, że padać na pewno nie będzie. Zwarci i gotowi, wyposażeni dodatkowo w ortaliony, ruszyliśmy żółtym szlakiem w knieję w kierunku Zaborowa Leśnego. Początek okazał się zdumiewająco znajomy. Zwykła leśna droga wszędzie wygląda podobnie. Tak docieramy do pierwszego rozwidlenia. Twarda ubita droga zamienia się w miękką, piaszczystą, kręci się więc trochę trudniej. Porzucamy żółty szlak i przesiadamy się na zielony. Teraz czeka nas trochę urozmaicenia, bo wjeżdżamy w podmokły teren. Po bokach widać różne cieki wodne, głębsze i płytsze sadzawki. Coś podpowiada mi, że na sucho to się nie skończy. W tej właśnie chwili przejeżdżam przez pierwszy strumień, mokro! Kręcimy dalej, pokonując kolejne przeszkody wodne i drewniane mostki. Po chwili wjeżdżamy w las, zostawiając za sobą bagna i podmokłe łąki. Na najbliższym rozwidleniu skręcamy w prawo i jedziemy dalej, trzymając się zielonego. Znów piach i pierwsza górka. Wszyscy ochoczo nacisnęli na pedały. Teren puszczy jest zdecydowanie płaski, ale tu i ówdzie zdarzają się zarośnięte wydmy, które urozmaicają teren i wycieczki. Górka okazała się nieduża, ale podjazd niełatwy z powodu piaszczystego podłoża. Ale co to dla wytrawnych bikerów. Rzut oka na mapę, i w drogę. Na liczniku dopiero koło 10 km, a wydaje się jakby więcej. Jedziemy! Cały czas trzymamy się zielonej kreski na oznaczeniach. Droga znów jest twarda, można jechać trochę szybciej, choć tak naprawdę okolica eliminuje wszelkie napięcie i skłania raczej do konwersacji podczas jazdy niż do ścigania. I dobrze, wszak przyjechaliśmy tu na relaks. W dobrym humorze docieramy do szosy asfaltowej i do pierwszego punktu gastronomicznego na trasie dzisiejszej eskapady. Jeśli ktoś czegoś zapomniał, tu może uzupełnić braki. Dalej najprawdopodobniej nie będzie już takich okazji. Mijamy drogę i dalej trzymamy się zielonego. Poruszamy się skrajem lasu. Po prawej stronie rozciągają się łąki i pojedyncze zabudowania. Dla urozmaicenia monotonnej trochę dla nas drogi wjeżdżamy w las, wywijając kółka między drzewami. Trochę szaleństwa, bo teren w lesie okazał się nieco ciekawiej ukształtowany. Jazda po mchu i leżących gałęziach wprawia nas w zupełnie inny nastrój, ale obawa prze utratą tylnej przerzutki sprowadza na właściwą drogę. Po chwili trasa prowadzi w las. Znów pojawiają się małe wydmy, teren zaczyna lekko falować, więc jedzie się ciekawiej. Po kilku kilometrach docieramy do rozwidlenia szlaków zielonego i czerwonego. Tu możemy wybrać wariant dłuższy i krótszy naszej wycieczki. Jeśli czujemy się na siłach, by przejechać około 60 km, powinniśmy skierować się prosto do wsi Górki. Tam czerwonym szlakiem, najpierw asfaltem, przez pola do Dembowskich Gór. Dalej żółtym szlakiem do miejscowości Granica obok muzeum KPN. Następnie zmieniamy kolor żółty na niebieski i kręcimy do Zamczyska. Możemy tu dotrzeć znacznie szybciej, wybierając wariant krótszy. Na rozwidleniu szlaków zielonego i czerwonego odbijamy w lewo, czerwonym. Wąską ścieżynką wjeżdżamy w zarośla. Pokonujemy ten odcinek po leżących pniach drzew, na szczęście małych rozmiarów. Docieramy do skrzyżowania szlaków. W tym miejscu spotykają się drogi dużej i małej pętli. Kręcimy dalej, na liczniku dopiero 23 km (zakładając jazdę małą pętlą), a nam wydaje się, jakbyśmy tu już jeździli kilka godzin. Tym mocniej naciskamy na pedały, bo ten sielski krajobraz trochę nas rozleniwił. Stajemy. Wydaje się, jakbyśmy jeździli już pół dnia, a to dopiero 24 km. Chwila relaksu i jedziemy dalej. Poruszamy się grzbietem wydm. Po prawej teren opada, ginąc trochę w podmokłych trawach. To okolica tzw. Kanału Olszowickiego, małego cieku wodnego, ale nazwa brzmi szumnie. Teraz droga robi się naprawdę urozmaicona. Po chwili jedziemy po zboczu dość wysokiej wydmy. Trasa wije się między drzewami, jedziemy trochę szybciej, to w dół, to w górę (oczywiście wszystko w mikroskali). Docieramy do rozwidlenia, odbijamy w lewo lekko pod górę, ale mocno po piachu, cały czas czerwonym szlakiem. Wjeżdżamy w obszar tzw. Dużej Góry. Teren rzeczywiście bardziej się piętrzy, a trasa faluje to w dół, to w górę. Nawierzchnia raczej twarda, więc jedziemy jak po sznurku. Wreszcie docieramy do znanych już okolic. Droga asfaltowa na Nowy Dwór Mazowiecki, parking, gastronomia. Można chwilę odsapnąć, przekąsić coś ciepłego i ewentualnie schronić się przed deszczem. Psst, na razie nie spadła ani jedna kropla, więc ruszamy dalej. Teraz będziemy jechać w stronę miejscowości Truskaw, ale zupełnie innym szlakiem. Cały czas będziemy trzymać się czerwonego szlaku. Przecinamy asfalt i odbijamy w lewo, kierując się czerwonymi oznaczeniami. Poruszamy się skrajem lasu, po lewej stronie rozciągają się łąki i zabudowania gospodarskie. Widoki czasami są naprawdę urzekające. Sielanka i spokój wiejskich krajobrazów. Trudno uwierzyć, że tuż, tuż leży jedna z największych aglomeracji w tym kraju. Znów pojawiają się wydmy. Dla urozmaicenia poruszamy się wąską ścieżką biegnącą wzdłuż drogi. Trasa wije się między drzewami, to opada, to wznosi się lekko. Dokręcamy trochę. Takie klimaty sprzyjają ściganiu się między konarami. Jazda od razu staje się bardziej dynamiczna. Od razu ktoś wyrwał do przodu, a nikt nie lubi być ostatni i wlec się gdzieś z tyłu. Zostawiamy po lewej stronie Wiersze i Truskawkę. Małe osady, nic wielkiego, kilka domów. To nie przeszkodziło mi kiedyś w tym samym miejscu wjechać na przechodzącego łosia. Stanąłem wówczas jak wryty. Podczas wycieczek często widzę przebiegające drogą zwierzęta, sarny, dziki… ale łosia bym się nie spodziewał. Choć to w końcu symbol Puszczy Kampinoskiej. Osobnik szybko schronił się w pobliskich drzewach i odwrócił w moją stronę. Staliśmy tak dłuższą chwilę, bo łoś wyglądał naprawdę imponująco. Ale wracajmy do wycieczki. Po jakichś 10 km docieramy do rozwidlenia szlaków. Możemy skręcić w prawo i czarnym dojechać do miejscowości Truskaw, tam, gdzie zaparkowaliśmy samochody, lub odbić w lewo i przedłużyć sobie wycieczkę. Skręcamy w prawo. Docieramy do samochodów. Mimo obaw podczas całej wycieczki nie spadła ani jedna kropla wody, kolejny raz się udało!
Leśna pętelka
Druga trasa dobra jest na krótką wycieczkę dla osób, które chcą trochę popedałowć po lesie bez specjalnego pośpiechu lub dla tych, którzy zaczęli swoją przygodę z góralem, ale nie wiedzą, na ile wystarczy im sił i samozaparcia. Dla odmiany samochód zostawiamy w Dziekanowie Leśnym (istnieje również możliwość startu z poprzednio opisanego miejsca). Trzymamy się czerwonego szlaku, który poprowadzi nas do Cmentarza Palmiry. Na rozwidleniu szlaków odbijamy w prawo. Zielonym, który biegnie z lewej, będziemy wracać. Droga prowadzi nas w głąb lasu. Jest płasko i przyjemnie. Zbliżamy się do skraju lasu. Po prawej stronie mijamy Sadową i Sodówkę. Droga zmienia się w wąską ścieżkę i będzie nas prowadzić przez podmokłe łąki. Ten odcinek często jest zryty końskimi kopytami, więc jedzie się jak po pralce. Mimo tej niedogodności odcinek wydaje się urokliwy. Sprawia wrażenie dzikiego i zapomnianego miejsca. Dalej rozwidlenie, nawierzchnia poprawia się znacznie. Skręcamy w prawo. Znów poruszamy się twardą, leśną drogą, mijamy mostek i dalej prosto. Pojawia się piach, ale można go przejechać, poruszając się skrajem drogi. Tam leśna ściółka nie pozwoli nam się zakopać. Teren lekko się wznosi. To okolice Białej Góry. Teraz w dół, ale piach nie pozwala się rozpędzić. Ścieżka zawija najpierw w prawo, następnie w lewo. W końcu docieramy do drogi palmirskiej. Skręcamy w lewo. Po kocich łbach kręcimy pod górę. Cmentarz zostawiamy w tyle, po prawej stronie. Czerwony szlak skręca w las, pozostajemy na drodze i przez chwilę jedziemy bez wskazań, wypatrując tabliczki z zieloną kreską. Jest! Teraz przez chwilę będziemy trzymać się zielonego szlaku. Droga opada, nawierzchnia bez zmian. Dalej jedziemy prosto, kamienie przechodzą w bitą, ziemną drogę. Wszystko dobrze do momentu, gdy nie minie nas kilka samochodów. W piękny słoneczny dzień tumany kurzu sprawiają, że prawie nic nie widać. Na szczęście szlak zielony odbija w lewo w las, a my z nim. Znów przyjemnie, śpiew ptaków zamiast klekotu silnika. Trasa faluje, więc można trochę przyspieszyć. Po 3 km mijamy wiatę turystyczną, pozostawiamy szlak, który skręca w lewo. My kręcimy prosto do Sierakowa. Tu sklep spożywczy, często otwarty również w niedzielę. Można uzupełnić płyny. Z osady wyjeżdżamy bitą drogą, prosto, czarnym szlakiem. Wjeżdżamy w las. Po lewej stronie widać w oddali podmokłe łąki Sierakowskie. My zaś na razie suchą nogą mkniemy do rozwidlenia, aby „przesiąść sią” na żółty szlak. Po 1,5 km skręcamy w prawo, znów podążając za zielonym oznakowaniem. Teraz czeka nas przejazd przez podmokły teren. Nie będzie żle, ale tu i ówdzie możemy zamoczyć koło. Jadąc przez takie odcinki mam wrażenie, że jestem gdzieś w głuszy roztoczańskich lasów, z dala od cywilizacji. A tu, tuż za koronami drzew, Łomianki, Warszawa. Mimo wszystko warto się czasem zapomnieć i dać ponieść wyobraźni. Docieramy do kolejnej wiaty turystycznej. Miejsce znane. Tu łaczą się dwa szlaki – czerwony i zielony. Za chwilę dojedziemy do pętli autobusowej. Na dzisiaj koniec.