Spełnione marzenie Hermidy
Jose Hermida zdobył upragniony tytuł mistrza świata. Zwyciężając na arcytrudnej trasie na Mont St. Anne, potwierdził, że wciąż jest jedną z najważniejszych postaci współczesnego XC
Tekst: Borys Aleksy, Zdjęcia: Multivan Merida Biking Team, Michał Kuczyński
Zwycięstwo w MŚ zawodnika tej klasy może wydawać się oczywiste. Dlatego o to, kiedy zdobędzie tytuł, Hermida pytany był w swej karierze wielokrotnie. W zbiorze trofeów wciąż jednak brakowało tęczowej koszulki. Tym głębsze było wzruszenie Hiszpana, gdy z rowerem uniesionym nad głową przekraczał metę MŚ w Mont St. Anne. O emocjach towarzyszących tamtym chwilom oraz wyzwaniach czekających na niego w nowym sezonie Jose opowiadał nam w lutym podczas obozu prasowego Teamu Merida. Zaczęło się nieciekawie, kraksą na samym początku wyścigu… Tak, zdarzyła się już czterysta metrów po starcie. Nic mi się nie stało, ale straciłem pozycję. Szczerze mówiąc, pomyślałem wtedy – „Cholera, kolejne mistrzostwa z problemami!”. Ale udało mi się na szczęście powrócić do czołówki, a potem zostać w dwuosobowej czołówce z Jaroslavem Kulhavym. Który moment wyścigu najbardziej utkwił Ci w pamięci? Ten, w którym zaatakowałem Kulhavego. Nie tylko dlatego, że to zadecydowało o zwycięstwie, mam raczej na myśli uczucie, które mi wtedy towarzyszyło. Wiedziałem, że jadę na 110%, na każdym zakręcie, zjeździe, dawałem z siebie wszystko. Wspaniała rzecz. Czy czułeś duży stres, wiedząc, że grupa pościgowa jest blisko? Nie, byłem zupełnie wyluzowany. Jechało mi się naprawdę dobrze, wiedziałem, jaki zapas muszę mieć, by dojechać na pierwszym miejscu. Gdy go wypracowałem, wiara w zwycięstwo rosła. Broniący tytułu Nino Schurter dwa razy złapał gumę. Ty przejechałeś wyścig bez większych problemów? Tak, miałem dużo szczęścia, bo problemy techniczne wyeliminowały Nino, a myślę, że był najsilniejszym zawodnikiem w tym wyścigu. Ja też czułem się bardzo pewnie i sądzę, że gdyby on nie złapał gumy, razem kończylibyśmy ostatnią rundę. Gdyby tak było, musiałbym zrobić wszystko, by nie dopuścić do sprintu przed metą, bo Nino potrafi bardzo mocno finiszować. MŚ zostały rozegrane jako ostatnia impreza sezonu. Wygląda na to, że pasował Ci tak późny termin? Nie był to dla mnie żaden problem. Miałem bardzo dobrą pierwszą część sezonu, później odpoczywałem w sierpniu i we wrześniu osiągnąłem drugi szczyt formy. W gorszej sytuacji byli na pewno moi konkurenci, którzy do końca walczyli o punkty Pucharu Świata i na mistrzostwach mogli być już zmęczeni. Co działo się w Twojej głowie, gdy przekraczałeś linię mety? To była chwila wielkiego wzruszenia. Myślę, że było to widać. Zwykle robię swój mały show, wygłupiam się, a tam po prostu powoli podniosłem rower. Później razem z Ralphem rozpłakaliśmy się na konferencji prasowej… To zwycięstwo było uwieńczeniem długiej drogi, całej Twojej kariery. Można by pomyśleć, że utrzymanie odpowiedniego poziomu zaangażowania i motywacji było samo w sobie wyzwaniem? Nie, w żadnym wypadku. Ja kocham ten sport. Jazda na rowerze sprawia mi taką samą radość jak dziesięć lat temu. Dlatego motywacja przychodzi sama. Zdobycie koszulki jest dowodem tego, jak silna jest moja pasja. Jesteś zawodnikiem z długim stażem, do mistrzostw świata przygotowywałeś się wielokrotnie. Czy w sezonie 2010 wprowadziłeś do treningu jakieś elementy, które pozwoliły Ci uzyskać największy sukces w karierze? To prawda, że trenuję od dawna. Z trenerem Kimem Fortezą współpracuję od 16 lat. Tak naprawdę co roku coś zmieniamy, by sprostać zmieniającej się rzeczywistości. Zmieniają się przeciwnicy, trasy itd. Podobnie było w minionym sezonie, ale to szczegóły, trudno opisać je w kilku słowach. Gdy rozmawialiśmy przed dwoma laty, wybierałeś się właśnie na Cape Epic, traktując to jako eksperyment. Od tego czasu startujesz w tym wyścigu co roku… Tak, Cape Epic stał się dla mnie ważnym, stałym elementem przygotowań. Zawsze po starcie w nim mam bardzo dobre wyniki, wygrywam wyścigi. Teamowi też zależy, żebym jeździł w etapówkach, właśnie z takim nastawieniem – nie na wynik w klasyfikacji generalnej, tylko pod kątem przygotowań, ewentualnie zwycięstwa etapowego. W tym roku również się tam wybieram, tym razem w parze z Ralphem Naefem na nowym rowerze Meridy. Myślę, że zarówno Ralph, jak i rower, pozwolą mi wejść na kolejny, wyższy poziom przed sezonem PŚ. Zanim wystartujesz w Afryce, udajesz się na inny etapowy wyścig, Andaluzja Bike Race. To nowa impreza, z którą jesteś szczególnie związany. Możesz powiedzieć o niej kilka słów? Tak, zostałem ambasadorem wyścigu, który ma na celu promowanie kolarstwa i regionu południowej Hiszpanii. W ciągu najbliższych dwóch lat będę angażował się w jego promocję, organizację, będę też w nim startował. W tym roku przejedziemy go razem z Ralphem, też na Big.Nine’ach. Dla mnie to supersprawa, nareszcie mam wyścig etapowy blisko domu, we własnym kraju. Dla zawodników z Polski też może to być ciekawa impreza, bo odbywa się, gdy u was jest jeszcze zima. To może być bardzo dobry trening w tym okresie – dobra pogoda, wysoki poziom, a później… można już jechać na Cape Epic. Nie miałeś jeszcze okazji startować w tęczowej koszulce. Jak sądzisz, ułatwi Ci ona czy utrudni walkę w nowym sezonie? Hm, sezon 2010 był dla mnie bardzo udany. Ale w nowy rok wszyscy wchodzimy z wyzerowanymi licznikami, wszystko zaczyna się od początku. Koszulka nie dodaje skrzydeł jak popularny napój energetyczny. To tylko kolor. Wszystko znów będzie zależeć ode mnie. Ale oczywiście koszulka mistrza świata daje dodatkową motywację. Masz nowy rower, Meridę Big.Nine na 29-calowych kołach. Planujesz ścigać się na nim. To Twoja własna decyzja czy producent, a zarazem główny sponsor teamu, w jakiś sposób wymusił ją na Tobie? To proste. Zależy mi, żeby być jak najszybszym, a większe koła są szybsze w określonych warunkach. Big.Nine wypełni pewną lukę, będę używać go na trasach, na których hardtail to za mało, a full za dużo. To połączenie sztywności O.Nine’a z częściowym komfortem Ninety-Six’a. Czy pozycja na Big.Nine jest taka sama jak na O.Nine? Nie, są pewne różnice. Długość ramy, wysokość główki, długość mostka. Na 29” mam na przykład siodło przesunięte bardziej w tył. A czy stabilność 29” kół nie wpłynie na Twój styl jazdy? Zawsze lubiłeś agresywną jazdę, skoki na rowerze itp. 29” też może być agresywny. To rzeczywiście nieco inny styl jazdy, ale mi on pasuje. Ostatecznie to jest hardtail, czyli mój ulubiony rodzaj roweru. Będziesz miał trzy rowery, każdy o innej charakterystyce. Czy starczy Ci czasu, by trenować na każdym z nich, być gotowym do zmiany roweru w dowolnym momencie? To nie jest problem. Na co dzień jeżdżę Ninety-Six’em, a mistrzostwo świata zdobyłem na hardtailu. Podobnie będzie, gdy dojdzie trzeci rower. Na koniec pytanie o cele, które może stawiać przed sobą mistrz świata. Zbliża się olimpiada, chciałbym przygotować się do niej jak najlepiej. Ale najpierw trzeba się zakwalifikować. Poza tym będę walczył o zwycięstwo w klasyfikacji Pucharu Świata. To dużo pracy dla mnie i dla teamu, zobaczymy, co z tego wyjdzie. Najważniejsze to mieć cele i robić wszystko, by zostały zrealizowane.