Maratończyk
Bogdan Czarnota…
…zgromadził w domu setki pucharów zdobytych na imprezach maratońskich. Unika rozgłosu i mediów. Szerzej znany w środowisku maratończyków, jeden z najbardziej doświadczonych polskich zawodników MTB!
Tekst: Miłosz Sajnog, Zdjęcia: Łukasz Rajchert Trafiłeś do kolarstwa, bo… Jeżdżę od szesnastu lat, cały czas w MTB, moja przygoda z kolarstwem zaczęła się od kolarstwa górskiego. Czasami żartuję sobie, że na rowerze zacząłem jeździć na piwo. A całkiem poważnie to moja żona z grupą przyjaciół jeździła na wycieczki rowerowe i tak się zaczęło, potem był start w Family Cup. Następnie było sporo klubów, w których startowałem. Kolarstwo podobało mi się cały czas, choć nie przewidywałem, że będę zawodnikiem, a zaczynałem późno, bo w wieku dwudziestu lat. Jesteś zawodowcem w Krossie? Mam podpisany kontrakt z firmą, ale to nie jest kontrakt zawodniczy. Część moich obowiązków dotyczy reklamowania firmy Kross, część pracy nad nowymi modelami rowerów. To moje główne źródło utrzymania i chyba można powiedzieć, że jestem zawodowo związany z rowerami. Doliczyłeś się wszystkich swoich zwycięstw, medali i nagród, jakie wywalczyłeś w maratonach? W ubiegłym roku, licząc kategorie i open, miałem 27 zwycięstw. Samych zwycięstw open mam 21. Do tego dochodzą też miejsca na podium… Dwa sezony wcześniej zaliczyłem 17 zwycięstw open. To czyni Cię najbardziej utytułowanym zawodnikiem w polskich maratonach. I w tym roku zamierzasz… Nie robię sobie takich założeń, że mam mieć tyle i tyle zwycięstw. Raczej koncentruję się na dobrze przepracowanym okresie zimowym, bo jestem zawodnikiem, który całą bazę wypracowuje w zimie i od tego zależy cały sezon. Cele ustalam też nieco inaczej. Dla przykładu w ubiegłym sezonie wygrałem dwie ligi, ale nie dałem rady wygrać Pucharu Polski, bo terminy się pokrywały. Na ten rok życzyłbym sobie tego samego, czyli dwie ligi i Puchar Polski, który, mam nadzieję, odbędzie się. Dodatkowo zamierzam startować za granicą i odwiedzić kilka klasycznych maratonów. Czy Kross sugeruje Ci, gdzie masz startować? To jest ustalane przed sezonem. Na pewno dla firmy najważniejsze jest promowanie produktów. Jak się wygrywa, wszyscy są zadowoleni. Istnieje pewna presja na wynik. Firmie zależy na tym, żeby być na największych imprezach, na których jest najwięcej uczestników, bo to są potencjalni nabywcy. Chodzi też o pozytywne kojarzenie, jak wygrywa Czarnota, to na Krossie… Znasz dane, jak przekłada się Twoja jazda na sprzedaż? Dane to za dużo powiedziane. Z rozmów z właścicielami okolicznych sklepów wiem, że tam sprzedają się wszystkie Krossy i wszyscy na nich jeżdżą. Widać to w mieście, w terenie na ścieżkach. Mam wrażenie, że trochę trwało, zanim klient przekonał się do jakości tych rowerów. Wiadomo, że wszystko jest robione na wschodzie, robią tak praktycznie wszystkie firmy, pozostaje więc kwestia budowy wizerunku. Grupa Krossa powstała po to, żeby promować produkty, testować je i we współpracy z zawodnikami projektować rowery z górnej półki. Mam nadzieję, że moje sukcesy, zajmowanie miejsc w czołówce, przyczyniają się do wzrostu sprzedaży rowerów Kross. A jak znalazłeś się w grupie Krossa, podszedłeś do tego sprzętu bez uprzedzeń? Znałem rowery Krossa już wcześniej i chociaż nie miałem doświadczeń osobistych, wielu moich kolegów na nich jeździło. Już z pierwszych rozmów wynikało, że w planach jest praca nad rowerem z górnej półki, w której będę brał udział. To była ciekawa propozycja. Myślę, że każdy chciałby brać udział w czymś takim. Na czym polega Twoja współpraca przy tworzeniu roweru? Dostaję rower, który jest prototypem, i jeżdżę na nim. Firmie zależy na sprawdzeniu kilku elementów, np. wytrzymałości konstrukcji. Może to się wyda dziwne, ale staramy się zniszczyć rowery, które dostajemy. Testujemy też inne elementy, potem nasze uwagi są przekazywane działowi rozwoju i technologom. Po ich opracowaniu i przełożeniu na język techniczny trafiają do fabryki, a po jakimś czasie dostajemy inny prototyp i cała praca zaczyna się od nowa. Ramy nowych A10 testowaliśmy bardzo długo, zarówno w sezonie, jak i zimą. Tester dostaje produkt, na którym poza nim nikt nie jeździł i nie wiadomo, jak się zachowa. Te ramy chcieliśmy maksymalnie zmęczyć i byliśmy bardzo zdziwieni, że nic w nich nie pęka, nie ma nawet pęknięć lakieru, co u innych producentów się zdarzało. Rama zaskoczyła nas swoją sztywnością, która nie zmieniała się w trakcie użytkowania. To był dla nas szok. Chcesz powiedzieć, że jak widzimy Cię na maratonie, to jedziesz na rowerze, którego jeszcze nie ma? Istnieje takie prawdopodobieństwo. Krossowi zależy, żebyśmy promowali produkt A10, i cały team jeździ na tych rowerach. Może się zdarzyć, że startuję na rowerze, który jest właśnie w fazie testów… To wtedy można Ci zrobić zdjęcie i ogłosić – oto prototyp Krossa na przyszły rok! To będzie inny rower (śmiech), jest pomalowany inaczej, ma inne komponenty, inne zestawienia i często może być lekko zakamuflowany. Tylko ja wiem, co w nim jest (śmiech). Na pewno takiego roweru nikomu bliżej nie pokażę. Mogę jednak zapewnić, że każdy wysoki model przechodzi testy w maratonach i da się na nim seryjnie wygrywać te imprezy (śmiech). Czy w tym rowerze, który zaraz będziemy fotografować, są jakieś elementy, które pochodzą od Ciebie? W tym akurat tak. Z tego, co widać, to prowadzenie linek, nad którym trochę pracowaliśmy, bo w pierwszej wersji było nie do przyjęcia… A z tego co nie widać? Aaaa, to jest akurat objęte tajemnicą kontraktu i o tym mówić nie mogę (śmiech). To inne pytanie, co uważasz za najważniejsze w rowerze? Patrzę na to przede wszystkim jako użytkownik, a nie producent. Moje uwagi będą zawsze szły w kierunku jakości produktu i jego funkcjonalności. Producent zawsze będzie miał ograniczenia co do kosztów produkcji. Dla mnie rower powinien być tak przygotowany, żebym po wyjęciu go z kartonu i złożeniu mógł od razu wsiąść i jechać. Musi mieć porządny amortyzator, hamulce, napęd, kanapę i tak dalej. Myślę, że każdy oczekuje produktu, przy którym nic więcej nie trzeba robić, przynajmniej na początek. Wielu producentów popełnia błąd i sprzedaje fajny rower, ale z beznadziejnym siodełkiem albo hamulcami. Wtedy po zakupie koncentrujemy się na wymianie tych elementów, a nie na jeżdżeniu. Zadowolenie z produktu jest mniejsze. W tę stronę idą moje uwagi do firmy, żeby produkt był kompletny. Myślę, że doczekamy się czasów, kiedy będzie można w sklepie zamówić rower np. z odpowiadającą nam długością mostka lub sztycy, dopasowaną do konkretnego użytkownika. Wcześniej też miałeś kontrakty zawodowe? Tak, ale nie były one tak dobre. W okresie zimowym musiałem dorabiać w kraju i za granicą, żeby jakoś przeżyć sezon. Teraz zimy spędzam, trenując na biegówkach. Narty, zwłaszcza biegowe, to w ogóle moja wielka pasja. Trenujesz sam siebie, pomagasz też innym zawodnikom. Masz jakiś system treningowy, według którego szykujesz się do sezonu? Kiedy zaczynałem treningi, moim doradcą był wujek kolarz Leszek Jakuć. On mi powiedział, że mam predyspozycje do kolarstwa i udzielił kilku porad co do odżywiania, treningów i przygotowań. Potem dowiedziałem się, że istnieje trening na tętno i zacząłem współpracę z Ryszardem Szulem. Wtedy monitor pracy serca był bardzo drogi, droższy niż dzisiaj inne systemy. Ale robiliśmy pewne badania, ustalenia. Potem zacząłem sam wszystko analizować i tak doszedłem do dzisiejszych ustaleń. Na tej podstawie pomagam młodszym. Sam już trzeci rok jeżdżę „na mocy”. Uważam, że pomiar mocy to jedna z najlepszych form treningu, wyzwala w człowieku dodatkowe pokłady motywacji. Nie jestem młodym zawodnikiem, a mimo to trening oparty na mocy cały czas mnie rozwija, cały czas widzę postęp. Innym elementem jest długość i intensywność sezonu. Dla mnie najważniejszy jest okres przygotowań. Kiedy wejdę w sezon, już nic się nie da zrobić. Nie mam właściwie startów treningowych, nie da się w naszym przypadku wzmacniać formy metodą startową. Od początków kwietnia ścigamy się co tydzień, przeważnie na długich dystansach. Do tego dochodzą etapówki. Dla mnie okres przygotowań zaczyna się dość szybko, tuż po sezonie. Najpierw jadę na urlop z rodziną, co pozwala mi oderwać się od kolarstwa na chwilę. Potem wchodzimy w przygotowania okresem długich wycieczek rowerowych, jeździmy większą grupą, spokojnie, ale dość długie dystanse. W listopadzie wchodzimy na siłownię, jest to już trening systematyczny i poukładany. Rower musi być trzy razy w tygodniu. Jak spadnie śnieg, idziemy na biegówki, co drugi dzień. Do tego basen, sauna, odnowa. Do świąt zapominam o diecie, od świąt dieta wchodzi ponownie. W styczniu zwiększamy objętość i do końca lutego są najcięższe treningi. Na koniec lutego wyjeżdżamy na rowery. Głównie na szosie robimy objętość i siłę. Wypracowujemy je we Włoszech nad Gardą i tam odbywa się główna praca przed sezonem. Potem kontrolny start w Austrii i jesteśmy gotowi do sezonu. Macie starty praktycznie co tydzień, jak wygląda kwestia regeneracji? O, święta mamy wolne (śmiech). Jestem osobiście zwolennikiem słuchania własnego organizmu, a to oznacza, że wiele z tego, co mam przygotowane na konkretny tydzień, nie da się wykonać. Gdy czuję się zmęczony, odpuszczam dzień lub dwa. Ważne jest, aby się niepotrzebnie nie wypalać w sezonie. Nie dokładam też do treningu. Jeśli zaplanuję sobie cztery godziny, to jadę cztery. Mój standardowy trening w sezonie to trzy godziny. Kiedy starty wypadają z różnych przyczyn, jak w ubiegłym roku, kilka dodatkowych dni staram się wykorzystać na poprawienie moich słabszych stron. Uważam, że w regeneracji ważne są suplementy i odżywki. To niesłychanie istotne, żeby organizm szybko się zregenerował. Ja akurat używam produktów Enervita – tu wielkie dzięki dla Tomka Kałużnego. Nie czujesz zmęczenia psychicznego liczbą startów? To jest faktycznie problem, na który trzeba mieć receptę. Ja biorę sobie sprzęt wędkarski i płynę na jezioro łowić ryby. Tu nawet nie chodzi o łowienie, tylko o możliwość wyciszenia się i odpoczęcia. Albo wyjeżdżam z rodziną na jakiś krótki wypad. Żona jest lekarzem, też nie ma czasu i takie wypady bardzo nam się przydają. Masz jakiś ulubiony maraton i taki, którego nie lubisz? Pewnie będę w mniejszości, ale nienawidzę maratonu w Świeradowie-Zdroju (śmiech). Wygrałem tam parę razy, ale miałem dwa przypadki, że nie mogłem kompletnie jechać, nie miałem siły. Ten maraton jest w sierpniu i czasami mam dołek w tym miesiącu. A może mam dołek, bo jest to w Świeradowie (śmiech)? Lubię maratony typowo górskie. Karpacz jest dobrym maratonem, i w serii Macieja Grabka i Grzegorza Golonki. Krynica to supertrasa, tak samo jak Ustroń u Macieja Grabka od dwóch lat. Etapówka po Beskidach jest świetna. Dla mnie maraton musi być w górach. Radzę sobie technicznie i może dlatego maraton górski mniej mnie męczy niż płaski. Z zasady jeżdżę górskie maratony, płaskie wybieram wtedy, kiedy potrzebuję punktów w generalce. Zauważyłem, że w Polsce jest taka tendencja, żeby na trasy narzekać. Mnie się większość podoba. Jak jadę do Poznania, to wiem, że będzie płasko (śmiech), ale robię to świadomie, więc nie mam na co narzekać. Jak dałeś radę wyćwiczyć technikę, skoro tak późno zacząłeś treningi? Hm, może to efekt, że wcześniej dużo jeździłem na motorze i pewne elementy są podobne. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Kiedy zaczynałem, sam dużo jeździłem po górach i zawsze coś kombinowałem, np. jeździłem po trasach, które były nieprzejezdne, a potem już je przejeżdżałem. Trenowałem też z dobrymi kolarzami, którzy wtedy mieszkali w pobliżu i tam również jeździliśmy po trudnych trasach. Teraz nawet nie ćwiczymy techniki. Mamy takie tereny i trasy, że nie musimy. Czasami dopada mnie takie ograniczenie co do prędkości, ale to już chyba wiek… A maratony za granicą? To są imprezy mające dłuższą historię i na tym polega różnica. Tam przyjeżdżają tysiące ludzi, ale robią to dla marki imprezy. Nie ma jakichś specjalnych trudności, innych niż w Polsce, ale są większe góry i trzeba się do tych imprez inaczej przygotowywać. Jeździmy na Salzkammergut, to kultowa impreza. Gdybym miał ją potraktować jako docelową, mógłbym pokusić się o wynik w pierwszej szóstce open. Ale do tego musi być odpowiednie przygotowanie fizyczne. Bufetów nie oceniam, bo nie korzystam (śmiech). Jadę na tym, co mam w kieszeni… Jak wygląda Twój udział w imprezach mistrzowskich? Kadra miała być wytypowana po Pucharze Polski, takie coś nie nastąpiło. Widzisz siebie na takiej imprezie? Startowałem na Mistrzostwach Europy w Książu. Miałem defekt na dziesięć kilometrów przed metą, złapałem dwie gumy, miałem upadek i mimo to skończyłem imprezę na 10. miejscu, a jechałem jako drugi. Żeby ścigać się z czołówką, trzeba z nimi często rywalizować i tyle. Złożenie takiej kadry byłoby fajne. Słyszymy tłumaczenia, że to nie jest dyscyplina olimpijska, więc nie ma na to pieniędzy. Ale maratony w Polsce to chyba najszybciej rozwijająca się dyscyplina. Jeżeli popatrzymy na liczbę zawodników, liczbę teamów. Przecież w tym roku będą kolejne dwie ekipy nastawione tylko na maratony. Nawet Mróz, który jest poważną i uznaną w kolarstwie marką, postawił w tym roku na te imprezy. Tylko dlatego zaangażowałem się w Puchar Polski, żeby jechać na mistrzostwa świata, ale skończyło się niczym. W tym roku jako team Krossa mamy pojechać ligę europejską: Garda, Willingen, potem Czechy, Salzkammergut i jeszcze jeden wyścig w Austrii. Kalendarz znowu się pokrywa i będziemy musieli coś wymyślić. Od czego zależy dziś sukces w maratonach? To ciężka praca. Jest wielu dobrych zawodników, ale nie każdy potrafi w pełni wykorzystać swój potencjał. Nie wszyscy dają z siebie 100%, a tego dzisiaj wymaga maraton. Chcesz wygrywać? Musisz się w pełni na tym skupić… PS Bogdan Czarnota zdradził nam, że testuje właśnie Krossa fulla z ramą z wirtualnym punktem zawieszenia. Będzie to model w kolekcji 2012 Krossa.
Dossier
Bogdan Czarnota
Team: Kross Racing Team Rodzina: żona i dwóch synów Ulubiona kuchnia: włoska Muzyka: każda dobra Hobby: wędkarstwo, ogrodnictwo i F1 Największy sukces: „najbliżsi, którzy wspierają mnie w tym, co robię”, zwycięstwa w maratonach MTB (ostatnie w Murowanej Goślinie 1 m. M3, we Wrocławiu 1 m. open giga i M3)