Szczepaniak Brothers!
O dwóch takich, co zdobyli Tabor…
Zima to paradoksalnie bardzo gorący okres w kolarstwie, wtedy do gry wchodzą kolarze przełajowi. Nie trzeba dziś chyba nikogo przekonywać, że Polska na światowej mapie tej konkurencji staje się prawdziwą potęgą, a już na pewno zaczyna się liczyć.
Trzech młodych polskich śmiałków od pewnego czasu sukcesywnie podbija przełajowe areny starego kontynentu. Jednego z nich – Marka Konwę – przedstawialiśmy już na łamach Magazynu Rowerowego. Teraz przyszedł czas na dwóch kolejnych – przełajowego mistrza świata U-23 2010 Pawła Szczepaniaka oraz wicemistrza świata U-23 2010 w tej samej konkurencji Kacpra Szczepaniaka. To kolejni bracia w polskim kolarstwie, zdecydowanie najbardziej utytułowani, i wszystko wskazuje, że ich błyskotliwa kariera dopiero się zaczyna. Tekst: Tomasz Piechal, Zdjęcia: Łukasz Rajchert MR: Pawle, jesteś mistrzem świata! Jak się czuje świeżo upieczony, najlepszy na świecie młodzieżowiec? Paweł Szczepaniak: Szczęśliwy i dumny, że dałem radę. Od początku wyścigu jechałeś na czele stawki, taka była taktyka? PSz: Tak. Chciałem zaatakować od początku wyścigu, może nie od startu, ale po pierwszej rundzie. Trasa była bardzo śliska, ciężko jechało się w okolicach dziesiątej pozycji, więc nie było na co czekać. Kacprze, Ty nie miałeś najlepszego startu. Co się stało? Kacper Szczepaniak: Na początku byłem trochę dalej. Startowałem z drugiego rzędu, ponieważ nie brałem udziału we wszystkich Pucharach Świata. Zacząłem jednak odrabiać straty w każdym momencie, w którym było to możliwe. Z chłopakami (Pawłem i Markiem Konwą – przyp. red.) jechałem już chyba pod koniec drugiej rundy. Szkoda, że w tym składzie nie udało się Wam dojechać do mety. Jak wspominacie finisz? PSz: Ciężko to opisać, niesamowite wrażenie. Wrzask kibiców na mecie, po prostu coś fantastycznego… KSz: Bardzo byłem niezadowolony, że Marek Konwa nie dojechał do końca z powodu skurczów mięśni. Po raz któryś z rzędu zajął piąte miejsce w dużej imprezie, a niewątpliwie zasługuje na medal. Mam nadzieję, że w sezonie letnim zdobędzie nie tylko medal, ale także koszulkę w kolorach tęczy. Natomiast moja końcówka wyścigu i wjazd na metę w Taborze… Oj, nie da się tego opisać! Polskich fanów kolarstwa w Czechach chyba nie zabrakło? PSz: Przyjechała dość spora liczba kibiców ze Strzelec Krajeńskich i okolic, a także z innych miejscowości. Na pewno jest to większa motywacja ścigać się przed krajanami. KSz: Był to bardzo miły akcent ze strony polskiej publiczności. Doping w ojczystym języku dodawał skrzydeł! Na mecie Kacper wydawał się smutny… Przegrana z bratem tak bolała? KSz: Nic z tych rzeczy. Cieszę się, że Paweł wygrał, cieszę się ze swojego srebra. To nasz wielki wspólny sukces, jeden z największych w polskim kolarstwie. Paweł był tego dnia mocniejszy, więc wygrał. Zresztą tak chyba musiało być. Jakiś czas temu ja, Tom Meeusen, Robert Gavenda i Styby dostaliśmy od klubu trzy pary butów. Złote, brązowe i srebrne. Zabrałem z Belgii tylko srebrne, nie miałem więcej miejsca w torbie. No i widocznie wychodziłem sobie ten srebrny medal (śmiech). Wyścigiem w Taborze otworzyliście całkiem nowy rozdział w dziejach kolarstwa. Jakie to uczucie kreować historię sportu w kraju? PSz: Niestety, myślę, że nic się nie ruszy nawet po takim sukcesie. Przełaje nie są dyscypliną olimpijską, więc ze strony PZKol-u nie dostaniemy jak zwykle nic. Gdyby nie pomoc życzliwych nam ludzi, musielibyśmy do Taboru jechać za własne pieniądze, tak jak na mistrzostwa Europy i wszystkie Puchary Świata. KSz: Myślę, że już wcześniejsze sukcesy Mariusza Gila i Krzyśka Kuźniaka były wybitne, lecz niedocenione przez publikę. W tej chwili dzięki mediom takim jak s24.pl przełaje w Polsce naprawdę zaczynają żyć. […] cd. w numerze 3(73)/2010