Szprychą w peleton
Brama do piekieł
No i myliłem się. Afera dopingowa „Operacion Puerto”, czyli operacja portowa, ma swój dalszy ciąg. Nie przyklepano, nie zapomniano, mamy więc kolarskie trzęsienie ziemi i nazwa skandalu powinna raczej brzmieć „Operacion puerta”, czyli brama, brama do piekieł… Pisząc te słowa, nie wiem jeszcze, co z całej afery wyniknie (oprócz kadłubowego Tour de France rzecz jasna), ale moim zdaniem kolarstwu potrzebne jest solidne oczyszczenie. Katharsis Spektakl, tragedia, rozgrywa się na naszych oczach, a przecież katharsis to efekt terapeutycznego działania perypetii. Chodzi o wyzwolenie duszy z win, złych emocji, przez przeżycie uczucia litości (gdy widz obserwował tragedię niewinnego człowieka) i trwogi (gdy oglądał dramat człowieka, w którym odnajdował siebie samego). Może kolarze, dyrektorzy sportowi, lekarze, działacze powinni zgłębić poglądy Freuda, zapoznać się z teorią literatury albo – po prostu – pójść po rozum do głowy. Tak dalej być nie może, bo od kolarstwa odwrócą się nie tylko sponsorzy, ale i kibice. Przed laty zrobiono całkowitą czystkę w ciężarach. Posypały się dyskwalifikacje, zmieniono kategorie wagowe, by uniknąć pogoni za śrubowaniem rekordów i dało to efekt. O dopingu w podnoszeniu sztangi jest znacznie ciszej i to nie tylko dlatego, że „kwitów” nie wyciąga się w najbardziej nieprawdopodobnych momentach. A w kolarstwie? Jak w naszej polityce, jedni nadają na drugich. Ta afera to także chichot historii. Zza zawieszonego na haku roweru uśmiecha się szeroko do wszystkich Lance Armstrong. To jego tropiła zawzięcie prasa, działacze, tymczasem dwóm pretendentom do tronu wytrącono berła, zanim jeszcze zdążyli wyciągnąć ręce po koronę Amerykanina. Jakby nie interpretować faktów, źle się dzieje i trzeba coś z tym fantem zrobić. Rola dla UCI – ogromna. Cała nadzieja w młodzieży To przechodzone komunistyczne hasło, by wlać tro-chę optymizmu w serca czytelników, przyszło mi do głowy po kieleckich Mistrzostwach Polski. Nie mam tu na myśli Mai Włoszczowskiej, która jest talentem samym w sobie i we wszystkich dziedzinach, za jakie się bierze, ale młodą kolarską gwardię, która coraz śmielej poczyna sobie w kraju i za granicą. Młodzi po zakończeniu kariery juniora udają się do Włoch czy Francji i wyrastają na kolarzy. Mamy już całą grupę młodych, zdolnych z Marczyńskim, Szczawińskim na czele. Aż przyjemnie się na nich patrzy (jak jadą) i przyjemnie się z nimi rozmawia. Pachnie już profesjonalizmem. W tym kontekście zapytam śmiało, czy ze wsparciem sponsora PZKol-u (Bank BGŻ) nie dałoby się stworzyć frajer-grupy jak za czasów Andrze-ja Rucińskiego (początek lat 80. poprzedniego wieku). W ubiegłym roku podobnie kombinował Marek Leś-niewski, ale gdzieś przepadł i pomysł, i trener, i kolarze. Znów zrobiło się pesymistycznie, więc żegnam się na miesiąc, może będę miał dla Państwa przyjemniejsze refleksje. Tomasz Jaroński, Eurosport Polska