Tao highwayu
Tak jak Mount Everest nie jest wcale najtrudniejszą do zdobycia górą świata, tak Karakoram Highway nie jest ani najwyższą drogą świata, ani tym bardziej najtrudniejszą. Ale właśnie tym, czym jest wejście na Mount Everest dla alpinistów, tym pozostaje przejechanie Karakoram Highway dla rowerzystów.
Karakoram Highway
Ta droga ma w sobie coś z magii, coś, co przyciąga setki rowerzystów w ciągu roku. Być może chodzi o przepiękne widoki na siedmio- i ośmiotysięczniki, może o zróżnicowanie – łagodne doliny Pamiru i ostre skały Karakorum, może o mistycyzm: chińskie Tao, Zen czy muzułmańską religię, może o egzotykę, może o historię związaną z pradawnym Jedwabnym Szlakiem. A może po prostu wszystko razem tworzy tę tajemniczą otoczkę, legendę niesamowitego szlaku. Karakoram Highway jest jedyną drogą łączącą Chiny z Pakistanem. Była częścią pradawnego Jedwabnego Szlaku łączącego Państwo Środka z państwami ościennymi. Pozwalała na wymianę handlową między cesarstwem a Kaszmirem aż po wybrzeże Oceanu Indyjskiego. Na przełomie lat 60. i 70. Pakistan i Chiny postanowiły zmodernizować ten szlak i przystosować go do ruchu samochodowego. W budowie 1300 km wysokogórskiej drogi, która połączyła Kaszgar w Turkiestanie w Chinach z Islamabadem, stolicą Pakistanu, leżącym w Pendżabie, brało udział 20 tysięcy chińskich robotników oraz 15 tysięcy Pakistańczyków. W czasie budowy życie straciło ok. 500 osób. Budowa drogi zakończyła się w 1980 r. Otwarcie dla ruchu turystycznego nastąpiło dopiero w 1986. Droga biegnie przez cztery pasma górskie – w tym trzy najwyższe na świecie – Himalaje, Karakorum i Hindukusz oraz Pamir. Wytyczenie szlaku wymagało nie lada wiedzy inżynierskiej. Droga w środkowej części wykuta jest w granitowej skale i biegnie często nad 500-metrową przepaścią. Z powodu padających deszczy oraz trzęsień ziemi droga jest często przerywana przez lawiny błotne i spadające rumowiska skalne. Wymaga stałej kontroli i opieki państwa. Każdy odcinek ma swoich opiekunów – robotników, którzy w razie potrzeby naprawiają go i stale modernizują. Wypadki strąceń samochodów, a nawet autobusów w przepaść też nie są rzadkością, o czym świadczą liczne wraki leżące poniżej drogi… Otwarte w 1982 r. przejście graniczne między Chinami i Pakistanem jest najwyżej położonym takim obiektem na świecie (4730 m n.p.m.).
Wieża Babel
Planując wyprawę w 1999 r. mieliśmy do zrealizowania 3 cele: pierwszy (prawdopodobnie) polski przejazd całą Karakoram Highway na rowerach (od Kaszgaru do Islamabadu), realizację północnej drogi lądowej do Indii oraz trekking dookoła ośmiotysięcznika Nanga Parbat. Jak na 7 tygodni plan podróży był zatem dosyć napięty. 27 sierpnia 99 razem z Mikołajem Zielińskim z Poznania oraz Grzegorzem Liro z Warszawy wsiedliśmy do pociągu do Terespola. Z przygodami dotarliśmy do Moskwy i dalej po kolejnych trzech dniach spędzonych w pociągu dojechaliśmy do Ałma Aty w Kazachstanie. Tutaj okazało się, że najtaniej będzie wynająć… taksówkę. Upchaliśmy 3 rowery w kartonach, paręnaście sakw i toreb do wysłużonego Audi i wieczorem ruszyliśmy na wschód. Rano, po całonocnej jeździe i krótkim śnie w domu taksówkarza, stawiliśmy się na granicy kazachsko- -chińskiej, którą, o dziwo, bez większych problemów pokonaliśmy. Zaraz za budynkiem stanęliśmy przed chińskim murem, ale nie Wielkim, lecz milczenia. Nikt nie mówił po angielsku ani nawet po rosyjsku. W końcu znaleźliśmy dworzec autobusowy i człowieka, który mówił po rosyjsku. Mogliśmy jechać dalej! W sumie w chińskich autobusach, tzw. „soft sleeperach”, spędziliśmy 50 godzin… „Soft sleepery” składają się wyłącznie z dwupiętrowych łóżek, na których pasażerowie mogą wygodnie spać, korzystając z pościeli. Niestety, wymiary legowiska były iście „chińskie” i do Kaszgaru dotarliśmy nieco poobijani. Tam, o dziwo, znalazłem dostęp do Internetu i po długiej walce z chińskim „Windowsem” wysłaliśmy listy do rodziny i znajomych. Koniec dnia spędziliśmy na składaniu rowerów, popijając dobre miejscowe piwo. Nazajutrz, w pełnym rynsztunku rowerowym, zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia pod hotelem i ruszyliśmy na sławną Karakoram Highway.
Droga przez mękę…
Początkowe 450 km to łagodnie wznosząca się droga w rozległych dolinach Pamiru. Na 250. kilometrze, za jeziorkami Kara-Kul, droga osiąga pierwszą przełęcz, ok. 4000 m n.p.m. Następnie zjeżdża się do Tashgurganu leżącego na 3500 m, potem przez kolejne ok. 130 km ciągnie się podjazd do samej przełęczy Khunjerab Pass. Pierwszego dnia jedziemy suchą i piaszczystą wyżyną. Wszędobylski pył, upał i przeciwny wiatr dają nam się we znaki i robimy jedynie 60 km, z niemałym trudem znajdując nocleg w krzakach między wioskami. Kolejne 7 dni upływa nam w o wiele lepszym nastroju i scenerii: przepięknych, szerokich kotlinach, poprzecinanych wartkimi strumieniami, na tle groźnych sześcio- i siedmiotysięczników z białymi śnieżnymi czapami. Szosa asfaltowa często jest przerwana lub przysypana żwirem i kamieniami. Wzbierające co roku rzeki podmywają ją, tworząc potężne wyrwy, głębokie na parę metrów. W takich wypadkach tworzą się samoistne objazdy, często wielokilometrowe, po wertepach. Czwartego dnia (wreszcie) jest trochę bardziej płasko. Dojeżdżamy do leżących na wysokości 3700 m n.p.m jeziorek Kara-Kul. Znajduje się tu hotelik i sklepik. Chwilę gawędzimy z trzema Francuzami, którzy jadą na rowerach do Indii i Tajlandii, i ruszamy dalej. Pojawiają się pierwsze objawy niedotlenienia – bóle głowy, szybki oddech, brak tchu. Pod koniec dnia spotykamy jeszcze Belga („staruszka” jak go nazwaliśmy), który jedzie z Islamabadu do Kaszgaru (skąd i my wyruszyliśmy) i zamierza… wrócić jeszcze raz tą samą trasą – całą Karakoram Highway! Aby się rozbić na nocleg, musimy w bród przejechać na rowerach rzeczkę. Niestety, woda (pochodzenia lodowcowego) jest mętna i za żadne skarby nie chce się zrobić choć nieco bardziej klarowna po nalaniu do butelki. Rano, szczękając zębami, niechętnie wyłazimy z ciepłych śpiworów. Rzeka jest przykryta cienką warstwą lodu. Na dobry początek dnia mamy 10-kilometrowy ostry podjazd na czterotysięczna przełęcz. Powietrze jest czyste i ostre jak brzytwa, a widoki zapierają dech w piersiach. Dookoła pustynny krajobraz i na horyzoncie oślepiająco białe, ośnieżone pasmo górskie. Przez kolejne 20 km naszym jedynym zmartwieniem są dziury w drodze. Slalomem zjeżdżamy między nimi aż do Tashkurganu, jednej z większych w okolicy chińskich wiosek. Fundujemy sobie nocleg w hotelu, podobnie zresztą, jak poznani wcześniej Francuzi. Wieczorem pałaszujemy pyszne szaszłyki z piwem.
Walka o oddech
Nazajutrz mieliśmy do sforsowania granicę Chińsko-Pakistańską. Chiński posterunek graniczny usytuowany był prawie 100 km od granicy. Niestety, tego dnia nie jest nam dane ujechać daleko – granicę otwierają dopiero o 16.30 i musimy kilka godzin koczować. ”smy dzień podjazdu rozpoczyna się łagodną 30-kilometrową rozgrzewką. Kolejne (i jak się okazuje, już ostatnie 10 km) to walka o każdy haust życiodajnego powietrza. Powoli zmuszamy się do wykonania kolejnego obrotu pedałami i obiecujemy sobie, że za następnym zakrętem będzie odpoczynek. O 17.00 wyłania się ostatni posterunek chiński i wjeżdżamy na rozległe siodło Khunjerab Pass. Jesteśmy na wysokości 4730 m n.p.m. To najwyższy punkt Karakoram Highway i zarazem granica między Chinami i Pakistanem. Razem z Francuzami świętujemy wspólne zwycięstwo… litrem wódki, którą wieźli specjalnie na tę okazję. Następnie rozgrywamy międzynarodowy mecz piłkarski. Cykliści z Francji wiozą bowiem ze sobą futbolówkę i pompkę do niej. W doskonałych humorach (trudno się dziwić), po załatwieniu formalności granicznych, zjeżdżamy pięknymi serpentynami 20 km, mknąc w dół z prędkością ok. 50-60 km/h. Dopiero na drugi dzień orientujemy się, że nie przestawiliśmy zegarków… Różnica wynosi 3 godziny. Wynika to z faktu, że w Chinach urzędy państwowe działają według czasu pekińskiego (ten mieliśmy w zegarkach), który różni się od lokalnego o 2 godziny, ten z kolei o godzinę od czasu pakistańskiego. Przez cały dzień właściwie tylko zjeżdżamy – w sumie 66 km do Sost. Jazdę kończymy wcześniej i resztę dnia poświęcamy na pranie, czyszczenie i oliwienie rowerów. Następne parę dni jedziemy wydrążonym przez Indus (jedną z najdłuższych rzek na świecie) skalnym wąwozem, wijącym się wśród sześciotysięcznych, ośnieżonych szczytów Karakorum, Himalajów i Hindukuszu. To właśnie tutaj (ok. 300 km od granicy z Chinami, na złączeniu rzek Gilgit i Indus) znajduje się miejsce, gdzie stykają się te trzy najwyższe pasma górskie świata. Krajobraz Pakistańskiej części KKH diametralnie różni się od Chińskiego odcinka drogi. Sielankowe, zielone pastwiska, z szeroko rozlewającymi się strumieniami, zostały zastąpione przez ostro wcinające się w skałę między górami, głębokie kaniony z wartko płynącą rzeką. Droga prowadzi po wyciętej w zboczu wąwozu wąskiej półce, na której z trudem mieszczą się mijające się ciężarówki. W niektórych miejscach szosa jest tak wyszczerbiona przez spadające z góry kamienie i kawałki skały, że koła przejeżdżających pojazdów suną po krawędzi przepaści. Mimo że stale tracimy wysokość, droga nie prowadzi cały czas w dół. Czasami przez pół dnia musimy wspinać się na zbocze wąwozu (300 m nad rzeką), żeby po kolejnej godzinie znowu zrównać się z jej poziomem. Po pokonaniu 730 km docieramy do Gilgit – jednej z najbardziej znanych turystycznych miejscowości na KKH. Tutaj zostawiamy rowery w hoteliku i udajemy się na 6-dniowy trekking wokół Nanga Parbat (8100 m n.p.m.) – jednego z najbardziej niedostępnych i niebezpiecznych ośmiotysięczników. W czasie trudnej trasy i po wielu przygodach zdobywamy przełęcz Mazeno Pass (5300 m n.p.m.). Po trekkingu, w ciągu 8 dni przejeżdżamy najmniej ciekawy i (co tu ukrywać) dosyć niebezpieczny odcinek Karakoram Highway. Przez ten czas nie spotkaliśmy ani jednego rowerzysty prócz nas samych. Turyści rzadko tu zaglądają. Wynika to ze złej sławy tych terenów. Ludzie są tu mniej przyjaźni… Doświadczyliśmy tego parokrotnie na… „własnej skórze”. Czasem wręcz wydawało nam się, że ulubioną zabawą dzieci jest rzucanie w nas czym popadnie. Dwa razy zostaliśmy też okradzeni. Zginęły na szczęście tylko drobne przedmioty, takie jak okulary, latarka czy kapelusz. Większość mężczyzn chodzi tu z bronią, pistoletem zatkniętym za paskiem lub strzelbą na ramieniu. Tym większym zaskoczeniem była dla nas życzliwość wielu innych spotkanych osób. Kiedy nie mogliśmy znaleźć noclegu w hoteliku, zostaliśmy przygarnięci do meczetu, gdzie mogliśmy się przespać. Innego dnia w małej wiosce zabrakło nam w przydrożnej restauracyjce pakistańskiej waluty. Pewien miejscowy policjant zaoferował pożyczkę! Dał nam równowartość 10 USD, a my obiecaliśmy, że jak tylko wymienimy gdzieś pieniądze, odeślemy mu je w liście (co oczywiście uczyniliśmy).
Upalny finisz
W miarę zbliżania się do końca wędrówki robi się coraz goręcej – nic dziwnego – droga stale prowadzi w dół. Coraz rzadziej wznosi się, dzięki czemu możemy pokonywać większe dystanse w ciągu dnia. Ostatnie 3 dni upływają pod znakiem bananowców, piekącego słońca i strug spływającego po plecach potu. Po przejechaniu 1357 km w 21 dni docieramy do Islamabadu – stolicy Pakistanu. Tu zgodnie z umową daną w Kazachstanie meldujemy się w polskiej ambasadzie, gdzie zostajemy podjęci przez konsula kawą. Kolejne 2 dni spędzamy w autobusach. Najpierw jedziemy do granicy niedaleko Lahore, następnie do Amristaru w Indiach i prosto do Delhi, które osiągamy po 43 dniach podróży przez Białoruś, Rosję, Kazachstan, Chiny i Pakistan. W tym czasie pokonaliśmy ok. 5000 km pociągiem, 2500 km autobusami i 1400 km rowerem. Słynna hinduska biurokracja daje nam się we znaki. W stolicy Indii jesteśmy zmuszeni dwukrotnie przełożyć nasz wylot z powodu skomplikowanych formalności z nadaniem rowerów jako „cargo”. Powrót do Warszawy samolotem zajmuje nam ok. 6 godzin. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej!
Informacje praktyczne
Bezpieczeństwo Chińska część drogi jest bezpieczna. Problemem dla rowerzystów może być pokonanie odcinka Tashkurgan – przełęczy Khunjerab Pass na rowerze. Nam się to udało, ale miałem sygnały, że w następnym roku (2000) Chińczycy nie pozwalali przejechać tego odcinka i jedynym sposobem było zabranie się autobusem (rowery jadą na dachu). Po stronie pakistańskiej z bezpieczeństwem nie jest już tak dobrze. Większość źródeł wspomina (z naszego doświadczenia również to wynika), że odcinek od Gilgit (lub od Chilas) do Islamabadu nie jest bezpieczny. Dość wspomnieć tylko, że o ile na odcinku Gilgit – przełęcz spotykaliśmy codziennie kilku rowerzystów, to na odcinku Gilgit – Islamabad ani jednego w ciągu 8 dni! Napięta sytuacja w świecie arabskim dodatkowo skomplikowała sprawę. O ile parę lat temu region Gilgit był uznawany za bezpieczny, teraz zdarzają się tam rozruchy i napady na turystów. Przykładowo takie zajścia miały miejsce na początku czerwca br. Niektórych turystów ewakuowano helikopterem i wprowadzono godzinę policyjną. Przed wyjazdem należy sprawdzić aktualną sytuację polityczną, szczególnie na wspomnianym obszarze (Northern areas), w ambasadzie Pakistanu oraz na forum www.travelbit.pl (po polsku) lub na forum Lonely Planet – www.thorntree.lonelyplanet.com (po angielsku). Psy Po stronie chińskiej Karakoram Highway szczególnym utrapieniem rowerzysty są hordy bezpańskich psów. Trzeba bardzo na nie uważać, potrafią bowiem atakować grupowo. Najlepiej przed wyjazdem zaopatrzyć się w gaz pieprzowy (do kupienia w sklepach z militariami). Choroba wysokościowa KKH nie jest z pewnością dobrym pomysłem na wakacje dla osób mających lęk wysokości. Po stronie pakistańskiej droga często wiedzie wykutą w skale półką 200-300 m nad poziomem rzeki. Jazda wymaga mocnych nerwów. Na całej długości KKH praktycznie nie ma żadnych barierek bezpieczeństwa. Zjazd z prędkością 50 km/h obok 300-metrowej przepaści, wściekle ryczącej i dymiącej ciężarówki, sunącej środkiem drogi pod górę, wymaga stalowych nerwów. Krajobraz strony chińskiej jest zupełnie odmienny – droga prowadzi szerokimi bezpiecznymi dolinami. Pobyt w najwyższych górach świata jest oczywiście związany z możliwością wystąpienia choroby wysokościowej. Dotyczy to zarówno samej przełęczy Khunjerab Pass (położonej na wysokości 4720 m n.p.m.), jak i Kara Kul – 3700 m n.p.m. Lepszym pomysłem wydaje się przejechanie KKH z północy na południe. Po stronie chińskiej droga wznosi się łagodniej i pozwoli to na lepszą aklimatyzację. Kupno i serwisowanie roweru Chiny są oczywiście znane z rowerów, więc nie ma tam problemów z zakupem jednośladu. Należy jednak mieć na względzie to, że w regionach objętych opisaną tu trasą sprzedawane są praktycznie tylko typowe rowery jednobiegowe. Modeli górskich nie spotyka się. W Pakistanie jest zdecydowanie gorzej pod tym względem. Gdy zaistnieje konieczność naprawy bicykla, rowerzysta musi liczyć wyłącznie na siebie. Oczywiście pewnych napraw (np. zespawania pękniętej stalowej ramy czy wulkanizacji dętki) można dokonać u mechaników samochodowych, których jest tu sporo. Noclegi Po stronie chińskiej nie ma problemów z noclegami – dzięki płaskim dolinom wszędzie jest miejsce na rozbicie namiotu, a w wielu przypadkach jest nawet szansa na zrobienie tego w pobliżu rzeki lub strumienia. Inaczej ma się rzecz w Pakistanie. Karakorum nie jest łaskawe dla podróżników i bardzo często przez parędziesiąt kilometrów droga ciągnie się wykutą w skale półką, nie dając nam najmniejszych szans na nocleg pod własnym dachem. Na szczęście, w przeciwieństwie do Chin, turystyka jest tu lepiej rozwinięta i można znaleźć w wioskach tanie hoteliki. Pakistański standard hotelowy odbiega jednak bardzo od europejskiego, dotyczy to szczególnie miejsc najtańszych dla trampingowców. Za 2- lub 3-osobowy pokój z małą łazienką i zimną wodą płaci się od 1 do 5 USD od osoby. Koszt wynajęcia pokoju wyposażonego dodatkowo w przenośny wentylator, bardzo przydatny w tych szerokościach geograficznych, jest zwykle wyższy. Jedzenie W Chinach najczęściej serwowaną potrawą jest ryż lub makaron z warzywami i kawałkami mięsa. To bardzo pożywne, tanie i dobre jedzenie. W Pakistanie najtańszym i najpopularniejszym daniem jest z kolei dal (soczewica w sosie). Zarówno w Chinach, jak i w Pakistanie, kupimy ciapati – placki z mąki zastępujące chleb. Bez problemów można w większych wioskach dostać ciastka, napoje oraz wodę w butelkach. By zaopatrzyć organizm w płyny warto spożywać dużo owoców, szczególnie arbuzów i winogron. Do dezynfekowania wody warto zabrać tabletki odkażające. Formalności Wiza chińska – indywidualni turyści mogą mieć czasem pewne problemy z jej uzyskaniem. Będąc studentem, warto uzyskać od władz uczelni list polecający do ambasady. Koszt wizy to ok. 120 zł. Wiza pakistańska koszt: ok. 200 zł. Uzyskuje się ją bez problemu w Warszawie. Granica chińsko-pakistańska – posterunek chiński znajduje się 100 km od granicy (w Tashurganie). Tutaj odbywa się kontrola paszportów. W Sost, po stronie pakistańskiej, trzeba się koniecznie zameldować na posterunku policyjnym. Na pakistańskim odcinku Karakoram Highway, co ok. 100 km znajdują się posterunki kontrolne, w których trzeba się wpisać do specjalnej księgi i pokazać paszport. Jest to związane z dbałością Pakistańczyków o bezpieczeństwo turystów. Pieniądze, banki Pieniądze można wymieniać bez problemów tylko w większych miasteczkach (Kaszgar, Gilgit, Islamabad). Na prowincji zapłata w dolarach nie jest przyjmowana. Także karty płatnicze czy bankomaty nie należą do popularnych. Zdrowie W żadnym z objętych trasą krajów nie wymaga się od turystów obowiązkowych szczepień, ale z uwagi na stan sanitarny tych regionów warto zrobić szczepienia przeciw żółtaczce A i B pół roku przed wyjazdem. Trzeba uważać na wodę i jedzenie. Może występować zagrożenie amebą. Jedzmy tylko smażone lub gotowane potrawy. Owoce, warzywa najlepiej umyć i obrać. Wodę gotujemy lub przynajmniej odkażamy. Warto do apteczki wrzucić więcej leków związanych z dolegliwościami żołądkowymi: węgiel, nifuroksazyd, smectę, gastrolit. Komunikowanie się Niestety, w Chinach można się porozumieć tylko po chińsku, jedynie czasami (b. rzadko) po angielsku lub rosyjsku, ale z uwagi na wzrastający ruch turystyczny będzie się to pewnie zmieniało. W Pakistanie bez większych problemów możemy używać angielskiego. Przewodniki, mapy Nieodzowną dla turysty publikacją jest anglojęzyczne wydanie Lonely Planet – „Karakoram Highway”. Została tam opisana dokładnie cała droga, z uwagami dla rowerzystów. Z map można polecić Nelles Maps „Pakistan” w skali 1:1,5 mln oraz RV Verlag „China” 1:4 mln. Droga Praktycznie na całej długości KKH jest asfalt. Jego stan daleko jednak odbiega od standardów europejskich. Trzeba się liczyć z dziurami, nierównościami czy nawet odcinkami pozbawionymi asfaltu. Z powodu padających deszczy oraz trzęsień ziemi droga jest często przerywana przez lawiny błotne i rumowiska skalne. Na drodze nie ma dużego ruchu. Czasem przejeżdżają konwoje potężnych ciężarówek pakistańskich (okropnie ryczących i dymiących). Pod górę jadą tak wolno, że rowerzysta może je czasami wyprzedzać. Telefon, internet W obu krajach nie ma problemu z dostępem do telefonu. W Pakistanie korzysta się z prywatnych telefonów oznaczonych żółtą charakterystyczną tabliczką „PCO”. Przed rozmową należy ustalić z właścicielem aparatu cenę. W Chinach nadspodziewanie dobrze działają sieci komórkowe. W paru wioskach, zarówno po chińskiej, jak i pakistańskiej stronie trasy, jest możliwy dostęp do Internetu. Podróż Dostanie się do Kaszgaru lub Islamabadu (gdzie zaczyna się droga) jest jednym z poważniejszych wyzwań logistycznych, szczególnie, że trzeba również przetransportować tam rower. Do Chin Droga lądowa (to część tzw. Północnej Drogi Lądowej do Indii) – pociągiem przez Moskwę do Ałma Aty (ok 3 dni), autobusem lub wynajętym transportem do granicy chińskiej (pół dnia), autobusem przez Urumchi do Kaszgaru (2 dni). Samolotem – do Pekinu i autobusem do Kaszgaru lub samolotem do Urumchi i dalej również samolotem lub autobusem do Kaszgaru. Do Pakistanu Droga lądowa (to część tzw. Południowej Drogi Lądowej do Indii) – autobusami i pociągami przez Turcję i Iran do Islamabadu (ok. 5-7 dni). Samolotem – do Delhi i dalej pociągiem lub autobusem do Islamabadu. Bezpośrednio do Islamabadu może być drogo (lepiej via Lahore lub Karaczi).