3 dni w siodle Gorce i Beskid Sądecki
Okres wakacji sprzyja wyjazdom, nie tylko weekendowym, nareszcie! Zachęcamy więc do planowania wielodniowych eskapad. Tym razem proponujemy trzydniową rowerową wyprawę grzbietem Gorców i Beskidu Sądeckiego, z Rabki przez Krościenko i Szczawnicę do Krynicy. Nasza eskapada nie będzie wyścigiem ani maratonem, trzy dni wydają się więc być optymalnym czasem na pokonanie trasy. Trzeba mieć przecież czas, aby nacieszyć się okolicą, przyrodą, widokami, delektować się jazdą. Wszystko starannie zaplanowaliśmyzarezerwowane miejsca w schroniskach, kupione bilety i wielokrotnie skracana lista rzeczy niezbędnych bikerowi w podróży. Wydaje się, że wszystko dopięte jest na ostatni guzik, 6.45 start… Dystans, jaki dzieli Rabkę i Krynicę, nie jest spory, ale w naszym przypadku okazał się w sam raz na trzydniową eskapadę. Wycieczka jest trudna, miejscami nawet bardzo trudna.

Pejzaż
Gorce są bardzo malowniczą grupą górską na obszarze Beskidów Zachodnich. Dzięki pięknym krajobrazom i charakterystycznemu układowi grzbietów z rozległymi polanami świetnie nadają się do uprawiania turystyki pieszej i rowerowej. Centralną częścią Gorców jest gniazdo Turbacza (1310 m n.p.m.) z odchodzącymi w kilku kierunkach grzbietami. Szczególnie ciekawe wydaje się pasmo Lubania (1211 m n.p.m.) rozciągające się od przełęczy Knurowskiej do doliny Dunajca koło Krościenka. Naturalnym bogactwem tej okolicy są unikalne walory przyrodnicze i krajobrazowepozostałości praborów karpackich, malownicze polany, liczne rzeki i potoki, przez które przyjdzie się nam przeprawiać. Ze Szczawnicy wjedziemy prosto w Beskid Sądecki. To teren o podobnych walorach, choć z pozoru wydaje się bardziej wypłaszczony i przystępny. Po szlakach będzie się nam poruszać coraz lepiej, ale kilka podjazdów na pewno zapadnie w pamięć. Beskid Sądecki składa się z dwóch rozgałęzionych pasm rozdzielonych doliną rzeki Poprad. Zachodnie pasmo między Dunajcem a Popradem to Pasmo Pradziejowej (1262 m n.p.m.), po wschodniej stronie rozciąga się Pasmo Jaworzyny Krynickiej (1114 m n.p.m.). Gorce i Beskid są często i licznie odwiedzane przez turystów pieszych, coraz częściej rowerowych. Świadczy o tym frekwencja w schroniskach. Na trasach nie jest jednak tłoczno, bo teren rozległy, a liczne szlaki i ścieżki powodują, że każdy znajdzie coś dla siebie. Warto wcześniej zarezerwować spanie i nie ruszać się z domu bez gotówki. W schroniskach bankomatów jeszcze nie ma, a i w małych mieścinach „plastik” nie wystarczy.
Gastronomia i spanie
Założenie wycieczki jest takie, by na trasie sypiać bliżej gwiazd, czyli korzystać ze schronisk i bacówek. To ciekawa alternatywa pensjonatów i kwater dostępnych na „dole”. Wycieczka nabiera wówczas dodatkowego wymiaru. Schroniska zapewniają różny standard. W każdym można wykupić miejsce noclegowe z pościelą, śpiwory zostawiamy więc w domu. Pierwszą noc spędzimy w schronisku na Turbaczu. Budynek prezentuje się ciekawie i okazale, jednak w środku wydaje się być trochę zaniedbany. Oferuje poziom turystyczny, tzn. piętrowe łóżka, ciepłą wodę pod prysznicem i bezpieczne miejsce na rowery. Można skorzystać z oferty baru i dobrze się posilić. Cena za nocleg z pościelą – 27 zł, tel. 018 266 77 80. Kolejny nocleg czeka nas w schronisku na Przehybie. To miejsce zasługuje na wyróżnienie. Schronisko oferuje bardzo wysoki standard turystyczny. Schludne pokoje od dwu- do kilkuosobowych, czasem nawet z łazienką. Dobrze zaopatrzony bar i sklepik. Ciepłe posiłki można dostać nawet o późnych porach. Bardzo miła obsługa. Cena za nocleg z pościelą – 26 zł, tel. 018 442 13 90. Jeśli nie oprzemy się urokom schroniska na Przehybie i późno wyruszymy na szlak, na pewno nie dotrzemy do Krynicy przed zmrokiem. Wówczas będziemy mogli zatrzymać się w schronisku na Hali Łabowskiej. To najmniejsze z odwiedzanych przez nas schronisk. Budynek jest mały i ciasny. Standard turystyczny raczej niski, ale miejsce ma swój urok. Pokoje wieloosobowe. Istnieje możliwość przechowania rowerów w bezpiecznym miejscu. Prąd i ciepła woda tylko od 9.00 do 22.00. Bar oferuje ciepłe posiłki, głównie wegetariańskie. Cena noclegu – 21 zł, tel. 018 442 07 80.
Kiedy się wybrać
Gorce to teren mocno zalesiony, dlatego śnieg utrzymuje się w nich dosyć długo. Późna odwilż sprawia, że jeszcze przez jakiś czas jest tam mokro i grząsko. Trochę lepiej wygląda sytuacja w Beskidzie Sądeckim, jednak znane są przypadki, kiedy śnieżne płaty zalegały zbocza Jaworzyny Krynickiej na początku maja. Najbardziej właściwym terminem na odwiedzenie wspomnianych terenów wydaje się być okres wakacji. Letnie słońce z pewnością dobrze wysuszy ostatnie trudno przejezdne miejsca. Wraz z jesiennymi deszczami pogorszy się dobra jakość dróg i będzie trzeba poczekać do następnej letniej kanikuły.
Mapy
– Gorce, 1:75 000, Polskie Przedsiębiorstwo Wydawnictw Kartograficznych; – Beskid Sądecki, 1:75 000, Polskie Przedsiębiorstwo Wydawnictw Kartograficznych.
Dzień I – Gorce
(Rabka – Maciejowa – Stare Wierchy – Turbacz) Wysiadamy na dworcu PKP w centrum miasteczka. Po chwili potrzebnej na przysposobienie roweru ruszamy na podbój Gorców. Ponieważ na miejsce startu, czyli do Rabki, dotarliśmy ok. godz. 14.00, plan wycieczki na pierwszy dzień zakłada dojazd do schroniska na Turbaczu. Dystans niewielki, ale konkretny. Non stop pod górę. Super! Ruszamy. Cały czas będziemy jechać czerwonym szlakiem, który zaprowadzi nas do Krościenka, a potem, z małymi przerwami, dalej do Krynicy. Oznakowanie jest dobre, więc nie będzie problemu z błądzeniem. Na razie ruszamy asfaltem w stronę parku zdrojowego. Teren od razu daje do zrozumienia, że lekko nie będzie. Po kilku kilometrach szlak wyprowadza nas z miasteczka na gruntową drogę, którą będziemy wspinać się na Maciejową. Droga jest szeroka i wygodna, miejscami rozjeżdżona przez samochody terenowe. Po deszczu podłoże może być grząskie. Kręcimy pod górę i docieramy do pierwszego schroniska Stare Wierchy. Tu można chwilę odsapnąć i zetrzeć pot z czoła. Cóż, bądź co bądź jesteśmy już na wysokości blisko 1000 m n.p.m. Przed nami szczyty Obidowiec i Rozdziele. Dalej nawierzchnia jest coraz bardziej wymagająca, pojawiają się kamienie i sporo korzeni. Jazda jest trudniejsza, a pokonanie tego odcinka bez zsiadania z rumaka daje dużo satysfakcji. Przed Turbaczem droga się poprawia i znów poruszamy się leśnym duktem w cieniu drzew. Żółwim tempem docieramy na szczyt i cel dzisiejszej jazdy Turbacz. Zza drzew wyłania się imponujący budynek schroniska, murowany z kamienia, kryty gontem. Plan został wykonany. Teraz należy rozlokować się i delektować widokami rozciągającymi się z tarasu. Przy dobrej i bezchmurnej pogodzie w oddali majaczy sylweta Tatr. Widok jest wspaniały. Jutro kolejny dzień jazdy. Do przebycia znacznie więcej kilometrów, ale trasa będzie już bardziej urozmaicona.
Dzień II – Gorce, Beskid Sądecki
(Turbacz – pasmo Lubania – Krościenko – Szczawnica – Przehyba) Poranek na szczycie, wspaniale. Rześkie powietrze, słońce, śniadanie na tarasie widokowym, gorąca kawa, po prostu bajka. Z jednej strony widok na Tatry, z drugiej, za winklem, droga, którą zaraz będziemy wspinać się w stronę Lubania. Ostatni rzut oka na mapę i w drogę. Na zachętę najpierw jedziemy lekko z góry. Mijamy stado owiec i… psa pasterskiego… Przyspieszamy, pies najwyraźniej nie zna się na rowerach… Trochę adrenaliny we krwi przyda się, bo teren zaczyna się wznosić. Wjeżdżamy w las. Trasa jest przyjemna, teren to wznosi się, to opada. Widoki na wijące się w oddali Jezioro Czorsztyńskie sprawiają, że zastanawiam się, czy zabrałem kąpielówki. Powoli gramolimy się na Kiczorę. Przed nami zjazd do Przełęczy Knurowskiej. Dzisiaj plecak jakby lżejszy, a na zjeździe całkiem dobrze dociąża tyły. Po kilkudziesięciu minutach odważnej jazdy, wywijając na zakrętach, docieramy do asfaltu. To oczekiwana przełęcz. Teraz pod górę na Bukowinkę. Dalsze dokładne opisywanie trasy nie ma sensu, bo teren faluje. Mkniemy po kolejnych zjazdach i podjazdach, a będzie ich wiele. Trzymamy się czerwonego szlaku. Ścieżka często pełna jest kamieni wypłukanych przez wodę. Aż strach pomyśleć, jak to wygląda po deszczu. Odcinek dość trudny technicznie, na szczęście przeplatany łatwiejszymi, płaskimi przejazdami. Cały czas poruszamy się lasem, osłonięci przed słońcem, wiatrem i (niestety) widokami. Wydaje się, jakby powietrze stało w miejscu. Jest gorąco. Kręcimy dalej, mijając kolejne szczyty i hale. Docieramy do Lubania. Łatwo to poznać, bo trasa staje się coraz trudniejsza. Dużo sporych kamieni i korzeni. Plecaki wydają się ważyć tonę, jedzie się coraz trudniej. Musimy się poddać. Nie ma sensu walczyć z terenem. Przed nami jeszcze sporo kilometrów. Warto zachować siły na później. Ostatnie pół kilometra trzeba prowadzić rower. Jest ciężko, psyche siada. Jechał ktoś tędy na rowerze? To bez sensu. I tak gawędząc docieramy do szczytu Lubań. Wszelkie niewygody wynagradza widok roztaczający się ze szczytu góry, podobno najlepszy w Beskidach. Cały czas poruszamy się czerwonym szlakiem. Zaczyna się 12-kilometrowy zjazd do Krościenka. Czekaliśmy na ten odcinek od wyjazdu. No to w dół! Droga wije się w leśnej głuszy, to pozwala dokręcić na prostej. Mijamy kilka odkrytych polan i turystów. Na początku trochę kamieni, dalej coraz mniej, ale trzeba dobrze trzymać kierownicę. Tarcze grzeją się, a zapach spalonych klocków działa jak płachta na byka. Ostatni odcinek zjazdu prowadzi szeroką, ale nierówną szutrówką zaskakującą pojedynczymi rynnami ukształtowanymi przez spływającą z góry wodę. Ledwo zdążyłem przeskoczyć przeszkodę w pełnym pędzie. Nieźle, licznik potwierdza, że był to ostry zjazd, 64 km/h. Ręce bolą od trzymania kierownicy i naciskania hamulców. W żołądku pusto. Trzeba coś zjeść. Jesteśmy w Krościenku. Teraz asfaltem kręcimy do najbliższego sklepu. Zaspokoiwszy pragnienia pierwszej potrzeby jedziemy do centrum miasteczka w poszukiwaniu przyjemnego baru i poczty. Niektórzy z nas postanowili odchudzić swój ekwipunek. Z poczty trzeba wysłać paczkę do domu. W międzyczasie rozglądamy się za porządnym, ciepłym jedzeniem, najlepiej w stylu włoskim. Nic z tego, tylko ptactwo z grilla. W Krościenku jest co prawda technikum gastronomiczne oferujące kilka dań do wyboru, ale my dotarliśmy za późno. Trudno. Kolarskim wachlarzykiem mkniemy do Szczawnicy. Podobno można tam zjeść spaghetti. Napełniwszy żołądki i bidony przystępujemy do ataku na Przehybę. W Krościenku porzuciliśmy czerwony szlak, teraz poruszamy się niebieskim. Musimy przejechać przez całe miasto. Szlak jest dobrze oznakowany. Ze Szczawnicy wyjeżdżamy brukowaną drogą pod górę. Po jedzeniu trochę ciężko się kręci, ale podjazd nie jest długi. Po chwili przyjemny szuter, dalej asfalt i znów szuter. Wydostajemy się z miasteczka. Wspinamy się szeroką szutrową autostradą, jadąc cały czas niebieskim szlakiem. Droga wije się, sprawiając, że podjazd staje się ciekawszy. Na rozwidleniu szlak niebieski ucieka w lewo. Zostawiamy go, to, co oferuje, dla rowerzystów się nie nadaje. Pod żadnym pozorem nie jedziemy drogą biegnącą prosto. Wygląda bardzo zachęcająco i wydaje się być doskonałym skrótem. Tymczasem nic bardziej błędnego. Daliśmy się namówić i w efekcie takiej decyzji zmarnowaliśmy ze 3 godziny, łamiąc kilka szprych. Na rozwidleniu, uwaga, zostawiamy więc niebieski szlak i drogę biegnęcą donikąd. Skręcamy w prawo i wspinamy się szutrową autostradą. Droga wije się, a my jedziemy tak dłuższy czas pod górę. Znika szuter, nawierzchnia robi się gruntowa i prowadzi w dół. Powoli znów wspinamy się pod górę. Docieramy do rozwidlenia. Skręcamy w prawo, pojawia się niebieski szlak, potem zielony. Ponownie odbijamy w prawo i kręcimy ostro pod górę, trzymając się oznaczeń. Teren trochę się wypłaszcza, jedzie się łatwiej. Do schroniska już niedaleko. Dookoła coraz ciemniej. To przez ten skrót! Z daleka widać jakieś światła. To już chyba szczyt, schronisko. Tego dnia przejechaliśmy szmat drogi, na liczniku 53 km. Okazało się, że światła nie zwiastują schroniska. To antena nadawcza. Patrzymy na znaki. Przehyba w prawo, 10 min. Odbijamy więc w prawo i jedziemy jakąś minutę. Docieramy na miejsce. Jest 22:00. Dostajemy ciepłą i smaczną pomidorówkę. Chowamy rowery, prysznic i spać.
Dzień III – Beskid Sądecki
(Przehyba – Wlk. Rogacz – Piwniczna – Pisana Hala – Łabowska Hala – Krynica) Ranek wita nas słońcem i pogodą. Widać porośnięte grzbiety górskie, układające się w fale, a na horyzoncie majaczy znajoma sylweta Tatr. Schodzimy na taras. Aby widoki były ciekawsze, ścięto wierzchołki kilku drzew. Cóż za dbałość o szczegóły. Po dobrej kawie, śniadaniu i domowej szarlotce zbieramy się. Jeszcze walka ze złamanymi szprychami i w drogę. Dobrze, że jedzie z nami McGyver. Bez ściągania kasety (nie mieliśmy klucza) zamontował szprychy i wycentrował koło. No, no. Jedziemy! Na początek trochę pod górę, ale teren wydaje się być coraz bardziej przystępny i przyjazny rowerzyście. Wspinamy się leśną pierzyną na Złomnisty Wierch PN, a po chwili na Złomnisty Wierch PD. Przed nami siodło prowadzące na Radziejową. Po kolei ruszamy w dół. W oddali na wznoszącym się zboczu widać cieniutką kreskę. To nasza trasa, tam jedziemy. Zjeżdżamy ostro w dół, przeskakując leżące kłody i nierówności terenu. Rozpędzamy się tak, że bez wysiłku podjeżdżamy na widziane wcześniej wzniesienie. Docieramy do rozwidlenia. Od Przehyby poruszamy się czerwonym szlakiem. Dalej biegnie on przez wspomnianą już Radziejową. Podjazd na szczyt tej góry, a szczególnie zjazd jest trudny. Więc kto chce, jedzie, kto nie, odbija w prawo i łukiem omija ten odcinek. Spotkamy się po drugiej stronie. Po kilkunastu minutach znów wszyscy jedziemy w kierunku Wielkiego Rogacza. Przed szczytem rozwidlenie szlaków. Odbijamy w lewo, dalej czerwonym szlakiem. Teren faluje, ale ścieżka prowadzi raczej w dół przez las. Wyłaniając się zza kolejnej górki, prawie wpadamy na… (no nie, fata morgana) nadjeżdżającego „malucha”. Gdybym nie zobaczył, nie uwierzyłbym. Skąd on się tu wziął, jak wjechał? Klnąc i zastanawiając się nad tym niespotykanym zjawiskiem, składam się do kolejnego zakrętu. Licznik pokazuje 56 km/h. Wyjeżdżamy na otwartą przestrzeń i zatrzymujemy się na rozwidleniu szlaków. Wymieniamy ukłony w kierunku miniętego pojazdu i jego kierowcy, który mógł przecież spowodować poważną kraksę. Wszak łatwiej wyminąć nagle pojawiającego się turystę niż bądź co bądź… samochód. Pozostawiamy czerwony szlak i przesiadamy się na żółty. Jedziemy prosto, zjeżdżamy do Piwnicznej. Najpierw szybki odcinek przez las, następnie wypadamy na zarośnięte krzakami łagodne zbocze. Trzeba się wyrabiać, bo cieniutka ścieżynka wije się jak trasa diabelskiej kolejki. Jak się człowiek nie zdąży złożyć przed kolejnym skrętem, leży. Po przygodach mrożących krew w żyłach jedziemy trochę spokojniej. Wywijamy w prawo, w lewo, trochę mokro i ślisko. Widocznie wczoraj padało. Wyjeżdżamy z lasu na otwartą przestrzeń. Wokół pola i tylko jedna droga prosto w dół. Oczywiście dokręcamy, bijąc kolejne rekordy. Z porządnie rozgrzanymi tarczami hamulców docieramy do asfaltu i do centrum Piwnicznej. Znów rezerwa i sucho w bidonach. W rynku znajdujemy gospodę. Posilamy się obficie i ruszamy. Dzisiaj powinniśmy dojechać do Krynicy. Asfaltem zjeżdżamy w dół miasteczka. Na skrzyżowaniu skręcamy przez mostek w lewo. Jedziemy w kierunku wsi Łomnica, wypatrując po prawej stronie znaczków żółtego szlaku. Jest, skręcamy w prawo. Wąska droga wspina się ostro pod górę. Po chwili jest trochę łagodniej, ale wciąż ostro pod górę. Zaciskając zęby, podziwiamy bajkowo wyglądającą dolinę Popradu. Wpadam w rytm i kręcę, pokonując kolejne metry wzniesienia. Słońce nie oszczędza swoich wdzięków. Teren się wypłaszcza, można trochę odsapnąć. Nie na długo, za chwilę rozpoczynamy podjazd na Halę Pisaną. Początek jest stromy, a mokre kamienie nie ułatwiają zadania. Po chwili jednak jedziemy bez problemu. Powoli docieramy na szczyt. Najgorsze za nami. Od tej pory będziemy poruszać się grzbietem, więc różnica wzniesień nie będzie duża. Teren łagodnie obniży się w stronę Krynicy. Po krótkim odpoczynku ruszamy w kierunku schroniska na Łabowskiej Hali. Początkowo poruszamy się po otwartym terenie i podziwiamy zbierające się nad nami ciężkie, burzowe chmury. Chyba lunie. Przyciskamy w nadziei, że uciekniemy przed niechcianym prysznicem. Jedziemy leśną drogą. Okolica wydaje się swojska, nizinna. Tylko chwilowe przebłyski wśród drzew przypominają, że jesteśmy na 1084 m n.p.m. Teren zaczyna opadać. Docieramy do Łabowskiej Hali. Jeśli dojechaliśmy do schroniska późno i nie zdążymy dotrzeć do Krynicy przed zmrokiem, lepiej zatrzymać się tu na noc. Nie warto ryzykować błądzenialub niemiłego upadku. Jeżeli jest jeszcze wcześnie i damy radę dojechać do miasta, ruszamy czerwonym szlakiem. Cały czas poruszamy się grzbietem. Jedzie się przyjemnie, choć w nogach mamy już ponad 40 km. Czeka nas jeszcze jeden łagodny podjazd na górę Runek. Wracamy na 1080 m n.p.m. Na szczycie musimy wybrać szlak. Czerwony prowadzi na Jaworzynę Krynicką. Z niej czeka nas długi zjazd do miasta. Jest już późno i zaczyna kropić. Decydujemy się na niebieski, który szybciej doprowadzi nas na dół. Droga wije się i zakręca. Jest dobrze oznakowana i raczej trudno się zgubić. Mokro, jedziemy w strugach deszczu. Tym razem spokojnie zsuwamy się coraz niżej. Wszechobecne błoto zniechęca nas do szybszej jazdy. Docieramy do ogrodzenia z siatki. Wąskim przejściem zjeżdżamy w dół. Asfalt, jesteśmy w centrum Krynicy. Kierujemy się do pierwszego lepszego pensjonatu. Jest ich tutaj sporo, więc odważyliśmy się nie rezerwować noclegów. Tak jak przypuszczaliśmy, z wolnymi miejscami nie ma problemu. Najpierw mycie rowerów, potem ciepły prysznic i kolacja. Koniec jazdy. Jutro wracamy do domu. Chciałoby się pojechać dalej… Może następnym razem. Przejechaliśmy w sumie 125 km. Cyfra nie jest imponująca, ale przemierzyliśmy przecież całe Gorce i Beskid Sądecki. Jeśli macie wolne trzy dni, rower górski i plecak, polecamy.