Wielki Miguel
Z racji słusznej postury i stylu, w jakim jeździł, zwano Induraina „Big Migiem”. W swojej koronnej dyscyplinie, jeździe na czas, pędził z szybkością samolotu odrzutowego. Wielka d… Ojciec Induraina był rolnikiem. Nawet kiedy Miguel święcił już kolarskie triumfy, nie mógł zajmować się tylko rywalami, ale musiał ojcu zdawać sprawozdania ze sposobów uprawiania ziemi, opisywać nowe, napotkane po drodze maszyny rolnicze. Sam nigdy nie przepadał za pracą na roli. Pomagał ojcu z obowiązku. Jako dzieciak dostał od niego na dziesiąte urodziny rower – zielone, używane Olmo. Rok później wystartował w pierwszym wyścigu i był drugi. Pociągały go jednak inne dyscypliny. Najpierw grał w piłkę nożną, potem w koszykówkę. Podczas jednego z meczów złodziej ukradł mu rower. Był tak zrozpaczony, że ojciec natychmiast kupił mu drugi, tym razem nowy. Miguel żartował potem, że to za sprawą ojca został kolarzem, ale gdyby wiedział, z jakim poświęceniem wiąże się wykonywanie tego zawodu, zawołałby złodzieja, żeby ukradł mu także drugi rower.
Kiedy miał 16 lat, wrócił do kolarstwa. Ponieważ mierzył 188 cm i ważył 83 kg, na szosie zasłaniał innym widok. Złośliwcy przezwali go więc „wielka d…”. Jeszcze nie był Wielkim Migiem.
W 1983 roku został amatorskim mistrzem kraju i trafił do reprezentacji narodowej. W 1984 startował w Wyścigu Pokoju, niczym się nie wyróżniając. Był uczestnikiem olimpiady, wygrał 2 etapy podczas Tour de l’Avenir. Reprezentował drużynę Reynolds, która miała swój odpowiednik w zawodowym peletonie. Pod koniec 1986 roku do Miguela zgłosił się dyrektor tej ekipy Jose Miguel Echavarri, oferując mu pokaźne pieniądze za podpisanie pierwszego kontraktu zawodowego. Indurain przestraszył się, pomyślał chwilę i zapytał – „Dlaczego chcesz mi dać tyle pieniędzy? Jeszcze na nie nie zasłużyłem. A do tego chcesz, żebym wygrał Tour już za rok? Zróbmy tak, Jose. Daj mi połowę z tego i czas na wyrośnięcie.” Echavarri po konsultacjach z trenerem zgodził się. Indurain mógł powoli, bez presji, rozwijać swój talent. Miguel był dobrym czasowcem, ale w górach przeżywał męki. Echavarri długo myślał, jak ten problem rozwiązać. Zastanawiał się, czy nie wyspecjalizować swojego podopiecznego w wyścigach jednodniowych. Wreszcie konstruktor rowerów Pinarello poradził mu, by zabrać kolarza do Ferrary, do profesora Conconiego, który wsławił się prowadzeniem Mosera. Po kilku przeprowadzonych testach profesor stwierdził – „Jeśli chcesz wygrywać, musisz schudnąć co najmniej 5 kg”. Rozpisał mu harmonogram treningów, testów i konsultacji. Indurain nie dostosował się w pełni do wskazówek uczonego. „Zawsze robiłem to, co podpowiadał mi mój organizm” – opowiadał potem. Zimą stracił jednak 5 kilogramów. W cieniu Perico „Nie jesteśmy bliskimi przyjaciółmi” – mówił o Delgado Miguel. „Jesteśmy zbyt różni. Perico nigdy nie był moim idolem, ale był wielkim przykładem.” Perico był wtedy na fali, jako trzeci Hiszpan w historii wygrał Tour. Publiczność uwielbiała go za dynamiczny styl jazdy. W 1985 roku debiutował w Vuelcie. Przez 4 dni był liderem wyścigu, najmłodszym w historii. W 1986 roku Tour de l’Avenir prowadził z Portugalii, przez Hiszpanię i Francję, do Włoch. Indurain został liderem po wygraniu dwóch czasówek. Postanowił bronić się w wysokich Alpach. Na podejściu pod Izoard ostro zaatakował go Amerykanin Grewel. Hiszpan odrobił straty na zjazdach i wygrał swój pierwszy wielki wyścig. Potem przyszły wygrane w Paris – Nicea i klasyku w San Sebastian. W 1987 debiutował w Tour. Cały czas pomagał Delgado w walce z Roche. Pokazał się tylko na czasówkach. Ukończył wyścig na dalekim 97. miejscu. Podobnie było rok później. Wsparł Perico w zdobyciu żółtej koszulki, a wyścig ukończył na 47. miejscu. Stale robił postępy. W 1989 roku Indurain po samotnej ucieczce wygrał w TdF swój pierwszy górski etap w Pirenejach. Na mecie w Paryżu był już siedemnasty. Za rok wygrał kolejny górski etap do Luz Ardiden, a wyścig skończył na dziesiątej pozycji. Wątpił, czy kiedykolwiek uda mu się wygrać Tour. Delgado mocno go zachęcał. „Uwierz w siebie” – mówił – „Kiedy nadasz wysokie tempo, nikt nie jest w stanie tego wytrzymać”. Miguelon Wielki Mig pojawił się w 1991 roku i objął panowanie nad peletonem na kolejne 5 lat. Echavarri dał mu do dyspozycji w Tour całą drużynę, z Delgado na czele. Miguel wygrał najpierw czasówkę. Na 13. etapie użył Chiappucciego, by zdystansować Bugno i resztę rywali. Na mecie pozwolił wygrać „Diabłowi”, ale objął prowadzenie w wyścigu. W Alpach, na L’Alpe d’Huez, użył Bugno, by pokonać Chiappucciego. Bugno dostał w nagrodę etap. Hiszpan powiększył swoją przewagę i przypieczętował pierwsze zwycięstwo wygraniem kolejnej czasówki. W 1992 roku Indurain dokonał pierwszego dubletu. Najpierw wygrał Giro, oczywiście gromiąc rywali w czasówkach i rozgrywając umiejętnie w górach animozje włoskich przeciwników. W Tour, kiedy wygrał w Luksemburgu czasówkę z przewagą 3 minut, nie pozostawił rywalom złudzeń. Nie pomógł szaleńczy atak Chiappucciego pod Sestrieres. Bugno, który specjalnie się do tego wyścigu przygotowywał, zachorował na kompleks Induraina. Hiszpan onieśmielał go i jak wąż swoją ofiarę tak paraliżował, że Włoch nie był w stanie przeprowadzić żadnego udanego ataku. Na dodatek Big Mig od tego czasu chował swoje oblicze za ciemnymi okularami. Nikt nie wiedział, czy kiedykolwiek cierpi na trasie. W 1993 roku Miguel powtórzył dublet. W Giro zwycięstwo zapewnił sobie po dwóch wygranych czasówkach. W Tour zdobył prowadzenie po wygranej jeździe na czas. Potem w górach zadowolił się pilnowaniem Romingera, któremu wspaniałomyślnie pozwalał wygrywać etapy. W 1994 roku na trasie Giro znalazł jednak swoich pogromców w postaci Bierzina i Pantaniego, wspomaganych przez chłód. We Francji był znowu niepokonany. Prowadzenie zdobył jak zawsze w czasówce. Tylko Rominger próbował jeszcze z nim rywalizować. W Pirenejach pokazał Pantaniemu, gdzie raki zimują. Niczego nie zmienił atak Ugriumowa w Alpach. Big Mig triumfował po raz czwarty.
Pod koniec okresu wielkich przewag, jak każdy król peletonu, nie miał rywali i ścigał się z historycznymi osiągnięciami poprzedników. Widząc, że coraz częściej atakowany jest w górach, zmienił nieco taktykę. Tour w 1995 roku rozstrzygnął na swoją korzyść przed górami. Niespodziewanie zaatakował razem z Bruyneelem już na 7. etapie do Liege. Dzień później triumfował w jeździe na czas. Bierzin, Rijs, Rominger polegli na pierwszym etapie w Alpach. Włoski „Bicisport” określił Hiszpana mianem tyrana. Spokojny człowiek Najlepszą bronią Induraina były spokój i cierpliwość, które odziedziczył po rodzicach. Big Mig nigdy nie wpadał w panikę na trasie. Nie tracił nadaremnie sił, pilnował przeciwników. Wspaniałomyślnie pozwalał im wygrywać etapy, za co bardzo go cenili. Miguel zdobywał sobie tym wielu sojuszników w peletonie. Potem gromił rywali w czasówkach i wygrywał wyścig za wyścigiem. „Mówią, że nigdy nie dokonałem wielkiego wyczynu” – komentował przytyki krytyków swojego stylu jazdy. „Ale po co wiercić dziurę w murze palcem, jeśli ma się wiertarkę?”
Introwertyk Indurain nigdy nie szukał kontaktów z innymi. Delgado wspominał, że niejednokrotnie podczas dnia przerwy w wyścigu usiłował go namówić na wspólne wyjście. Nigdy mu się to nie udało. Miguel wolał zostać w swoim pokoju hotelowym i dzwonić do przyjaciółki z dzieciństwa, a potem żony, Marissy. Analitycy zachwycali się jego parametrami wydolnościowymi. Miał bardzo niskie tętno spoczynkowe, wynoszące 28 uderzeń na minutę, a jego pojemność płuc wynosiła 7,8 litra. Ale Big Mig wcale nie umartwiał się ascetyczną dietą. Przed starem zjadał kanapki i popijał colą albo fantą. Pięta achillesowa Indurain nie lubił zimna. Tracił wtedy swoją moc. Największe kryzysy przeżywał przy zimnej, deszczowej albo śnieżnej pogodzie. Warunki pogodowe przeszkodziły mu w pobiciu rekordów wielkich przeciwników w liczbie wygranych Tourów. Próbował w 1996 roku. Niestety, w Alpach powiało zimnem. Kiedy kolarze wyjechali z nich, Hiszpan miał już prawie 4 i pół minuty straty do prowadzącego Rijsa. Cierpiał z powodu problemów żołądkowych, bolały go nogi. Najgorsze przyszło na 17. etapie do rodzinnej Pampeluny. Kiedy w połowie etapu odjechała grupa z Duńczykiem, ani Indurain, ani chory Rominger nie byli w stanie jej gonić. Na mecie zanotował stratę ponad 15 minut. W Pampelunie zgromadziły się tłumy rodaków Miguela. Chcieli święcić jego triumf, a stali się świadkami klęski. Na podium Rijs zorientował się w sytuacji. Poprosił mikrofon i wywołał do siebie smutnego Miguela. Sto tysięcy ludzi przez wiele minut skandowało imię wielkiego Hiszpana, który chyba nigdy w życiu nie dostał aż tak wielkich owacji. Wkrótce potem Miguel zdobył złoty medal olimpijski w jeździe na czas. Było to ukoronowaniem jego kariery. Organizator Vuelty Unipublic po długich pertraktacjach z Banesto zmusił Induraina do startu w swoim wyścigu. Miguel nie miał już do tego serca. Owszem, jechał w czołówce wyścigu, ale na13. etapie nagle zwolnił i został za peletonem. Big Mig skręcił z szosy i wjechał do pobliskiego hotelu, zamykając za sobą drzwi przed ciekawskimi. Zdążył tylko powiedzieć, że to koniec jego kariery. Świat kolarski nie mógł w to uwierzyć. Nie pomógł nawet rzut na taśmę Manolo Saiza, który za przejście do Once zaproponował mu astronomiczną kwotę 12 miliardów włoskich lirów. Indurain nie zmienił decyzji. Drugiego stycznia 1997 roku zwołał krótką konferencję prasową, na której oświadczył, że kończy karierę i wyszedł, nie odpowiadając na żadne pytania. Big fortuna Big Miga Pieniądze Saiza nie zrobiły na Indurainie wrażenia. Pod koniec kariery zarabiał rocznie miliony. Do tej kwoty dochodziły honoraria za starty w kryteriach, pieniądze z puli nagród wywalczone przez zespół oraz wpływy z reklamy. Bank Banesto wymyślił nawet kampanię promującą nowy rodzaj bieżącego rachunku bankowego pod hasłem „Indurain, człowiek, który was ubezpiecza”. W ciągu dwóch miesięcy 14 tysięcy nowych klientów skorzystało z oferty. Do kasy banku wpłynęły ogromne pieniądze, a Indurain podpisał z bankiem kontrakt na wyłączność wizerunku za astronomiczną kwotę. Zaczął inwestować zarobione pieniądze. Najpierw na obrzeżach Pampeluny kupił dwupiętrową willę, potem w Benidrom, przy trasie, gdzie rozgrywane były kiedyś mistrzostwa świata, kupił drugi dom. W Navarze wykupił teren, gdzie znajdowało się pole do gry w golfa i fabryka Danone, potem jeszcze dwa domy w pobliżu oraz pałacyk w centrum San Sebastian. Zainwestował też w przedsiębiorstwa. Rozpoczął od spółki z byłym trenerem Unzue, otwierając salon Mazdy w Pampelunie. Razem z innym sławnym kolarzem baskijskim Marino Lejarretą otworzył w centrum Bilbao supermarket sportowy „Forum Sport”, wkrótce kolejny w San Sebastian. Z kolarza przedzierzgnął się w biznesmena. Słowa: Piotr Ejsmont