Władcy tortu…
System profesjonalnej prowizorki
Czy polskie kolarstwo przeżywa kryzys? Z jakimi problemami borykają się w naszym kraju ludzie chcący uprawiać i wspierać swoją ulubioną dyscyplinę sportu? Czy organizowany w kraju wyścig najwyższej kategorii Tour de Pologne podnosi renomę polskiego kolarstwa? Jak wygląda obecny schemat współpracy sponsorów, organizatorów, dyrektorów ekip, zawodników, mediów i kibiców? Podobne pytania można mnożyć, ale nie bardzo jest komu je zadać. Zastanawiamy się, czy w polskim kolarstwie jest tak źle, jak wypada myśleć, czy jest wystarczająco dobrze? Współczesność Główny powód do narzekania mamy od dawna ten sam. W Polsce zarejestrowana jest jedna profesjonalna ekipa kontynentalna (formuła UCI Pro Continental), czyli Action-Uniqa. Według starego przyzwyczajenia mówi się czasem, iż jest to grupa z tzw. „drugiej dywizji”. W „trzeciej dywizji”, czyli rangę niżej, zarejestrowano osiem grup kontynentalnych (Amore e Vita, CCC Polsat Polkowice, DHL-Author, Dynatek, Legia TV4, MapaMap, Miche, Weltour) oraz dwie zawodowe grupy kobiece (Primus i PolAqua). Nie mamy nadal ANI JEDNEJ polskiej grupy należącej do tak zwanej kolarskiej Ligi Mistrzów, inaczej „pierwszej dywizji”, czyli ProTour. Mamy za to organizację najwyższej rangi wyścigu etapowego, należącego do serii ProTour, jest nim Tour de Pologne. W ekipach protourowych pracuje raptem kilku polskich kolarzy, wszystkich zliczymy na palcach jednej ręki. Sylwester Szmyd (Lampre Fondital), Michał Gołaś (Unibet.com) i Peter Mazur (Saunier Duval). Polska ma w rzeczywistości z ProTourem tylko minimalnie więcej wspólnego niż zupełnie nic. Jest za to krajem bardzo silnie reprezentowanym na wyścigach, do których dopuszczane są ekipy kontynentalne (dywizja druga i trzecia). Powstała więc asymetria. Kilku Polaków ma prawo do startów w najlepszych wyścigach ProTour, zaś cała reszta nie ma większych szans, by przeciętny kibic mógł o nich usłyszeć. Po włączeniu Tour de Pologne do cyklu ProTour (co oznaczało usunięcie z wyścigu 90% posiadaczy paszportów RP) pojawiły się nawet głosy, że Czesław Lang niszczy polskie kolarstwo. Trudno się zgodzić z tą opinią. Nawet największy malkontent nie zakwestionuje dobrego „pijaru”, który robi kolarstwu Czesław Lang. Gdyby nie wyjątkowa skuteczność Langteamu w kreowaniu wizerunku Tour de Pologne, wyścig ten (mimo najwyższej kategorii) nie istniałby w mediach w ogóle! A co z Polakami, na których śladową ilość w TdP narzekali niemal wszyscy? Wystarczy przypomnieć, że w ostatnim okresie większości polskich kolarzy w TdP nie udawało się odegrać wielkiej roli. Tak więc te 10% startujących to tak w sam raz. Archeologia W świadomości kibica pamiętającego PRL tkwi przekonanie, że polskie kolarstwo stało niegdyś na bardzo wysokim poziomie. Do dziś doskonale pamiętamy nazwiska gwiazd z lat 60., 70. czy 80. Szurkowski, Mytnik, Szozda, Lang, trochę później Piasecki, naprawdę jest co wspominać. Nikomu nie przeszkadzało, że żaden z wymienionych kolarzy nie stawał regularnie w szranki z zachodnim zawodowym peletonem, a domeną naszych tytanów szos był wielki Wyścig Pokoju. Pamiętamy wspaniałe zwycięstwo Lecha Piaseckiego w Giavera del Montello w 1985 roku i nie przeszkadza nam, że był to wyścig o mistrzostwo świata amatorów. Jedynym światowym, niepodważalnym sukcesem biało-czerwonych (już w III RP) było trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej Tour de France Zenona Jaskuły, który stanął na podium w Paryżu obok Miguela Induraina i Tony’ego Romingera. Skąd więc w naszej psychice wiecznie żywe wspomnienie kolarskiego „snu o potędze”? Dlaczego wierzymy, że kiedyś było lepiej, dlaczego porównując osławione „kiedyś” do czasów dzisiejszych, tak łatwo ulegamy wizji kolarskiej katastrofy? Słuchając dziś osób działających dawniej w kolarstwie, można nawet odnieść wrażenie, że przemiana ustrojowa nie tylko zabrała należny(!) państwowy mecenat i cofnęła przywileje, ale także spowodowała degradację genów i sprawiła, że dzisiejsza młodzież jest do niczego, a przynajmniej nie jest już tak twarda jak „stara gwardia”. To wszystko oczywiście kompletna bzdura. Prawdą jest tylko to, że zakręcono kurek, a młodzież ma przed sobą otwarty świat i zupełnie inne możliwości robienia kariery niż przed trzydziestu laty. Kolarska prowincja Podsycanie mitu rzekomego prosperity PRL-u wpłynęło na demoralizację tych dyscyplin, które miały być naszą „wizytówką”. Czasy wielkiej promocji wyścigu pod szyldem gołębia to przede wszystkim okres pompowania pieniędzy w kluby. Społeczeństwu wpojono przekonanie, że Warszawa – Berlin – Praga to najważniejsza gonitwa w Europie. I dawaliśmy się nabrać Trybunie Ludu, Rudemu Pravu, Neues Deutschland. Nie spędzał nam snu z powiek potężny zawodowy Tour de France, gdy w roku olimpijskim 1980 Czesław Lang przywoził z Moskwy srebro. Nie czuliśmy, że tkwimy na kolarskiej prowincji. Mieliśmy dobre humory, gdyż skutecznie faszerowano nas informacjami, że tylko kolarstwo z bloku wschodniego jest prawdziwe, sportowe i fair, podczas gdy na Zachodzie jeździ się wyłącznie za kasę i powszechnie stosuje doping. Jak powiadają Czesi, „to se ne vrati“. Nie wrócą też lutowane ramy na mufach ani skórzane buty Gazelle. Nie ma co się łudzić, tyle, co kiedyś, nasze państwo już nie da. Są inne atrakcyjne dyscypliny sportu i mają się dziś często lepiej niż kolarstwo. Cały ten zgiełk Kolarstwo to już nie tylko umięśniony człowiek i jego maszyna. Kolarstwo to biznes i nośnik reklamy. Sponsor daje grupie kolarzy wsparcie finansowe i ma w tym jasny cel – pomóc swojej marce, poprawić rozpoznawalność, utrwalić logo. Grupa robi wszystko, by sponsor miał to, za co płaci. Tyle, że reklama docierająca do odbiorcy „przez” kolarstwo nie jest sprawą łatwą. Dopiero gdy jest się sponsorem ekipy należącej do tzw. „drugiej dywizji”, można liczyć na transmisje w telewizji publicznej (szanse na „dziką kartę” i wolny akces do Tour de Pologne są nikłe). A to oznacza przynajmniej program pierwszy TVP. Mechanizm marketingowy dotyka także pojedynczego zawodnika grupy. Kolarz wie, że jego praca to nie tylko treningi i starty, praca i odpoczynek. Dla zawodowca równie ważnym zadaniem, co osiąganie dobrych wyników, jest prezentowanie swoich sponsorów w pozytywnym świetle. Ma w tym pomagać elokwencja, nierzadko uroda, dobra prezencja, odpowiedni strój. W obiektywie kamery noszony na czapeczce czy trykocie mały napis czy symbol graficzny nabiera wartości. Aleksander Morozowski prezes firmy DHL sponsorującej grupę DHL Author Moim marzeniem jest, abyśmy mogli wystartować w Tour de Pologne, jednak bez reklasyfikacji grupy o jeden poziom w górę (z 3. do 2. dywizji) nie będzie to moliżwe. Na razie nie ma na to środków, bo kolarstwo w Polsce nie jest na tyle medialne, aby ponosić tak duże koszty bez gwarancji zwrotu. Być może trzeba będzie poczekać tak jak nasi siatkarze, całe 30 lat, na kolejny sukces, który przywróci kolarstwo do łask. (…) Musiałbym przekonać szefów, że warto wyłożyć parę milionów złotych na to, aby marketingowo mieć taki zwrot, jak w przypadku reklamy bardziej tradycyjnej. Zadaliby pytanie „Dlaczego chcesz to zrobić”. Musiabym mieć dobre argumenty, a tu, niestety, koło się zamyka. Mała medialność tego sportu oznacza stosunkowo małą grupę dobrych zawodników, a w efekcie ograniczone możliwości startów w wyścigach z wysoką kategorią. Tomasz Jaroński Eurosport Czy wszedłbym w kolarstwo jako sponsor? Niewykluczone. Z produktem adresowanym do mężczyzn, możliwe, że tak. Myślę, że banki, firmy telekomunikacyjne, producenci samochodów mogą widzieć w kolarstwie dobry nośnik reklamy. Henryk Charucki szef Harfy-Harryson sponsorującej m.in. CCC Polsat i Action-Uniqa Gdyby nie kolarstwo, nie ta forma reklamy, raczej nie usłyszałbym o firmie Action i nie poznał zakresu jej działalności. Tylko dzięki kolarstwu dowiedziałem się o istnieniu przedsiębiorstwa Piotra Bieliskiego. Harfa-Harryson jest sponsorem branżowym zaopatrującym grupy zawodowe w sprzęt i akcesoria. Tak duża firma z branży w zasadzie nie ma wyjścia i musi w ten sposób promować swój produkt. Grupa zawodowa to najlepszy rzecznik naszych produktów. Trudno sprzedawać koła za 5000 zł, będąc całkowicie odizolowanym od sportu wyczynowego. To tak, jak prowadzić sprzedaż Ferrari wśród osób nieznających Formuły 1 i nieinteresujących się wyścigami. Ani oni bez nas, ani my bez nich. Maja Włoszczowska z grupy Halls Professional MTB Często jesteśmy pytani o sprzęt. Kibice chcą dowiedzieć się na przykład, czy naszym zdaniem Shimano XTR jest okey. Jeździmy na tym i zgodnie z prawdą odpowiadamy im, że oczywiście, XTR jest okey. Dbamy też o to, aby przed kamerą przypominać, że startujemy w największej polskiej serii wyścigów MTB organizowanych przez Czesława Langa. To taki układ partnerski z Langteamem. Oni mówią w TV, że mają nas, przed kamerami padają nasze nazwiska, my powtarzamy, że starujemy u nich. Telewizja No właśnie. Wywiady z pięknymi zawodniczkami Hallsa i z rezolutnymi szosowcami zawsze wypadają dobrze. Tylko, że od strony sportowej kolarstwo jest dyscypliną bardzo trudną do pokazania. Nie wystarczy ustawienie kilku stacjonarnych kamer. Komentatorzy nie zawsze widzą sytuację jak na dłoni. Powinni natomiast widzieć to, czego my kibice nie widzimy, być artystami w swoim fachu. Na razie jednak nie ma tematu, choć szczęśliwie nie wszędzie… Kto oglądał relacje z tegorocznej Skody a przy tym miał okazję uczestniczyć w tym wydarzeniu osobiście, mógł zobaczyć że dobrze zrealizowany materiał telewizyjny za każdym razem znakomicie poprawiał „percepcję” tego organizowanego od dwunastu lat eventu. Wniosek jest następujący – kolarstwo można pokazać w ciekawy sposób, ale trzeba się w to zaangażować. Aleksander Dzięciołowski redaktor TVP Sport, autor relacji z imprez kolarskich W sporej części realizujemy misję publiczną, a to oznacza, że telewizja chce pokazywać ciekawe widowiska. One przyciągają widzów, a wtedy nasz produkt staje się bardziej oglądalny. Czas antenowy przed i po emisji nabiera większej wartości, a my mamy z tego odpowiedni profit. Staramy się jeździć wszędzie tam, gdzie coś się dzieje. Co do kolarstwa, sądzę, że może ono być ciekawym widowiskiem, ale bardzo wiele zależy od sposobu realizacji. Dziś konieczne jest wzbogacenie transmisji ciekawą grafiką, pokazując nie tylko czas, kilometraż czy przewagę, ale nawet częstotliwość bicia serca pokazywanego zawodnika. To zdecydowanie wzmaga zainteresowanie widza. Lobby Jakość relacji TV to zaledwie jedna strona medalu. Pozostaje jeszcze kwestia, jak wiele czasu TV publiczna może lub chce poświęcić promocji kolarstwa. Nie jest go zbyt wiele. Tutaj w pewnej opozycji do TV publicznej stoją stacje komercyjne. Relacjonują kolarstwo inaczej, przede wszystkim w innej skali. Czy kolarstwo jest jakieś trędowate? Nie, ono po prostu najzwyczajniej nie cieszy się już taką popularnością jak inne dyscypliny i trzeba wreszcie przyjąć do wiadomości, że wielki tort z napisem „sport” dzieli się na coraz więcej małych kawałków. Tomasz Jaroński Eurosport Teoretycznie telewizja publiczna, czyli TVP, ma w zapisach ustawowych promocję polskiego sportu bez żadnych ograniczeń. Ale jeśli TVP nie będzie pokazywała kolarstwa, niestety, ktoś inny musi to robić. Sądzę, że po prostu w TVP nie ma nikogo, kto mógłby i chciałby lobbować na rzecz kolarstwa. Jeśli już TVP coś robi, wynika to z umów. Najlepszym przykładem jest mający wielką oprawę i relacjonowany ładnie, z wielkim zacięciem Tour de Pologne. Fakty są takie, że TdP trwa zaledwie tydzień i przez ten tydzień TVP pokazuje nam wielkie kolarstwo. Ale gdy już Stefan Schumacher zwycięża Amstel Gold Race w identycznym stylu jak na Orlinku, główna telewizja nie puściła o tym nawet małego newsa. A można było przy okazji przypomnieć kibicom o TdP, pokazać, że Schumacher to dobry, uniwersalny zawodnik. Sukces Niemca monża było świetnie wykorzystać dla “pijaru” TdP, ale sprawę przemilczano. To nie miałoby miejsca we Francji. Od jakiegoś czasu Francuzom nie jest dane zwyciężać w Wielkiej Pętli. Gdy obcy kolarz wygrywa Tour de France, tamtejsze media od razu traktują go trochę jak swojego. Casus Armstronga pokazał, że nawet jeli Francuzi takiego zawodnika nie do końca lubią, i tak poświęcają mu sporo uwagi. A u nas? Andrzej Domin dyrektor sportowy najlepszej polskiej grupy zawodowej Knauf Gdy z powodów medialnych dyrektorowi Dominowi wycofał się najważniejszy sponsor, firma Knauf, przyszłość grupy stanęła pod znakiem zapytania. Bardzo bym chciał, aby moja grupa potrafiła się utrzymać z pieniędzy sponsorów. Sponsorzy chcą w to wchodzić, ale stawiają jedno proste pytanie, gdzie się możemy zareklamować (czytaj – na jakie wyścigi za nasze pieniądze będziecie jeździć?). Wiadomo, szlakiem Grodów Piastowskich czy wyścig Solidarności to doskonale zorganizowane wyścigi dorównujące tak znanym wyścigom, jak choćby Hessen Rundfahrt, ale w oczach mediów nadal nie mają uznania. Ile razy w Polsce, w polskiej telewizji redakcje wolą nas poinformować o bramkach w spotkaniu trzeciej ligi piłki nożnej, a przemilczeć kolarski medal na mistrzostwach świata? Fantazje Szkoda, że „władcy tortu”, czyli minister sportu i hierarchicznie podporządkowana mu agenda w postaci Polskiego Związku Kolarskiego, nie opracują długofalowej strategii. O tym, jak wywołać w kolarstwie progres, myślą wszyscy inni, od trenerów, przez kibiców, skończywszy na dziennikarzach. Mamy więc do czynienia z klasyczną „prowizorką”. Prowizoryczne plany naprawcze przybierają różne kształty. Wyczuwa się jednak przeświadczenie, że sukces kolarski trzeba robić na szosie, że trzeba nowego Jaskuły, co wygra nam etap w Tour de France. Są już propozycje, by zebrać kilkunastu najlepszych juniorów i zrobić z nich grupę. Po to, aby jeździli razem, we własnej grupie, by nie trafiali pojedynczo do rozsianych po Europie grup i grupek zawodowych. Mówi się, że w tak organicznym zespole ukształtują się zdrowe relacje, pojawią osobowości, talenty, liderzy. Alternatywna koncepcja zakłada, że najlepsi młodzieżowcy trafiający do grup zawodowych byliby finansowani w połowie przez pracodawcę, a w połowie ze stypendium PZKol. Grupy zawodowe gwarantowałyby sprzęt i pieniądze, umożliwiające przeżycie, a co najważniejsze – nierezygnowanie młodego sportowca z edukacji, studiów. Przy czym nie zaprzęgano by ich do czarnej roboty „w pomocy”, więcej, dano by im wolną rękę do startów w wyścigach niekoniecznie będących w sferze zainteresowania teamu (np. wyścigów z kalendarza PZKol). Jest świetnie, ale nie beznadziejnie Obecnie, z pozycji widza, kibica, najbezpieczniej na całe to kolarskie zagadnienie patrzeć z dystansu. Wiemy już, że rewolucji nie będzie. Niejednokrotnie, jako Magazyn Rowerowy, rewolucji pragnęliśmy, dawaliśmy się ponosić emocjom. Że jak to tak można, tylko gadać o naprawie kolarstwa i nic nie robić, albo stały temat „kiedy ten tor” i co takiego teraz konkretnie robi PZKol? Musimy tymczasem zmienić podejście. Gdyby pokusić się o chłodną ocenę sytuacji w polskim kolarstwie, będzie ona dobra. Prawdopodobnie wszystko jest dokładnie na swoim miejscu. Sytuacja kolarstwa jest najlepsza z możliwych, jeśli wziąć pod uwagę skromne (na razie), a na pewno nie „włoskie” czy „belgijskie” zainteresowanie tym sportem społeczeństwa. Być może 28. miejsce Sylwestra Szmyda w Giro jest właśnie przemilczanym sukcesem, absolutnie najlepszym miejscem, na jakie teraz stać polskiego kolarza? Czy byłaby w kraju euforia, gdyby Sylwek był w pierwszej dziesiątce? Raczej nie… Zatem gdyby przyjąć, że wszystko w polskiej zawodowej cyklistyce jest okey, może wszystkim byłoby łatwiej? Takiej tezy prawdopodobnie broni ranking UCI Europe Tour na dzień 25 maja. Tomasz Kiendyś jest w nim na miejscu czwartym, przy czym w pierwszej pięćdziesiątce nie ma ani jednego Czecha. Chodźcie do nas! Polskie kolarstwo jest we właściwym dla siebie punkcie. Może to nawet cud, że ten czy inny zawodnik lokuje się tak wysoko. A ponieważ zawsze może być lepiej, chcemy na koniec skierować kilka słów do dyrektorów teamów. Kolarstwu potrzebny jest kibic. Będzie kibic, będzie sponsor. Będzie kibic, będą media. Będą media, sponsor będzie zadowolony. Zadowolony sponsor przełoży się na satysfakcję zawodników. Od Was, panowie, zależy bardzo wiele. Na Wasz sygnał my, MR, możemy się włączyć w ten „system naczyń połączonych” i pokazywać, że Wasze zespoły istnieją i mają się dobrze. Przedstawiajcie nam swoich sponsorów, plany startów, nowych zawodników. Pochwalcie się swymi sukcesami i zdradźcie ambicje. Nawet jak będą to złe wieści o kontuzjach i porażkach, będziecie bliżej kibica. Wasi sponsorzy będą Wam wdzięczni, iż wykorzystujecie kolejne, dostępne narzędzie przekazu. Niech ten system w końcu zaskoczy, niech wszechobecna w polskim kolarstwie „profesjonalna prowizorka” stanie się systematyczną pracą u podstaw. Od czegoś trzeba zacząć. Słowa: Bolesław Traczewski Zdjęcie: Paweł Urbaniak