Wszystko jest w głowie
Mistrzyni Polski na szosie Małgorzata Jasińska obroniła tytuł również w tym sezonie. Pokazała, że jest najlepsza w kraju, mimo że realia polskiego kolarstwa kobiet zdegradowały ją z zawodowca do stażystki
Tekst: Borys Aleksy, Zdjęcia: Łukasz Rajchert, makijaż i fryzura: Marcin Zaguła
Przetrwawszy chude lata, Małgorzata wchodzi w rok 2011 z zawodowym kontraktem, licząc, że sukcesy dopiero przed nią. O polskim i włoskim kolarstwie, wierze we własne siły i… oglądaniu mistrzostw świata w telewizji rozmawialiśmy z nią w naszym studiu we Wrocławiu. MR: Mistrzostwo Polski zdobyłaś po ciężkiej walce… MJ: Zaskoczył mnie tak szybko przeprowadzony atak dziewczyn z CCC. Myślałam, że trener Piątek poleci im atakować dopiero po czwartej rundzie. Zresztą, jak się później okazało, nie myliłam się wiele, bo taki był plan B. Zdążyłam poznać taktykę trenera w czasach Pol-Aqua i wspólnych zgrupowań z Hallsami. Po ataku zostałam w peletonie i dopiero w końcówce pierwszego podjazdu postanowiłam przeskoczyć. Wiedziałam, że są to zawodniczki, których nie można odpuścić. Udało mi się, jechałam w czołówce z Mają Włoszczowską, Olą Dawidowicz i Eugenią Bujak. Na dwie, trzy rundy przed końcem zaczęły na przemian atakować dziewczyny z CCC, mimo to utrzymałam koło. Przed ostatnim podjazdem Ola została. Byłam sam na sam z Majką. Było oczywiste, że w takim układzie, z Olą za plecami, to ja muszę pracować, więc narzucałam tempo przez ostatnie siedem kilometrów. To była dla Ciebie bardzo niekorzystna sytuacja. Żegnałaś się ze złotem? Jazda z przodu raczej odbierała mi nadzieję na złoto, bo wiatr był bardzo mocny, ale i tak wolałam mieć pewne srebro niż brąz, gdyby doszła nas Ola. Poza tym czułam tego dnia, że naprawdę mam „pod nogą”. Zdążyłam się już nauczyć, że w kolarstwie nie wolno odkrywać wszystkich kart. Myślę, że trochę uśpiłam ich czujność. Zależało mi na tym wyścigu, w końcu broniłam tytułu i nie po to trenowałam, żeby tanio sprzedać skórę. Majka zaatakowała na ostatnim zakręcie, ale nie dałam się zgubić i byłam szybsza na finiszu. Czy to zwycięstwo miało dla Ciebie większą wartość niż zeszłoroczny tytuł zdobyty pod nieobecność CCC? Tak, bo, chociaż nikt mi tego wprost nie powiedział, można było czasem usłyszeć opinie, że rok temu wygrałam dzięki ich nieobecności. To mnie bolało tym bardziej, że jestem typem zawodniczki, która woli przegrać po walce, niż nie podejmować wyzwania. A czy nie deprymuje Cię to, że zawodniczki, bądź co bądź specjalizujące się w innej dyscyplinie, są postrzegane jako największe faworytki wyścigów szosowych? Myślę, że w rozwoju zawodnika najważniejsze są wyścigi, zgrupowania i odpowiednie warunki do treningu. Moim zdaniem zawodniczki z szosy nie mają teraz możliwości korzystania z którejkolwiek z tych form przygotowania, może poza Sylwią Kapustą i Paulą Brzeźną. Dziewczyny z CCC mają dobre zaplecze. Kolarstwo to przede wszystkim ciężka praca, ale bez tej całej otoczki jest znacznie trudniej osiągać sukcesy. W pierwszych latach Pol-Aqua miałyście wspólnego trenera, Andrzej Piątek prowadził wasz team równolegle z Halls. Nie czułaś się wtedy „gorsza”? Zawsze „koszula bliższa ciału”. Z Hallsami trener współpracował od lat, dlatego zawodnicy tej grupy byli, są i będą mu bliżsi. Bardzo dużo mu zawdzięczam, nauczył mnie nowoczesnego treningu. Odnosi się to również do innych trenerów – Michała Krawczyka i Kazimierza Stafieja. Każdy wniósł coś cennego. Teraz bardzo doceniam pracę trenera Józefa Szafrańskiego, który wspomaga mnie w treningach do jazdy na czas. Największe zaufanie mam od zawsze do trenera Janusza Jasińskiego, mojego taty. Czy MP były Twoim najlepszym występem w tym roku? Na MP czułam się fenomenalnie, ale najlepiej wspominam Giornatta Rosa, włoski klasyk dwa dni przed Toscaną. Startowałam tam po trzech tygodniach bez ścigania, więc był oczywiście stres, płacz, „co ja tu robię!”, wokół takie znane nazwiska… No ale postanowiłam pojechać aktywnie. Zaatakowałam najpierw z Litwinką z Safi Pasta Zara, ale skasowała nas grupka Guderzo. Na ostatniej rundzie postanowiłam znów odjechać, tym razem między innymi z Cantele i Guderzo. Pomyślałam wtedy: „Jasińska, jesteś w dobrym towarzystwie!”. No i byłam druga, przed mistrzynią świata Guderzo. Bardzo dobrze wspominam też czwarte miejsce na etapie w Giro di Toscana, to był dla mnie bardzo ważny start. Czy zgodzisz się z twierdzeniem, że nie można niczego osiągnąć w kobiecym kolarstwie w Polsce? Dwa, trzy lata temu nie zgodziłabym się z tą tezą, ale teraz widzę różnicę w podejściu do kolarstwa w Polsce i poza nią. Tam ceni się ludzi za włożony wysiłek, a w Polsce… po tym jak postąpiono z kobietami w kontekście mistrzostw świata, wiem, że podjęłam słuszną decyzję. Gdybym nie miała możliwości startów na Zachodzie, zrezygnowałabym z tego sportu. Kiedy dowiedziałaś się o decyzji PZKol i jak na nią zareagowałaś? W zasadzie nie byłam nawet powołana, ale miałam nadzieję, że moje wyniki w tym sezonie dadzą mi przepustkę na MŚ. Trochę bolało, kiedy oglądając wyścig w telewizji, widziałam na podium zawodniczki, z którymi 2 tygodnie wcześniej z powodzeniem walczyłam podczas włoskich wyścigów… Może problem polega na tym, że nie wszyscy, którzy powinni, śledzą wyniki kobiecego kolarstwa? Ale to jest mobilizacja na przyszły rok. Muszę wyrobić sobie tę przepustkę, żeby nikt nie miał już żadnych wątpliwości! Dobrze jeździłaś w tym roku w górach, pracujesz nad jazdą na czas. Wciąż jeszcze kształtujesz swój kolarski profil? Od początku trenerzy negowali moje możliwości jazdy w górach, raczej kierowali mnie w stronę klasyków. Mnie to nie zadowalało, bo uważam, że „co jest do wszystkiego, jest do niczego”. Wolę być najlepsza w jakiejś specjalności niż taka sobie w każdej. W tym roku treningi w górach dały mi bardzo dużo. Może nie mam takiej sylwetki jak prawdziwi górale, ale myślę, że wszystko jest w głowie. To samo z czasówkami, wiem, że mam braki i dlatego dążę do tego, by je zniwelować. Czy to rodzina wciągnęła Cię w kolarstwo? Tak, tato był kolarzem w młodości, później prowadził klub, moja siostra Beata też była zawodniczką, czterokrotną medalistką MP. Jej sukcesy spowodowały, że ja i mój młodszy brat Marcin też postanowiliśmy spróbować. Razem trenowaliśmy i całą rodziną jeździliśmy na wyścigi. W kolarstwie pociąga mnie to, że pozwala mi walczyć z własnymi słabościami. Często wydaje mi się, że nie dam rady, a potem okazuje się, że jest inaczej. Mistrzyni Polski nie wierzy w siebie? To być może wynika z mojego charakteru, ale przed startem zawsze jestem pełna obaw, zwłaszcza kiedy stoję obok takich zawodniczek jak Nicole Cook, Emma Johansson czy Marianne Vos… Na szczęście już w trakcie wyścigu przestaję się na nie oglądać, liczę się tylko ja i góra, którą muszę pokonać. Kto jest Twoim kolarskim idolem? Myślę, że za idoli moża uznać tylko osoby, które się dobrze zna. Rzecz jasna, mogłabym wskazać Armstronga czy Jalaberta (bo on najpierw był sprinterem, a później stał się góralem, a ze mną może będzie podobnie?)… ale tak naprawdę mówiąc o idolach, muszę znów wrócić do rodziny. Rodziców podziwiam za stosunek do innych, nie dadzą nikomu zrobić krzywdy. Brata za kolarską zaciętość. Siostrę za umiejętność radzenia sobie w każdej sytuacji, co zresztą też się pewnie wzięło z kolarstwa. Twoja kariera rozkwitła w czasach ekipy Pol-Aqua, ale wszystko zaczęło się w barczewskim klubie. Opowiedz o początkach swojej kariery. Na samym początku jeździłam pod okiem taty w klubie Potorscy TSB Barczewo. Nie miałam wtedy sukcesów na koncie, choć bardzo chciałam wygrywać. Tato powtarzał: „Spokojnie, masz wygrywać w starszych kategoriach a nie wypalić się jako juniorka”. Później dostałam się do kadry pod opiekę Michała Krawczyka, który początkowo chyba we mnie nie wierzył, ale nasza współpraca przyniosła efekty, byłam dziewiąta na ME, 22. na MŚ w Madrycie. Dużo się wtedy nauczyłam. Potem nastała era teamu Pol-Aqua… Tak, pierwszy rok to zgrupowania z grupą Halls. Moje życie całkiem się zmieniło, byłam gościem w domu. Poprzeczka była bardzo wysoko, trenowałam z takimi gwiazdami jak Maja Włoszczowska i Ania Szafraniec. Ale nie było źle, byłam pierwsza i druga w Pucharze Hiszpanii. W kolejnym sezonie trenerem został Kazimierz Stafiej, znów się rozkręcałyśmy, wyniki były coraz lepsze. To był rok olimpijski, więc PZKol i władze klubu dbały o nas. A potem nagle grupa przestała istnieć, co było dla nas dużym zaskoczeniem. Informacja o zamknięciu grupy dotarła do Was w grudniu, kiedy nie było już szans na znalezienie nowego teamu. Jak udało Ci się przetrwać w kolarstwie po upadku Pol-Aqua? Wiele moich koleżanek, bardzo dobrych zawodniczek, zrezygnowało wtedy całkowicie z kolarstwa zawodowego. Ja, po tym jak zasmakowałam kolarstwa na wyższym poziomie, wiedziałam, że albo pójdę wyżej, albo zakończę karierę. Wróciłam tymczasowo do rodzimego klubu w Barczewie, ale zastanawiałam się, czy to ma sens. Nie było wyjazdów, zgrupowań. Z grupy zawodowej wróciłam do klubu ledwo wiążącego koniec z końcem, dla którego byłam dodatkowym obciążeniem. Gdybym wtedy zrezygnowała, pracowałabym pewnie w swoim zawodzie, skończyłam pedagogikę specjalną. To wymagająca praca, mogłabym ją wykonywać tylko zamiast kolarstwa, bo tego się nie da robić na pół gwizdka. Mimo problemów, o których wspominałaś, udało Ci się w kolejnym sezonie wywalczyć mistrzostwo Polski po ucieczce wraz z Edytą Jasińską. Jestem zawodniczką, która lubi uciekać. Jeszcze przed startem zażartowałam do Edyty: „Siostra, uciekamy razem?” I rzeczywiście, udało się razem odjechać, były dwie Jasińskie na podium. Bardzo miła niespodzianka. Oczywiście nie jesteśmy siostrami, czasami tak żartujemy. Po prostu bardzo się lubimy. Tegoroczne Mistrzostwo Polski zdobyłaś ponownie jako reprezentantka barczewskiego klubu, ale jednocześnie jeździłaś już we Włoszech… Tak, bo dzięki pomocy pana Andrzeja Sypytkowskiego dostałam się na staż do włoskiej ekipy Team System Data. Na Mistrzostwach reprezentowałam obie ekipy. Początki były trudne, musiałam zamieszkać w Toskanii, rozstać się z rodziną. Nie znałam w ogóle języka, ale jakoś sobie poradziłam i po miesiącu mogłam się już dogadać. Grupa zapewniała mi starty, mieszkanie i jedzenie, ale pozostałe wydatki pokrywałam z oszczędności, więc to nie był łatwy rok. Wyniki miałaś za to bardzo dobre. Starałam się, żeby mnie zauważono. Dużo dały mi treningi w tamtejszych górach. Bardzo ważne były dla mnie wyścigi w Trentino i Toskanii, wiedziałam, że grupie na nich zależało, więc czułam sporą presję. Kontrakt zawodowy na 2011 z Michele Fanini Record Rox uważasz za powrót do dawnego poziomu z czasów Pol-Aqua czy zupełnie nowe wyzwanie? To nowe wyzwanie, bo mimo że ten sezon był udany, jakiś głos mi podszeptuje: „a może był to tylko zwykły fuks, może wcale nie jesteś taka dobra”? I dlatego znów podnoszę poprzeczkę, by udowodnić sobie, że mogę w przyszłym roku jeździć równie dobrze, a nawet lepiej. Jak zmieni się Twój kalendarz startów? Dojdą mi Puchary Świata i dużo etapówek, to będzie diametralna zmiana. Tym bardziej, że w zeszłym roku jeździłam dużo z amatorami, głównie mężczyznami, typowych zawodów kobiecej elity przejechałam mało. Kolarstwo jest według Ciebie męskim sportem, a tym samym Ty kobietą uprawiającą męski sport? Na samym początku na pewno tak było. Jako dziewczyna na rowerze raczej wzbudzałam zaciekawienie. Z czasem coraz bardziej zależało mi na tym, żeby udowodnić, że jako kobieta też potrafię mocno pedałować. Zresztą po roku spędzonym we Włoszech nabrałam pewności, że kolarstwo kobiece może być równie ciekawe i prestiżowe jak męskie. Jakie są różnice w odbiorze tego sportu w Polsce i we Włoszech? Kibice traktują Cię jak kolarza, a nie kobietę czy mężczyznę. Jeśli dobrze jeździsz, jesteś za to doceniana(ny). Tam jeździ też znacznie więcej zawodniczek, w każdym wyścigu startuje około setki seniorek a wśród nich większość jest na poziomie światowym. Kolejna różnica to kilometraż wyścigów, w Polsce wyścigi są krótsze niż we Włoszech, tam trasy wyścigów zwykle liczą ponad 100 km. No i średnie prędkości, u nich ok. 40 km/h, u nas różnie bywało… Bardziej niż w Polsce liczy się też praca zespołowa. Z czego to wynika? Ze specyfiki naszego kraju, kobiecego charakteru czy małej liczby zawodniczek, spośród których trudno wyłonić wyraźne liderki? Myślę, że ze wszystkiego po trochu. Kobiety na pewno mają trudniejszy charakter niż mężczyźni. Potwierdzasz ten stereotyp?! Nie chcę zbytnio uogólniać, ale rzeczywiście sądzę, że w kolarstwie kobiety są bardziej zaborcze, bardziej skoncentrowane na tym, co mogą ugrać dla siebie. Ja jednak podchodzę do każdego wyścigu jak do zadania i staram się za każym razem wykonać w 100% plan założony przez dyrektora ekipy, choć nie zawsze jest on mi na rękę. Wyścigi kobiet w mediach są traktowane po macoszemu, duże stacje telewizyjne nie transmitują kobiecych wielkich tourów. Czy świadomość, że w tym sporcie szanse na sławę Armstronga są nikłe, nie demotywuje Cię? Dla mnie ma to bardzo niewielkie znaczenie. Nie jestem na takim poziomie, abym musiała skupiać się na kontakcie z mediami. Dla mnie ważny jest wyścig. Jeśli kogoś ciekawi mój rozwój, znajdzie informacje w internecie. Oczywiście mniejsze zainteresowanie mediów kobiecym kolarstwem utrudnia życie zawodniczkom, bo trudniej o sponsorów ze wszystkimi tego konsekwencjami. Ale w ogólnym wymiarze nie jest to dla mnie jakiś szczególny problem. Jak motywujesz się do treningów? Kiedy mam konkretne zadanie do wykonania, to nie jest trudne. Podczas tempówek zawsze wyobrażam sobie inne zawodniczki, które w moim przekonaniu jeżdżą szybciej i by im dorównać, muszę dać z siebie wszystko i jeszcze więcej… Nie potrzebuję muzyki na mp3, jestem bardzo skoncentrowana na pracy, którą mam wykonać. Podobno jesteś bardzo emocjonalną osobą, a zarazem masz opinię twardej i zaciętej zawodniczki? Istnieją dwie Gosie Jasińskie. Ta na rowerze i ta w życiu prywatnym, bardzo emocjonalna, niekiedy płaczliwa oraz związana z rodziną. Przed startem bardzo się spalam. Świat kolarski zna mnie z tego, że potrafię nawet uronić łzę. Ale już po starcie, kiedy koncentruję się na ściganiu, staję się zacięta. Jeśli przejadę wyścig pasywnie, mam do siebie duże pretensje. Zawsze ustawiam sobie poprzeczkę bardzo wysoko.
Dossier
Imię i nazwisko:
Małgorzata Jasińska Data i miejsce urodzenia: 18.01.1984 w Olsztynie Grupy: Michele Fanini Record Rox (2011), Team System Data/Potorscy TSB Barczewo (2010) Wzrost: 168 cm Waga: 53 kg Najważniejsze osiągnięcia: 2010 Mistrzyni Polski ze startu wspólnego kat. Elita kobiet, 2. m. Giomata Rosa Di Nowe, 5. m. Eroica Rosa, 8. m. Giro del Trentino 2009 Mistrzyni Polski ze startu wspólnego kat. Elita kobiet 2008 2. m. Mistrzostwa Polski ze startu wspólnego kat. Elita kobiet 2006 Mistrzyni Polski ze startu wspólnego kat. U-23 kobiet; 9. m. Mistrzostwa Europy ze startu wspólnego w Valkenburgu 2005 Mistrzyni Polski ze startu wspólnego kat. U-23 kobiet; 2. m. Mistrzostwa Polski kat. Elita kobiet