Ambasadorzy wolności
„Nie mam nic odkrywczego do powiedzenia, jestem tu wyłącznie po to, aby jeździć”. Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, potężna cywilizacja zbudowana od podstaw rękami obywateli, dzięki systemowi, który premiuje kreatywność i innowacyjność, a srogo karze lenistwo i brak ambicji. Kraj ludzi wolnych, mimo zagrożeń ze strony cywilizacyjnych dzikusów, ufnie patrzących w przyszłość. Istnieje uzasadniony pogląd, że aby zaistnieć w USA, należy „wyskoczyć” z czymś nowym. Nowym otwieraczem do konserw, nowym automatycznym zestawem do ćwiczeń dla kota, nowym tematem dla Jerry’ego Springera, wreszcie nowym sposobem spędzania wolnego czasu.
Tutaj wymyślono i wzniesiono na wyżyny umiejętności jazdę na deskorolce i BMX. Tu powstał pierwszy rower górski, pierwszy amortyzator. Stąd pochodzą dirt, street, MX freestyle. Tu, na wschodnim wybrzeżu, w Nowym Jorku, Filadelfii, New Jersey, powstała fuzja disco i breakbeatu lat 80., wzbogacona techniką samplingu, a w rezultacie freestylowe gatunki muzyczne, funky, old school, hip hop, rap. W Kalifornii zaczynał Slayer i Beastie Boys, w Seattle Nirvana, w Nowym Jorku M.O.D. Nie w ZSRR, nie w Chinach i nie w Polsce, tylko w USA. Dwudziestowieczna fala wolności wypłynęła z Nowego Świata. Europa i ucywilizowana reszta globu wszystko to przejmuje i adaptuje do lokalnych warunków.Człowieku, o czym ta gadka?
Freestyle to w tłumaczeniu na „nasze” – styl wolny. Percepcja obu tych haseł nie jest jednoznaczna. Już kilkadziesiąt lat temu „styl wolny” został zaanektowany przez regulaminy pływackie i zapaśnicze, w których oznacza zgodę na stosowanie dowolnych kombinacji technik i taktyk. Za to „freestyle” w oryginalnym, angielskim brzmieniu wymyka się wszelkim regulaminom federacji sportowych, bo ich nie potrzebuje. Freestyle’u rowerowego nie ograniczają żadne ramy UCI, a jeśli istnieje potrzeba zorganizowania zawodów, o wynikach decyduje zaproszone jury (często wspólnie z publicznością), a nie przysłani z centrali sędziowie, z których jeden, ten „główny”, ma nawet prawo nie dopuścić do przeprowadzenia zawodów. Mówiąc językiem socjologów, „freestyle” będzie kontestacją istniejących układów, na które nie ma rady…
Styl życia
Pozasportowy aspekt całego zjawiska kryje się w stylu życia. Po treningu na rowerze góskim wracam do szarej rzeczywistości, cywilnych ubrań, samochodu. Moi towarzysze wracają do swoich zajęć. Stajemy się zwykłymi obywatelami. Mój sport nie wykracza poza ramy czasowe, jakie na niego przeznaczam. Gdybym był iksiarzem, skejtem, zapewne byłoby to widoczne o każdej porze dnia, świadczyłby o tym mój ubiór, sposób bycia, w efekcie – styl życia. Różnimy się zatem, i to poważnie. Co zrodziło te różnice? Najprawdopodobniej rok, w którym przyszliśmy na świat.
Pozytywny dodatek do popkultury
Największą siłą tego zjawiska jest niechętne poddawanie się komercjalizacji. Owszem, wielcy producenci telefonów i napojów lubują się w wykorzystywaniu wizerunku słynnych „fristajlowców”, w ten sposób lepiej trafiają do całej grupy naśladowców, sugerując – „Chcesz być taki jak my? To proste, pijesz X i jesteś w porzo ziom”. Największe gwiazdy pomagają w tworzeniu gier komputerowych (Matt Hoffmann). Doskonale reklamują sprzęt, którego używają. Dlatego nazwiska Dave’a Mirry (BMX), Travisa Pastrany (MX Freestyle) kojarzone są przede wszystkim z Haro i Suzuki. Bliższy nam Spaceman fantastycznie wpływa na wizerunek swojego producenta rowerów. Ale ci słynni panowie to ikony, wierzchołek góry lodowej. Reszta jest świadomie anonimowa. Podczas warszawskiego Red Bull Busters spotkałem się ze zdecydowaną odmową udzielenia wywiadu przez dwóch zawodników. „Nie jestem żadną gwiazdą ani nie zamierzam nią być. Możemy prywatnie porozmawiać, o czym chcecie, ale dbam o to, by moje nazwisko nie było publikowane. Jedyne usprawiedliwienie mojej obecności na tych zawodach to umiejętności jazdy. Róbcie zdjęcia, kręćcie. Drażni mnie, kiedy piosenkarze gadają o polityce, a aktorzy o swoich nieudanych związkach. Nie mam nic odkrywczego do powiedzenia, jestem tu wyłącznie po to, aby jeździć”. Naiwny idealizm? Możliwe, ale konsekwentnie pozostający w sprzeczności z powszechnym pędem do sławy, na pierwsze strony gazet. Dość powiedzieć, że facet wyczyniał na rowerze rzeczy niesłychane, bo był w tym najzwyczajniej w świecie dobry (jedyne miejsce, w którym freestyle i przechwałki spotykają się i tworzą nową jakość, są festiwale hiphopowe, podczas których najpierw jeden skład wychwala swe umiejętności rymowania i stara się „pojechać” innemu składowi, po czym role się odwracają i drugi „ubliża” pierwszemu).
Slang i lans
„Jeżdżę na snowbordzie od 7 lat” – mówi Maciej z Wrocławia. „Austria, Czechy, Francja. Robię to wyłącznie dla własnej przyjemności, a nie dlatego, żeby wczuwać się w klimat zwany „cool&trendy”. Nie ubieram się za 10 000 papierów, a mój sprzęt to 3-letni „narciarski”, a więc niepoprawny politycznie, Head. Nie żaden najnowszy Burton czy Sims. Patrząc z boku na mój styl jazdy, ktoś powie – Ôto jest właśnie fristajl’. Podchodzi koleś i mówi – Ôpodobało mi się twoje trzy sześć o z grabem’, a ja ledwo łapię, o co mu chodzi. Specyficzny slang nie jest mi potrzebny, żeby cały dzień dobrze fruwać na stoku. Kiedyś, widząc w TV „backflipa”, postanowiłem, że też zrobię takie „salto”. A o tym, że figura nazywa się backflip, dowiedziałem się kilka lat później… Czasami slang to domena początkujących i teoretyków sportu. Bywa, że posługując się amerykanizmami wyuczonymi z Extreme TV próbują zaistnieć w środowisku jako znawcy tematu. No i dobrze, każdy ma jakąś zajawkę, moja to snowboard na śniegu, a nie na Playstation”. Maciej pokazuje swoje zdjęcia zrobione zimą tego roku we Francji, fachowo zaaranżowane fotki, na których widać piękno i majestat Alp, a na pierwszym planie jego, lecącego w promieniach słońca 2 m nad śniegiem. „Obok slangu jest jeszcze lans, przekonanie, że twój wygląd ma być cool. W praktyce wygląda to tak… Zajebiste naklejki graficiarskie na deskach i full markowe ma być wszystko, łącznie z odzieniem, o ile odzienie nie przede wszystkim. Piersióweczkę także każdy dzierży, oczywiście taką, na której widnieje logo jakiejś kultowej firmy. Ale mimo staffu i takich tam, jest przede wszystkim tendencja ideologiczna, pęd do zdrowego stylu życia. Lansowanie się to nic nowego, przecież wymyślili to przed nami narciarze”.
Break da rulez!
Poszukiwanie własnej drogi to nie tylko górnolotna idea, często szukać trzeba tu i teraz. Mój rozmówca proponuje – „Napisz, że mój fristajl to zjazd z górnej stacji wyciągu z wypożyczoną łopatą w jednej ręce, browarem w puszcze w drugiej, 70 km/h do dogodnego miejsca na utworzenie hopy, bo snowpark obfituje w ludzi, a skakać się chce cały czas, nie czekając, aż 30 kolesi przed tobą zrobi to, nim będziesz miał kolejkę wolną”. Zaczynam rozumieć. Wolność i swoboda to nieodłączne atrybuty każdego fristajlowca, deskowego i rowerowego. Swoboda wyboru „miejscówek”, gdzie za pomocą kilku łopat krążących w rękach prawdziwych zapaleńców powstają dirtowe hopy, gdzie ze starych europalet buduje się przeszkody, mostki i zawieszone nad ziemią trasy. Na zagospodarowanych w ten sposób nieużytkach panuje swoisty „romantyzm budów”, ludzie przywiązują się do zbudowanego własnymi rękami miejsca, a ono spaja całą zainteresowaną grupę. Tylko że coraz bardziej bolesne bywa rozczarowanie faktem, iż nie ma już w naszym kraju ziemi wspólnej, czyli niczyjej, za to każdy jej skrawek ma swojego właściciela. Pozostaje kwestią czasu, kiedy przyjedzie ochrona obiektu i każe się wynosić. Amerykańscy fristajlowcy budują na swoich własnych posesjach, tam też organizują zawody. W świetle prawa wszystko jest w porządku, można szaleć bez obawy o interwencję policji.
Jackassy
Eksplorowanie wciąż nowych pól do samorealizacji czasami prowadzi do powstawania przekomicznych odmian freestyle. Kto nie wierzy, niech obejrzy na www.wheelbarrowfreestyle.com filmiki, w których kilku „zakrętasów” uprawia coś, co można określić jako „taczkowy flatland”. Powstał też mexican snowboard. Kolesie suną na deskach po piasku ciągnięci przez samochody. Zabawa dla szaleńców, hardcorowy jackass z narażeniem życia.
Freestyle zdobyczą cywilizacyjną
Jasne, że zjawisko to nie ma takiej rangi, jak demokracja i konstytucja amerykańska, ale żyje dzięki nim i bez nich musiałoby zginąć. W kulturach, w których dominującą rolę odgrywa walka o podstawowe dobra materialne, gdzie nietaktem jest dzielenie się z innymi radością życia, bo przecież wszystkim jest strasznie źle, nie ma miejsca na zabawę i dobrą minę. Nawet w naszym kraju z niechęcią i brakiem życzliwości odbierana bywa młodzież katująca murki na deskach i iksach. „Do roboty, do nauki niech się wezmą!”. Zawiść i odwieczne równanie w dół… Jeśli jeździcie na deskach, rolkach i iksach, to znaczy, że stać was na to. Dysponujecie swoim własnym czasem zgodnie z przekonaniami. Jesteście suwerenni. Należy się wam respekt. Jak komuś się to nie podoba, jego zakichany problem. PS. Nasz redaktor nie zamierzał zasłużyć na tytuł honorowego obywatela USA, po prostu kocha demokrację 🙂 Ponieważ jednak w miłości jest zmienny, po napisaniu tekstu włożył koszulkę z napisem „No future for democracy”.