Col de… Polska
Nie da się zaprzeczyć, że w Polsce podjazdów pokroju Col du Galibier, Passo Pordoi czy choćby Kitzbühler Horn po prostu brakuje. „Sorry, taki mamy klimat”. Jednak mimo niekorzystnych warunków geograficzno-topograficznych oraz kiepsko rozwiniętej sieci dróg szosowych, których jakość w większości wypadków i tak pozostawia sporo do życzenia, wspinać gdzieś się trzeba. Gdzie konkretnie?
Tekst: Wolfgang Brylla
Organizatorzy naszych rodzimych wyścigów nie mają łatwego zadania – wciąż niewiele jest w Polsce górskich dróg z dobrym asfaltem. Pomimo tego możemy się pochwalić kilkoma podjazdami, bez których trudno byłoby sobie wyobrazić najważniejsze imprezy kolarskie. Choć nie są tak strome i długie jak np. ich alpejskie odpowiedniki, dobrze zasłużyły się w historii naszego kolarstwa. Jak mówią zawodnicy – to nie sam podjazd stanowi o trudności wyścigu, lecz narzucający tempo rywale. A na naszych „cols” potrafi iść piec, oj potrafi. Oto lista 10 wybranych podjazdów, na których od lat ściga się polska elita – i na których, choćby z tego względu, warto przynajmniej raz sprawdzić się samemu.
Przełęcz Walimska. Ważny element Grodów. Po zjeździe z Przełęczy Sokolej peleton jadący z Walimia zabiera się za atakowanie Przełęczy Walimskiej (755 m n.p.m.). Na początku ponad 10-kilometrowej wspinaczki czeka go krótki sektor „kocich łebków”. Smaczku show dodaje niepewna pogoda w Górach Sowich. A to popada deszcz, a to zaświeci słońce, a to zapanuje gęsta mgła. Na tyle gęsta, że nie widać partnera kręcącego z przodu. (Zdjęcie: Paweł Urbaniak)
Zameczek/Wisła. Mieszka w nim latem sam Prezydent Rzeczpospolitej, jednak jego urlop nie pokrywa się z terminem rozgrywania Tour de Pologne. Pętle wijące się na wysokość 767 m n.p.m., malowniczy krajobraz, wąska droga, rzesze sympatyków kolarstwa – aż chce się żyć i pedałować. (Zdjęcie: Paweł Urbaniak)
Podgórki. Nie ma wyścigu Szlakiem Grodów Piastowskich bez Podgórek (570 m n.p.m.), położonych niedaleko Jeleniej Góry. Podgórki są „garbem” niepozornym, zaledwie czterokilometrowym, dającym jednak nieźle w kość – tym bardziej, że zawodnicy muszą go pokonać z reguły trzy razy. W niektórych miejscach nachylenie sięga 18%. Naprawdę jest „pod górkę”. (Zdjęcie: Dariusz Krzywański)
Głodówka. Etap TDP wokół Zakopanego łączony jest z finiszem pod Wielką Krokwią oraz Głodówką (1117 m n.p.m.). Ten specyficzny 8-kilometrowy podjazd (maksymalne nachylenie 8,6%) może nie zwala z nóg, ale do 2012 roku był dachem naszego narodowego wyścigu. Dopiero wypad we włoskie Dolomity namieszał nieco w tej klasyfikacji i Głodówka straciła pozycję „lidera”. Jej charakterystyczna cecha? Taką samą frajdę jak sam wjazd sprawia arcyszybki zjazd. (Zdjęcie: Michał Kuczyński)
Orlinek. Do 2007 roku Orlinek (792 m n.p.m.) w Karpaczu stanowił niemalże integralną część Tour de Pologne. To na nim rozstrzygały się losy klasyfikacji generalnej imprezy. 11-kilometrowa walka w Karkonoszach okraszona maksymalną pochyłością 12,6% i zdradzieckim ostatnim wirażem tuż przed metą robi wrażenie. Podobnie zresztą jak tabuny fanów ustawiające się od Białego Jaru. Tęsknimy za Orlinkiem – dobrze że w 2012 Czesław Lang na chwilę do niego powrócił. (Zdjęcie: Dariusz Krzywański)
Przełęcz Kowarska. Rok temu etap z Piechowic do Karpacza otrzymał miano królewskiego „wyścigu od morza do gór”. Chociaż dłuższa jest ścianka prowadząca do Michałowic, to Przełęcz Kowarska (727 m n.p.m.) punktuje przede wszystkim stromizną. Na 4,5-kilometrowym odcinku (średnie nachylenie 6,2%) występuje pasaż 12% – może nie za ciężki, ale – biorąc pod uwagę wcześniejsze harce pod górę – bolesny. Bez dwóch zdań. (Zdjęcie: Dariusz Krzywański)
Gliczarów. O Gliczarowie krążą legendy. Historii dotyczących samochodów, które spaliły sprzęgło w drodze na sam szczyt (987 m n.p.m.) lub którym nie udało się ruszyć z miejsca, jest cała masa. Mówi się o nim „polski Zoncolan” z racji maksymalnej 21,5-procentowej spadzistości. Choć ciągnie się jedynie przez 5,5 km, to na długo zapada w pamięć startującym zawodnikom. Na Gliczarowie bowiem jedne marzenia się kończą, a inne rodzą. (Zdjęcie: Michał Kuczyński)
Równica. Pojawiła się w programie TdP raz (2010 r.) – w ramach powrotu do tradycji górskiego finiszu rozstrzygającego o zwycięstwie w generalce, zastępując Orlinek. Za swoją szansę uznał to wówczas Daniel Martin – i bezlitośnie zaatakował, pokazując, że na polskich podjazdach też można rozgrywać górskie finisze w najlepszym stylu. Teraz można próbować naśladować go choćby startując w amatorskich imprezach organizowanych w okolicach Ustronia. (Zdjęcie: Robert Urbaniak)
Przełęcz Okraj. Czasówkę Bałtyk-Karkonosze-Tour na Przełęczy Okraj (1046 m n.p.m.) znają chyba wszyscy. Prawie 12-kilometrowy, pnący się od strony Kowar podjazd o maksymalnym nachyleniu 12% i średnim 5% ma jednak coś w sobie – pewną mieszankę magii składającą się z bliskości natury i nieprzewidywalności kolejnego zakrętu. (Zdjęcie: Dariusz Krzywański)
Przełęcz Tąpadła. Sobótkę kojarzymy przede wszystkim ze „Ślężańskim Mnichem”, otwierającym tradycyjnie sezon kolarski w Polsce. Przełęcz Tąpadła (380 m n.p.m.) do profilu „Mnicha” nie należy, pojawiła się za to w przekroju zeszłorocznych mistrzostw Polski. Szkoda jedynie, że organizatorzy zdecydowali się na poprowadzenie trasy od strony Sulistrowiczek ze zjazdem do Sadów, a nie odwrotnie. Wtedy bowiem emocji byłoby jeszcze więcej. (Zdjęcie: Dariusz Krzywański)