Czas konsolidacji, czas likwidacji
Kolarstwo jest dziwnym sportem, który rządzi się własnymi prawami. Z jednej strony ważne role odgrywają w nim tradycja i historia. Z drugiej w peletonie rządzi magia pieniądza. Gdzie są pieniądze, tam można zbudować światowej klasy team. Gdzie ich nie ma, tam zawodnicy lądują na bruku
Tekst: Wolfgang Brylla, Zdjęcia: East News, Specialized, Trek, Michał Kuczyński Czy potraficie wyobrazić sobie sytuację, w której z dnia na dzień tak słynne kluby, jak Real Madryt czy Manchester United, zostają rozwiązane? Raczej nie. Piłka nożna jest nie tylko najpopularniejszą dyscypliną sportu na świecie, jest również „biznesem”, który przez banki darzony jest sporym zaufaniem i zdolnością kredytową. Za wyjątek w Lidze Mistrzów należy uznać zespół niemający żadnych finansowych zobowiązań. Tak naprawdę większość piłkarskiej elity tonie w długach. Ale czy włodarze ze stadionu Santiago Bernabeu zaprzątają sobie głowę windującym się wciąż w górę zadłużeniem? Skądże znowu. Hiszpanie, jak i Włosi, żyją według zasady „jakoś to będzie”. W kolarstwie jest inaczej, o czym przekonała się w lipcu ekipa HTC-Highroad.
Śmierć niepokonanych
Amerykańska drużyna Boba Stapletona od 2008 roku odniosła prawie 500 zwycięstw! Mark Cavendish wygrywał etapy Giro d’Italia czy Tour de France, ostatnio dorzucił do swojej kolekcji tęczową koszulkę mistrza świata. Bert Grabsch i Tony Martin zostali najlepszymi czasowcami na świecie, a Andre Greipel wywindował się do sprinterskiej ekstraklasy. Świetne sportowe wyniki nie wystarczyły jednak, by utrzymać załogę przy życiu. Stapleton musiał ogłosić rozpad HTC-Highroad. Powód? Poszukiwania nowego sponsora generalnego, który zastąpiłby tajwański koncern telekomunikacyjny HTC, spaliły na panewce. „Bez odpowiednich i wystarczających środków finansowych nie można stworzyć teamu na światowym poziomie, walczącego o najwyższe laury. W tej sytuacji najlepiej było pożegnać się z peletonem” – tłumaczył amerykański multimilioner Stapleton, który trzy lata temu zainwestował w drużynę znaczną część własnego kapitału. Wraz z końcem HTC-Highroad zaczął się exodus zawodników. Kadra grupy na sezon 2011 liczyła 27 kolarzy, którzy codziennym pedałowaniem zarabiają na chleb. Martin, Cavendish, Matthew Goss czy ich trochę mniej znani koledzy muszą się przecież gdzieś podziać. Maszyna transferowa została wprawiona w ruch. W drugiej połowie sezonu głównym tematem mediów stały się już nie wyścigi, lecz przejścia kolarzy do innych zespołów.
„Bez odpowiednich i wystarczających środków finansowych nie można stworzyć teamu na światowym poziomie, walczącego o najwyższe laury. W tej sytuacji najlepiej było pożegnać się z peletonem” – tłumaczył amerykański multimilioner Stapleton, który trzy lata temu zainwestował w drużynę znaczną część własnego kapitału
Ile to kosztuje?
Na rynku obowiązuje kapitalistyczne prawo popytu i podaży. Właśnie to prawo przyczyniło się do śmierci HTC-Highroad. Nic wcześniej nie wskazywało na problemy pieniężne Stapletona. Wydawało się, że jeśli nawet grupa nie znajdzie nowego partnera, to menadżer będzie w stanie pociągnąć wózek dzięki własnym oszczędnościom. Utrzymanie ProTeamu na tak wysokim szczeblu, jaki reprezentował sobą HTC-Highroad, oscyluje w granicach 10 mln euro rocznie. Na ten budżet składają się przede wszystkim roczne pensje kolarzy oraz obsługi, zakwaterowanie w hotelach, organizowanie obozów treningowych, przeloty międzykontynentalne czy serwisowanie sprzętu (rowery, pojazdy ekip). Im w szeregach więcej gwiazd, tym roczny etat oczywiście rośnie. UCI ustaliła, że minimalne roczne wynagrodzenie zawodnika z WorldTouru wynosi 33 tys. euro (dla neoprofi 26700 euro). Jeśli przyjąć takie minimalne, obligatoryjne stawki, będzie to oznaczało to, że na same gratyfikacje teamy z pierwszej dywizji przeznaczają ok. 1 mln euro! W świecie futbolu taka suma wywoła tylko uśmiech na ustach, bowiem tyle miesięcznie otrzymuje Cristiano Ronaldo… W kolarstwie kwota wzbudza jednak szacunek. Andy Schleck rocznie może się cieszyć z 2,5 mln, ale franków szwajcarskich. Cztery miliony w helweckiej walucie zarabia Alberto Contador, a Fabian Cancellara i zwycięzca tegorocznego Tour de France Cadel Evans po dwa miliony. Średnio zawodnicy z WorldTouru przynoszą do domu 60 tys. euro (w 2002 roku jeszcze 22 tys. euro). Dziewięć lat temu budżet najniżej sklasyfikowanej ekipy nie przekraczał 700 tys. euro, teraz nie jest niższy niż 3,7 mln euro. Jak widać status zespołów i tak się polepszył, lecz bez finansowego zastrzyku sponsora ciężko byłoby podołać wymaganiom, jakie stawia UCI przed zawodowymi stajniami. Co gorsza, sponsorów jest coraz mniej.
Fuzja jest dobra na wszystko
Od 2006 roku, kiedy wybuchła afera dopingowa Eufemiano Fuentesa, a najpóźniej od 2008 roku, kiedy na preparacie CERA wpadł m.in. Riccardo Ricco, wielkie przedsiębiorstwa jakoś nie garną się do tego, by wspomóc pojedyncze drużyny. Dopingowe skandale zebrały swoje żniwo. Sponsorzy boją się, że będą łączeni z dopingowiczami, a ich firmy stracą na wizerunku. Obawy są zrozumiałe. Właściciele drużyn stoją przed nie lada wyzwaniem. Jak można uratować ekipę bez sponsora? Jednym z ostatnio stosowanych rozwiązań okazuje się fuzja. Dwa zespoły łączą się ze sobą, przejmują zawodników, obsługę oraz licencje. Z dwóch teamów montuje się jeden. Dotąd fuzje rzadko były spotykane w kolarskim teatrze. Cztery lata temu głośno dyskutowano o współpracy Unibet.com z LPR. Belgijsko-szwedzki Unibet.com, choć znajdował się w posiadaniu licencji ProTour, nie mógł startować w wyścigach organizowanych przez Amaury Sport Organisation (ASO), bowiem przepisy we Francji zakazywały reklamy prywatnych zakładów bukmacherskich oraz kolektur. Z fuzji wówczas nic nie wyszło. O konsolidacji sił myślały też kierownictwa Lampre-Farnese Vini oraz ISD-Neri przed sezonem 2011. Ostatecznie obie drużyny nie sprzymierzyły się, wymieniły jedynie kolarzami i… darczyńcami. Ukraiński moloch w przemyśle metalurgicznym ISD zasilił grono ofiarodawców Lampre, natomiast producent wina Farnese Vini związał się z menadżerem Angelo Citracca. Na kooperację zdecydowały się szwajcarski Cervelo TestTeam oraz amerykański Garmin. Kanadyjskiemu wytwórcy rowerów Garmin nie spodobała się coraz wyżej przez UCI stawiana poprzeczka i zamiast w dalszym ciągu inwestować w fabryczną ekipę zaproponował sojusz Jonathanowi Vaughtersowi. Wraz ze sponsorem do Garmina przeszło kilku kolarzy Cervelo, jak Heinrich Haussler czy Thor Hushovd. W dobie światowego kryzysu gospodarczego oraz deficytu finansowego w fuzjach widzi się lek na całe zło. Szlakiem Cervelo podążyli teraz szefowie innych drużyn.
Belgijski kociołek
Już w kwietniu prasę obiegła informacja dotycząca różnic między dwoma tytularnymi sponsorami belgijskiej Omega Pharma-Lotto. Po sześciu latach nie potrafili oni wypracować konsensusu w kwestii koncepcji zespołu i jego przyszłości. Jednocześnie belgijski totalizator, który swoją pierwszą grupę zawiązał w 1985 roku, jak i koncern farmaceutyczny Omega Pharma, zapowiedziały, że w przyszłym sezonie zbudują własne, nowe teamy. Nie wykluczano również fuzji z innymi drużynami. Początkowo Lotto miało wejść w alians z francuskim FDJ. Najczęściej mówiono o Quick Stepie, jednak Patrick Lefevere kategorycznie temu przedsięwzięciu zaprzeczył: „Nie wiem, skąd się biorą tego rodzaju pogłoski. Nie będzie żadnej fuzji Quick Stepu z Lotto”. Włodarze Lotto też jakoś nie spieszyli się do jej zawarcia. Marc Sergeant wolał stworzyć ekipę, która dałaby szansę młodym kolarzom wypłynięcia na szerokie wody i zasmakowania klimatu zawodowego ścigania. Dzięki pieniądzom firmy rowerowej Ridley oraz belgijskiej telekomunikacji Belgacom Sergeant może „sklecić” team, który bazować będzie przede wszystkim na belgijskich zawodnikach. W planach mają też zarejestrowanie drużyny kontynentalnej, w której jeździłaby kolarska młodzież. Pod skrzydłami Sergeanta pozostaną Jurgen Van Den Broeck czy Greipel, drużynę opuści z kolei Philippe Gilbert (zarobki: 1,5 mln franków szwajcarskich rocznie), którego zrekrutował amerykański BMC Racing. Omega Pharma postawiła tymczasem na typową koalicję. Zabrała 4,5 mln euro, które łożyła na ekipę Sergeanta, i zbratała się z… Quick Stepem. W latach 2003-2004 już raz „aptekarze” sponsorowali Lefevere’a, wtedy pod marką Davitamon. Nowo powstały team Omega Pharma-Quick Step będzie pod taką banderą ścigał się przynajmniej do 2013 roku. „Dzięki podpisanej umowie nadal będziemy mogli inwestować w belgijską drużynę wzmocnioną międzynarodowymi talentami. Postaramy się być jednym z najlepszych zespołów w WorldTourze” – oznajmił szef Omega Pharma Marc Coucke. By ten cel zrealizować, Lefevere udał się na polowanie za zawodnikami „z nazwiskiem”. Ustrzelił Martina, Levi Leipheimera oraz dwóch Polaków: Michała Gołasia (z Vacansoleil-DCM) i Michała Kwiatkowskiego (z RadioShack). „Myślę, że to dobry wybór i cieszę się, że będę mógł jeździć w drużynie, która w przyszłym roku będzie jedną z najlepszych na świecie” – stwierdził „Goły”, najlepszy góral tegorocznego Tour de Pologne. Co ciekawe, wcześniej spekulowano na temat unii Omega Pharma z… Vacansoleil-DCM, który po zamieszaniu wokół Riccardo Ricco i Ezequiela Mosquera boryka się z problemami natury ekonomicznej.
„Myślę, że to dobry wybór i cieszę się, że będę mógł jeździć w drużynie, która w przyszłym roku będzie jedną z najlepszych na świecie” – stwierdził „Goły”, najlepszy góral tegorocznego Tour de Pologne
Czarodziej Bruyneel
Nie od dziś wiadomo, że Bruyneel jest kuty na cztery nogi. Po erze Lance’a Armstronga i US Postal/Discovery Channel wyczarował Contadora, zadomowił się w Astanie, a następnie z „Bossem” założył w Austin/Teksas RadioShack. Bruyneel w kolarskim morzu nie zginie. Belg cieszy się zaufaniem sponsorów, dysponuje wieloma kontaktami w świecie polityki. I stoi za nim osoba wielkiego bohatera USA – Armstronga. Takiej konstelacji można pozazdrościć, jednak sportowych wyników już nie. Mimo pieniędzy i niezłych kolarzy od 2010 roku Bruyneel nie święcił żadnego triumfu w GrandTourach, pomijając zwycięstwa etapowe. Czyżby człowiek, któremu Armstrong zawdzięcza siedem wiktorii na Polach Elizejskich, stracił moc? Co prawda The Shack dominował w Ameryce, ale na Starym Kontynencie niczym specjalnie nie zachwycił. Wygrana Janeza Brajkovica w Criterium du Dauphine (2010) to za mało dla ambitnego Bruyneela. Z tego też powodu w tym sezonie narodził się pomysł, by ściągnąć do zespołu kolarzy gwarantujących powrót na sam szczyt. Kłopot w tym, że „śmietanka” kolarska zakładała koszulkę Leopard-Trek. W luksemburskiej ekipie, która pojawiła się dopiero w tym roku, jeżdżą bracia Schleck, Fabian Cancellara, Maxime Monfort, Jakob Fugslang czy Daniele Bennati. Główny sponsor Flavio Becca – potentat w branży budowlanej – sfinansował narodowy projekt, mając nadzieję na triumf w Tour de France. Niestety Schleckowie musieli uznać wyższość Evansa. Francuska przegrana na tyle zdenerwowała Becca, że pokłócił się z Brianem Nygaardem, zwolnił go ze stanowiska managera, a sam wszczął pertraktacje z Bruyneelem. Rolę mediatora objął Trek, który dostarcza sprzęt zarówno „leopardom”, jak i „radiowcom”. W tajemnicy przed swoimi zawodnikami i sponsorami (np. Mercedesem-Benz) Becca porozumiał się z RadioShack. Ślub z Leopard-Trek, którego UCI od razu uznała na początku 2010 roku za najsilniejszy zespół na naszym globie, był dla wszystkich obserwatorów małą niespodzianką.
Kto zostanie na lodzie?
Fuzja RadioShack i Leopard-Trek tylko na papierze przebiega gładko, w rzeczywistości jednak wiążą się z nią liczne trudności. Co zrobić z zawodnikami, którzy nie znajdą zatrudnienia w nowych strukturach? Bruyneel przekonywał, że wszystkie kontrakty obowiązujące do 2012 roku będą respektowane, ale tak do końca nie można mu wierzyć. Becca oznajmił, że kadra liczyć będzie maksymalnie 30 kolarzy. Z prostego rachunku wynika, że połowa będzie musiała rozglądać się za nowymi grupami. Kwiatkowski, Leipheimer czy Stuart O’Grady (GreenEDGE) złożyli już podpisy pod umowami, przyszłość pozostałych jest wielką niewiadomą. Czyżby groziło im bezrobocie? „To super, że zbudowana zostanie super-drużyna RadioShack-Nissan-Trek, ale trzeba też pamiętać o tym, że wielu ludzi straci pracę. Bardzo mi z tego powodu przykro” – skonstatował Jan Ullrich. Wtóruje mu Rolf Aldag, dyrektor sportowy HTC-Highroad: „Z punktu widzenia polityki te wszystkie fuzje to wielka katastrofa. Aż strach pomyśleć, ile osób zostanie bez pracy. Najgorszym w tym wszystkim jest fakt, że UCI spokojnie patrzy na te fuzje. A HTC-Highroad w ogóle nie chciała pomóc, tylko od samego początku protegowała Leopard-Trek”. Sportowymi kwestiami zajmie się management Bruyneela z siedzibą w Luksemburgu oraz Belgii, finansowe sprawy będą rozpatrywane przez konsorcjum CSE Pro Cycling LLC w Austin. Oczywiście RadioShack-Nissan-Trek będzie propagować fundację antynowotworową Armstronga „Livestrong”.
Skil&Greenedge, czyli druga droga
Podobno nad fuzją zastanawiali się przedstawiciele Astany oraz Saxo Bank-Sungard. Kazachska Astana, jak i duński Saxo Bank, jeżdżą na rowerach Specializeda, który rzekomo optuje za utworzeniem kolejnego top-teamu. Aidat Machmetow, dyrektor finansowy Astany, zaoferował „spółkę” również włoskiemu Liquigasowi. Ciągnący za sznurki w drużynie Aleksander Winokurow raczej jednak nie zezwoli na jej sfinalizowanie.
Fuzja to najłatwiejszy sposób na wypełnienie finansowych dziur i zapewnienie sobie carte blanche w światowym peletonie.
Nieco trudniejszą drogą poszli założyciele GreenEDGE oraz Skil-Shimano. Australijski GreenEDGE głęboko wierzy w to, że nie popełni błędów Pegasusa, który miał w tym roku zawojować WorldTour. Pegasus jednak nie otrzymał żadnej licencji, rozpadł się, a kolarze zadokowali w innych zespołach. GreenEDGE, werbujący zawodników z Oceanii, dotowany jest w znacznym stopniu przez Australijski Związek Kolarski i rząd. Idea państwowych i narodowych drużyn nie upadła, chociaż znacjonalizowane zespoły kiepsko przędą (Astana czy Katiusza). Czy projekt „kangurów” w końcu wypali? Wypalić powinien pomysł holenderskiego Skil-Shimano, który ubiega się o licencję ProTeam. Niedawno zakończył współpracę z długoletnim sponsorem Skil (producent narzędzi elektrycznych). Kierownictwo powiadomiło o podjęciu współpracy z pewnym wielkim europejskim przedsiębiorstwem, które wpompuje w zespół Marcela Kittela i Johna Degenkolba sporo pieniędzy. Projekt o nazwie 1t4i, co oznacza teamspirit, inspirację, uczciwość, innowację i doskonalenie, zostanie niebawem dokładniej zaprezentowany opinii publicznej. Która z opcji – konsolidacja czy stabilizacja – przyniesie więcej sukcesów i wymiernych korzyści, pokaże zbliżający się sezon.
Bez happy endu?
Na świecie drużyny łączą się, w naszym kraju są likwidowane. Jedyny polski team prokontynentalny CCC Polsat Polkowice nie będzie się starał o przedłużenie licencji i zniknie z drugiej dywizji. Według niepotwierdzonych informacji główny „filantrop” nie dogadał się z kierownictwem sportowym. W przyszłym sezonie pomarańczowe koszulki powinniśmy ujrzeć już tylko w trzeciej lidze. Trwają prace nad budową zespołu młodzieżowego, w którym ścigać się będą biało-czerwone talenty. Tym samym w ekipie zabraknie miejsca dla nieco bardziej doświadczonych cyklistów. Tomasz Marczyński i Jacek Morajko zakotwiczą w holenderskim Vacansoleil-DCM, niemiecki sprinter Andre Schulze zostanie dokooptowany do NetAppu, a Błażej Janiaczyk i Łukasz Bodnar trafią do BGŻ Teamu. Do ekipy Zbigniewa Szczepkowskiego przypuszczalnie wybiera się również Mariusz Witecki, a Marek Rutkiewicz ostatecznie wylądował w NetAppie. Szanse na powrót na szosę Mroza Piotra Kosmali są nikłe, dlatego też w sezonie 2012 nie będziemy mieli żadnego reprezentanta w Pro-Conti. Czy fuzja np. CCC Polsat z Mrozem w polskich realiach byłaby możliwa? Na dwoje babka wróżyła. Kosmala doskonale rozumie się z Piotrem Wadeckim, nie wiadomo, czy wspólny język znaleźliby finansowi mecenasi. Ale czy fuzja coś by nam dała? Niestety, chyba niewiele…
O transferze „Kwiatka” do Quick Stepu przebąkiwano przed startem naszego narodowego wyścigu, w którym 21-latek miał zresztą wystąpić. Johan Bruyneel, menadżer „radiowców”, dowiedziawszy się jednak o zamiarach Kwiatkowskiego, skreślił go z kadry. Dlaczego? Prawdopodobnie dlatego, że ewentualne punkty, jakie Michał mógłby zdobyć w worldtourowym TdP, zaliczone by zostały na poczet jego nowego pracodawcy, a nie RadioShack. Zgromadzone „oczka” wędrują za zawodnikiem. Stanowią podstawę do sporządzenia nie tylko rankingów indywidualnych, ale też do ustalenia hierarchii sportowej drużyn. Postępowanie Bruyneela można więc określić mianem egoistycznego, lecz nie można mu się dziwić. Bronił interesów własnej ekipy