Gdzie zaczyna się droga?

Erika i Greene (rower) wybrały się w 1993 r. na wyprawę po Azji. Pokonanie 8 tys. km zajęło im 8 miesięcy. W tym czasie przebyły stepy Mongolii, zakurzone drogi Chin i dżunglę Wietnamu. Często robiły przerwy, by porozmawiać z napotkanymi ludźmi, zjeść z nimi posiłek, uczcić czyjeś urodziny, czy wreszcie zamieszkać wśród nich na dłużej, tak jak wtedy, gdy Erika została nauczycielką angielskiego w jednej z mongolskich wiosek. Trudne warunki nie były dla nich przeszkodą. Niejednokrotnie same wybierały okrężne, niemal nieprzejezdne szlaki, pragnąc jak najgłębiej wtopić się w świat tak inny od ich rodzinnego Seattle. Erika – tłumaczka rosyjskiego w teatrze na Broadwayu i Greene – pomalowany podkładową farbą, obładowany sakwami rower górski. W filmie “Pod osłoną nieba” Bernardo Bertolucciego w którymś momencie pojawia się ciekawe rozróżnienie między podróżnikiem a turystą. Turysta to osoba, która już na początku podróży odmierza czas do powrotu do domu, natomiast podróżnik nie chce wracać nigdy. Jak Ty był się nazwała? Nie tak definiowałabym podróż. Oczywiście w czasie mojej wyprawy zdarzały się chwile, kiedy wyobrażałam sobie, jak miło byłoby położyć się we własnym łóżku, wziąć gorący prysznic… Ale to nigdy nie oznaczało, że naprawdę chciałam się tam wówczas znaleźć. Chodziło o coś zupełnie innego. Czasami po prostu tęskni się za komfortem, do którego przyzwyczajamy się przez wiele lat, do łatwości, z którą wiąże się przebywanie we własnym domu. Ale to wszystko nie znaczy, że gdyby ktoś powiedział mi wtedy: “Oto twój bilet powrotny!”, ja, zachwycona, zabrałabym się z powrotem… Jesteś bardziej kolarzem czy podróżnikiem? Z całą pewnością podróżnikiem. Uwielbiam jeździć na rowerze, ale nigdy nie nazwałabym się kolarzem. Kiedy ja i moja siostra wybrałyśmy się na rowerową wyprawę po USA, pierwszym powodem, dla którego wybrałam rower, było poczucie, że jestem leniwa i gruba. Chciałam natychmiast znaleźć się na drodze, jechać 8 godzin dziennie, rozkoszować się tym uczuciem ogarniającym całe ciało. Pedałować tak ciężko, jak tylko się da i być cudownie wyczerpaną. Ale już drugiego dnia, kiedy znalazłyśmy się w głębi kraju, chciałam jechać na tyle wolno, żeby móc poznać wszystkich napotykanych ludzi. Więc nie jestem prawdziwą cyklistką. A co sądzisz o turystyce? Turystę jest łatwiej zdefiniować. Dla mnie to ktoś, kto nigdy nie sięga pod powierzchnię rzeczy, przyjmuje je takimi, jakimi wydają się być na pierwszy rzut oka. Nigdy nie stawia się w sytuacji, gdy istotne jest to, czy mówi się miejscowym językiem. Stroni od zdarzeń nieprawdopodobnych, budzących lęk i niepewność. Turyści jeżdżą wyłącznie w miejsca przewidywalne, podróżują w sposób łatwy. Zazwyczaj oznacza to po prostu tyle, że biorą namiastkę domu ze sobą i wywożą ją hen, daleko. Mogą oglądać Wielki Mur, by zaraz potem wrócić autokarem do pokoju hotelowego, gdzie wszystko będzie znajome, zupełnie jak w domu… “Duszą i celem podróży jest tajemnica”. W swojej książce piszesz: “Niewiele zostało na tej planecie zakątków, gdzie nie chodzi się po czyichś śladach”. Chciałam raz wytyczyć swój własny szlak przez ziemię, której jeszcze nie stratowały hordy turystów. Chciałam się zgubić w krajobrazach nieuwzględnionych na mapach i spotkać ludzi, którzy zamieszkują tamte miejsca. Chciałam, by surowa, nieokiełznana przyroda przypomniała mi, jak niewiele znaczy człowiek. Czy nie obawiasz się, że Twoja książka może się przyczynić do rozwoju turystyki w tych dzikich miejscach, przez co utracą one swój charakter? Tak, czasem naprawdę się o to bałam. Myślałam w ten sposób o Mongolii przez pierwsze dwa czy trzy lata po tym, jak stamtąd wróciłam. Ilekroć mówiłam, że tam byłam, nie zdarzyło się ani razu, żeby ktoś ze zrozumieniem wykrzyknął: “O, znam to miejsce!”. Teraz to się zmieniło. Kiedy robię pokaz slajdów, ludzie podchodzą i mówią: “Byłem tam w zeszłym roku”, właśnie wrócili czy się wybierają… Myślę jednak, że to nie przeze mnie. Sądzę zresztą, że nie ma w nic złego w tym, że ludzie chcą podróżować. To wspaniałe, że mają taką możliwość. Ale oni muszą pojechać tam naprawdę. Kiedy ukazała się książka, niektórzy mówili: “Może zrobią na tej podstawie film?”. Nie chcę jednak, żeby powstał taki film, ponieważ nie chcę sprzedawać Mongolii w ten sposób. Dlaczego to właśnie Mongolia stała się dla ciebie taką inspiracją? W księgarni podróżniczej w Seattle, w której pracowałam, sprzedawaliśmy przewodniki po niemalże wszystkich krajach świata. O Mongolii nie wydawano prawie nic. Z tego powodu stała się tajemnicza i pociągająca. Zainteresował mnie też Wietnam, a Chiny znalazły się po drodze… “Dużo podróżowałam według miary niektórych ludzi; według innych był to ledwie początek”. Co to znaczy “dużo podróżować”? Przed wyprawą rowerową po wschodzie Azji podróżowałam po Europie Zachodniej, trochę po Wschodniej. Na początku lat 80. byłam w Czechosłowacji i w Polsce. Jeździłam też na rowerze po Francji, Niemczech i Irlandii. Nie były to jednak duże wyprawy. A teraz. Nadal odwiedziłam tylko jeden kraj afrykański, nigdy nie byłam w Ameryce Południowej, na środkowym Wschodzie. Nigdy nie byłam w Indiach. Jest tyle miejsc, w których jeszcze nie byłam. Według standardów pewnych ludzi nadal nie wiem, co znaczy dużo podróżować. Przejechałyście z siostrą na rowerach spory kawałek USA… Przejechałyśmy centralną część kontynentu. Ludzie często robił to na rowerach, bardzo polecam. Oczywiście to wymaga czasu, USA to naprawdę ogromny kraj. Dwa lata temu moja siostra i ja przejechałyśmy na rowerach z Denver w górę, aż do granicy z Kanadą. Zrobiłyśmy jakieś 2500 km. Ta wyprawa nie była aż tak fascynująca jak Mongolia, ale bardzo interesująca. Wcześniej nigdy nie spędziłam tyle czasu w tej części kraju. Jest zupełnie inna niż miejsca znane mi dotychczas. Idealna na rower. Stosunkowo łatwa. Naprawdę polecam w tym sensie, że prawie cały czas jest płasko, łatwo znaleźć serwis. To dobre miejsce na początek. Dlaczego zdecydowałaś się na samotną podróż? Po prostu chciałam pojechać w tę podróż bez względu na wszystko, a jako że nie znalazłam nikogo, kto byłby gotów wybrać się tam ze mną, wyruszyłam sama. Czy samotnie podróżująca kobieta…? Tak, oczywiście, samotnie podróżująca kobieta narażona jest na większe ryzyko niż mężczyzna. Ale ja miałam chyba szczęście. Ani razu nie odczułam realnego niebezpieczeństwa. Tylko raz na zupełnym pustkowiu zaczepili mnie dwaj pijani mężczyźni. Ale nic się nie stało. Z drugiej strony jako kobieta, i do tego samotna, miałam ułatwione zadanie w kontaktach z ludźmi. Nikt się mnie nie bał, a to czyniło ludzi bardziej otwartymi. Czy są takie miejsca, w które nie zdecydowałabyś się pojechać? Muszę przyznać, że długo musiałabym się zastanawiać nad odwiedzeniem kraju, w którym znacząca część populacji naprawdę gotowa jest nienawidzić ludzi będących Amerykanami za to, że są Amerykanami, co zresztą mogę w pewnym sensie zrozumieć… W Azji nigdy nie byłam przerażona, wystraszona, zawsze spotykałam ludzi, którzy patrzyli na mnie jak na człowieka. Starałam się być elastyczna, zachowywałam się tak, żeby nie prowokować żadnych konfliktów. Ale każde miejsce, gdzie ludzie będą odbierać mnie tylko ze względu na kolor mojego paszportu, napawa mnie przerażeniem. Nie wiem, jak mogłabym sobie z tym poradzić… Nienawiść wynika z nieznajomości i trudności w zrozumieniu, porozumieniu. Im więcej ludzie dowiadują się o świecie, tym trudniej jest im nienawidzić się nawzajem. Nie chodzi tylko o zapoznanie się z codziennym życiem w Mongolii czy Chinach, ale o zrozumienie, dlaczego tamtejsi ludzie widzą rzeczy w inny sposób. A ty zrozumiałaś? Szczerze mówiąc, nie sadzę, żebym kiedykolwiek była w stanie zjeść psa, choć nie wiem, dlaczego miałoby się to czymś różnić od zjedzenia krowy! To jedna z tych kulturowych różnic. Z pewnością spotkałam wiele rzeczy, których nie zrozumiałam. Prawdopodobnie spotkałam też wiele takich, o których nawet nie wiem, że ich nie zrozumiałam. Wydawało mi się, że rozumiem… Ale to też jest OK.:) Nie można zrozumieć wszystkiego, zawsze ograniczeni jesteśmy jakąś perspektywą. Często zdarza się również tak, że rozumiemy rzeczy, a mimo to nie akceptujemy ich. Ale musimy być w stanie powiedzieć: “OK! Istnieją powody, dla których ci ludzie w to wierzą. Ja nie wierzę, ale potrafię to zrozumieć i uszanować”. A czego dowiedziałaś się o sobie? W trakcie takiej podróży na wiele sposobów można się przekonać o tym, że jest naprawdę niewiele rzeczy, których nie da się dokonać. Kiedy zaczynałam podróż, wydawało mi się, że jestem w stanie doprowadzić ją do końca, ale nie wiedziałam tego na pewno. Teraz wiem. Gdzie kończy się droga? Droga kończyła się wielokrotnie. Powód, dla którego nazwałam tak książkę, to wszystkie miejsca, które najbardziej dawały o sobie znać. Gdzie kończyła się droga, tam naprawdę czuło się mocniej swoją własną obecność. Zwłaszcza w Wietnamie, gdzie nie uświadczysz chodnika czy dobrej drogi. Tam naprawdę jest się na prowincji. Nie ma turystów i czujesz, że jesteś blisko tamtejszego życia. Gdzie jest Twój dom? Gdzie jest mój dom? Bardzo łatwo mogłabym powiedzieć – “Chodźmy do domu!” w mieście, w którym przebywam dopiero pierwszy dzień i wtedy miałabym na myśli pokój hotelowy. Aktualnie wydaje mi się, że moim domem jest Nowy Jork. Ale prawdziwym domem na zawsze pozostanie moje rodzinne Seatlle. Czym się zajmujesz obecnie? Pracuję głównie na Broadwayu, jestem tłumaczem języka rosyjskiego w teatrze. Jak się miewa Greene (rower Eriki)? Ma się bardzo dobrze. Wisi sobie teraz na suficie na moim łóżkiem w Nowym Jorku. Nie przejechałam na niej 8000 km dość dawno, ale używam jako codziennego środka transportu. Greene to rower lepszy niż pierwszy lepszy z supermarketu, ale nie jest to wysokiej klasy “titanium with tensi & shock absorbers”. Ale dla Ciebie to nie miało znaczenia… Wszystko, czego potrzebowałam, to rower, który się nie zepsuje. I “ona” się nie zepsuła. Zdecydowałaś się na rower, chociaż mógł to być równie dobrze choćby… koń! Możliwości, które daje rower, miejsca, w które może cię zabrać, drzwi, które otwiera, są nieporównywalne z tymi, jakie oferują inne środki lokomocji. Męczysz się, brudzisz, moczysz i marzniesz. To najbardziej niesamowity sposób podróżowania, jaki poznałam do tej pory… Obawiałaś się kradzieży roweru? Tylko raz, na samym początku podróży martwiłam się o to, ponieważ zdawałam sobie sprawę, że jeśli Greene zostałaby skradziona, moja podróż musiałaby się zakończyć. Oczywiście później to twierdzenie nie straciło na aktualności, ale miałam wrażenie, że Greene była już w tylu miejscach, gdzie ludzie mogli ją zabrać (a razem z nią cały mój dobytek), a nikt tego nie zrobił. I to mnie uspokajało. Oczywiście zaraz po kupnie przemalowałam ją (początkowo była jasnozielona) na szaro, żeby uzyskała wygląd roweru starszego, brzydkiego, a co za tym idzie mniej atrakcyjnego dla potencjalnego złodzieja. Niektórych rowerów się nie kradnie. Jakie problemy techniczne napotkałaś? Ile wiedziałaś o naprawianiu roweru przed wyjazdem? Miałam takie problemy. Kiedy kupowałam rower, powiedziałam do sprzedawcy: “Czy mogę przyjść na jedną lekcję, w trakcie której pokazałby mi pan najważniejsze rzeczy?” Spędził ze mną dwie godziny, pokazując kilka najbardziej podstawowych czynności związanych z naprawą roweru, po czym poprosiłam go o sprzedanie mi najpotrzebniejszych narzędzi i części, których awaria uniemożliwiłaby dalszą podróż. Dał mi zapasową przerzutkę i wymienił korby na dużo droższe i lepsze, takie, które miały nigdy nie zawieść. I nie zawiodły. Miałam instrukcję obsługi roweru. Gdy coś się psuło, usadawiałam się przy drodze i patrzyłam do mojej książki. Pewne wiadomości rzeczywiście się przydały. Musiałam zmienić łańcuch, klocki hamulcowe. Kiedy jechałam do Pekinu, tylne koło jechało w ten sposób (Erika gestykuluje) i chociaż sądziłam, że to obręcz się pogięła, wyciągnęłam książkę i okazało się, że to tylko kwestia naciągu szprych… Wyciągnęłam więc narzędzia. Skorzystałam z wiedzy. Co stanowiło twój ekwipunek? W sklepie wybrałam rower z najgrubszymi oponami. Na pomieszczenie swoich rzeczy miałam dwie sakwy przednie, dwie sakwy tylne i sprzęt biwakowy. Sądzę, że na początku wszystko ważyło około 45 kg, razem z rowerem. Ale w trakcie podróży zaczęłam dochodzić do wniosku, że wiozę też rzeczy niepotrzebne, więc się ich pozbywałam. Ale chyba nie pozbyłaś się kasku? Wierzę, że kask uratował mi życie. Statystyki mówił same za siebie: 70% poważnych uszkodzeń w trakcie wypadków rowerowych to uszkodzenia głowy. 70% z nich nie byłoby poważnymi, gdyby ludzie decydowali się na założenie kasku. Ostatecznie, czy to takie trudne wsadzić go na głowę? Przyznaję, ja także jeździłam długo bez kasku. Ale jeden głupi wypadek zmienił moje podejście. Postanowiłam wtedy, że już nigdy nie wybiorę się bez kasku na głowie. Nie jest w końcu taki drogi… Czy z reguły planujesz szczegółowo swoje wyjazdy? Nie planuję zbyt wiele. Idea to nie planować, lecz obserwować. Także bieg wydarzeń… Napisałaś, że każdy może odbyć taką podróż, musi tylko podjąć decyzję. A przygotowania? Głównie natury poznawczej. Im więcej wie się na temat kraju, do którego się jedzie, jego kultury, zwyczajów, języka, tym łatwiej potem zrozumieć… Oczywiście im lepiej jest się też przygotowanym kondycyjnie, tym łatwiej. Początkowo byłam bardzo, bardzo wolna, nie miałam wcale kondycji. Później robiłam już około 30 km dziennie. Ale absolutnie nie trzeba jechać szybciej. Jeśli chce się jechać na rowerze po to, żeby zobaczyć kraj, nie jest dobrze pędzić 300 km dziennie, bo szanse, że przeoczy się wówczas najciekawsze rzeczy bardzo wzrastają… Czy czujesz się spełniona? Z pewnością czułam się tak zaraz po zakończeniu wyprawy. Wyznaczyłam sobie trasę i przejechałam ją! Ale takie uczucie niestety nie trwa długo. Bardzo szybko zaczęłam znowu spoglądać na mapę… A tam tyle miejsc! Myślę o nowej podróży. Nie mam jeszcze biletu. Wiem tylko, że będzie krótsza, 3-4 miesiące, 8 to za długo.

top 3

Czytaj więcej

Jeździj jak zawodowcy i zabezpiecz swój telefon na rowerze – uchwyt do telefonu na rower marki RokForm

Czytaj więcej

Filmy

Wybór redakcji

Czytaj więcej

Jeździj jak zawodowcy i zabezpiecz swój telefon na rowerze – uchwyt do telefonu na rower marki RokForm

Czytaj więcej
comments powered by Disqus

Informuj mnie o nowych artykułach