W Pekinie dam z siebie wszystko
O tej zawodniczce powiedziano już prawie wszystko. Wiadomo, że kolarstwo uprawia dzięki mamie, że czysty przypadek sprawił, iż zainteresował się nią pierwszy trener. Maja Włoszczowska po raz drugi z rzędu została mistrzynią Polski w wyścigu szosowym, choć na co dzień jeździ na „góralu”. Może tym razem czas spróbować swoich sił na torze? Słowa: Tomasz Piechal MR Pęknięte żebro wykluczyło Cię z walki o punkty do klasyfikacji UCI podczas Pucharu Świata MTB w Kanadzie. Wydawałoby się, że to spory cios w momencie, kiedy liczy się każdy punkt. Tymczasem tuż po wyleczeniu kontuzji pojechałaś na szosowe mistrzostwa Polski i w pięknym stylu zdobyłaś złoto ze startu wspólnego. MAJA WŁOSZCZOWSKA: Puchar Świata nie był dla mnie w tym roku tak istotny, więc strasznie z powodu wykluczenia z walki o klasyfikację generalną nie rozpaczałam. Ważne są dla nas natomiast punkty do rankingu UCI, a konkretniej suma wszystkich zdobytych przeze mnie, Anię i Magdę, gdyż to liczy się do kwalifikacji olimpijskich. Na szczęście nasza sytuacja dzięki dużej liczbie punktów zdobytych w zeszłym roku jest w miarę dobra i mimo mojej absencji w Kanadzie nie powinnyśmy mieć problemów z zakwalifikowaniem maksymalnej liczby zawodniczek do Pekinu (czyli dwóch). Oczywiście trzeba być czujnym, bo wszyscy się ścigają, gdzie tylko się da, więc lepiej takich imprez jak Puchar Świata nie opuszczać. Jednocześnie żałuję trochę nieobecności w Kanadzie także ze względu na brak „kontaktu” ze światową czołówką. Trochę dziwnie jest obserwować wyścigi w kolarstwie górskim w roli kibica. No, ale coś na tej absencji zyskałam – szosowe mistrzostwo Polski! Bardzo mi na obronie tytułu zależało i na początku sezonu żałowałam, że mistrzostw kraju nie było w naszym planie startów. Czy drugi z rzędu tytuł na szosie oznacza Twoją dominację w całym kobiecym kolarstwie, czy, nie ujmując Twoim umiejętnościom, pokazuje, że poziom tej konkurencji nie jest w Polsce zbyt wysoki? Potęgą kolarstwa szosowego kobiet z pewnością nie jesteśmy, uważam jednak, że z roku na rok jest coraz lepiej. Żadne z tych zwycięstw nie przyszło mi lekko. To nie było tak, że tylko mocniej zakręciłam i niezagrożona dojechałam do mety. Zarówno w zeszłym roku, jak i w tym, o złoto musiałam walczyć do samej linii mety i oba te wyścigi będę wspominać jako jedne z najcięższych w mojej karierze. Szkoda, że w tym roku na starcie zabrakło Pauliny Brzeźnej, która dwa tygodnie przed mistrzostwami złamała obojczyk. Z pewnością z jej udziałem rywalizacja byłaby jeszcze ciekawsza. Nie obroniłaś jednak swojego tytułu podczas jazdy na czas. Mimo iż można Cię usprawiedliwić wcześniejszą kontuzją, chyba Twój instynkt zwycięzcy oraz waleczny charakter nie do końca zaakceptowały piąte miejsce… Oczywiście, piąte miejsce po ubiegłorocznym zwycięstwie mnie nie zadowoliło. Prawdę powiedziawszy, w tej konkurencji taki jest po prostu mój poziom. W ubiegłym roku miałam na „czasówce” niesamowitą motywację, gdyż chciałam godnie zastąpić Olę Dawidowicz z mojej ekipy. Ola w mistrzostwach nie mogła wtedy wziąć udziału ze względów zdrowotnych, a miała dla naszej grupy walczyć o medal w tej specjalności. W tym roku niestety z moją motywacją było znacznie gorzej. Tak naprawdę dopiero dzień przed startem zdecydowałam, że wystartuję. Do tego wcześniejsze przejścia, kontuzja i mały kryzys psychiczny, raczej nie sprzyjały walce o zwycięstwo. Oczywiście, jak już stanęłam na starcie, bardzo chciałam wygrać, ale niestety tego dnia stać mnie było tylko na piąte miejsce. Może spróbuję znów za rok… Jak ważne jest dla zawodnika nastawienie psychiczne? Mówi się, że sportowiec zawsze powinien myśleć o zwycięstwie, przed każdym startem, że dalsze miejsca się nie liczą… Jak to wygląda w praktyce i na przykładzie Mai Włoszczowskiej? To prawda, kibice i media pamiętają tylko zwycięzcę, ewentualnie medalistów i dlatego tylko pierwsze trzy miejsca się liczą. Poza tym jeśli stając na starcie nie będę wierzyć, że mogę wygrać, to wówczas na 100% tego nie dokonam. W takich imprezach jak Puchar Świata czy mistrzostwa świata musiałabym być naprawdę niepoprawną optymistką, by za każdym razem wierzyć w zwycięstwo. Dlatego stając tam na starcie, myślę o pierwszej trójce czy pierwszej piątce. To też bardzo wysokie wymagania, ale realne. Walcząc o „piątkę”, mogę oczywiście skończyć trzynasta, ale to też jest dobre miejsce. Niezależnie od tego, która jadę, zawsze staram się walczyć o każdą pozycję. Na starcie zawsze celuję jak najwyżej. Masz tysiące fanów, mężczyzn, którym złamałaś serca, nawet o tym nie wiedząc, jesteś piękna, inteligentna, sportowiec na najwyższym światowym poziomie, jednym słowem idealna. Tak Cię widzą ludzie, przyjaciele. Jak siebie postrzega Maja Włoszczowska? Co chciałaby w sobie zmienić, czego brakuje jej z dawnej Mai, tej, zanim stała się sławna? O kurcze, tysiące?! Żartujesz sobie?! Zdaję sobie sprawę, że mam fanów, niektórych może nawet zakochanych i jest to dla mnie niezmiernie miłe, ale z tymi tysiącami przesadziłeś. Poza tym równocześnie zdaję sobie sprawę, że są ludzie, którzy z jakichś względów za mną nie przepadają, i zastanawiam się, co jest we mnie nie tak, że komuś podpadłam. Mam nadzieję, że żaden z nich nie widzi we mnie „gwiazdorskich” zachowań, bo bynajmniej gwiazdą się nie czuję i nie jestem nią. Owszem, zdobyłam kilka medali, ale ostatnio coraz częściej dostrzegam, że sukcesy z życia codziennego innych ludzi są równie wielkie jak moje medale. Obrona pracy magisterskiej na piątkę, prowadzenie firmy, wychowywanie dzieci… To wszystko są wybitne osiągnięcia, o których się w prasie nie mówi. Z pewnością przez ostatnie kilka lat mocno się zmieniłam. Kiedyś byłam bardzo otwarta i optymistycznie nastawiona do wszystkiego i wszystkich. Teraz stałam się trochę nieufna i zamknięta w sobie, trudno do mnie dotrzeć. Poza tym dużo łatwiej się denerwuję i to najbardziej chciałabym w sobie zmienić. Jest wokół mnie naprawdę mnóstwo wspaniałych osób i mam wielkie wyrzuty sumienia, gdy zdarzy mi się odreagować na nich moje stresy. Mam jednak nadzieję, że nie zdarza mi się to zbyt często… No i inna moja wada, z którą nie potrafię się uporać… Często zapominam odpisać na smsy i robię to dopiero po dwóch dniach. Ależ muszą się na mnie wszyscy za to wściekać… Tak więc z pewnością idealna nie jestem i zresztą nigdy nie byłam. Staram się jednak trzymać zasady – być po prostu dobrym człowiekiem. Rozdajesz setki autografów, pozujesz z kibicami do zdjęć. Czy zdarzają się takie sytuacje, że masz tego wszystkiego dość, że kiedy podpisujesz swoje fotki po raz dwusetny tego dnia i kiedy znów błyska Ci flesz aparatu w oczy, nie marzy Ci się chwila spokoju? Kibice potrafią zrozumieć, że możesz być zmęczona? Gdyby nie kibice, sport nie miałby sensu, dlatego każdego darzę wielkim szacunkiem i staram się zawsze na zawodach mieć dla nich czas. Owszem, zdarza się, że spieszę się na samolot czy zwyczajnie chciałabym się przebrać w suche stroje po wyścigu i wówczas po prostu proszę ich o cierpliwość. Zdaję sobie sprawę, że czasem są tacy, którzy specjalnie przyjechali na zawody, by zdobyć mój autograf. Nie lubię jednak, by przeszkadzano mi przed startem. Wówczas mamy naprawdę mało czasu, do tego dochodzi stres związany z wyścigiem. Wówczas kontakt z mediami czy kibicami nie jest wskazany. Na ogół jednak zarówno dziennikarze, jak i kibice, potrafią to zrozumieć, choć oczywiście zdarzają się wyjątki. Jak ważni są kibice podczas zawodów? Czy kiedy jest ich więcej, czujesz większą tremę, a kiedy ich nie ma, czy brakuje Ci okrzyków i braw? Wyścigi bez kibiców zupełnie nie mają sensu. Mielibyśmy kręcić się tak w kółko tylko dla własnej satysfakcji i nagród? Zdecydowanie lepiej się ściga, gdy na podjazdach i zjazdach tłumy kibiców dopingują nas do walki. Dlatego bardzo lubię ścigać się w Belgii. Atmosfera tam jest naprawdę niesamowita. Około 30 tysięcy ludzi na trasie, którzy wspierają okrzykami nie tylko swoich rodaków i czołówkę wyścigu, ale także tych, którzy jadą na 20., 50. czy nawet 100. miejscu. To fantastyczne, wówczas chce się człowiekowi walczyć o każdą pozycję. A trema może być faktycznie nieco większa, ale taka, która działa mobilizująco, więc jak najbardziej wskazana. Jak każdy masz pewnie swoje problemy, kłopoty, które trzeba rozwiązać, potrzebujesz rad. Do kogo wtedy najczęściej się zwracasz? Kto potrafi Ci pomóc, dotrzeć do Ciebie? Jedna osoba, czy może więcej? Każdy ma swoją dziedzinę życia Mai? „Każdą dziedzinę życia” (śmiech), dobre… Być może faktycznie tak jest, bo przecież o szkole czy facetach nie będę rozmawiała z trenerem… (śmiech). On często pomaga mi radzić sobie z problemami. Mam także dwie przyjaciółki, z którymi mogę pogadać dosłownie o wszystkim – Olę Dawidowicz z mojego teamu oraz Olę Jochymek, koleżankę z liceum, z którą mieszkam teraz we Wrocławiu. Te dwie Olki to zupełnie różne charaktery, ale obie są wspaniałymi osóbkami i naprawdę bardzo doceniam to, że je znam. Ze wszystkimi kłopotami najczęściej wędruję jednak do innej niesamowitej osoby, mojej mamy. Ona pełni w moim życiu rolę – mamy, przyjaciółki, doradcy finansowego i przede wszystkim psychologa. Bez niej z pewnością w wielu sytuacjach bym sobie nie poradziła. Jakie masz marzenia? Mam na myśli nie te sportowe, ale zwykłe, ludzkie… Jakie jest Twoje najbardziej przyziemne pragnienie, a jakie nieosiągalne? Najbardziej przyziemne? Dobre śniadanie (śmiech). A nieosiągalne? Zakładam, że takich nie ma i jak człowiek czegoś bardzo pragnie i bardzo do tego dąży, ma szansę to osiągnąć. To wpływ książek Paula Coelho. Na serio to oczywiście marzy mi się medal olimpijski, a poza sportem prawdziwa miłość, udany związek i szczęśliwa rodzina oraz dająca mi radość i satysfakcję praca po zakończeniu kariery sportowej. No i ładny domek w górach, najlepiej we Włoszech. W tej chwili natomiast przede wszystkim marzy mi się więcej wolnego czasu, który mogłabym spędzić ze swoją rodziną i przyjaciółmi. Zastanawiałaś się kiedyś, kim chciałabyś być, co robić w życiu, gdybyś nie została sportowcem? W czym Maja Włoszczowska byłaby jeszcze tak dobra jak w jeździe na rowerze? Zapewne teraz podobnie jak moi znajomi ze studiów szukałabym pracy lub już pracowała w zawodzie matematyka finansowego. Pewnie gdybym nie trenowała kolarstwa, rynek finansowy całkowicie by mnie pochłonął, gdyż jest to naprawdę niezwykle interesująca dziedzina. W tej chwili jednak sport zajął całe moje życie i na studia pozostaje znacznie mniej czasu, niż bym chciała. Poza matematyką przy wyborze studiów interesowała mnie także psychologia i dziennikarstwo. Ale całe życie jeszcze przede mną. Zajmiesz się może rodzinnym biznesem? Czy pozostaniesz w kolarstwie jako trener, działacz, menadżer? Jak wspomniałam, interesuje mnie dziennikarstwo i psychologia. Chętnie spróbowałabym swoich sił w tej pierwszej dziedzinie. Niekoniecznie jednak widzę siebie w roli dziennikarki przez całe życie. Oczywiście mam na myśli dziennikarstwo sportowe. Jestem już tak przesiąknięta kolarstwem, że nie wyobrażam sobie, bym mogła zająć się czymś zupełnie innym. Trenerem raczej nie zostanę, gdyż nie byłabym w stanie „użerać się” z grupą kolarzy czy kolarek o zupełnie różnych charakterach. Czasami naprawdę podziwiam naszego trenera, że potrafi sobie radzić z taką zgrają. Ostatnio coraz częściej myślę też o większym zaangażowaniu w firmie mamy. Przedsiębiorstwo się rozwija, panuje fajna atmosfera, poza mamą pracuje tam też mój ukochany brat. Podoba mi się wizja takiego „rodzinnego interesu”. Poza tym strasznie szkoda mi mamy, która zajmuje się pracą dniami i nocami, często jest skrajnie wykończona. Chciałabym trochę ją odciążyć, choć wątpię, czy jestem w stanie jej dorównać. Jesteś u szczytu kariery, wciąż się rozwijasz. Reprezentujesz w tym sezonie barwy najgłośniejszej chyba w Polsce ekipy Halls. Co Wam daje nowy sponsor? Image? W czym taka zmiana pomogła grupie najbardziej? Prawda, kariery jeszcze nie kończę. Chciałabym jeździć przynajmniej do Londynu (IO 2012 – przyp. red.), a może i dłużej. Po prostu kolarstwo mi się podoba i nie widzę powodu, by szybko się z nim rozstawać. Oczywiście, bardzo mobilizująco działa także przyjście nowego sponsora. Widać, że szefowie firmy na poważnie myślą o naszej ekipie, tym, by kolarstwo górskie jednoznacznie kojarzyło się z ich marką. Myślą o dłuższej współpracy i o tym, aby jak najlepiej wykorzystywać nasze sukcesy w celach promocyjnych. Bardzo mi się to podejście podoba. Myślę, że tego brakowało naszym poprzednim sponsorom, którzy nie wykorzystali potencjału ekipy i jej sukcesów. Bardzo miłe jest także podejście prezesa Cadbury Wedel Piotra Knauera, który wyraźnie interesuje się naszymi poczynaniami. MTB i szosa w Polsce to konkurencje, w których dominujesz w ostatnich latach. Wiele osób uważa, że jesteś stworzona do szosy, Ty twierdzisz, że najlepiej czujesz się na rowerze górskim. Pójdźmy zatem dalej. Czy widzisz dla siebie konkurencję torową, w której mogłabyś także „namieszać” w polskim kolarstwie kobiecym? Nie, nie przesadzajmy. Na torze przede wszystkim rozgrywane są konkurencje sprinterskie, a ja do sprintu totalnie nie mam talentu. Oczywiście mogłabym wystartować w wyścigu punktowym, który trwa nieco dłużej, jednak i tak nie sądzę, bym od razu zaczęła odnosić tam sukcesy. Tor zresztą zupełnie mnie nie bawi, więc tym bardziej nie widzę sensu próbować tam swoich sił. Nie da się przecież dobrze przygotować do tylu konkurencji jednocześnie. Trudno nawet pogodzić szosę i MTB. Na razie odnoszę sukcesy tylko na polskim podwórku i mam na koncie dwa niezłe występy w wyścigu Gracia – Orlova. By zrobić coś na świecie, musiałabym praktycznie całkowicie przerzucić się na asfalt. Więc powtórzę jeszcze raz – kocham kolarstwo górskie, wśród ludzi uprawiających tę dyscyplinę czuję się najlepiej i tu mam największe szanse na zdobycie medalu olimpijskiego, więc tego będę się trzymać. Może kiedyś spróbuję zrobić coś na szosie. Tor na 100% odpada. Na zakończenie zapytam o najbliższe Igrzyska Olimpijskie w Pekinie. To już za rok… Kibice wierzą w Ciebie, liczą na dobre miejsce, nawet na medal. W porównaniu do Aten wiele się zmieniło w kobiecym MTB. Pojawiły się nagle choćby Chinki. Oceń realnie swoje szanse podczas wyścigu olimpijskiego. Czego się po sobie spodziewasz? No, cóż. W tej chwili zawodniczki, które mają szanse na medal w Pekinie, to przede wszystkim: Dahle Flesjaa, Fullana, Kalentiewa, Spitz, Helene-Premont, dwie Chinki… Wszystkie wydają się nie do pokonania. W przeszłości jednak (z wyjątkiem Gunn Rity) udawało mi się z nimi wygrywać, więc liczę na to, że będę w stanie dokonać tego także w Pekinie. Ten sezon być może na to nie wskazuje, niestety, nie należy do moich najlepszych, głównie ze względu na kłopoty zdrowotne i kilka błędów w przygotowaniach. Tak więc w przyszłym roku wszystko jest do nadrobienia. Poza tym czas działa na moją korzyść, gdyż ciągle jestem jedną z najmłodszych zawodniczek w światowej czołówce. No i jeszcze jedna pozytywna kwestia – przed kolejnym sezonem powinnam już zakończyć studia na Politechnice Wrocławskiej, więc „zejdzie ze mnie” sporo stresu, a to przecież też ma duży wpływ na kondycję. Zdaję sobie sprawę, że w Pekinie o medal może być jeszcze trudniej niż w Atenach, ale gorąco wierzę w swoje możliwości i zamierzam tam pojechać z nastawieniem na walkę o pierwszą trójkę. Byłam już szósta w Atenach i teraz nie widzę sensu jechać po kolejne miejsce „za podium”. Liczy się tylko medal. Jeśli go nie zdobędę, trudno, ale z pewnością podczas przygotowań i w wyścigu dam z siebie wszystko.