Wielkie wyścigi etapowe

Survival kontrolowany…

Mówiąc o wyścigach etapowych na rowerach górskich, przyjęło się używać określenia „epicki”. Ta kalka z angielskiego ma obrazować wyjątkowość i doniosłość wydarzenia, jakim są kilkudniowe zmagania z terenem, rywalami i (kolejny slogan) „własnymi słabościami”. Heroizm zawodników łatwo sobie wyobrazić, podobnie jak kolejne wpłaty na kontach organizatorów. Spragnione przygody mieszczuchy skłonne są słono zapłacić za możliwość kontrolowanego safari w otoczce wielkiej przygody. Stąd też wyścigi etapowe wyrastają jak grzyby po deszczu! Jak to robią na świecie? Imprezą wzorcową dla większości etapowych zawodów na rowerach górskich jest Transalp Challenge. Wyznaczył on standard, w jakim tego typu imprezy są rozgrywane. Zazwyczaj prowadzą przez pasmo górskie, kraj lub region, z punktu do punktu lub po okręgu. Zawodnicy rywalizują w dwuosobowych zespołach w kategoriach: mężczyźni, kobiety, mastersi i mixty. Podyktowane jest to względami bezpieczeństwa – ostatecznie są to imprezy, w których większość startujących to amatorzy, którzy niekoniecznie muszą w stuprocentowej dyspozycji znieść tygodniowy wysiłek. Charakterystycznym elementem jest również powstające w miejscu mety każdego z etapów miasteczko namiotowe, w którym noc spędzają uczestnicy i ich rowery. Dziś Transalp zatracił wiele ze swego pierwotnego charakteru. Jest po pierwsze wielkim biznesem, olbrzymim przedsięwzięciem logistycznym, a także zawodami, w których udział bierze światowa elita wyposażona w znakomite zaplecze. W sytuacji, gdy zwykły śmiertelnik oczekuje w kolejce do prysznica, co przy blisko tysiącu uczestników nie jest niczym dziwnym, profesjonalista bierze masaż, a następnie w spokoju spożywa posiłek regeneracyjny… O ile Transalp, wiodący przez Alpy z Niemiec do Włoch, to klasyk i wzorzec, o tyle wydaje się, że w chwili obecnej najpopularniejszym i najciekawszym wyścigiem etapowym jest Cape Epic. Zawody rozgrywane wczesną wiosną w słonecznym RPA w sytuacji, gdy większość Europejczyków marzy o tym, aby śnieg wreszcie przestał padać, okazały się strzałem w dziesiątkę do tego stopnia, że przed Cape Epic 2006 urządzono losowanie, na skutek czego nie wszyscy chętni mogli wziąć udział w tych zawodach. Tygodniowe zmagania w towarzystwie najlepszych kolarzy górskich świata z lwami, antylopami i słoniami w tle przyciągają jak magnes miłośników MTB z całego świata. Nieco mniejszą popularność zdobywa sobie północnoamerykański odpowiednik Transalpu – TransRockies Challenge. Trasa imprezy prowadzi przez dzikie tereny kanadyjskich gór skalistych, gdzie zamiast lwów i antylop kolarzom przyglądają się łososie i niedźwiedzie grizzly. W wielu miejscach organizatorzy przygotowują miasteczka namiotowe praktycznie od zera, w miejscach, gdzie do cywilizacji jest bardzo, bardzo daleko. TransRockies nie skupia jednak na starcie tak doborowej stawki jak Transalp czy Cape Epic, bardziej stawia się tam na przygodę niż sportową rywalizację. Ciekawą propozycją jest TransWalia (przemianowana na Trans UK, zapewne dlatego, że impreza rozgrywana jest w Szkocji ;)). Idea zawodów przypomina nieco rajdy samochodowe lub enduro. Tradycyjnie dwuosobowe zespoły pokonują kolejne etapy, na których wyodrębnione są odcinki dojazdowe z limitem czasu oraz fragmenty liczone do klasyfikacji, swoiste odcinki specjalne, z których wyniki decydują o kolejności na mecie wyścigu. Oprócz wymienionych imprez powstają kolejne. Mamy więc dwa wyścigi w Himalajach, etapówkę na Krecie, w Schwarzwaldzie, a także dwie etapówki w Polsce. Równolegle rozwija się drugi nurt wyścigów etapowych, przeznaczony jednak bardziej dla zawodowców, a którego wzorem jest „górski Tour de France”, czyli Hexagonal VTT. Zawodnicy jadą w nich indywidualnie, w zależności od reguł mogą nawet korzystać z podobnej jak na zawodach szosowych pomocy technicznej. Najciekawszym wydaje się być australijskie Crocodile Trophy, które jest prawdziwym Tourem przeniesionym w realia MTB, z jazdą indywidualną na czas łącznie. Impreza ta skupia na starcie prawdziwych maratonowych wyjadaczy, z racji długości trasy, trudności oraz bardzo wysokiego poziomu sportowego, na razie w krokodylim trofeum biorą udział nieliczni. Równie intrygująca jest kostarykańska La ruta de los Conquiscadores, przeprawa przez ten niewielkich rozmiarów kraj, w którym dzięki ukształtowaniu terenu kolarze zmagają się z większością znanych na ziemi stref klimatycznych. W sezonie 2005 imprezę tę wygrał, jadąc w koszulce mistrza świata, Thomas Frischknecht, jednak nie przyszło mu to łatwo. Bardzo silny opór stawili lokalni zawodnicy, dla których la Ruta jest najważniejszą imprezą w sezonie. Nieco bliżej, bo w Austrii, rozgrywany jest czterodniowy Alpen Tour, jednak liczba uczestników jest w nim ograniczona do raptem 200, stąd też o prawo udziału nie jest łatwo. Na polskim podwórku Pierwsza była Transcarpatia. Pod okiem Marcina Rygielskiego stworzono coś, co z założenia ma być w maksymalnym stopniu „epic” oraz „heroic”. Dzikie Karpaty, prawdziwa przygoda dla prawdziwych mężczyzn, kolarstwo górskie w czystym wydaniu. Pierwsza Transcarpatia okazała się być jednak, z racji frekwencji uczestników, bardziej imprezą towarzyską. Magia „epickości” jednak zadziałała i w roku kolejnym na starcie stanął już komplet uczestników. Czymś, co wyróżnia Transcarpatię spośród tłumu innych wyścigów etapowych na świecie, jest konieczność nawigacji. Zawodnicy mają wiele możliwości wyboru drogi, obowiązkowo muszą jedynie zaliczyć kolejne punkty kontrolne. W zależności od warunków atmosferycznych większość stawki wybiera jednak ten sam wariant, zatem szanse są równe. Konieczność ciągłego śledzenia trasy, wypatrywanie szlaku czy też wybór wariantu drogi sprawiają jednak, że Transcarpatię można postawić gdzieś między klasyczną etapówką na wzór Transalpu a rajdem przygodowym. Nie jest to jednak złe, z pewnością dla wielu maratończyków wizyta w Bieszczadach, Beskidzie Niskim czy Sądeckim jest niezapomnianym przeżyciem. Transcarpatia prowadzi przez najpiękniejsze rejony polskich gór, które na razie pozostają ciągle stosunkowo nieskażone cywilizacją. Specyficzna formuła zawodów sprawia, że uczestnicy są bliżej przyrody i mogą poczuć nie tylko jej piękno, ale i siłę. Konieczność nawigowania sprawia, że szansę na dobry rezultat mają nie tylko szybcy, ale również uważni maratończycy. Na drugim biegunie mamy Bike Challenge organizowane przez Grzegorza Golonko oraz Venę Hornego. Idea wyścigu jest prosta: robimy namiastkę Transalpu w polsko-czeskich warunkach. Zdecydowanie mniej miejsca i czasu pozostawiamy na przygodę, liczy się wynik i rywalizacja. W ubiegłym roku, mimo kilku niedociągnięć, impreza była udana. Wystartowała w niej czołówka polskich maratończyków oraz zawodnicy z Czech. W sezonie 2006 impreza odbywać się będzie po dwóch stronach granicy. Etapy będą rozgrywane zarówno w Polsce, jak i w Czeskiej Republice. Z racji bardziej „cywilizowanego” oblicza impreza będzie miała mocno międzynarodową obsadę. Zawodnicy zmagać się będą ze szlakami w górach i kotlinach Dolnego Śląska, w Karkonoszach, Górach Bystrzyckich, Sowich i Stołowych. Choć spora grupa uczestników planuje Bike Challenge jako wakacyjny urlop, można się jednak spodziewać, że tempo wyścigu będzie bardzo mocne… Przygotowania, taktyka i start W kwestii przygotowań do wyścigu etapowego tak naprawdę wszystko zależy od nastawienia, z jakim się na niego wybieramy. Z pewnością chcąc walczyć o wysokie pozycje w klasyfikacji generalnej lub w swojej kategorii, warto przeprowadzić cykl treningowy z ukierunkowaniem na kilkudniowy wysiłek. Warto wtedy zaczerpnąć nieco wiedzy od znajomych szosowców, którzy mieli do czynienia z imprezami etapowymi. Sporo ciekawych informacji możemy również znaleźć we wspomnieniach uczestników Transalpu oraz polskich etapówek. Maratończycy, którzy regularnie startują na dużych dystansach, nie powinni mieć problemu z ukończeniem wyścigu etapowego, co więcej, powinni liczyć się w stawce. Kluczowym elementem wydaje się być, poza oczywiście przygotowaniem fizycznym oraz odpowiednim nastawieniem psychicznym, właściwe zgranie zespołu. Podczas Bike Challenge 2005 można było obserwować zawodników z teamów zorganizowanych naprędce, drogą korespondencyjną, którzy już od drugiego etapu zostawiali swoich partnerów, samodzielnie gnając, ile sił w nogach. Śmiem twierdzić, że nawet wspólne odbycie kilku treningów to za mało, by można było mówić o zgranym zespole. Tego typu impreza sprawdza bowiem nie tylko umiejętności jazdy na rowerze, ale również cierpliwość, lojalność, ofiarność we współpracy z partnerem, to wszystko, co Anglosasi w skrócie nazywają „team spirit”. W ciągu kilku dni, szczególnie gdy teren jest trudny, a swoje dołoży jeszcze aura, o kryzys nietrudno i dopiero wtedy wychodzi na jaw, w której z drużyn jadą prawdziwi partnerzy, a w której po prostu dwaj zawodnicy. Wyścig etapowy to nie tylko sama jazda. To także czas, który uczestnicy spędzają wspólnie podczas posiłków, serwisu sprzętu i odpoczynku. To czas, w którym mogą zawiązywać się ciekawe znajomości i wspaniałe przyjaźnie, kiedy panuje znakomita atmosfera. Zakładając jednak, że jesteśmy amatorami i nie mamy do pomocy sztabu ludzi, liczba czynności do wykonania przed i po etapie zabiera całkiem sporo czasu. Rano spakowanie bagażu, posiłek, przygotowanie prowiantu na drogę oraz sprawdzenie sprzętu. Po etapie higiena, umycie roweru, dokonanie podstawowej konserwacji sprzętu lub poważniejszych napraw, posiłek. A dobrze byłoby przecież znaleźć czas na relaks, masaż, regenerację! W tym kontekście sporą przewagę mają zespoły, które przyjeżdżają na metę wcześniej. Kończąc etap po czterech czy pięciu godzinach do końca dnia zostaje czas na wszystkie wymienione czynności plus życie towarzyskie w wyścigowym miasteczku. Kończąc zmagania o osiemnastej, trzeba się spieszyć, by zdążyć ze wszystkim. Chyba, że jedziemy całkiem dla zabawy, nie zależy nam na wyniku, stanie sprzętu itd. Tak czy inaczej dobra organizacja to podstawa. O ile jeszcze w imprezach bardziej kameralnych kilkuminutowe spóźnienie nie będzie generowało szczególnych problemów, o tyle przy kilkuset startujących trudno wymagać, by cały peleton czekał na jednego spóźnialskiego. Co do taktyki, jaką należy obrać, najlepiej ujął to Czech Vena Hornych (2. miejsce w Bike Challenge 2005, współorganizator BCH 2006). Z rozbrajającym uśmiechem na ustach, ustawiając się na starcie w Dusznikach w jednym z dalszych rzędów, stwierdził: „Czasu dość”. Z drugiej jednak strony Alison Sydor, w wywiadzie udzielonym po Transalpie, stwierdziła, że tempo wyścigu przypomina to znane z Pucharu Świata XC, tyle, że tutaj jest ono utrzymywane przez siedem dni po pięć godzin dziennie! Zatem jeśli chcemy się ścigać, nie pozostaje nic innego jak „pełny ogień” od startu, z poprawką na dłuższy czas trwania zawodów, czyli jak najszybciej, unikając zbędnego szarpania się. Jeśli zaś chcemy przeżyć „epicką przygodę”, tak naprawdę możemy robić, co chcemy, z założeniem zmieszczenia się w limicie czasu :), pamiętając jedynie o podstawowych prawidłach znanych z jednodniowych maratonów. Dużo ważniejsze, niż przejechanie kolejnych odcinków trasy, jest, o czym już było wcześniej, właściwe wykorzystanie czasu po etapach. Moda na survival Wyścigi etapowe to nowy trend w kolarstwie górskim, który wyraźnie trafił w rynkową niszę. Maratończycy wydają się być już nieco zmęczeni monotonią kolejnych, podobnych do siebie imprez w sezonie. Maraton jako taki przestał być „świętem”, a stał się codziennością. Wyścig etapowy jest więc czymś, na co można czekać cały sezon, ukoronowaniem wielomiesięcznych przygotowań, prawdziwą próbą sił. Dla samych organizatorów również jest to wyzwanie, szczególnie logistyczne, ale również znakomity biznes. Z pewnością coraz szersza oferta wyścigów etapowych to znak, że jest na nie zapotrzebowanie. Z drugiej strony może dojść do sytuacji, gdy staną się one tak powszednie, jak maratony jednodniowe. Magia, „epickość”, „heroizm” znów gdzieś uciekną, a amatorzy i pasjonaci, o których myślano na początku przygody z etapówkami, będą musieli ustąpić miejsca zawodowym teamom. Co wtedy pozostanie poszukiwaczom przygód? Może powrót do źródeł, czyli solidny, prosty stalowy rower, plecak i wycieczka w góry? www.bikechallenge.pl www.transcarpatia.org www.transalpchallenge.com www.transrockies.com www.exception-biking.de/transcreta_en.html www.adventurerace.com www.crocodile-trophy.com www.alpen-tour.at

top 3

Czytaj więcej

Jeździj jak zawodowcy i zabezpiecz swój telefon na rowerze – uchwyt do telefonu na rower marki RokForm

Czytaj więcej

Filmy

Wybór redakcji

Czytaj więcej

Jeździj jak zawodowcy i zabezpiecz swój telefon na rowerze – uchwyt do telefonu na rower marki RokForm

Czytaj więcej
comments powered by Disqus

Informuj mnie o nowych artykułach